niedziela, 10 czerwca 2012

Rozdział 20


  
Białe zasłony delikatnie falowały pod wpływem subtelnych pieszczot wiatru. Krople deszczu osiadły na nieskazitelnie czystej szybie i dzięki promieniom słońca, mieniły się wszystkimi barwami tęczy. Duże okno połączone z wyjściem na zewnątrz wprowadzało do pomieszczenia ogromną ilość światła. Pokój był niewielki, aczkolwiek posiadał dość bogate wyposażenie. Ściany pomalowano na mdły, wrzosowy kolor. Podłoga była szarawa. Gdy dostrzegało się na niej fantazyjne ornamenty roślinne o grafitowych odcieniach, powątpiewało się, co do rodzaju materiału, z którego została wykonana powierzchnia.
Naprzeciwko okien stało wąskie łóżko z białymi poręczami oraz niedużym baldachimem. Po prawej stronie był również beżowy, swoim wyglądem przywołujący barok, kominek. Z lewej strony znajdował się waniliowy stół, na którym stał bukiet herbacianych róż. Za morelową zasłoną, w rogu, można było dostrzec śnieżnobiałą toaletkę. Niedaleko tego mebla swoje miejsce zajmowała obszerna komoda z malowanymi chabrami.
Atmosfera pomieszczenia była przesadnie słodka i lekka.
Ktoś ostrożnie otworzył drzwi. Płynnym ruchem postać zbliżyła się do okna, po czym cicho je zamknęła.
- Oj, Lea, biedaczyno. Coś ty sobie zrobiła? – Wzdychała Natasza.
Dokładnie obejrzała rany dziewczyny, a następnie zajęła się zmianą opatrunków. Robiła to sprawnie, szczędząc pacjentowi niepotrzebnego bólu. Każde skaleczenie traktowała równie poważnie, dzięki czemu nie trzeba było się obawiać o bunt ze strony ciała poszkodowanej.
Gdy zrobiło się ciemno nieobecnością Lei zaczął się martwić Mikołaj. Przez chwilę rozważał nad tym, czy być może dziewczyna nie uciekła. Jednak po głębszym zastanowieniu uśmiechnął się sam do siebie. Uciec? Niby dokąd? Powiadomił Członków Rady o niepowrocie Lei. Uznali jednogłośnie, że to właśnie on powinien jej szukać. Inni nie znali tutejszych lasów, a pod osłoną nocy te obszary stawały się jeszcze bardziej niebezpieczne. A Mikołaj? Orientował się w terenie, w razie zagrożenia łatwo mógł się obronić. Brunet nieco się zezłościł i o mało nie wyrzucił tym tchórzom w twarz, co nich myślał, ale się powstrzymał i postanowił udać się na poszukiwania. Może liczył na to, że po drodze znalazłby kogoś, kto uroniłby dla niego kilka łez? Jednakże nie musiał wychodzić daleko. Zguba odnalazła się bardzo szybko. Była nieprzytomna. Mikołaj miał złe przeczucia. Natychmiast przeniesiono dziewczyną pod opiekę Nataszy. Ta bez zbędnych pytań zajęła się Leą. Ignis zadziwiała jej wiedza na temat medycyny.
Lea czuła się, iż ktoś znajdował się obok niej. Jednakże jej powieki były tak ciężkie. Zdawało się, iż coś celowo  je obciążało, aby dziewczyna nie mogła ich otworzyć. Każda taka próba kończyła się obfitym łzawieniem oraz nieznośnym pieczeniem. Poszkodowana odnosiła wrażenie, że całe jej ciało przygniatał niewidzialny ciężar, wciskał w miękkie poduszki. Zastanawiała się, co to za siła wywoływała u niej takie odczucia. Zwykłe zmęczenie czy może wyrzuty sumienia?
Raz…
Dwa…
Trzy…
Cztery!
W jej uszach ciągle rozbrzmiewało to odliczanie. Potem czuła bolesne odepchnięcie, zaś następnie przed jej oczami ukazywał się widok walczących. Ogromna postura bestii z zakrwawionymi pazurami, ostrymi kłami i wściekłym spojrzeniem, a pod nim nieuzbrojony chłopak z wyraźną zaciętością na twarzy. Ale czy to zdeterminowanie pomogło mu pokonać przeciwnika?
Lea zacisnęła palce na sztywnym prześcieradle. Tchórz – tylko to słowo odbijało się echem w jej głowie. Mogła poprosić kogoś o pomoc. Wygrzebać z siebie resztki siły i wejść do siedziby. Albo... Przekazać komuś wiadomość! Głupia, głupia, głupia! Jak mogła o tym zapomnieć?! Policzki zapiekły ją nagle, zrobiło jej się gorąco. A jeszcze niedawno oczekiwała czegoś więcej od Wiosny! Po co, skoro nie potrafiła wykorzystać tego, co już posiadała? Odetchnęła głęboko. Musiała się uspokoić. Im szybciej wyzdrowieje, tym wcześniej uda jej się dowiedzieć, kim był jej wybawiciel, czy przeżył oraz czy spotkanie z wilkiem było przypadkowe.   
Maksymilian! Jak to się stało, że list od niego znalazł się w jej kieszeni? Skąd wiedział, iż dziewczyna współpracowała z Członkami Rady? Obserwował ją? Jeśli tak, to w jaki sposób? Przecież nie chciał zbliżać się do Mikołaja. Nasłał na nią szpiega?! Dlaczego?! Zacisnęła usta, tak że powstała z nich mała, wąska kreska. Ułożone w ten sposób wargi nie wyróżniały się na bladej cerze. Oczekiwała od chłopaka dokładnych wyjaśnień. Z drugiej strony cieszyła się, że miała z nim kontakt. Nudziła ją praca na rzecz Rady. Poza tym nie pragnęła, aby Członkowie  niepotrzebnie się wzmacniali. Czas zacząć nieco komplikować ich plany oraz brać udział w ich tworzeniu, dopilnować, żeby znać wszystkie szczegóły.
- Gdybyś mnie tam nie zostawiła, nic by się nie stało – oznajmiła z triumfem Wiki. Jej zielone oczy błyszczało zwycięsko, podkreślając kto miał rację.
- Chociaż raz mogłabyś mi darować – jęknęła zrezygnowana brunetka.
- Nie zostawię cię samej, tak jak ty tego nieszczęsnego chłopaka – rzekła, bezczelnie kręcąc głową z dezaprobatą.
Przez twarz Lei przebiegł bolesny skurcz. Żałowała, że nie umiała być obojętna, nie potrafiła po prostu zapomnieć niedawno zaistniałej sytuacji. Znów zapragnęła spotkać się Maksymilianem. Cała niedawna złość zniknęła jakby była tylko lekkim piórkiem porwanym przez wiatr. Może brunet znalazłby metodę na pozbycie się upierdliwej Wiki, dowiedzenie się czegoś na temat tajemniczego wybawiciela? Jednak na razie była zbyt słaba, aby odszukać chłopaka. Potrzebowała odpoczynku. Długiego odpoczynku…

***
Miejsce, w którym podopieczni Wiosny trenowali przed przyjęciem mocy, zmieniło się zdecydowanie na lepsze.
Obszar przypominający najgorszy przypadek stepu porósł niską, jasnozieloną trawą. Karłowate krzaki przyozdobiły się w piękne stroje w postaci listków oraz biżuterię z owoców. Gdzieniegdzie nieśmiało wystawiały swe łebki kwiaty o przeróżnych barwach. Wszystkie zmiany zaszły dzięki ingerowaniu Ili.
Pora Roku widziała, że miejsce to przygnębiało ćwiczących. Gdyby chciano określić je najprostszymi słowami, powiedziano by, że było najzwyczajniej brzydkie. A przecież tkwił tam ukryty urok! Wystarczyło wydobyć to piękno! Wiosna wpadła na pomysł, aby w obumarłe rośliny tchnąć życie, dodać żyzności wyjałowionej glebie…
Gdy Ilia zaprosiła grupę na ćwiczenia, cała piątka poszła tam niechętnie. Ich zdziwione miny stanowiły dla bogini wystarczające wynagrodzenie. Jednakże trawa dopiero wschodziła, na krzewach nie pojawiły się jeszcze pączki w pełni gotowe do rozkwitu i to trochę rozczarowało przybyłych. Na pełny efekt musieli zaczekać. Zobaczywszy ich nieco zawiedzione twarze, Ilia zasugerowała, iż mogłaby przyspieszyć wzrost, ale wtedy rośliny będą z odrobiną sztuczności, ponieważ to nie ona, a natura powinna zajmować się takimi sprawami. Pięcioosobowa grupa nie wyrażała sprzeciwu, jak najbardziej popierała propozycję. I otóż właśnie przez tą pochopną decyzję murawa była równej długości tak jakby każde źdźbło przycinano nożyczkami do paznokci, listki na krzewach niczym się od siebie nie różniły, zaś płatki kwiatów posiadały jedynie inną barwę.
Tylko wodospady podkreślały głośnym szumem swoją niezależność i stanowczość, a różnorodnością kształtów spadającej wody udowadniały naturalność.
Słońce wyglądające niczym pomarańcza chyliło się ku zachodowi. Niebo przypominało płótno, na którym rozzłoszczony brakiem natchnienia malarz energicznymi ruchami nakładał farby od błękitu pomieszanego z fioletem aż po krwistą czerwień. Idealnie łączył kolory, tworząc przeróżne odcienie ciepłych barw. Gdyby potem nie przemalował obrazu na widok czarnej otchłani usłanej gwiazdami, zapewne zostałby mistrzem impresjonistów.
Na bordowym kocu, ułożonym niedaleko krawędzi przepaści, siedział Gracek i nerwowo bawił się swoimi palcami. Podkulił kolana pod brodę i spoglądał na rozciągający się przed nim krajobraz. Za życia mieszkał w mieście i wtedy rzadko zwracał uwagę na takie rzeczy. Zresztą chyba nawet nie miał na to ochoty…
Głupi był! Klepnął ręką w kolana, aby uspokoić nieposłuszne palce. Po co ją zapraszał? Gdyby chciała, już dawno by tu była. Co prawda, nie ustalił konkretnej godziny… Ale przecież widać, kiedy zaczyna się zachód słońca…
Usłyszał ciche stąpanie. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał zmierzającą w jego kierunku Melę. Na dworze było dosyć jasno, toteż Sininen charakteryzowała się jeszcze większą przezroczystością i niedużą widocznością niż niezbyt gęsta mgła. Mimo to można było dostrzec wygląd dziewczyny. Amelia ubrała się w luźną sukienkę na długi rękaw, przepasaną pudrową wstążką. Biel stroju z dodatkami delikatnego różu podkreślała bladość cery przybyłej, wyostrzała jej mdły wyraz. Włosy związała w luźny warkocz, aczkolwiek tak starannie, aby żaden z kosmyków nie pozwolił sobie na swobodę. Pomimo jej starań niewielkie pasmo wydostało się pod wpływem nieustannego, choć niesilnego wiatru. Mela po dostrzeżeniu niedoskonałości, szybko zlikwidowała ją, zgarniając włosy za ucho.  
Gracek uśmiechnął się szeroko. Nie zauważał rażącej bieli, faktu, iż dziewczyna jak gdyby zlewała się w jedna, jasną plamę. Widział za to lekkie, subtelne ruchy Sininen, jej zawstydzenie i serdeczność bijącą z oczu… Wpatrywał się w nią zahipnotyzowany. Uwielbiał jej wdzięk, elegancję, której tak brakowało mu u dziewczyn z jego epoki!
Zerwał się na równe nogi, gdy Amelia znajdowała się już niedaleko. Uznał, że wobec takiej damy on sam powinien zachowywać się jak prawdziwy dżentelmen. Wskazał ręką na miejsce Meli. I nagle cienki koc z materiału o niskiej jakości wydał mu się żałosny, niegodny tej dziewczyny! 
- Spoczko widoczek, co nie? – Powiedział po odzyskaniu pewności siebie. Usiadł obok Amelii i nie spuszczał z niej wzorku. Dziewczyna zerknęła na niego ukradkiem, nieco speszona jego natręctwem. Uśmiechnęła się i zwróciła głowę w kierunku niknącego piękna.
- Wyluzka, Mel – rzucił kolorowowłosy. – Możesz ogarniać wszystkie tematy, na serio – dodał, żeby upewnić towarzyszkę. – Wal śmiało.
Amelia nie do końca zrozumiała słowa chłopaka, lecz gdy zobaczyła, jaka szczerość emanuje od całej jego postawy, pozbyła się wszelkich obaw.
- No to, jakieś hobby obczajasz? – Zapytał, jak na swoje możliwości, w miarę poważnie.
- Słucham? – Spojrzała na niego z lekkim zakłopotaniem.
- Noo… Lajkujesz jeździć na rowerze, czytać, śpiewać… - Próbował wytłumaczyć Gracek.
- Och, masz na myśli zainteresowania? – Uśmiechnęła się. – W naszym królestwie niestety nie mamy zbyt dużo czasu na takowe rozrywki. Głównie ćwiczymy, by poprawić swoje umiejętności batalistyczne, doskonalić je. Niekiedy również szkolimy się w gimnastyce i akrobatyce, czego byłeś świadkiem, kiedy przybyłeś w nasze strony. To trudne ćwiczenia, aczkolwiek sprawiają nam one przyjemność – odrzekła, zmieniając pozycję z wyciągniętymi prosto nogami na zgiętą w kolanach, które przekręciła w jedną stronę. Na lewej dłoni opierała się i w większości utrzymywała ciężar ciała.
Odpowiedź Sininen był na tyle wyczerpująca, iż Gracek ze skupionym wyrazem twarzy i zmarszczonym czołem, co dawało komiczny efekt, próbował wyłowić z niej konkretny odzew na jego zagadnienie. W końcu zrezygnowany wybuchnął:
- Lubisz dancować?
- Tańczyć – dodał pospiesznie, zauważając niepewność Amelii.
- Sadzę, iż to miłe zajęcie. Jednocześnie nigdy nie…
- No to dawaj! – Przerwał chłopak, ujmując wystraszoną dziewczynę za dłonie i zmuszając ją tym samym do powstania.
- Tam-ta-ram…- zaczął nudzić i powoli stawiał wymyślone kroki. Udawał, że wraz z towarzyszką wykonywali właśnie skomplikowany i elegancki taniec.
Amelia przyglądała mu się z tłumioną radością. Nie miała pojęcia, co ten chłopak wyprawiał, ale było nawet zabawnie. I gdy dziewczynie coraz bardziej podobał się wymysł Gracka, jego poważne traktowanie sytuacji i lekkość w prowadzeniu, chłopak zatrzymał się. Nie puścił jednak rąk Sininen.
- Wybacz, madame, teraz musimy ogarnąć inne klimaty – oznajmił dostojnie, po czym na jego twarzy ponownie zagościł ogromny uśmiech, powodując, że każda część jego oblicza tryskała energią i wesołością.
- Tym-tym-tym… - znów zaśpiewał, lecz teraz melodia była szybsza, choć pozbawiona konkretnego rytmu. Wydawało się, iż każda nuta została wyrwana z innej piosenki. Dźwięki nie pasowały do siebie, nie można było zorientować się, czy przypadkiem śpiew za chwilę się nie skończy. Odnosiło się takie wrażenie, ponieważ Gracek momentami ściszał głos, by po chwili głośno się wydrzeć.
Już nie tańczyli jak pary na balach z XVIII w. Chłopak złapał mocniej dłonie Meli i zaczęli wirować. Coraz szybciej i szybciej. Wówczas Amelia z przerażeniem odkryła, iż nie dostrzegała nic prócz zadowolonej twarzy towarzysza. Krajobraz wokół nich zamienił się w rozmazany kleks. Nie można było zidentyfikować żadnego obiektu. Świat kręcił się wraz z nimi jak gdyby również chciał na chwilę dać porwać się temu szaleństwu.
Stop! Zatrzymali się gwałtownie. Można by przypuszczać, że obydwoje uznali, iż pora już wracać. Amelia spiesznie wygładziła sukienkę, poprawiła niesforne kosmyki, które bezproblemowo uciekły spod ucisku srebrnej spinki i odetchnęła głęboko, aby zaróżowione policzki przybrały naturalną barwę.
Natomiast Gracek jakby urósł o kilka centymetrów. Stał dumny niczym paw. I gdyby przyjrzano mu się uważnie, zapewne zauważono by jak nieznacznie uniósł głowę. Udało mu się rozweselić dziewczynę, przełamać bariery powstrzymujące ją przed swobodą! Tylko na chwilę… Ale co z tego? Ważne, że odniósł sukces!
- Dziękuję za miłe spotkanie – pożegnała się Amelia, odchodząc bardziej chwiejnie aniżeli z wdziękiem.
- Luzik. Do zobaczyska! - zawołał rozanielony Gracek.    

***
         Gdy stan zdrowia Lei się polepszył, zaczęto zabierać ją na treningi, choć była wówczas jedynie obserwatorką. Na jedynym z nich brunetka podsunęła pomysł z ćwiczeniami dotyczącymi walki. Propozycja cieszyła się ogólnym poparciem. Prowadzenie przejęła Rita, która sprawnie posługiwała się mieczem i łukiem. Obsługą broni zajął się Mikołaj, a lekcjami samoobrony… Mela,    szkolona w tej dziedzinie od dłuższego czasu. Nowi nauczyciele nie posiadali większych problemów z nauczaniem. Najprawdopodobniej, dlatego, że ich uczniowie odznaczali się uważnością i chęciami do przyswajania kolejnych umiejętności. Chociaż treningi przebiegały szybko i prężnie, przed ćwiczącymi tworzyła się jeszcze długa droga, podczas której będą musieli karmić się pokaźną ilością wytrwałości.
         Lea żałowała, że nie mogła dołączyć do grupy ćwiczących, a konkretniej trenować wraz z nimi. Za każdym razem, kiedy oznajmiała, iż czuła się już w pełni wypoczęta i silna na tyle, żeby podjąć próbę wysiłku fizycznego, spotykała się z natychmiastowym sprzeciwem Nataszy. Kobieta twardo trzymała się swoim racji – Lea nie powinna się jeszcze przemęczać. Gdyby teraz znów wyrządziła sobie krzywdę, następna kuracja trwałaby znacznie dłużej. Na nic nie zdawały się tłumaczenia Lei. Brunetkę irytowała nagła troskliwość Nataszy.
         - Mikołaju, jako Ignis potrafisz przybierać różne postacie, prawda? – Zapytała Ilia. Patrzyła na chłopaka, lecz jej myśli wędrowały po zupełnie innym wymiarze.
- Tak- uciął krótko brunet. Wyrwany z obserwowania precyzyjnych ruchów miecza kierowanego przez Ritę, nieprzytomnie zerknął na Wiosnę. Lea pomyślała, że na pewno nie był do końca świadomy, o co został zapytany i kto się do niego zwracał. W innym wypadku jego odpowiedź brzmiałaby inaczej.
Lea przyglądała się całej czwórce. Starała się zapamiętać niektóre chwyty, wskazówki, uwagi, jednak bez przećwiczenia w praktyce, nie było szans na odpowiednie powtórzenie tego w przyszłości. Westchnęła. Marnowała tu czas. Ale co innego mogła robić? Gdyby zechciała porozumieć się z Maksymilianem, musiałaby poszukać do tego odpowiedniego miejsca, gdzie nikt by jej nie znalazł. Jeśli uczyniłaby to tutaj, przy trenujących, wywołałaby bezsensowne zamieszanie. Straciłaby przytomność, więc obecni przy niej chcieliby ją cudzić. Ale skoro w ciele Lei nie byłoby duszy, nie udałoby im się przywrócić jej przytomność, dopóki ona nie powróciłaby do swojej materialnej części. Ponadto Natasza triumfowałaby i potem długi wypominała brunetce, że przecież ją ostrzegała. Ostatnie spostrzeżenie przekonało ją dostatecznie, że nie warto ryzykować.     
Nie mogła już dłużej zaszczycać trenujących swoją nieznaczącą obecnością. Wymknęła się dyskretnie, choć nie bardzo wiedziała, dokąd miałaby się udać.
Musiała dokładnie przemyśleć całą sytuację. W jej planie nie powinien znaleźć się jakiś nieprzemyślany szczegół. Zdawała sobie sprawę, że Członkowie Rady ani nikt z kim współpracowała nie powinni dowiedzieć się o jej kontakcie z Maksymilianem. Zaprzepaściłaby wówczas szansę na rozszyfrowanie Rady, zrównanie strategii Członków z ziemią. I to nie z tą ziemią porośniętą trawą, a tą, na której gleba nigdy nie zasychała, na której mieściły się drobne, ale spiczaste kamienie. Nigdy nie posądzałaby się o to, iż potrafiła być taka okrutna. Te emocje same wywoływały takie myśli, słodkie wizje przyszłości…
Musiała się przejść.
Ochłonąć.
Idąc tylko jedną ścieżką, potrafiła nią bezproblemowo wrócić. Była to ta sama, przez którą dotarła ostatnio wprost w sidła bestii. Nie miała ochoty na ponowne spotkanie, aczkolwiek jednocześnie nie chciała się zgubić. Błądzenie po lesie nie należało do najprzyjemniejszych zajęć.
Pogoda ponownie rozpaczała, ponieważ stwierdziła, że w jej garderobie znajdowało się mało ubrań. Tym razem płakała rzewniej i obficiej. Jej pomocnicy zmęczeni ciągłym narzekaniem schowali się za siwymi chmurami.
Lea powitała deszcz przeklęciem złośliwego losu. Nie zamierzała wracać do siedziby. Nałożyła na głowę kaptur. Na jej czoło wysunęły się nieposłuszne loki, które po  zetknięciu z ciężkimi kroplami, przykleiły się do skóry dziewczyny.                      
Dzisiaj przeszła dłuższy odcinek niż zazwyczaj. Do zmroku zostało jeszcze mnóstwo czasu. Ze względu na ten fakt nie miała się czego obawiać. Droga powrotna również nie była skomplikowana. Dopiero teraz, rozglądając się po lesie, zdała sobie sprawę, jakiego głupstwa się dopuściła. Gdyby coś ją zaatakowało…
- To byś nie dała rady – dokończyła za nią Wiki. Skąd ona się tu pojawiła? Gdy Lea wychodziła, małej przy niej nie było.
- Wiesz, że przemądrzanie się to wada? I proszę okazuje się, że nie jesteś taka idealna – westchnęła Lea z udawanym smutkiem. Docinanie Wiki stało się dla niej niemalże codziennym obowiązkiem.
- I tak tylko ty, o tym wiesz – stwierdziła po chwili namysłu blondynka. Dziewczynka charakteryzowała się złośliwością, uwielbiała pogrążać Leę w rozpaczy, ale posiadała dziwną manię nieskazitelności. Bez przerwy wmawiała sobie, iż należy „do tych bez skaz”.
Lea nie skomentowała spostrzeżenia Wiki. Pokręciła głową i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Czego tu szukasz? – Ktoś dotknął jej ramienia.
Lea złapała rękę nieznajomego i przekręciła ją tak, jak pokazała na dzisiejszym treningu Mela. Nie spodziewała się, że skutek może być pozytywny, toteż gdy ujrzała przed sobą pochylającego się chłopaka, nieświadomie rozluźniła uścisk. Jej chwyt nie był na tyle silny i poprawny, by powalić przeciwnika, ale jego chwilowe obezwładnienie ją zadowoliło. W końcu jak na zero praktycznych ćwiczeń poszło jej całkiem nieźle.
- Szkoda, że nie potrafiłaś tak ostatnio – powiedział nieznajomy, lecz w jego słowach nie tkwiła nawet krzta uznania.
Chłopak strzepał ze spodni mokre liście, które przykleiły mu się, kiedy upadł na kolana. Gdy podniósł głowę, Lea poznała w nim swojego wybawiciela. Przyjrzała mu się uważnie. Nieznajomy był dość wysoki. Mimo że padał deszcz nie miał na sobie niczego, co by go przed nim chroniło. Czarne włosy, zbyt długie, by nazwać je krótkimi, oklapły mu na czoło. Z pojedynczych kosmyków wprost na zadarty nos, który przy typowo męskich rysach był dość śmiesznym akcentem, spływały małe krople. Piwne, gęsto otoczone brązowymi rzęsami, oczy spoglądały na dziewczynę nieufnie, ale i wnikliwie jak gdyby chciały przez ciało ujrzeć duszę. Były trochę podkrążone, co Lea wzięła za oznakę zmęczenia lub niewyspania. Usta miał szerokie i ostro wykrojone. Jego skóra, wbrew stereotypom, iż czarnowłosi powinni mieć ciemną karnację, była zwyczajnie blada. Chłopak przyjął niedbałą postawę z ręką włożoną do kieszeni, jednak wcale się przy tym nie garbił, a nawet lekko uniósł głowę.
Brunetka zdecydowanie inaczej wyobrażała sobie to spotkanie. Obiecała sobie, że go po prostu przeprosi, zapyta o kilka spraw i to wszystko. A tymczasem nie potrafiła wydusić z siebie chociażby jednego słowa. Nie potrafiła znaleźć tych odpowiednich.
- Odezwij się, głupia – przywoływała ją do porządku zawsze trzeźwo myśląca Wiki.
- Powinnam podziękować i jednocześnie przeprosić, choć nie spodziewałam się, że… - Zawahała się Lea.
- Że jeszcze żyję? – Wyprzedził ją. Pochylił głowę i pokręcił nią z uśmiechem. Brunetka nie potrafiła rozszyfrować tego gestu. Drwina? Rozbawienie?
- Nie to miałam na myśli – zapewniła, lecz chyba nie dość przekonująco, gdyż nieznajomy uniósł prawy kącik ust.
- Jasne. No więc, czego tu szukasz? Wiem, że ignorowanie pytania to jeden ze sposobów unikania udzielenia odpowiedzi, ale tego ci nie daruję – wyznał szczerze.
Lea zastanawiała się, czemu chłopak uratowanie jej życia traktował niczym błahostkę i tak naprawdę podziękowania dziewczyny były mu obojętne.
- Niczego – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Często tutaj przychodzę.
Nieznajomy zmrużył oczy i przyjrzał jej się badawczo. Zdawało się, że tylko jego oczy tak naprawdę żyły. Chciały ujrzeć nawet to, co trzeba poznać za pomocą umysłu, czasu.
- Wiesz może…- zaczęła niepewnie. Nie wiedziała, czy zwracała się do odpowiedniej osoby. – Czy tamto zwierzę było… hm… zwyczajne? – Dokończyła, zastanawiając się czy byłaby w stanie zrozumieć własne słowa.
- Dlaczego o oto pytasz? – Czujność chłopaka zaczynała ją drażnić.
Ostatnio była wyjątkowo niecierpliwa. Gdy wymagano od niej długiego skupienia, wszystko wokół zaczynało ją denerwować. Czepiała się towarzyszów o byle drobnostkę. Drażniła ją nawet krzywo ułożona serwetka. Dodatkowo jej wrażliwość naruszała Wiki. Czy był to skutek utraty Anioła Stróża?   
- Bo chcę wiedzieć! A przynajmniej chciałam – poprawiła chłodno.
Rozmowa z czarnowłosym nie miała sensu. Chłopak w każdym jej ruchu, słowie dostrzegał coś niebezpiecznego, coś czemu należałoby się dokładnie przyjrzeć.
Odwróciła się rozczarowana. Wierzyła, że zdoła się dowiedzieć więcej niż sama się domyślała. Jej przypuszczenia okazały się mylne. Spotkanie z wybawicielem zaskoczyło i pogłębiło smutek, zburzyło możliwość rozwiązania chociaż jednej zagadki.
- Nie wiem. – Usłyszała za sobą głos chłopaka. Spojrzała w jego kierunku. Stał oparty o drzewo. Powoli schnące włosy zaczęły się kręcić. Patrzył nie na nią, a przed siebie.
- Mógł to być zwykły wilk, które tutaj raczej rzadko się widuje – mówił dalej. – Z tego powodu bardziej stawiam na Ignis.
- Ignis…? – Powtórzyła sama do siebie.
- To są takie… - Tłumaczył chłopak.
Dlaczego akurat te bestie? Chciały się na niej zemścić za Mikołaja? Przecież ona nie była niczemu winna! Znała Mikołaja i to im wystarczało, tak? Skąd mogli wiedzieć, iż gdyby tylko mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, aby nie natknąć się na tego kłamliwego mądralę?  
- Wiem. Znam takiego jednego – przerwała bezlitośnie Lea.
Czarnowłosemu niezbyt spodobało się takie zachowanie, o czym świadczyło jego zmarszczone czoło. Jednak usiadł na najbliższym kamieniu o sporych rozmiarach. Jego spojrzenie zdawało się przebijać przez skórę dziewczyny. Poczuła się niepewnie. Chyba nie powinna tak się chwalić swoimi znajomościami.
- Znasz Ignis? Może mu podpadłaś i nasłał na ciebie kolegę – stwierdził tonem, który bardziej mówił: „Trzeba było się zastanowić, z kim się trzymasz”. Jednocześnie wizja takiego czynu mocno go rozbawiła, bo w jego tęczówkach pojawiły się wesołe iskierki.
- On do nich nie należy – broniła Lea. Skoro i tak już wplątała się w ten temat, nie widziała nic przeciwko, by dalej go ciągnąć. Nie zdradzała żadnego ważnego sekretu. Mikołaj był Ignis i każdy, kto go poznał, prędzej czy później, się o tym dowiadywał. Mimo uspokojenia własnego sumienia, wolała się pilnować. Z jej ust mogłoby wymsknąć się coś, co raczej powinno pozostać między grupą Członków Rady.
- Ignis nienależący do Ignis? – Chłopak uniósł brew i patrzył na dziewczynę z litością. Głupiutka śliczność! – Ciekawe… - dodał ze sztucznym zainteresowaniem.
Lea spojrzała na niego spode łba. Nieznajomy nawet przez chwilę nie starał się być miły. Dla marnego obserwatora słowa czarnowłosego wydawały się całkiem normalne, lecz warto było zwracać uwagę na pojedyncze gesty, mimikę twarzy. Wówczas każde zdanie nabierało innego znaczenia. Odpowiednio akcentowane wyrazy opływały kpiną, drwiną, wyrażały współczucie dla naiwności, małego ilorazu inteligencji rozmówcy. I jeśli Lea uważała, że Rita oraz Wiki to mistrzynie opryskliwości, bardzo się pomyliła.
- Nie każda pozornie zła osoba, musi się okazać taka w rzeczywistości – wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. Mimo iż tak naprawdę pragnęła udowodnić chłopakowi, że skoro brał ją za bezmyślną istotę i do tego łatwowierną, to jeszcze się zdziwi!   
- Osoba? – Zaśmiał się potępiająco, odchylając głowę do tyłu. – Ignis to bestie. Potwory, przez które musimy naprawiać ich błędy. Z ich powodu cierpi wielu niewinnych. A ty… - Zmierzył ją wzrokiem. – A ty wierzysz w to, że jeden z nich się „nawrócił”? – Wyróżnił ostatnie słowo i wyjął ręce z kieszeni, aby charakterystycznie zgiąć palce obu dłoni.
- Błędy? – Rzuciła zdumiona, zanim zdołała ugryźć się w język. Wyklinała się w duchu za niepohamowaną ciekawość.
Ciemnowłosy odwrócił się w jej stronę. Powrócił do dawnej pozycji. Z jego wyrazu twarzy wyczytała, że właśnie osiągnął przewagę. Dziewczyna przypuszczała, iż nie odpowie już na jej przypadkowe pytanie i będzie napawał się nieformalnym zwycięstwem. Jednak nieznajomy nie zamierzał zachowywać się jak niekulturalny prostak.
- Gdyby te bestie potrafiły hamować swoją zwierzęcą naturę – twierdził, że porównanie kogoś do zwierzęcia o prymitywnych instynktach stanowiło dobitną obrazę – Pory roku nie musiałyby przenosić ich tutaj. Pozostaliby na Ziemi i dzięki temu bariera pomiędzy światami nie zostałaby zachwiana. Nie nastąpiłaby wymiana – prychnął.
Teraz brunetka nie wstydziła się zapytać, o jaką wymianę chodziło. Zorientowała się, że chłopak mówił o sprawie, która dla Członków Rady mogłaby być jeszcze nieodkryta, a tym samym poważna. Serce zabiło jej nieco szybciej. Wlepiła rozgorączkowany wzrok w chłopaka. Ten zgasił jej nadzieję krótkim:
- To i tak już nieistotne.
- Zależy dla kogo! – Zawołała oburzona.
- Daj mu popalić! – Piszczała zachwycona Wiki, tupiąc nogami i zaciskając małe dłonie piąstki.
- Niczemu nie da się zaradzić. Nie będę niepotrzebnie strzępił sobie język – burknął.
- Aż tak dobrze ci z tym twoim pesymizmem? – Atakowała Lea. Nie umiała dopuścić do siebie myśli, że ktoś tak łatwo ją lekceważył. Po drugie denerwowało ją zrezygnowanie nieznajomego, obojętność i jego negatywne, pod każdym względem, podejście do świata. Po prostu tak nie można! Nie można przez swoje irytujące usposobienie pozbawiać kogoś szansy na uzyskanie pilnych informacji. Przeczuwała, iż wiadomość o, jak to nazwał towarzysz, wymianie zawierała coś naprawdę istotnego. Chłopak wyrażał się ogólnikowo, nie dołączał do swoich wypowiedzi żadnych konkretów. Odnosił się do tego powierzchownie, wtrącał tylko znaczące dane. Z takich twierdzeń wnioskowała, iż „wymiana” również posiadała ważne znaczenie.
- Wyobraź sobie, że całkiem wygodnie – potwierdził leniwie, znów zasiadając na kamieniu. Przyglądał się dziewczynie i bawił źdźbłem suchej trawy.
- I nawet karnacja ze strojem doskonale pasują do wyglądu melancholika – zadrwiła, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Chłopak gwałtownie zeskoczył ze skały i za pomocą jednego susa znalazł się tuż przed dziewczyną. Nie zważał na to, iż wystarczyłby minimalnie większy krok i przewróciłby Leę.
- Nigdy! Nigdy, rozumiesz?!- Wrzeszczał. Lea cofnęła się instynktownie, lecz on także się do niej zbliżał. Czuła jego gorący oddech na swoich policzkach. Piwne oczy jak gdyby pociemniały z gniewu i stały się bardziej brązowe. Twarz zeszpecił mu grymas wściekłości pomieszany z… szaleńczą rozpaczą?
- Nigdy nie osądzaj kogoś po wyglądzie! – Fuknął głośno. Szarpnął się przy tym, przez co krople deszczu, które nie zdążyły wyparować, opryskały brunetkę.
- I do zobaczenia, bo jeśli często tędy chodzisz, to zapewne jeszcze się spotkamy – rzekł z nerwowym pośpiechem. Na spokój nie pozwalała targająca nim złość. Ukłonił się w geście pożegnalnym, aczkolwiek w jego wykonaniu należało to potraktować jako oznakę pogardy. Kopnął leżący niedaleko kamień, ostatni raz zmierzył dziewczynę rozsierdzonym spojrzeniem, a następnie odwrócił się i poszedł.
Lea jeszcze przez jakiś czas tkwiła w stanie oszołomienia.
- Fiu, fiu, ten to ma tupecik – uznała z podziwem Wiki.
Brunetka skierowała na nią zdziwiony wzrok. Dlaczego chłopak tak ostro zareagował na jej słowa? Sprawiał wrażenie opanowanego. Co wywołało w nim taki wybuch? Niezbyt błyskotliwa uwaga o jego stroju? W jej słowach tkwiła jakaś niezagojona rana?
Lea przez chwilę obserwowała oddalający się punkcik, po czym udała się powrotem do siedziby. Przed wejściem przysięgła, że ostatni raz wchodziła tam z czystym sumieniem.     
                                 

 __________________________________________________________________________

Taki sobie luźny rozdział. 
Rozpieszczam Was ostatnio dialogami. :P
Stwierdziłam, że skoro rozpoczęłam wątek Gracka z Melą to albo powinnam go dokończyć, albo ciągnąć. Wybrałam to drugie.  
Co sądzicie o bezimiennym wybawicielu Lei? 
Tak! Już drugi raz dodaję nowy post zgodnie z terminem. I przyznam, że jestem z siebie dumna. :)