Pchnięte delikatnie dębowe drzwi zaskrzypiały głośno,
wyrażając tym samym swoje niezadowolenie. Nie zwróciły uwagi na starania
postaci, starającej się zachować dyskretność.
Pomieszczenie oświetlało jedynie blade światło księżyca.
Jego nikły blask wyostrzał zarysy starych mebli, wyolbrzymiając jednocześnie
ich wielkość oraz wygląd. Sprawiały wówczas wrażenie eleganckiego i bogatego
wyposażenia. W rzeczywistości bardzo odbiegały od nocnego widoku.
Mrok zaskoczony łatwą zdobyczą, otulał pokój swoją ciemną
szatą – robił to powoli i dokładnie. Nie chciał, aby ktokolwiek dostrzegł
jakieś niedociągnięcie lub znalazł odrobinę jasności, dzięki której mógłby
spędzić noc nie podlegając jego władzy. Zgasił nawet paląca się w pomieszczeniu
świeczkę, która przerażona potęgą nocnego żywiołu, oddała się jego mocy.
Strach jest złośliwym uczuciem. Nie obchodzi go stan
psychiczny człowieka ani jego status społeczny czy też charakter. Atakuje osoby
młode, zdolne do przekręcania faktów, wierzenia w rzeczy, które nigdy się nie
wydarzyły i, które wydarzyć się nie mogły, a także osoby starsze, którym wydaje
się, że śmierć czyha na nich na każdym kroku, iż wystarczy jeden nieprzemyślany
ruch, jedna myśl, aby machnęła ona swoją kosą nad ich głową.
Strach patrzy z drwiącym uśmiechem na lęk towarzyszący
swoim ofiarom. Jednak to nie do końca mu wystarcza. Żeby koniec jego rozrywki
nie nastąpił zbyt szybko, przejaskrawia obrazy, które ludzie, przepełnieni
trwogą widzą w całkiem innych barwach niż zazwyczaj. Nagle trzciny wystające z
bagien stają się rękami topielców, którzy próbują się wydostać ze śmierdzących
wód, własny cień zamienia się w ducha, a wycie psów okazuję się odgłosem
krwiożerczego wilkołaka.
Tak
samo teraz przerażony człowiek, ujrzałby zjawę przechadzającą się po pokoju. Przecież
nienaturalna biel jej skóry niezbicie świadczyła o przybyciu nie z tego świata,
a bynajmniej nie ze świata żywych. Długa, równie śnieżnobiała suknia, która
oplątywała się na jej bosych stopach, ciągnęła się po ziemi niczym wąż – z tą
samą dumą i płynnymi ruchami. Delikatne dłonie, prawie przeźroczyste ze względu
na to, iż zlewały się z bladym światłem księżyca, błądziły szukając czegoś
namacalnego, co mogłoby utrudnić dalszą drogę. Jedynie rude włosy, opadające
sztucznymi falami na ramiona, nie pasowały do ogólnego wyglądu upiora,
przybywającego zza światów.
Wówczas widząc przeszkodę w przyrównaniu postaci do widma,
człowiek zaczyna baczniej przyglądać się nieznajomemu. Dopiero wtedy dostrzega,
że bladość spowijająca dziewczynę od stóp do głów wynikała z ciemności połączonej
z nikłym światłem rogalika, widniejącym na czarnym niebie.
Zielone oczy nieco nerwowo rozglądały się po pomieszczeniu.
Każdy krok tajemniczej postaci równał się z kolejnym błyśnięciem ostrza, które
kurczowo ściskała w dłoni. Zrobiła kilka kroków do przodu, lecz kiedy usłyszała
głośny oddech, przerywany gwałtownymi ruchami, zmieniła kierunek. Sztylet po
raz któryś z kolei odznaczył się na tle mroku srebrnym blaskiem. Wydawałoby
się, iż księżyc lubił przeglądać się w jego lśniącej powierzchni.
Dziewczyna podeszła do łóżka, na którym spał chłopak i
mruczał coś niezrozumiałego pod nosem. Nieznajoma zawahała się. Ostrze
zadrgało w jej małej, aczkolwiek silnej dłoni.
To właśnie w takich chwilach człowiek, choć wolałby tego
nie robić, zaczyna zastanawiać się, jak dalece się posuwa, czy nie przekracza
granic moralności. Niepewność budzi się w naszych sercach, wątpliwości rodzą
się w głowach. Czy kiedykolwiek mi wybaczy? Czy zrozumie? Znajdzie powód, dla
którego to zrobiłem? Mnóstwo pytań, w większości bez odpowiedzi, pląta się,
wywołuję niepotrzebny lęk, wysuwa różne skutki, o których przedtem nie byliśmy
nawet w stanie pomyśleć.
Otóż taką wewnętrzną walkę toczyła ze sobą ów postać.
Zdawała sobie sprawę, że nie musi niepotrzebnie się łudzić – chłopak nawet nie
będzie chciał zrozumieć. Poczuła złość, która powoli rodziła się w jej ciele, a
po chwili zapłonęła pomarańczowym ogniem, paląc ją od środka, starając się
wydostać na zewnątrz. Przecież robiła to dla jego dobra! Dziewczyna zacisnęła
mocniej sztylet. Ostatni raz rozejrzała się wokół, bojąc się, iż ktoś mógłby
stać się świadkiem jej czynu.
Gdy upewniła się, że jest całkiem sama, pochyliła się nad
chłopakiem. Zdjęła cienki koc, który okrywał jego ciało. Starała się oddychać,
jak najciszej i w miarę możliwości – bardzo rzadko. Jednak nerwowe wypuszczanie
przetrzymywanego powietrza, wydobywało głośniejszy dźwięk, aniżeli zwykłe
wydychanie, a że czynność ta była dla niej ciężka, wywoływała dodatkowo
charakterystyczne charczenie. Dziewczyna otarła pot z czoła, po czym zamknęła
oczy. Jednym zamaszystym ruchem wbiła sztylet w tętnice chłopaka.
Przełknęła
wielką gulę, która pojawiła się w jej gardle i odetchnęła. Odnosiła wrażenie,
iż uczucie ulgi roznosi się po jej ciele, spływa po niej, jak krople deszcze po
szybie, zabierając ze sobą cały stres.
Szybko otworzyła zdobioną rękojeść ostrza i wpuściła w nią
ciemną substancję. Chłopak otworzył oczy. Rozpacz, zawód, ból –uczucia, które
dziewczyna dostrzegła w niebieskich oczach sprawiły, że poczuła mocny uścisk w brzuchu,
wydawało jej się, że serce skurczyło jej się do niewiarygodnie małych
rozmiarów. Ponownie zamknęła oczy. Opierając się na sztylecie, wbiła go jeszcze
głębiej. Pochyliła głowę.
-Rita… Dlaczego to zrobiłaś? – Zapytał cicho.
-Bo wiem, że tego potrzebujesz…- usłyszał odpowiedź, po
czym poczuł w ustach charakterystyczny, metaliczny smak. Wyrwał tkwiące w jego
szyi ostrze i wypluł ciepłą, lepką ciecz. Ścisnął ręką ranę, próbując zagoić to
miejsce. Niestety było już za późno. Poczuł jak substancja wpuszczona przez
sztylet rozchodziła się po jego ciele, jak stopniowo była rozprowadzana przez
jego puste naczynia krwionośne. Żyły paliły go od wewnątrz, wydawało mu się, iż
zaraz pękną, a ciecz, która w nich krążyła wybuchnie z nich niczym wulkan. Wbił
paznokcie w łóżko, lecz nawet rozpaczliwe gryzienie poduszki nie przyniosło mu
ulgi. Ból jak gdyby błądził w jego ciele, szukał wyjścia, którego nie było, a
nie mogąc się stamtąd wydostać, zaczął panikować i niczym wariat uderzający
głową w ścianę, wirował bezsensownie wewnątrz chłopaka – zaciskał mięśnie,
uniemożliwiał ruch, wysyłał dziwne impulsy, bawił się resztkami jego
sił. Przeszywający krzyk wydobył się z gardła chłopaka.
-Mikołaj…- szepnęła Rita, zasłaniając usta rękoma. Cofała
się powoli, dopóki nie wpadła na niewielką szafkę. Stojący na niej gliniany
wazon zachwiał się i spadł z hukiem na ziemię, roztrzaskując się na
kilkadziesiąt drobnych kawałków. Odgłos tłukącego się naczynia raził w uszy
wśród panującej tam ciszy, przesiąkniętej filmową zgrozą.
-Odejdź stąd! – Wrzasnął Mikołaj, dziwiąc się, iż udało mu
się wydobyć z siebie jeszcze tyle siły.
-Ale…- jęknęła cicho.
Spuściła głowę, bawiąc się swoimi palcami niczym uczeń,
który bombardowany przeróżnymi pytaniami, wie, że na żadne nie odpowie. Nie
potrafiła przyglądać się cierpieniu, jakie znosił chłopak. Nie chciała go
zranić, pragnęła mu po prostu pomóc. Widziała wieczorem jego roztrzęsienie,
strach. Po za tym zewnętrzny wygląd chłopaka sam
potwierdzał wysuwane przez Ritę wnioski. Była pewna, że spotkał się wczoraj z
nimi. Czy zdarzyło się to przypadkiem czy też nie – tego nie potrafiła
stwierdzić. Natomiast doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż po takim
wydarzeniu, Mikołaj, z pewnością sobie nie poradzi, nie będzie umiał walczyć z
samym sobą. Tak, to dlatego to zrobiła. Nie miała, jednak odwagi, aby mu
to powiedzieć. Przecież znała go na tyle dobrze, aby przewidzieć jego
zachowanie, gdyby starała się wykonać to pytając o jego zgodę.
-Przestań! Nauczyłem się nad sobą panować, nie potrzebuję
tego świństwa. Jak dotąd nic złego się nie wydarzyło, więc w czym widzisz
problem? Trochę wiary by ci nie zaszkodziło- mawiał za każdym razem, gdy Rita
starała się nawiązać do tego tematu.
Nie, teraz nie udałoby mu się powstrzymać. Wiedziała o tym!
A może tak tylko jej się zdawało? Może naprawdę powinna zacząć w niego wierzyć,
ufać mu?
„Nie myśleć! Wszystko jest w porządku, tak miało być,
prawda?”- Myślała.
Często darząc kogoś jakimś uczuciem, staramy się za wszelką
cenę pomóc tej osobie. Wiedząc o jej nieszczęściu działamy spontaniczne,
nie namyślając się. Zapominamy jednak, że to co dla nas wydawałoby się słuszne,
dla kogoś komu chcemy pomóc może stać przyczyną kolejnych katastrof.
Dopiero teraz do Rity dotarło dużo nieprzyjemnych faktów.
Skoro pragnęła w jakiś sposób oszczędzić pokus, które zabijałyby Mikołaja,
sprawiały, że wkrótce zacząłby wariować, powinna w pierwszej kolejności
rozpatrzyć ilość ludzkiej krwi, której pozostało bardzo niewiele i nawet
jeśli zmniejszyłaby dawki, wystarczyłoby jej zaledwie na pięć razy. Dziewczyna
zbladła, jeszcze bardziej kurczowo zaciskając dłonie na blacie szafki. Po
drugie jej obowiązkiem było wyduszenie z chłopaka prawdy, dokładnego opisania
zachowania po otrzymaniu czerwonej substancji, a co najważniejsze szczegółowego
wyjaśnienia, na czym to wszystko polega. Tymczasem ona opierała się jedynie na
wierzeniach i legendach, o których chłopak niegdyś jej napomknął. Rita poczuła
lekki zawrót w głowie. Nogi drgając, uginały się pod nią – wydawało jej się, że
jej kolana snują się kilka centymetrów nad podłogą. Poczucie winy, wyrzuty
sumienia bezlitośnie wypuszczały swoje zimne macki oplątując nimi jej ciało od
wewnątrz, a z każdą chwilą było ich coraz więcej.
Z gardła Mikołaja wydobywały się przeróżne dźwięki -
jedne niczym kule trafiały prosto do serca Rity, zaś drugie tworzyły wielką
skorupę, pokrywającą każdy element pomieszczenia, by po chwili pęknąć i niczym
milion sztyletów przebić każdą rzecz znajdującą się w zasięgu tej eksplozji.
Chłopakowi wydawało się, iż każda jego kość uległa
złamaniu, że po chwili czuję ich ostre końce, ocierające się o wewnętrzną
stronę jego mięśni. Miał ochotę wyrwać z siebie wszystkie narządy, które
chociaż i tak były już obumarłe, sprawiały mu taki ból, jak gdyby miały zamiar
zmartwychwstać, powstać z ognia.
Ogień – tylko go wciąż odczuwał, tylko go widział wokół.
Jedynie słaby zarys postaci Rity, wysuwający mi się przed oczy zza igrających
płomieni, uświadamiał go, że niebezpieczny żywioł to wyłącznie jego urojenia,
halucynacje.
Starał się powstrzymać coś, co rodziło się w jego duszy,
lecz wiedział, iż nie da rady. Owe ,, coś ‘’ było znacznie silniejsze, miało
większą moc, a co najgorsze posiadało nad nim władzę – taką, której niejeden
król, bezradnie, próbujący wprowadzić dyscyplinę w swoim królestwie, chcący, aby
poddani czuli przed nim respekt, mógłby pozazdrościć niewidzialnej potędze.
I nagle Mikołaj poczuł, że wszelka siła go opuściła – nie
mógł podnieść ręki, a jego kurczowo zaciśnięte dłonie, teraz leżały spokojnie z
rozprostowanymi palcami jakby nie słyszały krzyków swojego pana ani nie
widziały jego cierpienia, ciało bezwładnie upadło na miękką pościel, a oczy
zaczęły odmawiać posłuszeństwa – zamykały się lub rozmazywały obrazy. I tylko
ta niewyobrażalna moc gościła we wnętrzu chłopaka, stawiała tam swoją flagę, uznając
twierdzę za zdobytą.
-Wszystko w porządku?- Zapytała Rita, nie mogąc wydusić z
siebie nic innego.
Podeszła
do chłopaka, którego twarz przykryły dwie śnieżnobiałe poduszki.
Choć trzęsły jej się ręce, a nogi nadal nie odzyskały swojej poprzedniej
twardości, rozum nakazywał jej zachować zimną krew, nałożył na nią ciemną maskę
chłodnej obojętności. Dziewczyna czuła, że zasłona, zakrywająca w tej sytuacji
jej prawdziwe oblicze, nie pasuję na nią i mimo, że próbowała ją z siebie
zerwać, nie umiała. Być może winą było to, iż już dawno zapomniała, jak to jest
czuć naprawdę. Nie wmawiać sobie tego, nie odtwarzać we wspomnieniach, nie
robić z siebie oschłej marionetki człowieka, tylko po prostu
posiadać uczucia, te szczere, ciepłe, wypełnić w sobie tę pustkę. Chciała tego,
lecz zdawała sobie sprawę, że te niemożliwe, a myśl ta jeszcze bardziej
wydzierała z niej resztki człowieczeństwa.
Delikatnie dotknęła włosów Mikołaja.
Przeraźliwy huk. Coś upada na podłogę, wpadając na szafkę i
zrzucając z niej jednocześnie wszystkie pozostałe przedmioty. Rzeczy spadają, tłuką
się, zmieniając w drobny mak. Szkło zatrzeszczało jak gdyby ktoś na nie ustał.
Czerwień- głęboka, przerażająca. Zbliża się, przypomina fale, rozbijające się o
zniszczone od uderzeń brzegi, po chwili wszystko znów zlewa się w jedno,
ponownie widać tylko szkarłat. Jest coraz bliżej. ,,Zostaw!’’ – zamiast krzyku,
słychać czyjś zachrypły, piszczący głos. ,,Zostaw mnie, nie dotykaj, odjedź!
‘’- potok słów już nie wypływa, lecz zostaję na ustach. I tylko z ruchów
pobladłych warg można wyczytać prawdziwą treść. Jakaś rzecz na chwilę zasłoniła
księżyc zaglądający przez okno do pokoju. Zniknęła czerwień. Ciało ogarnia
ulga. Serce zatrzymuję się na chwilę, aby odpocząć. Lekkie zachłyśnięcie
powietrzem. Ból. Blada dłoń dotyka policzka. Trzy głębokie rany, przypominające
zaorane pole. Lepka ciecz pokrywa śnieżnobiałe palce. Ktoś stoi naprzeciwko
okna – duża, wysoka postać , lekko zgrabiona, z nienaturalnie
podniesionymi ramionami. Ręce zakrywają twarz, oczy same się zamykają. Nie
widzieć, nie słyszeć! Zniknąć stąd, uciec!
Czerwień – znów jest przeraźliwie blisko. Nie patrzeć! Coś
boleśnie zaciska nadgarstki, odsłania twarz, podnosi głowę.
Szkarłat, wywołujący zawroty głowy. Zamknąć oczy, zamknąć!
Uderzenie w policzek. Rany pieką. Krzyk. Łzy ciekną, wpadając w otwarte
zagłębienie, przysparzając dodatkowy ból. Nie, nie zamykać, nie zamykać!
Intensywność koloru zaczyna uspakajać, hipnotyzować. Ciało przyciśnięte do
szafki zaczyna się osuwać. Następne uderzenie przywraca przytomność. Stawiany
opór jest daremny. Wydaję się, iż czerwień wysysa całą siłę, obezwładnia.
Uczucie lęku nagle zaczyna pomagać jasnej barwie- obezwładnia. Osłabione ciało
jest zdolne jedynie do czucia bólu i widzenia. Szarpnięcie.W głowie pojawia się
szum. Dziwny trzask jest tak ogłuszający, iż ledwie przytomnej postaci zdaję
się, że to nie odgłos łamania drzwiczek szafki, lecz jej roztrzaskującej się
czaszki. Serce nie wytrzymuję napięcia – zatrzymuję się. W jednej chwili każdy
narząd przestaje pracować, paraliż ogrania ciało. Pojawia się ciemność. Nie,
czerwień na to nie pozwoli. Ból, potem rozdzierający krzyk. Szloch, rozrywający
klatkę piersiową. Przerażona ,,pompa’’ organizmu znów zaczyna łomotać.
,,Przestań!’’ – mówi błagający wyraz twarzy, ręce szukające czegoś ostrego
krzyczą: ,,Daj mi odejść!’’. Niestety szkarłat dodaje te wszystkie prośby do nic
nieznaczącego tła, lecz nie oddala ich od siebie, syci się nimi jak wilk
pożywną, bezbronną owcą, nie dając po sobie tego poznać.
Księżyc, nie mogąc znieść tego widoku, a być może bojąc
się, aby jego nie dosięgło coś podobnego, schował się za wolno sunącymi się po
czarnym niebie szarymi chmurami bardziej podobnymi do dymu unoszącego się z
komina aniżeli różnokształtnych obłoków. W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze
ciemniej niż poprzednio. Ludzkie oko nie było już zdolne do dostrzeżenia
zarysów jakiegokolwiek przedmiotu czy też postaci. Cisza, która zapanowała
zdawała się być jeszcze gorsza niż ból, krzyk i szloch.
Rita rozglądała się nerwowo, mrużąc oczy. Jej ciało
trwało w jakimś dziwnym odrętwieniu. Odnosiła wrażenie, iż jest lekka, zupełnie
pusta wewnątrz i to właśnie ów lekkość wywoływała lęk, sprawiała, że dziewczyna
czuła niepokój.
Widziała go. Stał obok łóżka. Zdawało jej się, że trzyma
się za ramię.
Drzwi od pokoju zaskrzypiały, użalając się nad swoją
starością jeszcze głośniej niż zazwyczaj. Delikatna smuga pomarańczowego
światła wpadła wesoło do pomieszczenia, nie zdając sobie sprawy z czyhającego
niebezpieczeństwa.
Rita zamarła, ale jej serce krzyczało, biło jak szalone,
chcąc uciec , aby nie być świadkiem okropnego zdarzenia. Błagała cicho, żeby
nie był to ktoś, o kim myślała.
-Coś się stało? Strasznie tu głośno u was! Przyszłabym
wcześniej, ale te schody! Starość nie radość. Cieszcie się, że jesteście
jeszcze młodzi – mówiła staruszka, otwierając szeroko drzwi. W
pokoju zrobiło się bardzo jasno, zważając na ilość światła, które daję mała
świeczka z ledwie wystającym z nad wosku knotem.
Gorąca fala uderzyła Ritę i rozlała się po jej całym ciele.
W głowie dziewczyny zapanował hałas i nasilający się szum.
W sytuacjach, w których zachowanie zimnej krwi, a także nie
popadnięcie w panikę jest prawdziwym wyzwaniem nawet dla najwytrwalszych,
przestajemy myśleć, o tym, co moglibyśmy jeszcze zdziałać, w jaki sposób pomóc.
Zaczynamy wówczas zaklinać Boga, prosimy o jeszcze jedną, tym razem ostatnią
szanse, obiecujemy poprawę, wyrzekamy się wszelkich przyjemności , tylko po to,
aby spełniono nasz błaganie. I kiedy po wypadku, pomimo wszelkich
zapewnień lekarzy, nie udaję się przeżyć bliskiej nam osobie, kiedy z lasu
wprost na zaminowany teren, nie wybiega prędzej wyznaczony człowiek, lecz ktoś
ważniejszy dla nas niż własne życie, nie dopada nas wówczas uczucie szoku. To
rozczarowanie, odrzuceniem naszych próśb wywołuje u nas tak mocne wrażenia, odczucia.
Jest ono tak silne, że pod jego wpływem opuszcza nas wszelka wiara i chęć do
dalszego normalnego funkcjonowania. Czujemy się oszukani i choć nie wszystkie
nasze prośby kierowały się do kogoś konkretnego, do kogoś, na kogo w pełni
mogliśmy liczyć, nie umiemy wyzbyć się tego stanu.
-I tak strasznie skrzypią. Mam nadzieje, że jeszcze trochę
wytrzymają te deski. Tyle trzeba byłoby naprawić, ale gdyby człowiek miałby się
za to wszystko zabrać, -tu kobieta machnęła ręką - pół życia by sobie
zmarnował. To co ma być, to będzie. Jakoś trzeba sobie poradzić –ciągnęła.- Och,
jaki tu bałagan!
Ricie zakręciło się w głowie. Wzięła głęboki oddech, aby
rozmazany świat, powrócił do pierwotnej postaci. Wciąż oparta o szafkę, nie
myśląc nad swoim czynem, zerwała się z podłogi w stronę zgarbionej kobiety,
patrzącej na pokój z lekkim zdezorientowaniem.
Nie zdążyła, jednak nawet jej zasłonić, kiedy silne
uderzenie, powaliło dziewczynę z powrotem na ziemię. Jęknęła, łapiąc się za
głowę. Otworzyła załzawione oczy. Miała teraz przed sobą całą postać
Mikołaja. Widok, który ujrzała, zdumiał ją tak bardzo, iż chwilowo
zapomniała, o całej zaistniałej sytuacji.
W mroku, rozpraszającym się jedynie w bladym świetle
księżyca, miała przed sobą potwora – przerażającego, nienaturalnego. Teraz stał
przed nią zwyczajny chłopak. Jedyne, co różniło Mikołaja od owej postaci były
mocno powiększone mięśnie i oczy, które nie dość, że zmieniły swoją barwę z
pięknego błękitu na upiorną czerwień, wyrażały jeszcze ogromną złość,
niewyładowany gniew. Jego wyraz twarzy w niczym nie przypominał drwiącego
ustosunkowania do niektórych rzeczy, wyrażał zdenerwowanie, pragnienie
znalezienia czegoś, na czym mógłby się wyżyć, co stałoby się jego ofiarą. Nie
liczyło się dla niego nic, byłby w stanie zabić nawet własną matkę, byleby
uwolnić tą rozdzierającą go wewnątrz ciała siłę, które wciąż nie dawała mu
spokoju, a im dłużej była nierozładowywana, tym bardziej i częściej dawała
osobie znać.
-Mikołaj…!- Szepnęła staruszka, zasłaniając usta rękoma i
podbiegając szybko swoimi typowymi małymi kroczkami do jęczącej Rity.
-Niech pani się nie boi –wycedził przez zęby, obrzucając
kobietę zabójczym spojrzeniem.
Rita z przerażeniem patrzyła, jak starowina nagle zmienia
kierunek i podchodzi do Mikołaja, nie zwracając uwagi na walające się pod jej
nogami odłamki szkieł, gliny czy też innych rzeczy. Chłopak wyciągnął do niej
rękę. Kobieta podała mu swoją z dobrotliwym uśmiechem na twarzy, wpatrzona w
jego oczy. Rita również w nie spojrzała- były okropne. Dziewczyna odwróciła
wzrok. Z każdym krokiem kobiety, na twarzy Mikołaja pojawiała się coraz większa
oznaka dzikiego szczęścia, dopełniona promieniejącym zachłannością spojrzeniem.
Rita domyśliła się już wszystkiego – hipnotyzował ją!
Zamknęła oczy. Najpierw musi się uspokoić.
Wzięła głęboki oddech i…
Nie,
nie była w stanie tego zrobić.
Mikołaj zacisnął na staruszce
swoje silne dłonie, tak mocno, iż na jej ramionach zaczęły pojawiać się
czerwone plamy. Mimo tego, kobieta nadal stała przed nim z serdecznym uśmiechem
i spokojem wręcz tryskającym z oczu. Jej opanowana ,niczego nieświadoma postać
wydzierała z Rity całą dusze wraz z uczuciami i wszystkimi wspomnieniami.
Robiła to tak boleśnie, że dziewczyna odczuwała zawroty głowy, a gorące ciepło
wciąż uderzało ją w twarz, jak gdyby ktoś cofał czas i scena ta bez przerwy
była powtarzana. Wiedziała, że nie potrafi pomóc starowinie.
Mikołaj przejechał po szyi kobiety, a gdy wyczuł na niej
tętnice, przebił ją sztyletem, którym sam wcześniej został ugodzony. Zamknął
oczy. Jego wyczulone zmysły czuły jak krew powoli spływa po górnym odcinku
ciała staruszki, tak jakby potrafiły w tej chwili
odtworzyć uczucia ofiary i przenieść je do duszy swojego właściciela. Choć
lepka ciecz tworzyła tylko wąską smużkę, Mikołaj widział ją jako szybki, rwący
strumień płynący wśród ostrych o przeróżnych kształtach skał, gdzieś w wysokich
górach, pomiędzy roślinnością, znoszącą złe warunki do rozwijania się. Słyszał
jej cichy szept, który koił jego uszy.
Przesunął
palcem po szyi kobiety i przyłożył go do ust. Jego twarz natychmiast wykrzywiła
się w okropnym grymasie. Poczuł w ustach ten charakterystyczny mdły smak w
niczym nieprzypominający krwi. Jego wargi zamieniły się w wąską białą kreskę, a
oczy zapłonęły jeszcze żywszą czerwienią. Uderzył pozbawioną życia staruszkę,
która zakołysała się i upadła bezwładnie na podłogę.
Z gardła Rity wydobył się ochrypły, ledwie słyszalny pisk.
Chłopak przewracał wszystkie meble znajdujące się w
pomieszczeniu, starając się zagłuszyć rozczarowanie, jakiego doznał. Pierwszy
raz ów siła goszcząca wewnątrz jego ciała była tak silna, iż całkowicie
zaślepiła jego intuicję, przez co się pomylił. Gniew z triumfującym uśmiechem
rozgaszczał się w jego duszy i przyglądał jego czynom, a im były one gorsze tym
bardziej się cieszył. Nie, nie interesowała go jakaś nieostrożna staruszka. Jej
żywot i tak już dawno się skończył. Po prostu czuł się zawiedziony, oszukany, a
taka bezsilność jeszcze bardziej go złościła. Czerwona substancja powoli
wyczerpywała swoją siłę i zanikała w naczyniach krwionośnych. Mikołaj z każdą
chwilą był coraz słabszy.
W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana spazmatycznym
płaczem. Nad ciałem ofiary Mikołaja z pochyloną głową klęczała Rita. Nie była w
stanie zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło. Czuła się jak mała dziewczynka
widzącą swoją nieprzytomną mamę z czerwoną plamą na klatce piersiowej – płacze,
ale nie dlatego, że wie co się stało, płacze, ponieważ zdaję sobie sprawę, że
nie jest dobrze, gdyż mama nie chce wstać, pomimo wszelkich błagań.
Rita zachłysnęła się powietrzem, wzięła kilka głośnych
wdechów, które przerwał głośniejszy niż poprzednio szloch. Zacisnęła usta, ale
wydawało jej się, że niemy krzyk rozerwie jej gardło.
Ciało starowiny zamieniło się w mnóstwo błyszczących,
czarnych drobinek. Przed Ritą pojawiła się ogromna dziura. Buchnęło z niej
oślepiające pomarańczowe światło pod wpływem, którego dziewczyna zamknęła oczy.
Gdy je otworzyła wszystko zniknęło.
Wstała,
lekko się chwiejąc i z utkwionymi oczami w jeden punkt ruszyła przed siebie.
-Nie ma jej- szepnęła.
Potknęła
się o przewrócone krzesło. W jej ręce powbijały się odłamki szkieł.
-Nie ma… - powtarzała, raz śmiejąc się nerwowo, raz wirując
po pokoju lub siadając na podłodze i kołysząc się z objętymi dłońmi kolanami.
I dopiero, gdy do jej głowy zaczęły napływać wspomnienia
wydostała się z tego dziwnego stanu odrętwienia.
Pamiętała jej miły uśmiech, smutne, ale piękne oczy, ciepły
dotyk dłoni, mówienie o kilku rzeczach naraz, talent do gotowania, pieczenia,
malowania, dziergania, haftowania, miłości do roślin, wszystkie
zalety. Dla niej staruszka była aniołem w ludzkiej postaci. Zawsze była gotowa
pomóc nawet wrogowi, choć sama tej pomocy wymagała. Zdarzało jej się czasem trochę
ponarzekać, ale zaraz z uśmiechem dziękowała Bogu, że nie jest jeszcze gorzej.
Wystarczyło jedno spojrzenie i kobieta od razu wiedziała, iż jest coś nie tak,
ale kiedy Rita nie chciała się zwierzać, staruszka wyrazem oczu dawała jej do
zrozumienia, że w każdej chwili może się do niej zwrócić.
Teraz dziewczynie wydawało się ,że nie ma już na kogo
liczyć, że już nigdy nie poczuję się taka bezpieczna i szczęśliwa.
Po za tym myśl, iż musi opuścić ten domek pełen wspomnień, zostawić go samego
na pastwę bezlitosnej natury, powodowała, że z Rity znów odpadła jakaś część
duszy. Kolejne zachłyśnięcie i szloch znów mimowolnie drga całym ciałem.
-Nie ma jej… A wiesz dlaczego? – Zaśmiała się, tłumiąc
płacz.- Bo chciałam ci pomóc. Tak, pomóc…- nawinęła kosmyk włosów na trzęsący
się palec.- I teraz jej nie ma. – łzy obficie spływały po jej policzkach.- A
obiecałeś mi…- tu wybuchła głośnym płaczem. – Obiecałeś mi, że…że nam się uda,
że… że będzie szczęśliwa. A… A… A teraz… Teraz będzie męczyła się w piekle! – Chciała
wrzasnąć, lecz głos załamał jej się w połowie zdania. – A wiesz co… co jest
najśmieszniejsze? Za… Zawsze jak mi na czymś zależy to, to tracę. Zabawne,
prawda? – Znów się zaśmiała, jej twarz oszpecił ból.- I teraz jej nie ma… Nie
mam już nikogo… - mówiła coraz ciszej.
-To wyłącznie twoja wina – odpowiedział oschle Mikołaj.
No to się narobiło...Nie przeżyłabyś jakbyś nie zabiła teraz starowiny? ;) Dobra, też lubię mordować w moich opowieściach, ale nie starszych ludzi! Zawsze mam do nich sentyment.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Moon