sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 5


Pchnięte delikatnie dębowe drzwi zaskrzypiały głośno, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie. Nie zwróciły uwagi na starania postaci, starającej się zachować dyskretność.
Pomieszczenie oświetlało jedynie blade światło księżyca. Jego nikły blask wyostrzał zarysy starych mebli, wyolbrzymiając jednocześnie ich wielkość oraz wygląd. Sprawiały wówczas wrażenie eleganckiego i bogatego wyposażenia. W rzeczywistości bardzo odbiegały od nocnego widoku.
Mrok zaskoczony łatwą zdobyczą, otulał pokój swoją ciemną szatą – robił to powoli i dokładnie. Nie chciał, aby ktokolwiek dostrzegł jakieś niedociągnięcie lub znalazł odrobinę jasności, dzięki której mógłby spędzić noc nie podlegając jego władzy. Zgasił nawet paląca się w pomieszczeniu świeczkę, która przerażona potęgą nocnego żywiołu, oddała się jego mocy.
Strach jest złośliwym uczuciem. Nie obchodzi go stan psychiczny człowieka ani jego status społeczny czy też charakter. Atakuje osoby młode, zdolne do przekręcania faktów, wierzenia w rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły i, które wydarzyć się nie mogły, a także osoby starsze, którym wydaje się, że śmierć czyha na nich na każdym kroku, iż wystarczy jeden nieprzemyślany ruch, jedna myśl, aby machnęła ona swoją kosą nad ich głową. 
Strach patrzy z drwiącym uśmiechem na lęk towarzyszący swoim ofiarom. Jednak to nie do końca mu wystarcza. Żeby koniec jego rozrywki nie nastąpił zbyt szybko, przejaskrawia obrazy, które ludzie, przepełnieni trwogą widzą w całkiem innych barwach niż zazwyczaj. Nagle trzciny wystające z bagien stają się rękami topielców, którzy próbują się wydostać ze śmierdzących wód, własny cień zamienia się w ducha, a wycie psów okazuję się odgłosem krwiożerczego wilkołaka.
Tak samo teraz przerażony człowiek, ujrzałby zjawę przechadzającą się po pokoju. Przecież nienaturalna biel jej skóry niezbicie świadczyła o przybyciu nie z tego świata, a bynajmniej nie ze świata żywych. Długa, równie śnieżnobiała suknia, która oplątywała się na jej bosych stopach, ciągnęła się po ziemi niczym wąż – z tą samą dumą i płynnymi ruchami. Delikatne dłonie, prawie przeźroczyste ze względu na to, iż zlewały się z bladym światłem księżyca, błądziły szukając czegoś namacalnego, co mogłoby utrudnić dalszą drogę. Jedynie rude włosy, opadające sztucznymi falami na ramiona, nie pasowały do ogólnego wyglądu upiora, przybywającego zza światów.
Wówczas widząc przeszkodę w przyrównaniu postaci do widma, człowiek zaczyna baczniej przyglądać się nieznajomemu. Dopiero wtedy dostrzega, że bladość spowijająca dziewczynę od stóp do głów wynikała z ciemności połączonej z nikłym światłem rogalika, widniejącym na czarnym niebie.
Zielone oczy nieco nerwowo rozglądały się po pomieszczeniu. Każdy krok tajemniczej postaci równał się z kolejnym błyśnięciem ostrza, które kurczowo ściskała w dłoni. Zrobiła kilka kroków do przodu, lecz kiedy usłyszała głośny oddech, przerywany gwałtownymi ruchami, zmieniła kierunek. Sztylet po raz któryś z kolei odznaczył się na tle mroku srebrnym blaskiem. Wydawałoby się, iż księżyc lubił przeglądać się w jego lśniącej powierzchni.
Dziewczyna podeszła do łóżka, na którym spał chłopak i mruczał coś niezrozumiałego pod nosem. Nieznajoma zawahała się. Ostrze zadrgało w jej małej, aczkolwiek silnej dłoni.
To właśnie w takich chwilach człowiek, choć wolałby tego nie robić, zaczyna zastanawiać się, jak dalece się posuwa, czy nie przekracza granic moralności. Niepewność budzi się w naszych sercach, wątpliwości rodzą się w głowach. Czy kiedykolwiek mi wybaczy? Czy zrozumie? Znajdzie powód,  dla którego to zrobiłem? Mnóstwo pytań, w większości bez odpowiedzi, pląta się, wywołuję niepotrzebny lęk, wysuwa różne skutki, o których przedtem nie byliśmy nawet w stanie pomyśleć.  
Otóż taką wewnętrzną walkę toczyła ze sobą ów postać. Zdawała sobie sprawę, że nie musi niepotrzebnie się łudzić – chłopak nawet nie będzie chciał zrozumieć. Poczuła złość, która powoli rodziła się w jej ciele, a po chwili zapłonęła pomarańczowym ogniem, paląc ją od środka, starając się wydostać na zewnątrz. Przecież robiła to dla jego dobra! Dziewczyna zacisnęła mocniej sztylet. Ostatni raz rozejrzała się wokół, bojąc się, iż ktoś mógłby stać się świadkiem jej czynu.
Gdy upewniła się, że jest całkiem sama, pochyliła się nad chłopakiem. Zdjęła cienki koc, który okrywał jego ciało. Starała się oddychać, jak najciszej i w miarę możliwości – bardzo rzadko. Jednak nerwowe wypuszczanie przetrzymywanego powietrza, wydobywało głośniejszy dźwięk, aniżeli zwykłe wydychanie, a że czynność ta była dla niej ciężka, wywoływała dodatkowo charakterystyczne charczenie. Dziewczyna otarła pot z czoła, po czym zamknęła oczy. Jednym zamaszystym ruchem wbiła sztylet w tętnice chłopaka.
Przełknęła wielką gulę, która pojawiła się w jej gardle i odetchnęła. Odnosiła wrażenie, iż uczucie ulgi roznosi się po jej ciele, spływa po niej, jak krople deszcze po szybie, zabierając ze sobą cały stres.     
Szybko otworzyła zdobioną rękojeść ostrza i wpuściła w nią ciemną substancję. Chłopak otworzył oczy. Rozpacz, zawód, ból –uczucia, które dziewczyna dostrzegła w niebieskich oczach sprawiły, że poczuła mocny uścisk w brzuchu, wydawało jej się, że serce skurczyło jej się do niewiarygodnie małych rozmiarów. Ponownie zamknęła oczy. Opierając się na sztylecie, wbiła go jeszcze głębiej. Pochyliła głowę.
-Rita… Dlaczego to zrobiłaś? – Zapytał cicho.
-Bo wiem, że tego potrzebujesz…- usłyszał odpowiedź, po czym poczuł w ustach charakterystyczny, metaliczny smak. Wyrwał tkwiące w jego szyi ostrze i wypluł ciepłą, lepką ciecz. Ścisnął ręką ranę, próbując zagoić to miejsce. Niestety było już za późno. Poczuł jak substancja wpuszczona przez sztylet rozchodziła się po jego ciele, jak stopniowo była rozprowadzana przez jego puste naczynia krwionośne. Żyły paliły go od wewnątrz, wydawało mu się, iż zaraz pękną, a ciecz, która w nich krążyła wybuchnie z nich niczym wulkan. Wbił paznokcie w łóżko, lecz nawet rozpaczliwe gryzienie poduszki nie przyniosło mu ulgi. Ból jak gdyby błądził w jego ciele, szukał wyjścia, którego nie było, a nie mogąc się stamtąd wydostać, zaczął panikować i niczym wariat uderzający głową w ścianę, wirował bezsensownie wewnątrz chłopaka – zaciskał mięśnie, uniemożliwiał ruch, wysyłał dziwne impulsy, bawił się resztkami jego sił. Przeszywający krzyk wydobył się z gardła chłopaka.
-Mikołaj…- szepnęła Rita, zasłaniając usta rękoma. Cofała się powoli, dopóki nie wpadła na niewielką szafkę. Stojący na niej gliniany wazon zachwiał się i spadł z hukiem na ziemię, roztrzaskując się na kilkadziesiąt drobnych kawałków. Odgłos tłukącego się naczynia raził w uszy wśród panującej tam ciszy, przesiąkniętej filmową zgrozą.
-Odejdź stąd! – Wrzasnął Mikołaj, dziwiąc się, iż udało mu się wydobyć z siebie jeszcze tyle siły.
-Ale…- jęknęła cicho.
Spuściła głowę, bawiąc się swoimi palcami niczym uczeń, który bombardowany przeróżnymi pytaniami, wie, że na żadne nie odpowie. Nie potrafiła przyglądać się cierpieniu, jakie znosił chłopak. Nie chciała go zranić, pragnęła mu po prostu pomóc. Widziała wieczorem jego roztrzęsienie, strach. Po za tym  zewnętrzny wygląd chłopaka  sam potwierdzał wysuwane przez Ritę wnioski. Była pewna, że spotkał się wczoraj z nimi. Czy zdarzyło się to przypadkiem czy też nie – tego nie potrafiła stwierdzić. Natomiast doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż po takim wydarzeniu, Mikołaj, z pewnością sobie nie poradzi, nie będzie umiał walczyć z samym sobą. Tak, to dlatego to zrobiła. Nie miała, jednak odwagi, aby mu to powiedzieć. Przecież znała go na tyle dobrze, aby przewidzieć jego zachowanie, gdyby starała się wykonać to pytając o jego zgodę.
-Przestań! Nauczyłem się nad sobą panować, nie potrzebuję tego świństwa. Jak dotąd nic złego się nie wydarzyło, więc w czym widzisz problem? Trochę wiary by ci nie zaszkodziło- mawiał za każdym razem, gdy Rita starała się nawiązać do tego tematu.                         
Nie, teraz nie udałoby mu się powstrzymać. Wiedziała o tym! A może tak tylko jej się zdawało? Może naprawdę powinna zacząć w niego wierzyć, ufać mu?
„Nie myśleć! Wszystko jest w porządku, tak miało być, prawda?”- Myślała.
Często darząc kogoś jakimś uczuciem, staramy się za wszelką cenę pomóc tej osobie. Wiedząc o jej nieszczęściu działamy spontaniczne, nie namyślając się. Zapominamy jednak, że to co dla nas wydawałoby się słuszne, dla kogoś komu chcemy pomóc może stać przyczyną kolejnych katastrof.
Dopiero teraz do Rity dotarło dużo nieprzyjemnych faktów. Skoro pragnęła w jakiś sposób oszczędzić pokus, które zabijałyby Mikołaja, sprawiały, że wkrótce zacząłby wariować, powinna w pierwszej kolejności rozpatrzyć ilość ludzkiej krwi, której pozostało bardzo niewiele i  nawet jeśli zmniejszyłaby dawki, wystarczyłoby jej zaledwie na pięć razy. Dziewczyna zbladła, jeszcze bardziej kurczowo zaciskając dłonie na blacie szafki. Po drugie jej obowiązkiem było wyduszenie z chłopaka prawdy, dokładnego opisania zachowania po otrzymaniu czerwonej substancji, a co najważniejsze szczegółowego wyjaśnienia, na czym to wszystko polega. Tymczasem ona opierała się jedynie na wierzeniach i legendach, o których chłopak niegdyś jej napomknął. Rita poczuła lekki zawrót w głowie. Nogi drgając, uginały się pod nią – wydawało jej się, że jej kolana snują się kilka centymetrów nad podłogą. Poczucie winy, wyrzuty sumienia bezlitośnie wypuszczały swoje zimne macki oplątując nimi jej ciało od wewnątrz, a z każdą chwilą było ich coraz więcej.   
 Z gardła Mikołaja wydobywały się przeróżne dźwięki - jedne niczym kule trafiały prosto do serca Rity, zaś drugie tworzyły wielką skorupę, pokrywającą każdy element pomieszczenia, by po chwili pęknąć i niczym milion sztyletów przebić każdą rzecz znajdującą się w zasięgu tej eksplozji.
Chłopakowi wydawało się, iż każda jego kość uległa złamaniu, że po chwili czuję ich ostre końce, ocierające się o wewnętrzną stronę jego mięśni. Miał ochotę wyrwać z siebie wszystkie narządy, które chociaż i tak były już obumarłe, sprawiały mu taki ból, jak gdyby miały zamiar zmartwychwstać, powstać z ognia.
Ogień – tylko go wciąż odczuwał, tylko go widział wokół. Jedynie słaby zarys postaci Rity, wysuwający mi się przed oczy zza igrających płomieni, uświadamiał go, że niebezpieczny żywioł to wyłącznie jego urojenia, halucynacje.
Starał się powstrzymać coś, co rodziło się w jego duszy, lecz wiedział, iż nie da rady. Owe ,, coś ‘’ było znacznie silniejsze, miało większą moc, a co najgorsze posiadało nad nim władzę – taką, której niejeden król, bezradnie, próbujący wprowadzić dyscyplinę w swoim królestwie, chcący, aby poddani czuli przed nim respekt, mógłby pozazdrościć niewidzialnej potędze.
I nagle Mikołaj poczuł, że wszelka siła go opuściła –  nie mógł podnieść ręki, a jego kurczowo zaciśnięte dłonie, teraz leżały spokojnie z rozprostowanymi palcami jakby nie słyszały krzyków swojego pana ani nie widziały jego cierpienia, ciało bezwładnie upadło na miękką pościel, a oczy zaczęły odmawiać posłuszeństwa – zamykały się lub rozmazywały obrazy. I tylko ta niewyobrażalna moc gościła we wnętrzu chłopaka, stawiała tam swoją flagę, uznając twierdzę za zdobytą.
-Wszystko w porządku?- Zapytała Rita, nie mogąc wydusić z siebie nic innego.
Podeszła do chłopaka, którego twarz  przykryły dwie śnieżnobiałe poduszki. Choć trzęsły jej się ręce, a nogi nadal nie odzyskały swojej poprzedniej twardości, rozum nakazywał jej zachować zimną krew, nałożył na nią ciemną maskę chłodnej obojętności. Dziewczyna czuła, że zasłona, zakrywająca w tej sytuacji jej prawdziwe oblicze, nie pasuję na nią i mimo, że próbowała ją z siebie zerwać, nie umiała. Być może winą było to, iż już dawno zapomniała, jak to jest czuć naprawdę. Nie wmawiać sobie tego, nie odtwarzać we wspomnieniach, nie robić z siebie oschłej marionetki człowieka,  tylko po prostu posiadać uczucia, te szczere, ciepłe, wypełnić w sobie tę pustkę. Chciała tego, lecz zdawała sobie sprawę, że te niemożliwe, a myśl ta jeszcze bardziej wydzierała z niej resztki człowieczeństwa.
Delikatnie dotknęła włosów Mikołaja.
Przeraźliwy huk. Coś upada na podłogę, wpadając na szafkę i zrzucając z niej jednocześnie wszystkie pozostałe przedmioty. Rzeczy spadają, tłuką się, zmieniając w drobny mak. Szkło zatrzeszczało jak gdyby ktoś na nie ustał. Czerwień- głęboka, przerażająca. Zbliża się, przypomina fale, rozbijające się o zniszczone od uderzeń brzegi, po chwili wszystko znów zlewa się w jedno, ponownie widać tylko szkarłat. Jest coraz bliżej. ,,Zostaw!’’ – zamiast krzyku, słychać czyjś zachrypły, piszczący głos. ,,Zostaw mnie, nie dotykaj, odjedź! ‘’- potok słów już nie wypływa, lecz zostaję na ustach. I tylko z ruchów pobladłych warg można wyczytać prawdziwą treść. Jakaś rzecz na chwilę zasłoniła księżyc zaglądający przez okno do pokoju. Zniknęła czerwień. Ciało ogarnia ulga. Serce zatrzymuję się na chwilę, aby odpocząć. Lekkie zachłyśnięcie powietrzem. Ból. Blada dłoń dotyka policzka. Trzy głębokie rany, przypominające zaorane pole. Lepka ciecz pokrywa śnieżnobiałe palce. Ktoś stoi naprzeciwko okna – duża, wysoka  postać , lekko zgrabiona, z nienaturalnie podniesionymi ramionami. Ręce zakrywają twarz, oczy same się zamykają. Nie widzieć, nie słyszeć! Zniknąć stąd, uciec!
Czerwień – znów jest przeraźliwie blisko. Nie patrzeć! Coś boleśnie zaciska nadgarstki, odsłania twarz, podnosi głowę. Szkarłat, wywołujący zawroty głowy.  Zamknąć oczy, zamknąć! Uderzenie w policzek. Rany pieką. Krzyk. Łzy ciekną, wpadając w otwarte zagłębienie, przysparzając dodatkowy ból. Nie, nie zamykać, nie zamykać! Intensywność koloru zaczyna uspakajać, hipnotyzować. Ciało przyciśnięte do szafki zaczyna się osuwać. Następne uderzenie przywraca przytomność. Stawiany opór jest daremny. Wydaję się, iż czerwień wysysa całą siłę, obezwładnia. Uczucie lęku nagle zaczyna pomagać jasnej barwie- obezwładnia. Osłabione ciało jest zdolne jedynie do czucia bólu i widzenia. Szarpnięcie.W głowie pojawia się szum. Dziwny trzask jest tak ogłuszający, iż ledwie przytomnej postaci zdaję się, że to nie odgłos łamania drzwiczek szafki, lecz jej roztrzaskującej się czaszki. Serce nie wytrzymuję napięcia – zatrzymuję się. W jednej chwili każdy narząd przestaje pracować, paraliż ogrania ciało. Pojawia się ciemność. Nie, czerwień na to nie pozwoli. Ból, potem rozdzierający krzyk. Szloch, rozrywający klatkę piersiową. Przerażona ,,pompa’’ organizmu znów zaczyna łomotać. ,,Przestań!’’ – mówi błagający wyraz twarzy, ręce szukające czegoś ostrego krzyczą: ,,Daj mi odejść!’’. Niestety szkarłat dodaje te wszystkie prośby do nic nieznaczącego tła, lecz nie oddala ich od siebie, syci się nimi jak wilk pożywną, bezbronną owcą, nie dając po sobie tego poznać.
Księżyc, nie mogąc znieść tego widoku, a być może bojąc się, aby jego nie dosięgło coś podobnego, schował się za wolno sunącymi się po czarnym niebie szarymi chmurami bardziej podobnymi do dymu unoszącego się z komina aniżeli różnokształtnych obłoków. W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej niż poprzednio. Ludzkie oko nie było już zdolne do dostrzeżenia zarysów jakiegokolwiek przedmiotu czy też postaci. Cisza, która zapanowała zdawała się być jeszcze gorsza niż ból, krzyk i szloch.
Rita rozglądała się nerwowo, mrużąc oczy. Jej ciało trwało w jakimś dziwnym odrętwieniu. Odnosiła wrażenie, iż jest lekka, zupełnie pusta wewnątrz i to właśnie ów lekkość wywoływała lęk, sprawiała, że dziewczyna czuła niepokój.
Widziała go. Stał obok łóżka. Zdawało jej się, że trzyma się za ramię.
Drzwi od pokoju zaskrzypiały, użalając się nad swoją starością jeszcze głośniej niż zazwyczaj. Delikatna smuga pomarańczowego światła wpadła wesoło do pomieszczenia, nie zdając sobie sprawy z czyhającego niebezpieczeństwa.
Rita zamarła, ale jej serce krzyczało, biło jak szalone, chcąc uciec , aby nie być świadkiem okropnego zdarzenia. Błagała cicho, żeby nie był to ktoś, o kim myślała.
-Coś się stało? Strasznie tu głośno u was! Przyszłabym wcześniej, ale te schody! Starość nie radość. Cieszcie się, że jesteście jeszcze młodzi – mówiła staruszka, otwierając szeroko drzwi.  W pokoju zrobiło się bardzo jasno, zważając na ilość światła, które daję mała świeczka z ledwie wystającym z nad wosku knotem.
Gorąca fala uderzyła Ritę i rozlała się po jej całym ciele. W głowie dziewczyny zapanował hałas i nasilający się szum.
W sytuacjach, w których zachowanie zimnej krwi, a także nie popadnięcie w panikę jest prawdziwym wyzwaniem nawet dla najwytrwalszych, przestajemy myśleć, o tym, co moglibyśmy jeszcze zdziałać, w jaki sposób pomóc. Zaczynamy wówczas zaklinać Boga, prosimy o jeszcze jedną, tym razem ostatnią szanse, obiecujemy poprawę, wyrzekamy się wszelkich przyjemności , tylko po to, aby spełniono nasz błaganie. I kiedy  po wypadku, pomimo wszelkich zapewnień lekarzy, nie udaję się przeżyć bliskiej nam osobie, kiedy z lasu wprost na zaminowany teren, nie wybiega prędzej wyznaczony człowiek, lecz ktoś ważniejszy dla nas niż własne życie, nie dopada nas wówczas uczucie szoku. To rozczarowanie, odrzuceniem naszych próśb wywołuje u nas tak mocne wrażenia, odczucia. Jest ono tak silne, że pod jego wpływem opuszcza nas wszelka wiara i chęć do dalszego normalnego funkcjonowania. Czujemy się oszukani i choć nie wszystkie nasze prośby kierowały się do kogoś konkretnego, do kogoś, na kogo w pełni mogliśmy liczyć, nie umiemy wyzbyć się tego stanu.     
-I tak strasznie skrzypią. Mam nadzieje, że jeszcze trochę wytrzymają te deski. Tyle trzeba byłoby naprawić, ale gdyby człowiek miałby się za to wszystko zabrać, -tu kobieta machnęła ręką - pół życia by sobie zmarnował. To co ma być, to będzie. Jakoś trzeba sobie poradzić –ciągnęła.- Och, jaki tu bałagan!
Ricie zakręciło się w głowie. Wzięła głęboki oddech, aby rozmazany świat, powrócił do pierwotnej postaci. Wciąż oparta o szafkę, nie myśląc nad swoim czynem, zerwała się z podłogi w stronę zgarbionej kobiety, patrzącej na pokój z lekkim zdezorientowaniem. 
Nie zdążyła, jednak nawet jej zasłonić, kiedy silne uderzenie, powaliło dziewczynę z powrotem na ziemię. Jęknęła, łapiąc się za głowę. Otworzyła załzawione oczy. Miała teraz przed sobą całą postać Mikołaja. Widok, który ujrzała, zdumiał ją tak bardzo, iż chwilowo zapomniała, o całej zaistniałej sytuacji.
W mroku, rozpraszającym się jedynie w bladym świetle księżyca, miała przed sobą potwora – przerażającego, nienaturalnego. Teraz stał przed nią zwyczajny chłopak. Jedyne, co różniło Mikołaja od owej postaci były mocno powiększone mięśnie i oczy, które nie dość, że zmieniły swoją barwę z pięknego błękitu na upiorną czerwień, wyrażały jeszcze ogromną złość, niewyładowany gniew. Jego wyraz twarzy w niczym nie przypominał drwiącego ustosunkowania do niektórych rzeczy, wyrażał zdenerwowanie, pragnienie znalezienia czegoś, na czym mógłby się wyżyć, co stałoby się jego ofiarą. Nie liczyło się dla niego nic, byłby w stanie zabić nawet własną matkę, byleby uwolnić tą rozdzierającą go wewnątrz ciała siłę, które wciąż nie dawała mu spokoju, a im dłużej była nierozładowywana, tym bardziej i częściej dawała osobie znać.
-Mikołaj…!- Szepnęła staruszka, zasłaniając usta rękoma i podbiegając szybko swoimi typowymi małymi kroczkami do jęczącej Rity.
-Niech pani się nie boi –wycedził przez zęby, obrzucając kobietę zabójczym spojrzeniem.
Rita z przerażeniem patrzyła, jak starowina nagle zmienia kierunek i podchodzi do Mikołaja, nie zwracając uwagi na walające się pod jej nogami odłamki szkieł, gliny czy też innych rzeczy. Chłopak wyciągnął do niej rękę. Kobieta podała mu swoją z dobrotliwym uśmiechem na twarzy, wpatrzona w jego oczy. Rita również w nie spojrzała- były okropne. Dziewczyna odwróciła wzrok. Z każdym krokiem kobiety, na twarzy Mikołaja pojawiała się coraz większa oznaka dzikiego szczęścia, dopełniona promieniejącym zachłannością spojrzeniem.
Rita domyśliła się już wszystkiego – hipnotyzował ją!
Zamknęła oczy.  Najpierw musi się uspokoić. Wzięła głęboki oddech i…
              Nie, nie była w stanie tego zrobić.
             Mikołaj zacisnął na staruszce swoje silne dłonie, tak mocno, iż na jej ramionach zaczęły pojawiać się czerwone plamy. Mimo tego, kobieta nadal stała przed nim z serdecznym uśmiechem i spokojem wręcz tryskającym z oczu. Jej opanowana ,niczego nieświadoma postać wydzierała z Rity całą dusze wraz z uczuciami i wszystkimi wspomnieniami. Robiła to tak boleśnie, że dziewczyna odczuwała zawroty głowy, a gorące ciepło wciąż uderzało ją w twarz, jak gdyby ktoś cofał czas i scena ta bez przerwy była powtarzana. Wiedziała, że nie potrafi pomóc starowinie.
Mikołaj przejechał po szyi kobiety, a gdy wyczuł na niej tętnice, przebił ją sztyletem, którym sam wcześniej został ugodzony. Zamknął oczy. Jego wyczulone zmysły czuły jak krew powoli spływa po górnym odcinku ciała staruszki, tak jakby  potrafiły w tej chwili odtworzyć uczucia ofiary i przenieść je do duszy swojego właściciela. Choć lepka ciecz tworzyła tylko wąską smużkę, Mikołaj widział ją jako szybki, rwący strumień płynący wśród ostrych o przeróżnych kształtach skał, gdzieś w wysokich górach, pomiędzy roślinnością, znoszącą złe warunki do rozwijania się. Słyszał jej cichy szept, który koił jego uszy.
Przesunął palcem po szyi kobiety i przyłożył go do ust. Jego twarz natychmiast wykrzywiła się w okropnym grymasie. Poczuł w ustach ten charakterystyczny mdły smak w niczym nieprzypominający krwi. Jego wargi zamieniły się w wąską białą kreskę, a oczy zapłonęły jeszcze żywszą czerwienią. Uderzył pozbawioną życia staruszkę, która zakołysała się i upadła bezwładnie na podłogę.
Z gardła Rity wydobył się ochrypły, ledwie słyszalny pisk.
Chłopak przewracał wszystkie meble znajdujące się w pomieszczeniu, starając się zagłuszyć rozczarowanie, jakiego doznał. Pierwszy raz ów siła goszcząca wewnątrz jego ciała była tak silna, iż całkowicie zaślepiła jego intuicję, przez co się pomylił. Gniew z triumfującym uśmiechem rozgaszczał się w jego duszy i przyglądał jego czynom, a im były one gorsze tym bardziej się cieszył. Nie, nie interesowała go jakaś nieostrożna staruszka. Jej żywot i tak już dawno się skończył. Po prostu czuł się zawiedziony, oszukany, a taka bezsilność jeszcze bardziej go złościła. Czerwona substancja powoli wyczerpywała swoją siłę i zanikała w naczyniach krwionośnych. Mikołaj z każdą chwilą był coraz słabszy.
W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana spazmatycznym płaczem. Nad ciałem ofiary Mikołaja z pochyloną głową klęczała Rita. Nie była w stanie zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło. Czuła się jak mała dziewczynka widzącą swoją nieprzytomną mamę z czerwoną plamą na klatce piersiowej – płacze, ale nie dlatego, że wie co się stało, płacze, ponieważ zdaję sobie sprawę, że nie jest dobrze, gdyż mama nie chce wstać, pomimo wszelkich błagań.
Rita zachłysnęła się powietrzem, wzięła kilka głośnych wdechów, które przerwał głośniejszy niż poprzednio szloch. Zacisnęła usta, ale wydawało jej się, że niemy krzyk rozerwie jej gardło.
Ciało starowiny zamieniło się w mnóstwo błyszczących, czarnych drobinek. Przed Ritą pojawiła się ogromna dziura. Buchnęło z niej oślepiające pomarańczowe światło pod wpływem, którego dziewczyna zamknęła oczy. Gdy je otworzyła  wszystko zniknęło.
Wstała, lekko się chwiejąc i z utkwionymi oczami w jeden punkt ruszyła przed siebie.
-Nie ma jej- szepnęła.
Potknęła się o przewrócone krzesło. W jej ręce powbijały się odłamki szkieł.
-Nie ma… - powtarzała, raz śmiejąc się nerwowo, raz wirując po pokoju lub siadając na podłodze i kołysząc się z objętymi dłońmi kolanami.
I dopiero, gdy do jej głowy zaczęły napływać wspomnienia wydostała się z tego dziwnego stanu odrętwienia.
Pamiętała jej miły uśmiech, smutne, ale piękne oczy, ciepły dotyk dłoni, mówienie o kilku rzeczach naraz, talent do gotowania, pieczenia, malowania, dziergania, haftowania,  miłości do roślin, wszystkie zalety. Dla niej staruszka była aniołem w ludzkiej postaci. Zawsze była gotowa pomóc nawet wrogowi, choć sama tej pomocy wymagała. Zdarzało jej się czasem  trochę ponarzekać, ale zaraz z uśmiechem dziękowała Bogu, że nie jest jeszcze gorzej. Wystarczyło jedno spojrzenie i kobieta od razu wiedziała, iż jest coś nie tak, ale kiedy Rita nie chciała się zwierzać, staruszka wyrazem oczu dawała jej do zrozumienia, że w każdej chwili może się do niej zwrócić.
Teraz dziewczynie wydawało się ,że nie ma już na kogo liczyć, że już nigdy nie poczuję się taka  bezpieczna i szczęśliwa. Po za tym myśl, iż musi opuścić ten domek pełen wspomnień, zostawić go samego na pastwę bezlitosnej natury, powodowała, że z Rity znów odpadła jakaś część duszy. Kolejne zachłyśnięcie i szloch znów mimowolnie drga całym ciałem.  
-Nie ma jej… A wiesz dlaczego? – Zaśmiała się, tłumiąc płacz.- Bo chciałam ci pomóc. Tak, pomóc…- nawinęła kosmyk włosów na trzęsący się palec.- I teraz jej nie ma. – łzy obficie spływały po jej policzkach.- A obiecałeś mi…- tu wybuchła głośnym płaczem. – Obiecałeś mi, że…że nam się uda, że… że będzie szczęśliwa. A… A… A teraz… Teraz będzie męczyła się w piekle! – Chciała wrzasnąć, lecz głos załamał jej się w połowie zdania. – A wiesz co… co jest najśmieszniejsze? Za… Zawsze jak mi na czymś zależy to, to tracę. Zabawne, prawda? – Znów się zaśmiała, jej twarz oszpecił ból.- I teraz jej nie ma… Nie mam już nikogo… - mówiła coraz ciszej.
-To wyłącznie twoja wina – odpowiedział oschle Mikołaj.        

1 komentarz:

  1. No to się narobiło...Nie przeżyłabyś jakbyś nie zabiła teraz starowiny? ;) Dobra, też lubię mordować w moich opowieściach, ale nie starszych ludzi! Zawsze mam do nich sentyment.
    Pozdrawiam Moon

    OdpowiedzUsuń