sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 14


- To tu?
Podróż minęła dość szybko. Czwórka zmierzających do siedziby Rady osób nie napotkała po drodze żadnych przeszkód. Nie wydarzyło się też nic, co mogłoby utrudzić ich wędrówkę. Nawet pogoda tym razem postanowiła nie być złośliwa i zamiast, jak zwykle pocieszyć podróżnych deszczem, powitała ich delikatnymi promieniami słońca.
Jednakże całą sielankę zepsuła krępująca atmosfera panująca wokół Rity, Mikołaja, Lei i Gracka. Do celu podążali w milczeniu, jedynie czasem ktoś przerwał martwą cisze, by zwrócić uwagę na drogę. Gdy zrobili postój, Lea szybko wyjawiła Grackowi swój plan i opowiedziała mu o sytuacji zaistniałej pomiędzy nią a Mikołajem. Chłopak słuchał ze skupieniem. Przyznał Lei rację w kwestii zemsty, aczkolwiek do Rity nie posiadał żadnych uwag, zwłaszcza tych negatywnych.
-Tak, to tu.
Teraz stali przed szarobrązowymi skałami o przeróżnych, niekiedy nawet dziwnych kształtach. Niestety nie było w nich niczego, co zazwyczaj zachwycało w takich tworach natury. Żadnej potęgi, majestatyczności, wyniosłości, żadnego uczucia podziwu ani nawet zaciekawienia niespotykaną strukturą.
W Lei kłębiły się mieszane uczucia. Skoro Członkowie Rady stacjonują w czymś takim, czy mogą odznaczać się jakąkolwiek kreatywnością, zdolnościami?
Mikołaj opowiadając jej o nich, zbytnio się nie rozczulał. Mówił krótko i zwięźle, jakby bał się, że powie za dużo. Najwidoczniej niektórym kłamstwo służy za tlen. Człowiek nie mógł żyć bez tego pierwiastka. Dla chłopaka tym samym stało się oszustwo. Każde, najmniejsze odbiegnięcie od prawdy stanowiło dla niego pełny wdech i napełnienie płuc. Lea to wiedziała. Nie miała co do tego wątpliwości.
Mikołaj nie wyjaśnił jej wszystkiego. Jego błąd, jej szansa. Wymagała od niego jedynie szczerości, zaś jeśli on postanowił lekceważyć tą prośbę, ona nie miała zamiaru być  lojalna. Oko za oko, ząb za ząb.
Mimo, iż nie wierzyła w to, że Rada może wzbudzić w niej szczególne uczucia, potarła dłońmi ramiona, które na moment otoczył niewiadomo skąd przybyły chłód. Jaką posiadała pewność, iż Członkowie nie zrobią jej krzywdy, a Mikołaj nie prowadził w zasadzkę? Cząstka jej dusza zapewniała przekonująco, iż chłopak nie posunąłby się do aż tak nieprzyjemnego kroku. Na ile mogła ufać temu przeczuciu?
Zerknęła ukradkiem na pozostałych towarzyszy. Mikołaj rozmawiał z Ritą, która co pewien czas kręciła głową lub zaprzeczała ruchem dłońmi. Gracek siedział na ziemi rysując nieokreślone kształty krótkim, grubym patykiem. Odnosiła czasem wrażenie, że kolorowo- włosy nie odczuwa żadnych innych emocji poza zachwytem i podekscytowaniem. Strach, niepewność to uczucia, z którymi raczej nigdy się nie spotkał. Posiadał tak zwaną „głupią odwagę”, która nie wynikała z takiej cechy jak męstwo, ale braku przewidywania skutków działania.
Być może przypuszczenia Lei były błędne. Kto wie czy Gracek celowo nie stwarzał takich pozorów?
Błękitnooki stanął obok brunetki, dotykając jej ramienia.
- Wchodzimy – oznajmił, lecz gdy Lea kiwnęła głową na znak, iż zrozumiała, chłopak dodał, że z Radą będzie rozmawiał on. Zaznaczył także, iż nie ma nic wspominać o chwilowej rozłące, o tym ile czasu go znała, jak się z nim spotkała i o wielu innych rzeczach. 
Lea miała ochotę zapytać, dlaczego, ale nie potrafiła z siebie tego wydusić. Stało się to za przyczyną dziwnego dreszczu, który przeszedł przez jej ciało. Czy okaże się, iż Członkowie Rady są surowymi ludźmi, nieuznającymi potknięć, a można by nawet rzecz, że dyktatorami? Któż to wie! Jedyne, co Lea przeczuwała to, to, iż niepewność będzie miała nad nią coraz to większą przewagę. Ponadto wciąż dziwiły ją zastrzeżenia bruneta. Czyżby Rada dała mu określony czas na odnalezienie jej, a on przedłużył sobie ten okres? Czyżby powrót na Ziemię obudził w nim pożądania Ignis? Dlaczego pragnął zataić jakąś prawdę? Rada nie darzył go zaufaniem? Bał się im narażać? O co chodziło? Postanowiła, że kiedyś go o to zapyta. Ale nie dziś. Kiedyś. Kiedyś, gdy będzie już w stanie kierować nim niczym marionetką.     
Spojrzała jeszcze raz na piętrzące się przed nią skały, które odrzucały swoją brzydotą. A więc tak wyglądała kryjówka kilkunastu świadomych dusz, których celem stało się opanowanie Ziemi… Czego obawiał się Maksymilian? Ze swoim dobytkiem bez problemu udałoby mu się umieścić wszystkich Członków w piekle. Jednak skoro tego nie zrobił, musiało to oznaczać, iż ci z pozoru niedoświadczeni mieszkańcy skał, posiadali ukrytą broń. Jaką? Czym lub kim ona była?
Nagle drgnęły koniuszki jej palców. Przez ciało przebiegło nieprzyjemne uczucie, zwiastujące coś złego, niemiłego. W głowie dawno zastygła komórka, teraz nagle ożywiła się, natarczywie nasuwając bardzo prawdopodobne podejrzenia. Lea próbowała ją mocno skarcić, tak by zawstydzona znów wpadła w stan hibernacji, aczkolwiek ona nie chciała się poddać. Po każdym upomnieniu Lei, działała z jeszcze większą siłą. Dziewczyna, choć chciała nie mogła uciszyć niesłabnącego głosu. Nie dlatego, iż nie posiadała wystarczającej pewności, ale z tego powodu, że nie mogła zaprzeczyć niesionej prawdzie.
To ona była tajną bronią Rady. Nie żaden magik, skład broni, podstępny plan. Tylko ona. Nie wiedziała jeszcze, czemu, ale przeczuwała, iż jej myśli znajdowały się na dobrym torze. Po co przywoływali ją z Ziemi tutaj? Jeśli potrzebowaliby o jedną osobę więcej w zespole nie trudziliby się tak bardzo i po prostu poszukali więcej świadomych dusz lub część tych nieświadomych przeistoczyli w pierwszą grupę. Nie, to na pewno nie w tym rzecz. Lea żałowała, że nie stało przed nią lustro. Co takiego miała w sobie, że potężne osoby pragnęły ściągnąć ją do innego świata za wszelką cenę? Może gdyby znajdowała się przed odbijająca każdy przedmiot taflą, ujrzałaby na swoim ciele coś, czego nigdy wcześniej nie zauważyła? Znamię, bliznę? Krosty układające się w tajemniczy znak?
Nie była w stanie wymyślić żadnego sensownego powodu, przez który prawdopodobnie się tu dostała. Utwierdzała się w niej jednakże pewność, iż nie stanowiła obojętnego obiektu. To wzbudziło w niej pewne uczucie wyższości. Jakie możliwości otworzą się przed nią, dzięki temu, że Członkowie pragną jej przybycia? Na ile będzie mogła sobie pozwalać? Jak bardzo Radzie na niej zależy?
Los zaplanował, iż dowie się tego jeszcze dzisiaj. Fakt ten przyprawiał dziewczynę o mdłości. Nigdy nienawidziła pierwszych spotkań – przesadna życzliwość, sztuczne uśmiechy albo całkiem inaczej, chłód, szorstkość, nieufność. Kto wie czy w aktualnym dniu nie będzie inaczej? 
Ktoś ponownie dotknął jej ramienia. Drgnęła.
- Wchodzimy – powtórzył z naciskiem Mikołaj.
Jeszcze mogła się wycofać. Uciec. Dogoniłby ją, na pewno, ale dał przecież prawo wyboru, prawda? Mogła odegrać rozkapryszoną i niezdecydowaną panienkę. Odejść, a potem znaleźć Maksymiliana.
 Ale nie zrobiła tego.
 Została.
Czemu? Po co? Dlaczego?
Ponownie poczuła zafascynowanie. Jeśli odeszłaby, zapewne pozbawiłaby  się niezłej przygody, a od zawsze marzyła o zniszczeniu monotonności. Uwielbiała niecodzienność. Ponadto do Mikołaja ostatecznie przywiązała ją obojętność. Nie obawiała się, że coś straci. No, bo co? Mieszkanie, które nie należało do niej? Pracę, którą dostała od Mikołaja? Życie, którego w połowie nie pamiętała?
Nie umknęła jej z pamięci również obietnica bruneta. Przyrzekł, że jeśli wypełni to ostatnie zadanie, wyjawi jej całą prawdę. Akurat to zapewnienie nakreśliła na ostatni miejscu na liście, bowiem zdawała sobie sprawę, że nie warto za bardzo w to wierzyć, by potem się nie rozczarować.
Także, czemu by nie skorzystać z szansy przeżycia niecodziennych zdarzeń?
Zniecierpliwiony Mikołaj pchnął dziewczynę delikatnie do przodu. Przez chwilę obawiał się nawet, że Lea chce zrezygnować, toteż „pomoc”, której jej udzielił w zrobieniu kroku, wydawała mu się konieczna. W ten sposób, bowiem dziewczyna nie zdołała się zastanowić.
W pewnym stopniu nawet miał rację, ponieważ Lea rzeczywiście nie zdążyła przeanalizować wszystkiego jeszcze raz. Poszła przed siebie tylko ze względu na to, że nie myślała nad swoimi fizycznymi czynnościami. Zbytnio pogrążyła się w zamysłach. Bodziec z zewnątrz był dla niej niczym rozkaz, którego nie powinna podważyć.
Gdy znaleźli się przed skalną ścianą, Lea czekała, aż Mikołaj wypowie tajne hasło lub wskaże ukryte wejście. Nic takiego się nie wydarzyło.
Brunet po prostu skierował się w lewą stronę i podniósł bluszczową firankę. Wskazał ręką na czarną jamę. Pierwsza ruszyła Rita, potem Lea i Gracek, a na samym końcu Mikołaj.
W korytarzu jaskini panowała ciemność, która zdawała się wypełniać każdą wolną przestrzeń. Dusiła przybyłych swoimi czarnymi mackami.
Lea nie mogła zetrzeć ze swojej twarzy zdumienia. Jak wejście do siedziby mogło być tak banalnie proste i oczywiste? Jeśli Członkom wydawało się, że nikt nie wpadnie na taki pomysł, to się bardzo pomylili. Dzisiaj już nikt nie nabierał się na tego typu sztuczki. Nawet otaczający mrok nie zdołał zrobić na dziewczynie wrażenia, ponieważ ta skupiła całą swoją uwagę na głupocie Rady. Przekonała się już dostatecznie, że nie musi się niczego obawiać z ich strony.
Po chwili zapłonęła jasna pochodnia, a ciemna szata mroku jak gdyby spłonęła szybko niczym kartka papieru. Oczom czworga osób ukazała się najzwyklejsza w świecie jaskinia. Gracek dotychczas milczący, westchnął zawiedzony. Lea zerknęła na niego z wyrozumiałością w oczach. On również liczył na to, iż po rozbłyśnięciu światła dostrzeże niesamowite wnętrze pałacu lub niezwykłe pomieszczenie? 
Jedyne co różniło jaskinię od innych podobnych miejsc to brak nietoperzy, pająków i innych małych stworzeń oraz nieobecność duszącego, odpychającego zapachu.
Nic dziwnego, skoro wszystko się ciągle wietrzy, dzięki wspaniałomyślnie otwartym drzwiom, prychnęła w duchu Lea.  To niemożliwe, iż ktoś rzeczywiście był tak lekkomyślny, nieumiejący przewidzieć nieskomplikowanych następstw!
Kilkanaście minut później Lea cofnęła wszystkie swoje słowa. Proste i oczywiste wejście było zasadzką dla obcych.
Przed nimi rozciągało się mnóstwo tuneli. Od jednego korytarza odchodziło nawet czasem pięć rozgałęzień! Mikołajowi nie sprawiały żadnego problemu. Szedł prosto, potem skręcał. Raz Lei wydawało się też, że zanucił sobie coś pod nosem. A może to nie on? Rozejrzała się trochę nerwowo, ale za sobą ujrzała tylko Ritę i Gracka, którzy nie wiadomo jak, nagle znaleźli się na tyłach.
Lea starała się zapamiętać w razie chęci ucieczki albo kłopotów jakieś charakterystyczne kształty lub wgniecenia, lecz choć wytężała cały swój umysł, aby coś dostrzec, nic nie rzuciło się jej w oczy. Każdy skrawek skalnej ściany z niezachwianą powagą na twardych ustach odzwierciedlał sąsiednie części. Całe wnętrze jaskini było dość nietypowe, ponieważ owe ściany nie wyróżniały się gładkością czy też strzelistymi kształtami. Wyglądały jak gdyby ktoś zlewał na nie gęstą ciecz, która zastygała na różnych wysokościach.
Dziewczyna nie czuła się tu pewnie. Doskonale wiedziała, że nie miała chociażby minimalnych szans na ucieczkę. A co czekało ją po drugiej stronie?
Mikołaj idąc na samym przedzie, uważał się za przewodnika, dzięki któremu jego towarzysze jeszcze stąpają po tej ziemi. Czuł się w takiej roli doskonale. Znów mógł bawić się życiem Lei, stawiać reguły. Jego psychika charakteryzowała się pewnością tylko wtedy, gdy brunet był wyższy od kogoś, nawet przez drobny szczegół. Tak, teraz czuł się doskonale.
Rita z lekkim niepokojem spoglądała to na Leę, to na Mikołaja. Zauważyła, że brunet coraz swobodniej obchodził się z dziewczyną. Dostrzegła również, iż laleczka wcale nie dążyła do zostania marionetką w dłoniach niebieskookiego. Bała się, że Mikołaj w końcu przesadzi. Lea buntując się i uciekając z wiedzą, jaką niedługo otrzyma, może stanowić dla niech prawdziwe zagrożenie.
Pokręciła głową. Z jednej strony cieszyła się z jej przybycia. W końcu tyle spraw wreszcie nabierze sensu, Członkowie Rady zaczną działać, nareszcie coś zacznie się dziać…
- Byłaś już tu kiedyś? – Dobiegł ją czyjś cichy głos. Serce uderzyło mocno, zmuszając ją do spojrzenia w tył. Odwróciła się gwałtownie, prawie zderzając się z Grackiem. Zapomniała, że ten wariat szedł za nią! Odetchnęła, myślała, iż ktoś się do nich „doczepił”.
- Byłam – ucięła krótko. Przyspieszyła kroku, by dogonić oddalające się z niebezpieczną szybkością światło pochodni. Gracek wiernie dotrzymywał jej kroku, a w końcu nawet postanowił iść z rudowłosą w jednym rzędzie.
- Macie jakieś niewidzialne wskazówki? Bo to kawał drogi, nie? A dla was dojście do tamtej miejscowy to, kurka, no problem! – Zawył na końcu cicho i charakterystycznie.
Rita zerknęła na niego ukradkiem. Choć tryskał optymizmem w każdej chwili, teraz mimo swoich żywych wypowiedzi, przyglądał się jej ze skupieniem. Rudowłosa nie mogła uchwycić na jego twarzy nawet maleńkiego skrawka roztrzepania. Najwidoczniej zależało mu na rozmowie.
- Zdajemy się na instynkt – odpowiedziała, tak jak poprzednio używając minimalnej ilości słów.
Chłopak kiwnął głową.
- Ile masz lat? – Zapytała Rita, dziwiąc się jak to pytanie wydostało się z jej ust. To przez ciekawość. Po jego wyglądzie sądziła, iż należał do współczesności, zatem musiał być bardzo młody.
Gracka najwidoczniej też zaskoczyła jej wypowiedź, aczkolwiek  nie można twierdzić, iż nie ucieszyła.   
- Gdybym nie wykitował, to bym sobie teraz, wiesz, niezła imprę ….. na osiemnastą wiosenkę. – Oczy zaświeciły mu się niczym dwa brylanty. Zapewne wyobrażał sobie przebieg urodzin. – Ale teraz to lipa, nie? – dodał mniej entuzjastycznie i właśnie w tym momencie Rita stwierdziła, że wolała gdy drażnił ją swoimi sloganami i męczącą radością. Gdy Gracek się smucił, wyglądał jak wrak człowieka.
Jego żal trwał zaledwie kilka sekund, potem machnął ręką i zwrócił się do Rity:
- A tobie, która wiosenka strzela?      
Która? Przestała liczyć, w jakim była wieku sto lat temu.
- Nie wiem. Mam wrażenie, że chodzę po tej ziemi od samego początku jej powstania. – Uśmiechnęła się smutno. Jednocześnie była na siebie zła za idiotyczne wyznanie. Nie umiała się jednak powstrzymać. Mikołajowi nigdy się nie zwierzała, a bynajmniej nie z tego, co kryło się głęboko w jej duszy. Gracek odznaczał się prostotą, a z jego oczu pałała rzadko spotykana szczerość. Rita odniosła wrażenie, że to właśnie on był najczystszą osobą w całym czworo osobowym zespole.  
- Ej no, nie rób takiej podkówki. W końcu mamy uratować tą miejscówę i się uwolnić, no nie? – Gracek poklepał przyjaźnie Ritę po plecach.
- To nie jest takie proste – odpowiedziała chłodno i strząsnęła rękę chłopaka z ramienia.
Chłopak spojrzał na nią nieco zdezorientowany. Dziewczyna przyspieszyła kroku i kolorowo włosy dostrzegał w słabym świetle tylko jej dwa rude, kołyszące się przy każdym kroku warkocze.
Wkrótce dotarli do wielkiego głazu, zapewne przysłaniającego wejście. Lea drgnęła, bowiem przypomniała jej się brama w sklepie z przedmiotami egzorcystów. Już niedługo… Z trudem powstrzymywała się, by nie obrzucić Mikołaja nienawistnym spojrzeniem. W jej ciele nie gościła złość, to rozczarowanie na kimś, komu ufała bombardowało ją w środku złośliwymi docinkami. Znosiła to cierpliwie, nie starała się zaprzeczać. Zdawała sobie sprawę, iż znalazła się tu z własnej winy, zaślepiona przez bestię udającą sympatycznego bohatera. Wychodziło mu to nawet całkiem nieźle. A niech go…
Mikołaj również z niepokojem przyjrzał się głazowi. Czy na pewno chciał tam wejść? Czy coś się zmieniło? A może znaleźli sobie kogoś innego na jego miejsce? Czy Członkowie Rady pracowali nad czymś podczas ich nieobecności? Chłopak zacisnął szczęki. Jeśli go odrzucą, będzie musiał powrócić do Ignis. Straciłby kontrolę, którą obdarowała go Rada. Kontrolę nad instynktem potwora. A obiecał, że pomoże, że uratuję… Nie, nie obiecał nikomu konkretnemu, tylko sobie. Postanowił, że skoro całkiem przypadkowo otrzymał szansę, nie może jej zmarnować. Dotknął woreczka z kosmykiem włosów Wiosny. Nadal były tego samego koloru. Uśmiechnął się. Niewiadomo skąd przybyła siła napełniła każdą część jego ciała, uwolniła towarzyszące napięcie i uświadomiła o posiadającej przez niego przewadze. Taka świadomość za każdym razem napawała go ta samą pewnością siebie.
W końcu chłopak dotknął ogromnego kamienia, a ten usunął mu się z drogi jakoby ręce Mikołaja posiadały niewyobrażalną moc. W tej chwili Lea ponownie się rozczarowała. Błękitnooki widząc grymas na twarzy brunetki, wyjaśnił, iż głaz rozpoznaję sprzymierzeńców lub osoby, które zostały wyznaczone przez Radę. Wówczas grupa ta bezproblemowo przedostaje się do siedziby, jeśli jest inaczej potężny kawałek skały dalej tkwi uparcie na  swoim miejscu. Nie boi się granatów i innych broni, jedyne co wywołuje u niego niepewność to magia, choć Rada nie wie dokładnie jak zareagowałby na nią strażnik wejścia. Nie dysponowali czystą mocą, mogli tylko korzystać ze źródeł, w których magia już tkwiła. Takim przedmiotem był właśnie ów głaz. 
- Pamiętaj, co ci powiedziałem przed wejściem – zaznaczył Mikołaj, kierując swoją wypowiedź do Lei. Dziewczyna odpowiedziała na to obojętnym kiwnięciem głową. Chłopak dostrzegł jej błyszczące oczy z … wrażenia, podekscytowania? Nieważne, z jakiego powodu. Nie lekceważyła tego spotkania i to się liczyło! Po raz kolejny odczuł wysokość swojego położenia.
Powitał ich miły, ciepły powiew, który otulił nogi oraz ręce niczym kot. Łasił się do nich, a oni przez  moment mieli nawet ochotę go pogłaskać. Muskał skórę przybyłych delikatnie, prawie nieodczuwalnie jak gdyby bał się, iż w przeciwnym wypadku zrobi im krzywdę. Pożegnali go ze smutkiem, który przeraził ich samych. Zdawałoby się, że spotkali kogoś żywego, tyle, że pod postacią powiewu. Ponadto w korytarzach panował chłód, ciepło stanowiło miłą odmianę, trwający zaledwie kilka sekund relaks przez rozpoczęciem niesamowicie dziwnej gry.
Kolejnym gospodarzem, który wyszedł im na spotkanie była ciemność. Gęsta i nieprzenikniona, wbijająca swoje szkaradne korzenie w każdy przedmiot, a w chwili wejścia gości, nawet w ich ciała. Pełza po suficie, podłodze, ścianach… Była wszędzie. Uśmiechała się złośliwie, choć przybyli nie mogli tego dostrzec. Pragnęła , aby poczuli jej potęgę, wszechobecność, toteż śmiało chełpiła się swoimi zaletami. Jednakże ponownie zapomniała, że szata, którą zasłoniła czworgu osobom oczy, uniemożliwiała im dostrzeżenia tej świetności. Zawiedziona i wściekła na własną bezmyślność zaszyła się w kącie, aczkolwiek czarny materiał pozostał na narządach wzroku obecnych w pomieszczeniu. Trochę urozmaicenia wędrówki przecież im nie zaszkodzi! 
Z powodu braku latarek lub świec goście szli na oślep. Mikołaj pewnie dążył przed siebie, jedynie czasem wyciągając rękę dla większej pewności. Lea przeklinała w duchu chłopaka. Rita czuła się niemalże tak obeznana jak błękitnooki. Gracek uśmiechał się szeroko – w końcu jakaś adrenalina! Może coś wyskoczy zza rogu?
Poruszanie się po podłużnym korytarzu utrudniał brak okien. Nawet nikłe światło księżyca nie mogło oświetlić obcego pomieszczenia.  
Mikołaj zatrzymał cały konwój ruchem ręki, gdy znaleźli się obok drzwi, z których wykradała się pojedyncza smużka światła.
- Na razie bądźcie cicho – przypomniał brunet.
- Nie mamy z nimi gadać, taa?  - Dopytywał się Gracek.
- No przecież to przed chwilą powiedziałem! - Syknął zirytowany Mikołaj.
- Luzik – skwitował kolorowłosy.   
Zrezygnowany brunet pokręcił głową. Ten chłopak w końcu wyprowadzi go z równowagi, a wtedy… Naprawdę za siebie nie ręczy.
- Wszystko rozumiecie, tak? – Upewniał się. Nigdy nie spodziewałby się, że spotkanie z Radą może być dla niego stresujące. Nie obawiał się samych Członków. Co oni mu zrobią bez jakiejkolwiek mocy? Chyba, że do tego czasu ją zdobyli… Denerwował go fakt, iż ci głupcy mogli znaleźć sobie innego potworka do wykonywania zadań. Wówczas będzie musiał zacząć działać sam, ale czy utrzyma przy sobie resztę żałosnego zespołu? Tak czy owak, troje towarzyszy stanowiło dla niego ważną część. Bez nich nie da rady.
- Tak jest! – Zasalutował Gracek.
- Zamknij się – burknął brunet, po czym pchnął drzwi. Leę nadal dziwiła lekkość w poruszaniu się bo siedzibie, brak obecności strażników.
Pierwsze, co ujrzała dziewczyna to oślepiająca jasność. Wydawało jej się, iż zbliżają się do niej światła samochodu. Blask ten zawdzięczano jednemu, aczkolwiek potężnemu żyrandolowi. Niezwykłość przedmiotu polegała na tym, iż zamiast sztucznych żarówek znajdowały się kremowe, długie i smukłe świeczki. Woskowe wieżyczki stały w lichtarzach. Każdy z nich stanowił postać w rożnych pozach, która starała się jak najwyżej podnieść swoją własność. Ponadto świeczki oplątywały węże syczące w kierunku osób, jakoby pragnęły je zmusić by upuściły trzymającą w ręku rzecz. Jednak żadna z figurek nie miała zamiaru oddać owego przedmiotu. Całość prezentowała się bardzo interesująco i trudno było oderwać wzrok dopóki nie przyjrzało się każdemu elementowi. Wszystkie części zasługiwały na podziw i chwilę skupienia.  
Kolejną rzeczą przyciągającą wzrok stanowił sięgający od podłogi do sufitu kominek. Został wykonany z szarobiałego kamienia. Połowę budowli stanowiły rzeźby i napisy, których Lea nie umiała rozszyfrować, zaś drugą część zajmowało miejsce do palenia. Kominek obramowywały dwie rozdzielone, prostokątne kolumny umieszczone po obu stronach. Na środku widniał, jak się zdawało brunetce, jakieś godło lub herb. Spojrzała z utęsknieniem na skaczące płomyki. Zapewne dawały dużo ciepła… 
Ściany w pomieszczeniu pokryto czerwoną, przyjemną w dotyku tapetą. Można było na niej dostrzec delikatne, złote placki. Drewniana podłoga odejmowała wnętrzu bogactwa i dostojności. Jej skrawek pokrywał zielony dywan z perskimi wzorami.
Gdy wszyscy przybyli, oprócz Mikołaja, oswoili się z wyglądem, można by rzecz, komnaty, dostrzegli  ciemnobrązowe stoły ustawione w dwóch rzędach. Miejscy przy meblach zajmowali ludzie dotychczas nieznani brunetowi. Zacisnął szczękę. Wiedział, że tak będzie.
Tuż obok nich stały trzy ozdobne i zbyt monumentalne jak na krzesła, trony. Natomiast na nich siedziało dwóch mężczyzn oraz kobieta.
- Witaj, Mikołaju – odezwała się pierwsza część żeńska Rady.
 - Witaj, Nataszo – odpowiedział beznamiętnie chłopak, wciąż uważnie badając obcych mu towarzyszy Członków.
Kobieta posiadała porcelanową cerę, mały, niezgrabny nos i szare pozbawione blasku oczy. Długie hebanowe włosy zawsze związywała w dokładny kucyk, co nie pasowało do jej już średniego wieku. Mówiła głosem pozbawionym emocji, na każdą wiadomość reagowała tak samo – wolnym kiwnięciem głowy, a następnie zmrużeniem wzorku. Ponadto źle widziała, rozmazywały jej się kontury, toteż często rozmawiając, zbliżała się do towarzysza tak blisko, iż ten czuł się nieswojo. Nosiła długie, zwiewne szaty, nawet zimą, gdy w siedzibie chłód wesoło grasował po wszystkich pokojach. Łącząc jej ubrania z kościstą posturą ciała oraz bladością niekiedy wyglądała niczym zjawa. Nieraz Mikołaj przyłapał się na tym, że idąc ciemnym korytarzem, błagał by nie spotkał po drodze Nataszy. Była gorsza niż wszelkie inne przerażające istoty.
Kobieta wstała i podeszła do brunetki chciwie chłonącej niejeden szczegół sali.
- To zapewne Lea? – Zwróciła się do Mikołaja, zamiast bezpośrednio do dziewczyny, do której bez żadnego oporu zbliżyła swoją chudą twarz. Lea odskoczyła nieco wystraszona.
Natasza zaśmiała się głośno, ukazując nierówne, aczkolwiek śnieżnobiałe zęby. Jej śmiech odznaczał się szczerością, czystością. Po prostu był… ładny. Ponownie zajęła swoje miejsce. Lea zdążyła zauważyć w jej ruchach wdzięk i dystyngowanie. To właśnie z tej przyczyny, mimo iż nie charakteryzowała się urodą, mężczyźni siedzący przy stole obserwowali z wiernością psa w oczach jej wszystkie gesty.
Rita także czuła na sobie wierne psie spojrzenie, z tą jednak różnicą, iż obdarzał ją nim Gracek. Na nim nie zrobiła wrażenia Natasza ani też nie zachwyciło go bajeczne pomieszczenie.
- Drodzy państwo, to jest Mikołaj. Nasz wysłannik, którego zadaniem było sprowadzenie pomocy z Ziemi. To jego zaakceptowało źródełko – głosiła chuda kobieta. Zdawało się, iż nie była Członkinią Rady a panią tej siedziby, która właśnie urządzała bal
- Usiądźcie – dodała nieco mniej przyjaźnie do przybyłych. Przyglądała im się przy tym uważnie jak gdyby pilnowała, by każdy spełnił wyraźny rozkaz. Wzrok ten krępował Leę, której zdawało się, iż jego macki wdzierają się nawet do jej świadomości. Skupiła swój wzrok na skazie stołu, chcąc w razie czego zamknąć swoje myśli. Któż wie, co kryję pod promiennym uśmiechem ta koścista damulka.
Trzej osobnicy zespołu dopiero teraz zerknęli na pozostałych Członków Rady.
Jeden z nich, Aleksander, jak później wspomniał Mikołaj, wyróżniał się na tle innych intensywnością koloru swoich brązowych oczu oraz ich rzadko spotykanym blaskiem. Świeciły się one tak mocno, iż niemalże wszyscy, patrząc na nie odnosili wrażenie, że w nocy mogłyby służyć do rozświetlania trasy. Głupie skojarzenie, aczkolwiek to właśnie ono najszybciej przychodziło na myśl. Mężczyzna miał gładko zaczesane włosy,  a ubrany był w ciemny garnitur. Najprawdopodobniej pochodził z „dżentelmeńskich” czasów. Sprawiał wrażenie uprzejmego, ale jak się później okazało – tylko względem kobiet. Do swojej płci posiadał nieco lekceważący stosunek.
Kolejnym i ostatnim najważniejszym Członkiem był Andre. Charakteryzował się dużym orlim nosem oraz równie wielkimi i okrągłymi oczami o jasnozielonym kolorze. Brązowawe brwi tworzyły łagodne łuki i nadawały twarzy wyraz łagodności. Gdzieniegdzie zaszczytne, centralne miejsce na czole, a także w kącikach oczu zajmowały maleńkie zmarszczki. Wydawało się, że mężczyzna był zmęczony. Głowę oparł na dłoni, rozczochrując resztki swoich rzadkich szatynowych włosów. Mikołaj wytłumaczył melancholijną naturę Andre przynależnością do grona artystów. Żyrandol oraz rzeźby na kominku stanowiły jego dzieła. Mężczyzna uwielbiał bogactwo i przepych, którego brakowało mu za życia na Ziemi, toteż teraz chętnie zajął się wystrojem niektórych wnętrz. Należał do epoki dwudziestolecia międzywojennego.
- Wytłumaczysz nam, czemu sprowadzenie Lei zajęło ci tak dużo czasu? – Dociekała Natasza. Jej ton, choć ciepły, pozbawiony śladów gniewu i chłodu, nie dawał Mikołajowi prawa wyboru. – Obiecałeś nam, że to nie potrwa długo, a jeśli coś nie wyjdzie dasz nam o tym znać. Tymczasem czekaliśmy na Ciebie prawie dwa lata. Wiesz ile moglibyśmy przez ten czas zrobić? – Zacisnęła usta, wiedząc, że jeśli będzie to dalej ciągnęła, nie zdoła się opanować. Po jej ciele nie poznawało się zdenerwowania, tylko oczy pozostałe surowe.
Mikołaj od początku zdawał sobie sprawę z tego, że to pytanie w końcu kiedyś padnie. Łudził się tym, że nie stanie się to jeszcze teraz i sam przed sobą wymigiwał się od odpowiedzi. Przeklęte człowieczeństwo! Im mniej posiadał energii, tym bardziej upodabniał się do głupiej, ludzkiej rasy.
- Porozmawiajmy o tym później – poprosił, znacząco spoglądając na Leę.
Natasza natychmiast pojęła, o czym dziewczyna nie wiedziała. Doprowadziło to do kolejnego gromiącego spojrzenia wysłanego w stronę chłopaka. Jednakże zgodnie z życzeniem przeszła do kolejnego tematu.
- A ty jesteś…? – zwróciła się do uśmiechniętego chłopaka, siedzącego obok Rity.
- Gracek – odpowiedział zadowolony.
- Należy do świadomych dusz – pospiesznie wyjaśnił Mikołaj. – Spotkaliśmy go po drodze. Chętnie nam pomoże.
- Na pewno jest czysty?
- Na pewno – potwierdził brunet.
Lea zrozumiała, że pomyliła się co do Rady. Wcale nie należeli do niej idioci. Po prostu nie posiadali konkretnego palny, nie wiedzieli, od czego zacząć, ale… Gdyby tylko ktoś im pomógł z pewnością okazaliby się silni. Póki co nikomu nie zagrażają, lecz potem… Musiała, jak najprędzej skontaktować się z Maksymilianem. O sposobie pomyśli potem. Tylko czy będzie mogła czuć się bezpieczna, jeśli chodzi o prywatność?
Rita nareszcie poczuła ulgę. Przy Radzie była z pewnością bardziej zabezpieczona niż przy chaotycznym Mikołaju. Zastanawiała się, dlaczego brunet zmienił plan działania i postanowił skorzystać z pomocy Rady. Czy Członkowie wykorzystają Leę tak, jak Mikołaj, by nie potrafił? I do czego w ogóle była im potrzebna ta laleczka? Ni to odważne, ni silne. Jak wodorost, o którego ruchu decyduję falująca woda.
- Skoro już znaleźliście się w naszej siedzibie, pragnę byście jeszcze raz zastanowili się czy chcecie do nas należeć – oznajmiła Natasza, lustrując wzrokiem po kolei całą czwórkę. 
Lea przez chwilę bawiła się swoimi palcami pod stołem. Nie miała zamiaru zaprzeczyć, lecz bała się, iż gdy wyrzeknie formalne „tak” rozstąpi się podłoga i ogromny stwór wyparzy na jej dłoni jakiś symbol, który zwiąże ją z Radą już na zawsze. Takie i temu podobne scenariusze migały przed jej oczami, wyciskając na czoło kropelki potu. Cieszyła się, że jej niesforne loki stanowiły nienaganny kamuflaż.
- Skoro nikt się nie odzywa… - zaczęła Natasza, na chwilę milcząc. Dała jeszcze szansę gościom na zmienienie decyzji.
Nikt się nie odezwał, tylko Lea nerwowo poruszyła się na swoim krześle. Czego mogła się spodziewać po tej kobiecie? Od samego wejścia do tego pomieszczenia błagała, by Członkowie nie umieli czytać w myślach. Zbyt wiele przypuszczeń i obaw mieściło się obecnie w jej głowie. Czuła, jak ciężar tych spraw zamyka jej powieki i sprawia, że wraz z całym ciałem pochylała się do przodu. Była taka zmęczona…  
Głos Nataszy , co jakiś czas wyrywał ją z przyjemnego otępienia.
- Rozumiem, że wszyscy się zgadzacie – wywnioskowała kobieta z widocznym zadowoleniem na twarzy, ale nie w głosie, który wciąż przypominał czysty, niczym nieskażony kawałek szkła.
Lea zacisnęła dłonie. Naiwnie wierzyła, że gest ten pozwoli jej usunąć wszystkie emocje. Okazało się, że skutek był całkiem inny. Uczucia skłębiły się w jednym miejscu i nacierały na wewnętrzne narządy, wywołując mdłości. Tylko bez żadnych przysiąg, bez żadnych przysiąg…
- W takim razie o wszystkim porozmawiamy jutro. Jesteście pewnie zmęczeni, także Mikołaj zaprowadzi was do pokoi. Spotkamy się jutro w południe.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz