- To tu?
Podróż minęła dość szybko. Czwórka zmierzających do
siedziby Rady osób nie napotkała po drodze żadnych przeszkód. Nie wydarzyło się
też nic, co mogłoby utrudzić ich wędrówkę. Nawet pogoda tym razem postanowiła
nie być złośliwa i zamiast, jak zwykle pocieszyć podróżnych deszczem, powitała
ich delikatnymi promieniami słońca.
Jednakże całą sielankę zepsuła krępująca atmosfera panująca
wokół Rity, Mikołaja, Lei i Gracka. Do celu podążali w milczeniu, jedynie
czasem ktoś przerwał martwą cisze, by zwrócić uwagę na drogę. Gdy zrobili
postój, Lea szybko wyjawiła Grackowi swój plan i opowiedziała mu o sytuacji
zaistniałej pomiędzy nią a Mikołajem. Chłopak słuchał ze skupieniem. Przyznał
Lei rację w kwestii zemsty, aczkolwiek do Rity nie posiadał żadnych uwag,
zwłaszcza tych negatywnych.
-Tak, to tu.
Teraz stali przed szarobrązowymi skałami o przeróżnych,
niekiedy nawet dziwnych kształtach. Niestety nie było w nich niczego, co
zazwyczaj zachwycało w takich tworach natury. Żadnej potęgi, majestatyczności,
wyniosłości, żadnego uczucia podziwu ani nawet zaciekawienia niespotykaną
strukturą.
W Lei kłębiły się mieszane uczucia. Skoro Członkowie Rady
stacjonują w czymś takim, czy mogą odznaczać się jakąkolwiek kreatywnością,
zdolnościami?
Mikołaj opowiadając jej o nich, zbytnio się nie rozczulał.
Mówił krótko i zwięźle, jakby bał się, że powie za dużo. Najwidoczniej
niektórym kłamstwo służy za tlen. Człowiek nie mógł żyć bez tego pierwiastka.
Dla chłopaka tym samym stało się oszustwo. Każde, najmniejsze odbiegnięcie od
prawdy stanowiło dla niego pełny wdech i napełnienie płuc. Lea to wiedziała.
Nie miała co do tego wątpliwości.
Mikołaj nie wyjaśnił jej wszystkiego. Jego błąd, jej
szansa. Wymagała od niego jedynie szczerości, zaś jeśli on postanowił
lekceważyć tą prośbę, ona nie miała zamiaru być lojalna. Oko za oko, ząb
za ząb.
Mimo, iż nie wierzyła w to, że Rada może wzbudzić w niej
szczególne uczucia, potarła dłońmi ramiona, które na moment otoczył niewiadomo
skąd przybyły chłód. Jaką posiadała pewność, iż Członkowie nie zrobią jej
krzywdy, a Mikołaj nie prowadził w zasadzkę? Cząstka jej dusza zapewniała
przekonująco, iż chłopak nie posunąłby się do aż tak nieprzyjemnego kroku. Na
ile mogła ufać temu przeczuciu?
Zerknęła ukradkiem na pozostałych towarzyszy. Mikołaj
rozmawiał z Ritą, która co pewien czas kręciła głową lub zaprzeczała ruchem
dłońmi. Gracek siedział na ziemi rysując nieokreślone kształty krótkim, grubym
patykiem. Odnosiła czasem wrażenie, że kolorowo- włosy nie odczuwa żadnych
innych emocji poza zachwytem i podekscytowaniem. Strach, niepewność to uczucia,
z którymi raczej nigdy się nie spotkał. Posiadał tak zwaną „głupią odwagę”,
która nie wynikała z takiej cechy jak męstwo, ale braku przewidywania skutków
działania.
Być może przypuszczenia Lei były błędne. Kto wie czy Gracek
celowo nie stwarzał takich pozorów?
Błękitnooki stanął obok brunetki, dotykając jej ramienia.
- Wchodzimy – oznajmił, lecz gdy Lea kiwnęła głową na znak,
iż zrozumiała, chłopak dodał, że z Radą będzie rozmawiał on. Zaznaczył także,
iż nie ma nic wspominać o chwilowej rozłące, o tym ile czasu go znała, jak się
z nim spotkała i o wielu innych rzeczach.
Lea miała ochotę zapytać, dlaczego, ale nie potrafiła z
siebie tego wydusić. Stało się to za przyczyną dziwnego dreszczu, który
przeszedł przez jej ciało. Czy okaże się, iż Członkowie Rady są surowymi
ludźmi, nieuznającymi potknięć, a można by nawet rzecz, że dyktatorami? Któż to
wie! Jedyne, co Lea przeczuwała to, to, iż niepewność będzie miała nad nią
coraz to większą przewagę. Ponadto wciąż dziwiły ją zastrzeżenia bruneta.
Czyżby Rada dała mu określony czas na odnalezienie jej, a on przedłużył sobie
ten okres? Czyżby powrót na Ziemię obudził w nim pożądania Ignis? Dlaczego
pragnął zataić jakąś prawdę? Rada nie darzył go zaufaniem? Bał się im narażać?
O co chodziło? Postanowiła, że kiedyś go o to zapyta. Ale nie dziś. Kiedyś.
Kiedyś, gdy będzie już w stanie kierować nim niczym marionetką.
Spojrzała jeszcze raz na piętrzące się przed nią skały,
które odrzucały swoją brzydotą. A więc tak wyglądała kryjówka kilkunastu
świadomych dusz, których celem stało się opanowanie Ziemi… Czego obawiał się
Maksymilian? Ze swoim dobytkiem bez problemu udałoby mu się umieścić wszystkich
Członków w piekle. Jednak skoro tego nie zrobił, musiało to oznaczać, iż ci z
pozoru niedoświadczeni mieszkańcy skał, posiadali ukrytą broń. Jaką? Czym lub
kim ona była?
Nagle drgnęły koniuszki jej palców. Przez ciało przebiegło
nieprzyjemne uczucie, zwiastujące coś złego, niemiłego. W głowie dawno zastygła
komórka, teraz nagle ożywiła się, natarczywie nasuwając bardzo prawdopodobne
podejrzenia. Lea próbowała ją mocno skarcić, tak by zawstydzona znów wpadła w
stan hibernacji, aczkolwiek ona nie chciała się poddać. Po każdym upomnieniu
Lei, działała z jeszcze większą siłą. Dziewczyna, choć chciała nie mogła
uciszyć niesłabnącego głosu. Nie dlatego, iż nie posiadała wystarczającej
pewności, ale z tego powodu, że nie mogła zaprzeczyć niesionej prawdzie.
To ona była tajną bronią Rady. Nie żaden magik, skład
broni, podstępny plan. Tylko ona. Nie wiedziała jeszcze, czemu, ale
przeczuwała, iż jej myśli znajdowały się na dobrym torze. Po co przywoływali ją
z Ziemi tutaj? Jeśli potrzebowaliby o jedną osobę więcej w zespole nie
trudziliby się tak bardzo i po prostu poszukali więcej świadomych dusz lub
część tych nieświadomych przeistoczyli w pierwszą grupę. Nie, to na pewno nie w
tym rzecz. Lea żałowała, że nie stało przed nią lustro. Co takiego miała w
sobie, że potężne osoby pragnęły ściągnąć ją do innego świata za wszelką cenę?
Może gdyby znajdowała się przed odbijająca każdy przedmiot taflą, ujrzałaby na
swoim ciele coś, czego nigdy wcześniej nie zauważyła? Znamię, bliznę? Krosty
układające się w tajemniczy znak?
Nie była w stanie wymyślić żadnego sensownego powodu, przez
który prawdopodobnie się tu dostała. Utwierdzała się w niej jednakże pewność,
iż nie stanowiła obojętnego obiektu. To wzbudziło w niej pewne uczucie
wyższości. Jakie możliwości otworzą się przed nią, dzięki temu, że Członkowie
pragną jej przybycia? Na ile będzie mogła sobie pozwalać? Jak bardzo Radzie na
niej zależy?
Los zaplanował, iż dowie się tego jeszcze dzisiaj. Fakt ten
przyprawiał dziewczynę o mdłości. Nigdy nienawidziła pierwszych spotkań –
przesadna życzliwość, sztuczne uśmiechy albo całkiem inaczej, chłód,
szorstkość, nieufność. Kto wie czy w aktualnym dniu nie będzie inaczej?
Ktoś ponownie dotknął jej ramienia. Drgnęła.
- Wchodzimy – powtórzył z naciskiem Mikołaj.
Jeszcze mogła się wycofać. Uciec. Dogoniłby ją, na pewno,
ale dał przecież prawo wyboru, prawda? Mogła odegrać rozkapryszoną i
niezdecydowaną panienkę. Odejść, a potem znaleźć Maksymiliana.
Ale nie zrobiła tego.
Została.
Czemu? Po co? Dlaczego?
Ponownie poczuła zafascynowanie. Jeśli odeszłaby, zapewne
pozbawiłaby się niezłej przygody, a od zawsze marzyła o zniszczeniu
monotonności. Uwielbiała niecodzienność. Ponadto do Mikołaja ostatecznie
przywiązała ją obojętność. Nie obawiała się, że coś straci. No, bo co?
Mieszkanie, które nie należało do niej? Pracę, którą dostała od Mikołaja?
Życie, którego w połowie nie pamiętała?
Nie umknęła jej z pamięci również obietnica bruneta.
Przyrzekł, że jeśli wypełni to ostatnie zadanie, wyjawi jej całą prawdę. Akurat
to zapewnienie nakreśliła na ostatni miejscu na liście, bowiem zdawała sobie
sprawę, że nie warto za bardzo w to wierzyć, by potem się nie rozczarować.
Także, czemu by nie skorzystać z szansy przeżycia
niecodziennych zdarzeń?
Zniecierpliwiony Mikołaj pchnął dziewczynę delikatnie do
przodu. Przez chwilę obawiał się nawet, że Lea chce zrezygnować, toteż „pomoc”,
której jej udzielił w zrobieniu kroku, wydawała mu się konieczna. W ten sposób,
bowiem dziewczyna nie zdołała się zastanowić.
W pewnym stopniu nawet miał rację, ponieważ Lea
rzeczywiście nie zdążyła przeanalizować wszystkiego jeszcze raz. Poszła przed
siebie tylko ze względu na to, że nie myślała nad swoimi fizycznymi
czynnościami. Zbytnio pogrążyła się w zamysłach. Bodziec z zewnątrz był dla
niej niczym rozkaz, którego nie powinna podważyć.
Gdy znaleźli się przed skalną ścianą, Lea czekała, aż
Mikołaj wypowie tajne hasło lub wskaże ukryte wejście. Nic takiego się nie
wydarzyło.
Brunet po prostu skierował się w lewą stronę i podniósł
bluszczową firankę. Wskazał ręką na czarną jamę. Pierwsza ruszyła Rita, potem
Lea i Gracek, a na samym końcu Mikołaj.
W korytarzu jaskini panowała ciemność, która zdawała się
wypełniać każdą wolną przestrzeń. Dusiła przybyłych swoimi czarnymi mackami.
Lea nie mogła zetrzeć ze swojej twarzy zdumienia. Jak
wejście do siedziby mogło być tak banalnie proste i oczywiste? Jeśli Członkom
wydawało się, że nikt nie wpadnie na taki pomysł, to się bardzo pomylili.
Dzisiaj już nikt nie nabierał się na tego typu sztuczki. Nawet otaczający mrok
nie zdołał zrobić na dziewczynie wrażenia, ponieważ ta skupiła całą swoją uwagę
na głupocie Rady. Przekonała się już dostatecznie, że nie musi się niczego
obawiać z ich strony.
Po chwili zapłonęła jasna pochodnia, a ciemna szata mroku
jak gdyby spłonęła szybko niczym kartka papieru. Oczom czworga osób ukazała się
najzwyklejsza w świecie jaskinia. Gracek dotychczas milczący, westchnął
zawiedzony. Lea zerknęła na niego z wyrozumiałością w oczach. On również liczył
na to, iż po rozbłyśnięciu światła dostrzeże niesamowite wnętrze pałacu lub
niezwykłe pomieszczenie?
Jedyne co różniło jaskinię od innych podobnych miejsc to
brak nietoperzy, pająków i innych małych stworzeń oraz nieobecność duszącego,
odpychającego zapachu.
Nic dziwnego, skoro wszystko się ciągle wietrzy, dzięki
wspaniałomyślnie otwartym drzwiom, prychnęła w duchu Lea. To niemożliwe,
iż ktoś rzeczywiście był tak lekkomyślny, nieumiejący przewidzieć
nieskomplikowanych następstw!
Kilkanaście minut później Lea cofnęła wszystkie swoje
słowa. Proste i oczywiste wejście było zasadzką dla obcych.
Przed nimi rozciągało się mnóstwo tuneli. Od jednego
korytarza odchodziło nawet czasem pięć rozgałęzień! Mikołajowi nie sprawiały
żadnego problemu. Szedł prosto, potem skręcał. Raz Lei wydawało się też, że
zanucił sobie coś pod nosem. A może to nie on? Rozejrzała się trochę nerwowo,
ale za sobą ujrzała tylko Ritę i Gracka, którzy nie wiadomo jak, nagle znaleźli
się na tyłach.
Lea starała się zapamiętać w razie chęci ucieczki albo
kłopotów jakieś charakterystyczne kształty lub wgniecenia, lecz choć wytężała
cały swój umysł, aby coś dostrzec, nic nie rzuciło się jej w oczy. Każdy
skrawek skalnej ściany z niezachwianą powagą na twardych ustach odzwierciedlał
sąsiednie części. Całe wnętrze jaskini było dość nietypowe, ponieważ owe ściany
nie wyróżniały się gładkością czy też strzelistymi kształtami. Wyglądały jak
gdyby ktoś zlewał na nie gęstą ciecz, która zastygała na różnych wysokościach.
Dziewczyna nie czuła się tu pewnie. Doskonale wiedziała, że
nie miała chociażby minimalnych szans na ucieczkę. A co czekało ją po drugiej
stronie?
Mikołaj idąc na samym przedzie, uważał się za przewodnika,
dzięki któremu jego towarzysze jeszcze stąpają po tej ziemi. Czuł się w takiej
roli doskonale. Znów mógł bawić się życiem Lei, stawiać reguły. Jego psychika
charakteryzowała się pewnością tylko wtedy, gdy brunet był wyższy od kogoś,
nawet przez drobny szczegół. Tak, teraz czuł się doskonale.
Rita z lekkim niepokojem spoglądała to na Leę, to na
Mikołaja. Zauważyła, że brunet coraz swobodniej obchodził się z dziewczyną.
Dostrzegła również, iż laleczka wcale nie dążyła do zostania marionetką w
dłoniach niebieskookiego. Bała się, że Mikołaj w końcu przesadzi. Lea buntując
się i uciekając z wiedzą, jaką niedługo otrzyma, może stanowić dla niech
prawdziwe zagrożenie.
Pokręciła głową. Z jednej strony cieszyła się z jej
przybycia. W końcu tyle spraw wreszcie nabierze sensu, Członkowie Rady zaczną
działać, nareszcie coś zacznie się dziać…
- Byłaś już tu kiedyś? – Dobiegł ją czyjś cichy głos. Serce
uderzyło mocno, zmuszając ją do spojrzenia w tył. Odwróciła się gwałtownie,
prawie zderzając się z Grackiem. Zapomniała, że ten wariat szedł za nią!
Odetchnęła, myślała, iż ktoś się do nich „doczepił”.
- Byłam – ucięła krótko. Przyspieszyła kroku, by dogonić
oddalające się z niebezpieczną szybkością światło pochodni. Gracek wiernie
dotrzymywał jej kroku, a w końcu nawet postanowił iść z rudowłosą w jednym
rzędzie.
- Macie jakieś niewidzialne wskazówki? Bo to kawał drogi,
nie? A dla was dojście do tamtej miejscowy to, kurka, no problem! – Zawył na
końcu cicho i charakterystycznie.
Rita zerknęła na niego ukradkiem. Choć tryskał optymizmem w
każdej chwili, teraz mimo swoich żywych wypowiedzi, przyglądał się jej ze
skupieniem. Rudowłosa nie mogła uchwycić na jego twarzy nawet maleńkiego
skrawka roztrzepania. Najwidoczniej zależało mu na rozmowie.
- Zdajemy się na instynkt – odpowiedziała, tak jak
poprzednio używając minimalnej ilości słów.
Chłopak kiwnął głową.
- Ile masz lat? – Zapytała Rita, dziwiąc się jak to pytanie
wydostało się z jej ust. To przez ciekawość. Po jego wyglądzie sądziła, iż
należał do współczesności, zatem musiał być bardzo młody.
Gracka najwidoczniej też zaskoczyła jej wypowiedź,
aczkolwiek nie można twierdzić, iż nie ucieszyła.
- Gdybym nie wykitował, to bym sobie teraz, wiesz, niezła
imprę ….. na osiemnastą wiosenkę. – Oczy zaświeciły mu się niczym dwa brylanty.
Zapewne wyobrażał sobie przebieg urodzin. – Ale teraz to lipa, nie? – dodał
mniej entuzjastycznie i właśnie w tym momencie Rita stwierdziła, że wolała gdy
drażnił ją swoimi sloganami i męczącą radością. Gdy Gracek się smucił, wyglądał
jak wrak człowieka.
Jego żal trwał zaledwie kilka sekund, potem machnął ręką i
zwrócił się do Rity:
- A tobie, która wiosenka strzela?
Która? Przestała liczyć, w jakim była wieku sto lat temu.
- Nie wiem. Mam wrażenie, że chodzę po tej ziemi od samego
początku jej powstania. – Uśmiechnęła się smutno. Jednocześnie była na siebie
zła za idiotyczne wyznanie. Nie umiała się jednak powstrzymać. Mikołajowi nigdy
się nie zwierzała, a bynajmniej nie z tego, co kryło się głęboko w jej duszy.
Gracek odznaczał się prostotą, a z jego oczu pałała rzadko spotykana szczerość.
Rita odniosła wrażenie, że to właśnie on był najczystszą osobą w całym czworo
osobowym zespole.
- Ej no, nie rób takiej podkówki. W końcu mamy uratować tą
miejscówę i się uwolnić, no nie? – Gracek poklepał przyjaźnie Ritę po plecach.
- To nie jest takie proste – odpowiedziała chłodno i
strząsnęła rękę chłopaka z ramienia.
Chłopak spojrzał na nią nieco zdezorientowany. Dziewczyna
przyspieszyła kroku i kolorowo włosy dostrzegał w słabym świetle tylko jej dwa
rude, kołyszące się przy każdym kroku warkocze.
Wkrótce dotarli do wielkiego głazu, zapewne
przysłaniającego wejście. Lea drgnęła, bowiem przypomniała jej się brama w
sklepie z przedmiotami egzorcystów. Już niedługo… Z trudem powstrzymywała się,
by nie obrzucić Mikołaja nienawistnym spojrzeniem. W jej ciele nie gościła
złość, to rozczarowanie na kimś, komu ufała bombardowało ją w środku złośliwymi
docinkami. Znosiła to cierpliwie, nie starała się zaprzeczać. Zdawała sobie
sprawę, iż znalazła się tu z własnej winy, zaślepiona przez bestię udającą
sympatycznego bohatera. Wychodziło mu to nawet całkiem nieźle. A niech go…
Mikołaj również z niepokojem przyjrzał się głazowi. Czy na
pewno chciał tam wejść? Czy coś się zmieniło? A może znaleźli sobie kogoś
innego na jego miejsce? Czy Członkowie Rady pracowali nad czymś podczas ich
nieobecności? Chłopak zacisnął szczęki. Jeśli go odrzucą, będzie musiał
powrócić do Ignis. Straciłby kontrolę, którą obdarowała go Rada. Kontrolę nad
instynktem potwora. A obiecał, że pomoże, że uratuję… Nie, nie obiecał nikomu
konkretnemu, tylko sobie. Postanowił, że skoro całkiem przypadkowo otrzymał
szansę, nie może jej zmarnować. Dotknął woreczka z kosmykiem włosów Wiosny.
Nadal były tego samego koloru. Uśmiechnął się. Niewiadomo skąd przybyła siła
napełniła każdą część jego ciała, uwolniła towarzyszące napięcie i uświadomiła
o posiadającej przez niego przewadze. Taka świadomość za każdym razem napawała
go ta samą pewnością siebie.
W końcu chłopak dotknął ogromnego kamienia, a ten usunął mu
się z drogi jakoby ręce Mikołaja posiadały niewyobrażalną moc. W tej chwili Lea
ponownie się rozczarowała. Błękitnooki widząc grymas na twarzy brunetki,
wyjaśnił, iż głaz rozpoznaję sprzymierzeńców lub osoby, które zostały
wyznaczone przez Radę. Wówczas grupa ta bezproblemowo przedostaje się do siedziby,
jeśli jest inaczej potężny kawałek skały dalej tkwi uparcie na swoim
miejscu. Nie boi się granatów i innych broni, jedyne co wywołuje u niego
niepewność to magia, choć Rada nie wie dokładnie jak zareagowałby na nią
strażnik wejścia. Nie dysponowali czystą mocą, mogli tylko korzystać ze źródeł,
w których magia już tkwiła. Takim przedmiotem był właśnie ów głaz.
- Pamiętaj, co ci powiedziałem przed wejściem – zaznaczył
Mikołaj, kierując swoją wypowiedź do Lei. Dziewczyna odpowiedziała na to
obojętnym kiwnięciem głową. Chłopak dostrzegł jej błyszczące oczy z … wrażenia,
podekscytowania? Nieważne, z jakiego powodu. Nie lekceważyła tego spotkania i
to się liczyło! Po raz kolejny odczuł wysokość swojego położenia.
Powitał ich miły, ciepły powiew, który otulił nogi oraz
ręce niczym kot. Łasił się do nich, a oni przez moment mieli nawet ochotę
go pogłaskać. Muskał skórę przybyłych delikatnie, prawie nieodczuwalnie jak
gdyby bał się, iż w przeciwnym wypadku zrobi im krzywdę. Pożegnali go ze
smutkiem, który przeraził ich samych. Zdawałoby się, że spotkali kogoś żywego,
tyle, że pod postacią powiewu. Ponadto w korytarzach panował chłód, ciepło
stanowiło miłą odmianę, trwający zaledwie kilka sekund relaks przez
rozpoczęciem niesamowicie dziwnej gry.
Kolejnym gospodarzem, który wyszedł im na spotkanie była
ciemność. Gęsta i nieprzenikniona, wbijająca swoje szkaradne korzenie w każdy
przedmiot, a w chwili wejścia gości, nawet w ich ciała. Pełza po suficie,
podłodze, ścianach… Była wszędzie. Uśmiechała się złośliwie, choć przybyli nie
mogli tego dostrzec. Pragnęła , aby poczuli jej potęgę, wszechobecność, toteż
śmiało chełpiła się swoimi zaletami. Jednakże ponownie zapomniała, że szata,
którą zasłoniła czworgu osobom oczy, uniemożliwiała im dostrzeżenia tej
świetności. Zawiedziona i wściekła na własną bezmyślność zaszyła się w kącie,
aczkolwiek czarny materiał pozostał na narządach wzroku obecnych w
pomieszczeniu. Trochę urozmaicenia wędrówki przecież im nie zaszkodzi!
Z powodu braku latarek lub świec goście szli na oślep.
Mikołaj pewnie dążył przed siebie, jedynie czasem wyciągając rękę dla większej
pewności. Lea przeklinała w duchu chłopaka. Rita czuła się niemalże tak
obeznana jak błękitnooki. Gracek uśmiechał się szeroko – w końcu jakaś
adrenalina! Może coś wyskoczy zza rogu?
Poruszanie się po podłużnym korytarzu utrudniał brak okien.
Nawet nikłe światło księżyca nie mogło oświetlić obcego pomieszczenia.
Mikołaj zatrzymał cały konwój ruchem ręki, gdy znaleźli się
obok drzwi, z których wykradała się pojedyncza smużka światła.
- Na razie bądźcie cicho – przypomniał brunet.
- Nie mamy z nimi gadać, taa? - Dopytywał się Gracek.
- No przecież to przed chwilą powiedziałem! - Syknął
zirytowany Mikołaj.
- Luzik – skwitował kolorowłosy.
Zrezygnowany brunet pokręcił głową. Ten chłopak w końcu
wyprowadzi go z równowagi, a wtedy… Naprawdę za siebie nie ręczy.
- Wszystko rozumiecie, tak? – Upewniał się. Nigdy nie
spodziewałby się, że spotkanie z Radą może być dla niego stresujące. Nie
obawiał się samych Członków. Co oni mu zrobią bez jakiejkolwiek mocy? Chyba, że
do tego czasu ją zdobyli… Denerwował go fakt, iż ci głupcy mogli znaleźć sobie
innego potworka do wykonywania zadań. Wówczas będzie musiał zacząć działać sam,
ale czy utrzyma przy sobie resztę żałosnego zespołu? Tak czy owak, troje
towarzyszy stanowiło dla niego ważną część. Bez nich nie da rady.
- Tak jest! – Zasalutował Gracek.
- Zamknij się – burknął brunet, po czym pchnął drzwi. Leę
nadal dziwiła lekkość w poruszaniu się bo siedzibie, brak obecności strażników.
Pierwsze, co ujrzała dziewczyna to oślepiająca jasność.
Wydawało jej się, iż zbliżają się do niej światła samochodu. Blask ten
zawdzięczano jednemu, aczkolwiek potężnemu żyrandolowi. Niezwykłość przedmiotu
polegała na tym, iż zamiast sztucznych żarówek znajdowały się kremowe, długie i
smukłe świeczki. Woskowe wieżyczki stały w lichtarzach. Każdy z nich stanowił
postać w rożnych pozach, która starała się jak najwyżej podnieść swoją
własność. Ponadto świeczki oplątywały węże syczące w kierunku osób, jakoby
pragnęły je zmusić by upuściły trzymającą w ręku rzecz. Jednak żadna z figurek
nie miała zamiaru oddać owego przedmiotu. Całość prezentowała się bardzo
interesująco i trudno było oderwać wzrok dopóki nie przyjrzało się każdemu
elementowi. Wszystkie części zasługiwały na podziw i chwilę skupienia.
Kolejną rzeczą przyciągającą wzrok stanowił sięgający od
podłogi do sufitu kominek. Został wykonany z szarobiałego kamienia. Połowę
budowli stanowiły rzeźby i napisy, których Lea nie umiała rozszyfrować, zaś
drugą część zajmowało miejsce do palenia. Kominek obramowywały dwie
rozdzielone, prostokątne kolumny umieszczone po obu stronach. Na środku widniał,
jak się zdawało brunetce, jakieś godło lub herb. Spojrzała z utęsknieniem na
skaczące płomyki. Zapewne dawały dużo ciepła…
Ściany w pomieszczeniu pokryto czerwoną, przyjemną w dotyku
tapetą. Można było na niej dostrzec delikatne, złote placki. Drewniana podłoga
odejmowała wnętrzu bogactwa i dostojności. Jej skrawek pokrywał zielony dywan z
perskimi wzorami.
Gdy wszyscy przybyli, oprócz Mikołaja, oswoili się z
wyglądem, można by rzecz, komnaty, dostrzegli ciemnobrązowe stoły
ustawione w dwóch rzędach. Miejscy przy meblach zajmowali ludzie dotychczas
nieznani brunetowi. Zacisnął szczękę. Wiedział, że tak będzie.
Tuż obok nich stały trzy ozdobne i zbyt monumentalne jak na
krzesła, trony. Natomiast na nich siedziało dwóch mężczyzn oraz kobieta.
- Witaj, Mikołaju – odezwała się pierwsza część żeńska
Rady.
- Witaj, Nataszo – odpowiedział beznamiętnie chłopak,
wciąż uważnie badając obcych mu towarzyszy Członków.
Kobieta posiadała porcelanową cerę, mały, niezgrabny nos i
szare pozbawione blasku oczy. Długie hebanowe włosy zawsze związywała w
dokładny kucyk, co nie pasowało do jej już średniego wieku. Mówiła głosem
pozbawionym emocji, na każdą wiadomość reagowała tak samo – wolnym kiwnięciem
głowy, a następnie zmrużeniem wzorku. Ponadto źle widziała, rozmazywały jej się
kontury, toteż często rozmawiając, zbliżała się do towarzysza tak blisko, iż
ten czuł się nieswojo. Nosiła długie, zwiewne szaty, nawet zimą, gdy w
siedzibie chłód wesoło grasował po wszystkich pokojach. Łącząc jej ubrania z
kościstą posturą ciała oraz bladością niekiedy wyglądała niczym zjawa. Nieraz
Mikołaj przyłapał się na tym, że idąc ciemnym korytarzem, błagał by nie spotkał
po drodze Nataszy. Była gorsza niż wszelkie inne przerażające istoty.
Kobieta wstała i podeszła do brunetki chciwie chłonącej
niejeden szczegół sali.
- To zapewne Lea? – Zwróciła się do Mikołaja, zamiast
bezpośrednio do dziewczyny, do której bez żadnego oporu zbliżyła swoją chudą
twarz. Lea odskoczyła nieco wystraszona.
Natasza zaśmiała się głośno, ukazując nierówne, aczkolwiek
śnieżnobiałe zęby. Jej śmiech odznaczał się szczerością, czystością. Po prostu
był… ładny. Ponownie zajęła swoje miejsce. Lea zdążyła zauważyć w jej ruchach
wdzięk i dystyngowanie. To właśnie z tej przyczyny, mimo iż nie
charakteryzowała się urodą, mężczyźni siedzący przy stole obserwowali z
wiernością psa w oczach jej wszystkie gesty.
Rita także czuła na sobie wierne psie spojrzenie, z tą
jednak różnicą, iż obdarzał ją nim Gracek. Na nim nie zrobiła wrażenia Natasza
ani też nie zachwyciło go bajeczne pomieszczenie.
- Drodzy państwo, to jest Mikołaj. Nasz wysłannik, którego
zadaniem było sprowadzenie pomocy z Ziemi. To jego zaakceptowało źródełko –
głosiła chuda kobieta. Zdawało się, iż nie była Członkinią Rady a panią tej
siedziby, która właśnie urządzała bal
- Usiądźcie – dodała nieco mniej przyjaźnie do przybyłych.
Przyglądała im się przy tym uważnie jak gdyby pilnowała, by każdy spełnił
wyraźny rozkaz. Wzrok ten krępował Leę, której zdawało się, iż jego macki
wdzierają się nawet do jej świadomości. Skupiła swój wzrok na skazie stołu,
chcąc w razie czego zamknąć swoje myśli. Któż wie, co kryję pod promiennym
uśmiechem ta koścista damulka.
Trzej osobnicy zespołu dopiero teraz zerknęli na
pozostałych Członków Rady.
Jeden z nich, Aleksander, jak później wspomniał Mikołaj,
wyróżniał się na tle innych intensywnością koloru swoich brązowych oczu oraz
ich rzadko spotykanym blaskiem. Świeciły się one tak mocno, iż niemalże
wszyscy, patrząc na nie odnosili wrażenie, że w nocy mogłyby służyć do
rozświetlania trasy. Głupie skojarzenie, aczkolwiek to właśnie ono najszybciej
przychodziło na myśl. Mężczyzna miał gładko zaczesane włosy, a ubrany był
w ciemny garnitur. Najprawdopodobniej pochodził z „dżentelmeńskich” czasów.
Sprawiał wrażenie uprzejmego, ale jak się później okazało – tylko względem
kobiet. Do swojej płci posiadał nieco lekceważący stosunek.
Kolejnym i ostatnim najważniejszym Członkiem był Andre.
Charakteryzował się dużym orlim nosem oraz równie wielkimi i okrągłymi oczami o
jasnozielonym kolorze. Brązowawe brwi tworzyły łagodne łuki i nadawały twarzy
wyraz łagodności. Gdzieniegdzie zaszczytne, centralne miejsce na czole, a także
w kącikach oczu zajmowały maleńkie zmarszczki. Wydawało się, że mężczyzna był
zmęczony. Głowę oparł na dłoni, rozczochrując resztki swoich rzadkich
szatynowych włosów. Mikołaj wytłumaczył melancholijną naturę Andre
przynależnością do grona artystów. Żyrandol oraz rzeźby na kominku stanowiły
jego dzieła. Mężczyzna uwielbiał bogactwo i przepych, którego brakowało mu za
życia na Ziemi, toteż teraz chętnie zajął się wystrojem niektórych wnętrz.
Należał do epoki dwudziestolecia międzywojennego.
- Wytłumaczysz nam, czemu sprowadzenie Lei zajęło ci tak
dużo czasu? – Dociekała Natasza. Jej ton, choć ciepły, pozbawiony śladów gniewu
i chłodu, nie dawał Mikołajowi prawa wyboru. – Obiecałeś nam, że to nie potrwa
długo, a jeśli coś nie wyjdzie dasz nam o tym znać. Tymczasem czekaliśmy na
Ciebie prawie dwa lata. Wiesz ile moglibyśmy przez ten czas zrobić? – Zacisnęła
usta, wiedząc, że jeśli będzie to dalej ciągnęła, nie zdoła się opanować. Po
jej ciele nie poznawało się zdenerwowania, tylko oczy pozostałe surowe.
Mikołaj od początku zdawał sobie sprawę z tego, że to
pytanie w końcu kiedyś padnie. Łudził się tym, że nie stanie się to jeszcze
teraz i sam przed sobą wymigiwał się od odpowiedzi. Przeklęte człowieczeństwo!
Im mniej posiadał energii, tym bardziej upodabniał się do głupiej, ludzkiej
rasy.
- Porozmawiajmy o tym później – poprosił, znacząco
spoglądając na Leę.
Natasza natychmiast pojęła, o czym dziewczyna nie
wiedziała. Doprowadziło to do kolejnego gromiącego spojrzenia wysłanego w
stronę chłopaka. Jednakże zgodnie z życzeniem przeszła do kolejnego tematu.
- A ty jesteś…? – zwróciła się do uśmiechniętego chłopaka,
siedzącego obok Rity.
- Gracek – odpowiedział zadowolony.
- Należy do świadomych dusz – pospiesznie wyjaśnił Mikołaj.
– Spotkaliśmy go po drodze. Chętnie nam pomoże.
- Na pewno jest czysty?
- Na pewno – potwierdził brunet.
Lea zrozumiała, że pomyliła się co do Rady. Wcale nie
należeli do niej idioci. Po prostu nie posiadali konkretnego palny, nie wiedzieli,
od czego zacząć, ale… Gdyby tylko ktoś im pomógł z pewnością okazaliby się
silni. Póki co nikomu nie zagrażają, lecz potem… Musiała, jak najprędzej
skontaktować się z Maksymilianem. O sposobie pomyśli potem. Tylko czy będzie
mogła czuć się bezpieczna, jeśli chodzi o prywatność?
Rita nareszcie poczuła ulgę. Przy Radzie była z pewnością
bardziej zabezpieczona niż przy chaotycznym Mikołaju. Zastanawiała się,
dlaczego brunet zmienił plan działania i postanowił skorzystać z pomocy Rady.
Czy Członkowie wykorzystają Leę tak, jak Mikołaj, by nie potrafił? I do czego w
ogóle była im potrzebna ta laleczka? Ni to odważne, ni silne. Jak wodorost, o
którego ruchu decyduję falująca woda.
- Skoro już znaleźliście się w naszej siedzibie, pragnę
byście jeszcze raz zastanowili się czy chcecie do nas należeć – oznajmiła
Natasza, lustrując wzrokiem po kolei całą czwórkę.
Lea przez chwilę bawiła się swoimi palcami pod stołem. Nie
miała zamiaru zaprzeczyć, lecz bała się, iż gdy wyrzeknie formalne „tak”
rozstąpi się podłoga i ogromny stwór wyparzy na jej dłoni jakiś symbol, który
zwiąże ją z Radą już na zawsze. Takie i temu podobne scenariusze migały przed
jej oczami, wyciskając na czoło kropelki potu. Cieszyła się, że jej niesforne
loki stanowiły nienaganny kamuflaż.
- Skoro nikt się nie odzywa… - zaczęła Natasza, na chwilę
milcząc. Dała jeszcze szansę gościom na zmienienie decyzji.
Nikt się nie odezwał, tylko Lea nerwowo poruszyła się na
swoim krześle. Czego mogła się spodziewać po tej kobiecie? Od samego wejścia do
tego pomieszczenia błagała, by Członkowie nie umieli czytać w myślach. Zbyt
wiele przypuszczeń i obaw mieściło się obecnie w jej głowie. Czuła, jak ciężar
tych spraw zamyka jej powieki i sprawia, że wraz z całym ciałem pochylała się
do przodu. Była taka zmęczona…
Głos Nataszy , co jakiś czas wyrywał ją z przyjemnego
otępienia.
- Rozumiem, że wszyscy się zgadzacie – wywnioskowała
kobieta z widocznym zadowoleniem na twarzy, ale nie w głosie, który wciąż
przypominał czysty, niczym nieskażony kawałek szkła.
Lea zacisnęła dłonie. Naiwnie wierzyła, że gest ten pozwoli
jej usunąć wszystkie emocje. Okazało się, że skutek był całkiem inny. Uczucia
skłębiły się w jednym miejscu i nacierały na wewnętrzne narządy, wywołując
mdłości. Tylko bez żadnych przysiąg, bez żadnych przysiąg…
- W takim razie o wszystkim porozmawiamy jutro. Jesteście
pewnie zmęczeni, także Mikołaj zaprowadzi was do pokoi. Spotkamy się jutro w
południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz