sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 11


Pająk o tułowiu niewiele większym od łebka szpilki uciekł szybko na swoich nieproporcjonalnie długich odnóżach, nie plącząc ich, dzięki znanemu tylko jemu sposobowi. Stało się to za przyczyną ruchu palców osoby leżącej na ziemi z twarzą zwróconą ku dołowi.
Postać wydobyła się z siebie niezrozumiały dźwięk, po czym przekręciła się na plecy. Rozwarła powoli powieki, lecz gdy do oczu wpadło jasne światło, natychmiast je zamknęła. Nie tylko ostre promienie sprzyjały ostatniej czynności. Powieki były, tak ciężkie, iż same opadały i wcale nie były skore do ponownego podniesienia. To samo tyczyło się innych części ciała. Chociażby ręce – wydawały się być przesadnie lekkie, a jednocześnie dokładnie przedstawiały swój ciężar. Niczym kotwice bezproblemowo pokonując opór wody, by z głuchym odgłosem upaść na dno.
Znów cichy jęk i obrócenie ciała na inną stronę. Jak pokonać tą drugą część duszy, która z dzikim, graniczącym z szaleństwem uporem, jak magnes przyciągała do ziemi i wszelkimi sposobami kusiła, by nie pozwolić swojej ofierze wstać? Jak wyciągnąć z siebie silną wolę tkwiącą w najciemniejszym zakamarku organizmu, chowającą się przed rozpaczliwie szukającą jej świadomością? Jak tego dokonać, gdy każda część ciała sprzeciwiała się naszym zamiarom, a i sama natura jakby robiła na złość?
Postać podniosła się gwałtownie, przyprawiając się tym samym o zawrót głowy. Potargane warkocze zalśniły soczyście rudą barwą.
Dziewczyna przetarła zmęczoną twarz dłonią. Na skórze pozostała brązowa smuga. Dopiero teraz Rita spostrzegła, iż jej ubrania, ciało oraz włosy pokrywają zaschnięte lub całkiem przeciwnie, mokre plamy. Mimowolnie poczuła nieprzyjemny dreszcz. Wspomnienia z ostatniego wydarzenia zaczęły nasuwać się, tak szybko i realistycznie, że stawały się niemal namacalne.
Najgorsze ze wszystkiego było całkowite zanurzenie się w brunatnej mazi. Chciała wypuścić powietrze, lecz nie mogła gdyż jej nozdrza zaczęła wypełniać mokra ziemia. To samo tyczyło się nabrania tlenu do płuc. Nie mogła oddychać, dusiła się. A wokół tylko ciemność. Była coraz słabsza, lecz nie przestawała odczuwać braku pierwiastka O.
W pewnej chwili, bez własnej woli, otworzyła usta. Był to odruch, którego w żadne sposób nie mogła przewidzieć. Najwyraźniej organizm sam zadecydował o dostarczeniu odpowiednich składników mózgowi. Wówczas błoto zatykało jej usta, a gdy pragnęła je wykrztusić, wpadało jeszcze głębiej, gdyż nowa porcja bezsmakowej, mdłej potrawy wpychała się szybko na miejsce poprzedniej.
Pamiętała również, iż w momencie, w którym wydawało się jej, iż to koniec zachłysnęła się mocno powietrzem, połykając resztki błota. Bardzo długo krztusiła się i starała usunąć z wnętrza okropną maź. Następnie ogarnęła ją ciemność. Najprawdopodobniej zemdlała.
Teraz, kiedy powtórzyła to jeszcze raz, co prawda tylko w wersji pamięciowej, miała ochotę zwymiotować. Wiedziała, że już nigdy nie zdoła zapomnieć odczucia po posiadaniu błota w buzi. Wciąż nie do końca oswojona z rzeczywistością – sen z pewnością wygrałby, gdyby tylko dziewczyna zmieniła dotychczasową pozycję – rozejrzała się wokół.
Znajdowała się wśród gęstwiny drzew o ciemnozielonych liściach. Trawa rzadko porastająca większość terenu falowała delikatnie pod wpływem delikatnego, ciepłego wietrzyka, który jednocześnie muskał czule policzki Rity.  Kolor murawy mieścił się w skali od seledynowego, momentami podchodzącego pod żółty do ciemnozielonego również posiadającego przebłyski jasnych barw.
Drzewa jednakże znacznie różniły się od tych najczęściej spotykanych. Wydawało się, iż ich grube pnie o orzechowym odcieniu i pozbawione chropowatej kory składają się z kilku mniejszych poskręcanych drzewek, które ktoś niedokładnie skleił, przez co powstawały między nimi niewielkie wgłębienia. Ponadto oplatały je ciemne pnącza. Mimo, że światło przedzierało się przez rozłożyste korony, aura tego miejsca była raczej ponura.
- Chyba znalazłam wejście – mruknęła Rita, klepiąc leżącego niedaleko Mikołaja. Dziewczynę zaskoczyła lekkość, z jaką chłopak przekroczył barierę pomiędzy jawą a snem.
- Nie będziemy się zbyt pięknie prezentowali przed królową – stwierdził, przyglądając się swoim poplamionym ubraniom.
Szli z kierunkiem wiatru, który jak gdyby ochoczo ich popychał, zapewniając tym samym, że dobrze zmierzają. A może to nie wrażenie? Może rzeczywiście miał być ich mentorem?
Z czasem drzewa występowały znacznie rzadziej, lecz nie zniknęły całkowicie z krajobrazu. Oczom podróżnych ukazywały się coraz to ciekawsze obrazy.
Teren przecinała rzeka, która płynęła leniwie niezauważalnie poruszając kwiatami i liśćmi wodnych roślin, dryfujących na jej tafli. Choć ciecz charakteryzowała się sporadycznie spotykaną przejrzystością, jej barwa posiadała odcień zgniłej zieleni. Zawdzięczało się to płytkiemu i mulistemu dnu. Nad srebrzystą wstążką i jej odgałęzieniami wisiały niskie i półkoliste mosty wykonane z ciemnego drewna. Ich poręczę od górnej części porastał miękki mech, łaskoczący w wewnętrzną stronę dłoni. Miłą atmosferę wywoływały płaczące wierzby, które rosły niedaleko pomostów i zrzucały na nie listki. Poruszane wesołym wiatrem tańczyły w zwartym szyku. Jednak, gdy przyglądało im się z bliska, odkrywało się, iż część giętkich gałęzi wypadało z ogólnego rytmu, by móc pokazać swoje prawdziwe oblicze, głównie zdolności, wybić się z szarości tłumu.
Mimo, iż widok prezentował się naprawdę czarująco, czegoś w nim brakowało, czegoś co dopełniłoby całość.
Problem mógł stanowić brak zwierząt, na przykład ptaków bądź owadów. Cisz była niezwykle krępująca i stresująca. Odnosiło się wrażenie, iż zwykłe, oklepane stanięcie na kruchą gałązkę obudzi wszystkich i wywoła mnóstwo oburzenia ze strony ukrytych mieszkańcach tego obszaru. Po za tym szkoda zakłócać taką idealną harmonię.
- Co jej powiemy? – Spytała Rita, gdy z zarośli wyłoniły się pierwsze zarysy jakiegoś budynku.
- Prawdę – odpowiedział, a widząc, że dziewczyna nabierała powietrze, by coś powiedzieć, najprawdopodobniej zaprzeczyć, ciągnął dalej – Pamiętam, co mówiłem. Mieliśmy wykorzystać ich wzajemną nienawiść. I owszem zrobimy to, ale nie teraz, nie w ten sposób. Całkiem nieczyste gierki zostawimy dla innych.
Nie do końca zrozumiała, ale domyśliła się, iż Ilia to ta jedna z trudniejszych bogiń.
Gdy ustali przed budynkiem, służącym zapewne za siedzibę Wiosny, na moment zamarli. Zaskoczenie sparaliżowało każdą cząstkę ich ciał.
Spodziewali się okazałego, wymyślnego zamku z niecodziennymi elementami i wyposażeniem. Tymczasem stali przed w połowie zapadniętą ruiną! Siwe kolumny z gdzieniegdzie zielonym nalotem, otoczone „dżunglowymi” lianami, leżały porozrzucane niczym lekkie, kruche zapałki – niektóre w całości, inne złamane w połowie, zaś niektóre mogłyby służyć za puzzle. Długie sznury kwiatów znajdowały się pod gruzami lub na nich, lecz wyblakłe, pozbawione żywego koloru, zwiędłe. Wszystko wyglądało tajemniczo, niezwykle, ale elementy nie były zbyt wyraźne jakby przesłonięte brudną kliszą.
Siedzibę zbudowano na planie kwadratu, który tworząc piętra, co kilka metrów stawał się węższy. Powstały cztery takie różnice pomiędzy szerokością. Zamek przypominał nieco obcięta piramidę, stworzoną z kamiennych palet.
Wędrowcy zbliżywszy się do zniszczonego budynku, zauważyli, iż znajdował się on na małej wysepce, a wokół rozciągało się dość sporych rozmiarów bagno. Aby przedostać się na drugą stronę należało pokonać trasę prostokątnych kawałków skały z dziwnymi znakami, które widniały na środku każdej części trasy.
Rita postawiła niepewnie stopę na jednym z prostokątów, po czym cofnęła ją gwałtownie, gdy „mostek” zniżył się pod jej ciężarem, zarazem się zatapiając. Był niczym sprężyna – ściskał się, a potem szybko powracał do swojej pierwotnej postaci.
Mikołaj odsunął Ritę i sam poszedł sprawdzić ów teren. Wziął długą gałąź leżącą obok gruzów i zbadał głębokość bagna. Nie zanurzyła się nawet jedna czwarta kija, lecz chłopak czuł, iż dno stanowiło zasadzkę, ponieważ patyk łatwo się w nie wbijał. Ludzkie nogi zapewne także nie miałyby z tym problemu.
Idąc w ślady Rity, ustał na kamiennym prostokącie, lecz nie drgnął, gdy grunt pod nim zachował się tak samo jak u rudowłosej. Dołączył drugą nogę. Część drogi zanurzyła się, a woda zalała chłopakowi nogi, aż po kostki. Nie zważając na to, Mikołaj pokonał w ten sposób resztę trasy. Nie czuł strachu, bo nawet gdyby wpadł zdołałby uwolnić, zanim dotknąłby dna. Z resztą, nie takie już przeszkody spotykał.
Rita mobilizując w sobie wszystkie możliwe części pewności siebie nie była gorsza i również prawie bezproblemowo przedostała się na drugą stronę. Choć uczucie załamującego się pod nogami gruntu było okropne! Za każdym razem żołądek mimowolnie podchodził jej do gardła, a dziwne, obezwładniające dreszcze przebiegały wzdłuż jej ciała.
Po dotarciu na miejsce zamek przestał wydawać się obciętą piramidą. Pomimo, iż budowlę można było określić jedynie ruiną, bowiem jej konstrukcja nie dość, że została prawie doszczętnie zniszczona to fundamenty i inne elementy podtrzymujące jakby opierały się o powietrze, zamek wzbudzał uczucie potęgi. Zdawało się, że po dotknięciu jego murów wciąż widzi się dawną świetność i moc tego miejsca. Każdy powiew wiatru, nieodłączny towarzysz wycieczki, uwalniał ze skał jakąś tajemnicę, która obijając się o uszy człowieka wzbudzała w nim zachwyt i fascynację. Cisza wzmacniała te emocje.
Rita z bezpodstawnym niepokojem odsłoniła wejście, które niegdyś stanowiła teraz połamana płyta z mnóstwem interesujących obrazków węży obwiązujących swym giętkimi ciałami kolumny, a nawet drzewa. Obecnie pusty otwór zasłaniały cienkie pnącza roślin z małymi, białymi kwiatkami.
Niedaleko znajdowały się porośnięte mchem i inną roślinnością o nieskomplikowanej budowie posągi. Posiadały one co najmniej trzy metry, natomiast ich twarze zasłaniały ozdobne hełmy. W rękach dzierżyli długie dzidy. Mikołaj odniósł wrażenie, iż kamienne postacie poruszyły się, gdy wraz z Ritą przekroczyli próg zamku. Ręka chłopaka automatycznie powędrowała na rękojeść miecza.
Obydwojgu niepokoiła cisza. A może zamek już dawno został opuszczony? Nie, nie, nie. To niemożliwe! Przecież udali się do tego miejsca w miarę wskazówek. Kto inny mógłby stacjonować na miejscu Wiosny?
Każde pomieszczenie, do którego wchodzili wyróżniało się ogromną przestrzenią i ciemnością, ledwie dostrzegali to, co mieli przed lub pod stopami. Przez to ich czujność osłabła, ponieważ skupiali uwagę na podłogę. A nuż wpadliby w jakąś pułapkę?
Sala, do której dotarli różniła się od wszystkich pozostałych tym, iż było w niej jasno. Blade światło wpadało przez duże okna w kształcie półkola otoczone ramami. Ów obramowaniem stały się grube gałęzie wrośniętych w ścianę drzew, które znajdowały się po obu stronach okien. Ich długie, krzywe ramiona splatały się w mocnym uścisku na samej górze, tworząc abstrakcyjną sztukę, resztę otoczenia stanowiły obszerne pnie, tym razem z chropowatą, lecz nigdzie niespękaną korą. Sufit pokrywała niezliczona ilość pajęczyn. Różniły się kształtem, wielkością, grubością, gęstością, wzorami. Dzięki temu stworzyły razem nieregularną powłokę, która albo napinała się do granic wytrzymałości, albo zwisała luźno dając się ponieść każdemu lekkiemu powiewowi. Swoją delikatnością speszyłyby niejeden puszysty obłok na błękitnym niebie.
Mikołaj zatrzymał się natychmiast, gdy tylko spojrzał w górę. Wiedział, iż mimowolnie nie zrobi już żadnego kroku. Jego umysł powoli zaczął snuć domysły, ile tysięcy pająków wykonywało firankę-mgiełkę wiszącą tuż nad jego głową. Kiedy mózg z satysfakcją odpowiedział mu, iż nie da się tego policzyć, wzdrygnął się raz, potem drugi, trzeci… Nienawidził pająków! Bał się ich wręcz panicznie.
Wystarczyło tylko, by wyobraził sobie, iż po kolejnym spojrzeniu na sufit ujrzy miliony maleńkich włochatych stworzonek, aby niepodlegające jego woli dreszcze wstrząsały całym ciałem. Wstrętne, niepotrzebne, ohydne pająki! Brr…
Jeden z przedstawicieli ów stworzonek przebiegł obok stóp chłopaka, szybko przebierając swoimi odnóżami oraz całkowicie ignorując obecność intruzów.
Trach! But o rozmiarze czterdzieści zrównał pająka z ziemią, Oszołomiona ofiara zdążyła jeszcze tylko poruszyć cienką kończyną. I to był błąd. Kolejne stąpnięcie i stworzenie nie ma szans na powtórzenie poprzedniej czynności, bowiem każda jego część przylega bezpośrednio do podłogi. Jednak taka pewność nie wystarcza. Trach, trach i jeszcze raz!
- Co ty robisz? – Zapytała pobłażliwe Rita, jednocześnie dając do zrozumienia Mikołajowi, iż zachowywał się jak kretyn.
Chłopak podniósł zaczerwienioną od gwałtowności czynów twarz i spojrzał spode łba na Ritę. Dziewczyna podeszła bliżej, a gdy ujrzała rozgniecioną maź, zapytała rozbawionym głosem:
- To był pająk?
Mikołaj wzdrygnął się otarł lewą rękę na całej długości jakby chciał z niej coś strząsnąć, po czym szybko wyminął rudowłosą.
- Czekaj, czekaj – zawołała cicho, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. - Ty się ich boisz! – Pisnęła, przyglądając się swojemu towarzyszowi z niedowierzaniem, które z każdą sekundą coraz bardziej przeistaczało się w ubaw. Coś takiego! Wulkan pewności siebie i pogardy dla innych robi w majtki przez dwadzieścia razy mniejszego robala! Rita kilka razy analizowała ten fakt, zanim zdołała się upewnić, iż się nie pomyliła. Tak! Mikołaj bał się pająków.  Tych małych, nieszkodliwych pająków!
- Każdy za coś płaci pewną cenę – mruknął. – Większość Ignis posiada jakiś strach, niektóre są banalne, inne nieco poważniejsze. Ale najgorszym problemem jest to, że choćby nie wiem jak silną wolę ktoś posiadał, nie zdoła przezwyciężyć tego lęku. Tylko wyjątki są pozbawieni takiego strachu, ale są oni naprawdę nieliczni.
- No, to teraz już wiem, co robić, żebyś mnie słuchał – stwierdziła, a zadowolonym wyrazem twarz ostrzegła niebieskookiego, iż odtąd jego przyszłość maluje się raczej w ciemnych barwach.
Mikołaj zaśmiał się i pokręcił głową.
- Dochodzę do wniosku, że im mnie o sobie wiemy, tym lepiej – powiedział, na co Rita odpowiedziała puszczeniem oczka.
Gdy opuścili pomieszczenie z sufitem-mgiełką ujrzeli przed sobą długie, szerokie schody, wykonane z cegiełek koloru piasku. Niektóre z nich uległy częściowemu uszkodzeniu, inne zachowały swój idealny kształt. Gdzieniegdzie wyrastały roślinki w różnych postaciach – rosnące pionowo, czołgające swoje liście lub łodygi w linii poziomej lub krótkie przylegające do konkretnego obszaru. Zielone „ozdoby”  z pewnością nie dodawały atrakcyjności temu obiektowi. Nie urzekał on też, dzięki nim tajemniczością czy też innymi uczuciami, towarzyszącymi podczas odwiedzania starych miejsc. Wygląd schodów, mówiąc prosto, świadczył o niedbałości właściciela.
Najczęściej, gdy coś nas zawiedzie, liczymy na to, że kolejna rzecz nas zauroczy. Zdarza się, iż komuś uda się odczytać nasze nieme prośby lub, że przypadek trafi akurat w  nasze oczekiwania. Tym razem, jednak tak się nie stało. Gdy Rita i Mikołaj ustali na szczycie schodów, ukazała im się duża sala, niestety zaniedbana, tak samo jak reszta zamku.
Sklepienie tworzyły grube, poskręcane łodygi, z których powstała jakby sieć. W pewnych miejscach cieńsze ramiona zwisały nad ziemią. Rozgałęzienia te oplątywały również ściany, lecz na tej części występowały nieco rzadziej. Podłogę pokrywały niezliczone ilości kwiatów, w chwili obecnej zwiędłych oraz podeptanych, pozbawionych jakichkolwiek barw, prócz brązu i czerni. Po obu stronach pomieszczenia ciągnęły się długie stoły, których blaty wykonano z trzcin umiejętnie je formując, zaś nogi wyrzeźbiono z delikatnego drzewa. Krzesła stanowiły kunsztownie wyrobione pnie, a za poręcz służyły wygięte gałęzie w kształcie małego, pojedynczego  płomyczka. Koniec sali spowijał mrok, gdyż okna (takie same jak w poprzednim pomieszczeniu) znajdowały się tylko przy wejściu. Łącznie było ich czworo.
Mikołaj wszedł zrezygnowany. Wątpił w to, czy znajdzie jeszcze jakieś przejście.
Ziemia pod jego nogami zatrzęsła się. Chłopak znieruchomiał. Spojrzał na Ritę, która cofnęła się kilka kroków do tyłu.
- Musiałeś na coś ustać! – Zasugerowała.
- No coś ty!
Na dźwięk ironii Rita ściągnęła brwi z niezadowolenia. Mikołaj wyciągnął ręce w bok, by w razie czego móc utrzymać równowagę. Jego podejrzenia się sprawdziły. Gdy tylko zaczął powoli kierować się w stronę Rity, grunt zatrząsł się ponownie. Spokojnie, nie ma się czego bać. Przecież od Rity dzieliło go zaledwie kilka kroków. Mimo tego pewien niepokój zagościł w Mikołaju. Przeczuwał, iż za chwilę wydarzy się coś, nad czym nie da rady zapanować albo przed czym nie zdoła się obronić.
Jego stopy przesuwały się coraz szybciej, lecz nie zrezygnowały z rytmiczności. Dopiero, gdy w pomieszczeniu zaczął unosić się pyłek, a z sufitu zaczęły spadać różne elementy, Mikołaj rzucił się biegiem. Nie miał zamiaru paść ofiarą ciężkich gruzów, zwłaszcza, gdy drgania się nasilały.
Chwilę potem nastąpił głośny huk, a w powietrzu unosiła chmura brązowych paprochów, całkowicie zasłaniająca widok. Pyłek drażnił nozdrza, gardło, a przede wszystkim oczy. Rita zakaszlała mocno, próbując wydusić z siebie uczucie suchości. Pomogło to niebieskookiemu do zlokalizowania jej położenia.
- Chodź – wrzasnął jej do ucha, szarpiąc ją jednocześnie. Chciał ponownie biec, lecz poczuł opór w miejscu, w którym trzymał Ritę za rękę.
- Co ty…- zaczął, lecz natychmiast zamilkł.
Z gałęzi tworzących sufit wyrosły piękne białe kwiaty z różowym wnętrzem, a gdzieś pomiędzy nimi przebijało się światło, oświetlające pomieszczenie. Miało się wrażenie, iż przez jedno z otworów za chwilę wpadnie anioł. Podłoga zamieniła się w lawinę kolorowych łebków. Ów mozaika została pokryta niewidoczną warstwą, za pomocą której kwiecisty dywan nie niszczył się od śladów stóp. Wszelki mech, porosty i inne zielone naloty, które upatrzyły sobie zdobione meble, zniknęły, nie pozostawiając po swojej obecności jakiegokolwiek śladu. W oknach powiewały firanki utkane z pajęczyny. Pokrywały je drobne kropelki wody, które pod wpływem światła mieniły się, tak rzadko spotykanymi barwami, iż nawet sama tęcza nie potrafiłaby się pochwalić taką różnorodnością. Każdy szczegół, przedmiot wyglądał na jaśniejszy i żywszy, bardziej świeży, jak gdyby dopiero go wykonano i nikt prędzej z niego nie korzystał. Na stołach pojawiło się jedzenie, aczkolwiek przeważały owoce, głównie leśne, a także warzywa. Lecz cóż to były za potrawy! I z jaką dbałością przygotowane, z jaką wyobraźnią i twórczym zmysłem! Gdzieś stał łabędź z wygiętą szyją i rozłożonymi skrzydłami, gdzieś indziej rzeźby z jabłek, na kolejnym talerzu widniał obraz zrobiony z mieszanki warzyw…
Tam gdzie mrok chował do swojego ciemnego worka każdy przedmiot, myśląc, że nikt tego nie zauważy, teraz wypakowywał wszystko powoli, zapewne zdając sobie sprawę, iż ów rzeczy na nic mu się nie przydadzą. Gęsta mgła łasiła się do każdego obiektu niczym sprytny kot, a każdy widząc jej zagrania, nieświadomie zastanawiał się czy tak samo jak ów zwierzę zamruczy z zadowolenia. Lecz, gdyby przyjrzeć się dokładnie, można by zauważyć, że w pewnych miejscach biały dymek odznacza się większym nasileniem. Resztę pomieszczenia także chciał objąć, jednak albo nie starczało mu sił, albo chciał sprawić tylko takie pozory. Obszar o większym natężeniu mlecznej zasłony znajdował tuż przy ścianie mniej więcej po środku. Wkrótce zaczął się z niej wyłaniać kamienny tron, którego oparcie przypominało wydłużony kształt muszli z nieregularnymi końcami. Podłokietniki zlewały się w jedną całość z podłoga, aczkolwiek przyjęły taki układ, by spoczywającym na nich rękach było jak najwygodniej.
- Czego chcecie? – Dobiegł do Mikołaja i Rity czyjś zmęczony głos, któremu ktoś chciał nadać stanowczości.
- Przybywamy prosić o pomoc – odrzekł chłopak, na daremno mrużąc oczy. Niczego nie ujrzał.
- O pomoc? – Odpowiedział ktoś głucho. – Jaką pomoc ? Królestwo to ruina. Już go nie ma. Od kogo chcesz, więc otrzymać pomoc? – Dodała ze złością niewidoczna postać.
- Od królowej, bogini Ilii – rzekł z całkowita powagą, ignorując po części poprzednie słowa.
Coś poruszyło się na tronie. W mgle zamigotały seledynowe światła – dwa punkciki po obu stronach wykwintnego „krzesła”. Gęsta zasłona, jak gdyby się nieco rozproszyła, ale tylko na górze, na dole tuż pod czyimiś stopami, wciąż się tuliła, nieco natrętnie, jakby za wszelką cenę chciała udowodnić, iż była wierna tylko osobie obok, której się znajdowała.
Wszystko wówczas stało się wyraźniejsze i nareszcie ukazała się tajemnicza postać. Była bardzo delikatnej budowy, o czym świadczyła drobniutka, blada dłoń, silne dzierżącą krzywy kij z okrągłym szmaragdem. Miała na sobie długi zgniłozielony płaszcz, który dodawał jej trochę poważniejszej postury. Zasłaniał on każdą część jej ciała, łącznie z głową. Spod ciemnego, ogromnego kaptura nieśmiało wyglądały jedynie, tak intensywnie zielone oczy, że niemalże przypominały dwie, małe żarówki.
- Królestwo to ruina – powtórzyła łagodniejszym tonem. – A ruina nie potrzebuję królowej.
- Co się tu wydarzyło? –  Dociekał Mikołaj.
Ilia pokręciła głową, przez co kaptur zsunął się i opadł na plecy. Gęste włosy o kolorze platynowego blondu rozsypały się na ramiona. Były, tak długie, iż niemal przykrywały pośladki.  Sam czubek głowy pokrywał cienki wianuszek z białych kwiatów. Przed sprawieniem, iż cały wygląd Wiosny stały się mdły, ratowały oczy i równie zielone, aczkolwiek bardzo jasne usta. Na twarzy bogini odbijało się zmęczenie oraz smutek.
- Nie powinno cię to interesować – stwierdziła, a jej oczy zasnuła na moment cienka powłoka.
- Czy to byli wrodzy? – Nie poddawał się chłopak. Musiał nasunąć na główny tor inny temat, ale zdawało mu się, że póki nie wiedział, co takiego zdarzyło się, iż Królestwo znajdowało się w takim stanie, nie uda mu się nic wskórać.
- Nie mam wrogów, tylko siostrę, która tak bardzo nienawidzi… – powiedziała ponuro, lecz bez cienia złości. – Odebrała wszystko… Biedna Hekate – dorzuciła na koniec trochę lakonicznie, ponownie potrząsając głową.
- Czyli Zima – szepnęła cicho Rita. Mikołaj przytaknął.
Ilia przez chwilę milczała, potem na moment zamknęła oczy. Odwróciła się w stronę przybyłych i obrzuciła ich nieufnym spojrzeniem. Zamknęła całkowicie rozdział ze wspomnieniami i przyjęła wyniosłą minę, godną prawdziwej królowej. Goście domyślili się, ile trudu musiała w to włożyć taka wątła osóbka, by wzbudzić chociażby ten słaby cień respektu.
Wyczekująco spoglądała na dwojgu ludzi. Mikołaj zrozumiał, że właśnie otrzymał pozwolenie na zabranie głosu.
- Nie muszę ci, pani, tłumaczyć, w jakim świecie znajduję się to Królestwo. Przybyliśmy tu, ponieważ grozi mu niebezpieczeństwo. Złe strony gromadzą siły, aby całkowicie podporządkować sobie tu zgromadzone dusze, stworzyć imperium. W jaki sposób chcą je potem wykorzystać jeszcze nie wiemy. Jednak to jest na razie mało istotne, gdyż wiadomo, że tutaj władzy nie potrzeba. Ja i moja towarzyszka jesteśmy posłańcami od Członków Rady. Chcemy nie tylko przeciwstawić się wrogom, ale również umożliwić duszom opuszczenie tego świata, by spokojnie mogły dotrzeć do miejsca, na które zasłużyły. Niestety do tego potrzebujemy sprzymierzeńców – zakończył, niepewnie spoglądając na Wiosnę.
- Wiem, o tym, jak również doskonale zdaję sobie sprawę z tego, po co zjednoczyli się Członkowie Rady. Nie rozumiem, jednak jak to możliwe, że widząc, co się stało, że Królestwo straciło całą swoją potęgę, prosisz mnie o pomoc – mówiła jednym tchem, z dezaprobatą i niesmakiem patrząc na Mikołaja.
Chłopa westchnął cicho. Nie miał ochoty toczyć wymiany argumentów z Ilią.
- Właśnie tutaj tkwi rozwiązanie! – Zawołał, przezwyciężając niechęć. – Wzajemnie sobie pomagając, możemy osiągnąć bardzo wiele.
Ilia zamyśliła się na chwilę. Wręcz wszelkim stereotypom, iż boginie muszą posiadać nieprzeciętną urodę, Wiosna nie odznaczała się niespotykanym pięknem, zachwycała po prostu swoją delikatnością, porcelanową budową.
Wskazała miejsce przy stole, zajmujące obszar położony bardzo blisko tronu. Rita i Mikołaj posłusznie spełnili polecenie.
- Twierdzisz, że pomoc będzie obustronna – zaczęła.
Chłopak z trudem powstrzymał uśmiech, który z nieskrywaną ochota chciał się pojawić na jego twarzy. Trafił w samo sedno! Najwyraźniej Ilia bardzo pragnęła odzyskać swoich poddanych i władzę. Nic dziwnego, sama posiadłość musiała być kiedyś naprawdę wyjątkowa.
- Oczywiście – przytaknął, wstając gwałtownie, jakby miało to na celu podkreślenie jego słów.
Ilia machnęła w jego stronę długim kijem ze szmaragdem. Dłonie chłopaka oplotły grube gałęzie, całkowicie przygwożdżając je do stołu.
- Żadnych ruchów – wypowiedziała powoli królowa, kładąc nacisk na każde słowo. Mikołaj kiwnął głowę, oznajmiając tym samym, iż rozumie. A jednak! Cały czas była czujna!
- Jaką formę miałaby przyjąć pomoc ode mnie dla was? – Zapytała.
Mikołaj zawahał się. Nie był pewny czy powiedzenie wprost, o co chodzi będzie taktowne.
- Nie chodzi już o samo wojsko. Przecież niewiadomo, jaki charakter będzie miał pojedynek. To wszystko to na razie tylko przewidywania. Na początek wolelibyśmy wzmocnić nasz zespół, choć chwilowo to tylko ja i moja towarzyszka…
- Chcecie otrzymać moc – przerwała bezceremonialnie Ilia. Tylko ślepiec nie zauważyłby, jak twarz bogini nagle się skurczyła, a usta zamieniły w wąską kreskę.
Chłopak odchrząknął.
- Mniej więcej.
- Wykluczone! – Zawołała, nie panując nad tonem głosu. – Posiadanie mocy to coś więcej niż tylko wypowiadanie zaklęć. To ryzyko, a jakie dobrze wiesz – dokończyła, oddychając ciężko. Nawet rumieńce, które wystąpiły na jej policzki, były jak gdyby przyprószone śnieżnobiałym pudrem.
Mikołaj zacisnął zęby. Nie może zrezygnować! Przecież już prawie udało im się przeciągnąć Wiosnę na ich stronę. Nikt nie może go zapewnić, że nawet jeśli nie zgodzi się na zawarcie jako takiego sojuszu, pozostanie neutralna. A mieć taką osobę w zespole to…
Nawet Rita, która dotychczas siedziała cicho, powierzając ich los w ręce chłopaka, zaczęła nerwowo przebierać palcami.
- Znam ryzyko – zaczął powoli, starając się, aby jego głos brzmiał naturalnie. Nie może dać poznać Ilii, tego jak bardzo zależało mu na jej przychylności! – Ale dokładnie to przemyślałem. Zanim zaczniemy używać mocy, dostosujemy się do wszelkich wskazówek i będziemy dużo ćwiczyć. Po za tym to jedyna szansa na uratowanie tego królestwa… - dorzucił. Szczypta szantażu oraz grania na emocjach nie zaszkodzi, pomyślał.
- To zmienia faktu, iż moc to przekleństwo, a nie dar dla zwykłego człowieka. Rzecz wygląda inaczej, jeśli chodzi o Ignis, ale im nie ufam.
Cios za cios – oznajmiły złośliwie oczy bogini.
Mikołaj zbladł, ale w ułamku sekundy powrócił do swojego naturalnego odcienia skóry.
- Wiem, kim jesteś, a za to ty doskonale orientujesz się, jakie stosunki mają Ignis z boginiami.
- Odzyskam odebraną temu królestwu potęgę sam. Proszę tylko, o to, aby moje pochodzenia zostało zignorowane – odpowiedział chłodno, patrząc nieobecnymi oczyma w dal, gdzieś po za ściany zamku.
Ilia ucięła błękitnym sztyletem kilka kosmyków włosów, rzucając je przed Mikołaja.
- Jeśli w ciągu tygodnia staną się siwe będzie to oznaczało, że odrzuciłam propozycję. Każda próba wejścia tutaj skończy się tragicznie. Natomiast, jeśli zachowają swój kolor w ciągu tego okresu czekajcie na mój znak – poinformowała, po czym zniknęła we mgle.
Mikołaj wiedział, że boginie, dbając o swoje Królestwa zapominały, o tym, co wydarzyło się za ich życia, wiedział, że czerpały radość z rządzenia, z upiększania i umilania czasu poddanym. To było ich jedyne zajęcie przez całe stulecia! Dlatego był przekonany, iż chęć odzyskania władzy weźmie górę u Ilii nawet nad zdrowym rozsądkiem. Przyznawał w duchu, iż on i Rita mieli prawdziwe szczęście, trafiając na taką sytuację, bowiem tęsknota Wiosny działała na ich korzyść. Gdyby nie upadek Królestwa rozmowa z boginią stałaby się zdecydowanie trudniejsza i posiadająca o wiele więcej prawdopodobieństwa, że zostałby od razu skazana na porażkę.
- Ile mamy szans? – Zapytała Rita, dotykając kosmyków i zaskakując się jednocześnie ich cienką strukturą.
- Dziewięćdziesiąt procent – odrzekł, unosząc do góry lewy kącik ust. Niebezpieczny błysk zalśnił w oczach chłopaka niczym zbrodniczy nóż w blasku księżyca podczas wyjątkowo przerażającej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz