sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 8


Siedziała pochylona, skubiąc pojedyncze ździebła soczystej trawy o zadziwiającym seledynowym kolorze. Otoczona była przez rozłożyste drzewa, które tworzyły długa, wąską aleję. Ich pnie w kolorze złota pokrywały liczne zagłębienia i wypukłości nie zawsze, tak regularne i przypadkowe, jak zazwyczaj bywało ze wzorami na korze leśnych strażników. Niektóre z potężnych roślin chyliły się ku dołowi pod ciężarem dużej ilości małych, śnieżnobiałych kwiatków przyprószonych na krawędziach różowymi drobinkami. W tej kwestii można było się, jednak trochę posprzeczać. Być może to nie obciążenie sprawiło, iż drzewa się kłaniały, a szacunek i uprzejmość względem przechadzających się pod ich baldachimem z liści. Korony wyróżniały się niesamowitą gęstością, uniemożliwiającą schwytanie kawałka innego krajobrazu niż samą szatę roślinną. Tworzyły zwartą ścianę jak gdyby chciały uchronić przesiadujące w alejce osoby przed czyhającymi poza ich zasięgiem niebezpieczeństwami.
Oprócz drobnych roślinek na gałęziach wisiały czerwone jabłka o ogonkach, a jak się potem okazało i pestkach, iskrzących się złotem, dorodne gruszki bez skaz, okrągłe wiśnie oraz ciemnofioletowe śliwki ze słodkim miąższem.
Mimo wszystkich wspaniałości ogród otaczała ponura aura. Brak owadów i ich brzęczenia, osiadania się na łebkach kwiatów, picia nektaru powodowało głuchą ciszę oraz ukazywało negatywną stronę martwej natury. Również nieobecność  szumu , spadania liści, falowania trawy i koron drzew źle wpływała na ogólny wygląd oraz na samopoczucie stałego bywalca działki. Można by porównać to do obrazu, na którym widzi się ten cały przepych, opływanie w dostatku, lecz niemożliwością jest dostanie się tam. Przecież to tylko wytwór umysłu artysty!
Tak samo tutaj, w tym ogrodzie, w którym słońce zastępował olśniewający kolor złota, zdawało się, iż nie znajduje się w tym miejscu, lecz gdzieś daleko. Pomimo tego, że dotykało się wilgotnej ziemi, jadło smaczne owoce – ogród był nierealny.
Ubrana w beżową sukienkę sięgającą  przed kolana bawiła się bursztynową bransoletką przetykaną innymi drogocennymi kamieniami. Maksymilian najpierw udostępnił jej ogromne pomieszczenia z ubraniami, a potem z biżuterią. W rzeczach, tak jak w książkach w jej pokoju, można było bardzo długo przebierać. Raz trafiało się na suknię z kokardkami z baroku, to na skórzaną kurtę z pięknym fasonem albo na karton zwiewnych szali czy też butów.  Do tego chłopak oznajmił jej, że w każdej chwili posiadała na usługach osobistą krawcową. Z klejnotami było identycznie. Hrabianki sprzedałyby dla nich połowę swojego majątku i zrujnowały bogatych mężów, a współczesne milionerki z zazdrością spoglądałyby na nie ukradkiem nie dając  po sobie poznać, jakie wrażenie wywarły a nich ów cudeńka.
Lea codziennie chodziła do ogrodu od ostatniej rozmowy z Maksymilianem podczas śniadania. Nadal do końca mu nie wierzyła, a jednocześni pragnęła uwierzyć. I tak bardzo nie chciała, by powrócił dawny strach!
Dziś wszystko miało się ostatecznie rozstrzygnąć. Maksymilian obiecał zabrać ją w każde miejsce, którego sobie zażyczy. Dlatego tu siedziała. Myślała, lecz nic nie przychodziło jej do głowy.
Dziki Zachód?
Starożytna Grecja?
Prehistoria?
Międzywojenny Paryż?
Choć wszystko mogło wydawać się interesujące, do żadnej z propozycji nie była przekonana. Żadne z tych miejsc nie fascynowało jej, aż tak bardzo, nie wywoływało dreszczu emocji.
***
Gdy wchodziła do swojego pokoju zawsze czuła dumę, odnosiła wrażenie, iż odrywała się od wszystkiego z zewnątrz. Zamykała się w swoim własnym idealnym kawałku nieba.
Przejechała palcem po grzbietach książek. Zatrzymała się na myślach Arystotelesa . „Kim jest przyjaciel? To jedna dusza w dwóch ciałach.” Piękne, ale czy na pewno chciała słuchać filozofii na temat świata, ludzkości? Nie, nie chciała. Chociaż mitologia o różnych bożkach trochę kusiła…
Kolejne smagnięcie książek dłonią. Nie. Nie. Nie. Nie..
Jej ręka ustała na dziele Brama Stokera „Drakula”. Opowieści o miłości, która nigdy nie umiera i podstępnie oszukanym władcy. Jakim człowiekiem naprawdę był Vlad Drakula? Czy rzeczywiście, tak okrutnym, jak głoszą jego przydomki? I czy posiadał w sobie coś z… wampira?
Już wiedziała.
Rumunia 1458 r.
***
Nie wyszli przed zamek. Lea zastanawiała się czy kiedykolwiek uda jej się ujrzeć ta potężną budowlę od zewnątrz.
Nie wyszli, a jednak znaleźli się w lesie. Lea nie zdążyła nawet skojarzyć jakiś elementów, zastanowić się czy już się gdzieś z tym nie spotkała.
Stali na środku otoczonej starymi drzewami łąki, przebrani w średniowieczne stroje.  Dziewczyna nie dostrzegała nic nadzwyczajnego, co mogłoby ułatwić, jak mniemała, teleportację. Westchnęła. Dała się nabrać?
Skupiony wyraz twarzy Maksymiliana nie zwiastował nastroju do zabaw. Chłopak wyglądał jakby coś obliczał albo… recytował wiersz, powtarzał go sobie po cichu, by nie zapomnieć. Ani jedno ani drugie nie było prawdopodobne.
-Podejdź tu – rozkazał, rysując butem krzyżyk na piasku.
Posłusznie spełniła polecenie. Wyciągnęła rękę. Wówczas przed nią pojawiły się kręgi, podobne do tych tworzących się na wodzie po wrzuceniu kamyka. Cofnęła się przerażona. Skierowała niepewne spojrzenie na Maksymiliana. Ten kiwnął tylko głową jakby chciał przytaknąć na nieme pytanie Lei. Dziewczyna przyjęła to jako oddanie jej pierwszeństwa. Poczuła nieprzyjemny chłód i wielką gulę w gardle, przez którą ślina nie zajmowała innego miejsca prócz ust. Była gotowa, da rade. Przecież Maksymilian wiedział, co tam czeka, prawda?
Raz, dwa, trzy…
Mocne szarpnięcie, świat zawirował jej przed oczami.
Co się dzieję?
-Oszalałaś? – Warknął Maksymilian, odciągając ją od tajemniczego miejsca, łączącego dwa różne czasy. Jego głos dobiegał jak gdyby zza grubej szyby. Zmarszczyła czoło.
-Przecież sam…
-Nie, o to mi chodziło! – Zawołał nieco łagodniejszym tonem.
-A, o co? – Droczyła się z nim.
Obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. Zamilkła.
-Jeśli przejdziemy przez to- Wskazał ręką na drgającą taflę powietrza.  – na pewno wylądujemy w 1458r. w Rumuni, ale niewiadomo gdzie. Może to być zamek Draculi, chata jakiegoś człowieka, miejsce obok strażników, góry, a nawet płonący stos. Dlatego najpierw należy to sprawdzić.   
Wetknęła nieśmiało rękę. Poczuła na dłoni lekki powiew ciepłego wiatru… lub czyjegoś oddechu. Na chwilę sparaliżował ją strach. Czy to Vlad? A może któryś z jego rycerzy? Kto? Oprzytomniała, dopiero, gdy uzmysłowiła sobie, że zaczyna panikować.
„Czego ty się boisz, Lea, hm?” – Zapytała samą siebie.
Nie bała się. Czuła się niepewna, trochę oszukiwana, wystawiona… sama. I choć bogactwa darowane jej przez Maksymiliana oblewały słodyczą te wszystkie gorzkie słowa, nie potrafiły całkiem zlikwidować ich cierpkiego smaku.
Narzekała na Mikołaja, ale on stanowił dla niej jakąś podporę. Zaś Maksymilian owszem, także była dla niej oparciem, lecz szczególnie z materialnej strony.
Wpadła w wir uczuć, wspomnień. Dwa imiona migały jej przed oczyma . Spróbowała złapać słowo Mikołaj, ale wtedy uciekało, dając jej do zrozumienia, że źle wybrała. Natomiast, kiedy chwyciła wyraz Maksymilian on postępowało identycznie – znikał, wyraźnie tłumaczył jej, iż popełniła błąd.  I tak działo się za każdym razem. O, co w tym wszystkim chodziło?
Nie myśleć!
Wyciągnęła rękę i po chwili wahania włożyła całą głowę.
Przed nią rozciągał się widok pokrytych polem zbóż, roznosił się zapach świeżo ściętej trawy i łąk usłanych różnymi łebkami delikatnych, czerwonych maków, śnieżnobiałych rumianków, niebieskich chabrów, fioletowych dzwonków, bladoróżowych stokrotek i okrągłej koniczyny. Usłyszała też brzęczenie pracowitych owadów i niezgrany koncert świerszczy, a także kumkanie grubych ropuch.
Serce Lei wyglądała, jak mała gąbka po nasiąknięciu wodą – rosło w przypływie niepowtarzalnego wzruszenia. Nareszcie! Prawdziwość, realność…
Z żalem cofnęła głowę.  
-Czy odpowiada ci totalne pustkowie?  - Zwróciła się do Maksymiliana.
-Jak najbardziej- odpowiedział.
Znaleźli się na łące. Takiej prawdziwej, kwitnącej, pachnącej.
Lea była w siódmym niebie. Zrywała kwiaty, wąchała je, a potem plotła z nich wianek.
Chłopak patrzyła na jej palce zgrabnie związujące cienkie łodyżki. Nuciła coś pod nosem, ale, tak cicho, iż nie mógł nic usłyszeć.
Wianek robiła nie zastanawiając się nad jego wielkością, po prostu sprawiało jej to przyjemność. Wystarczyło, że poczuła na dłoni muśnięcie delikatnego płatka, a od razu się uśmiechała. Sama nie wiedziała skąd to jej przywiązanie do przyrody, skoro większość życia spędziła w mieście.
Kiedy skończyła plecenie, zadowolona założyła na głowę owoc swojej dość żmudnej pracy. Był on za duży, dlatego zamiast na czole, zawisł na szyi. Dziewczyna spochmurniała. Jak mogła nie zauważyć, że był tak ogromny?
- Aloha! – Zawołał Maksymilian i wybuchł śmiechem. Odgłos jego rozweselenia drażnił uszy Lei.
- Zamknij się- warknęła. Zerwała wianek i rzuciła nim w chłopaka. Złapał go i spojrzał na długi sznur kwiatów, po czym przewrócił się i zaczął śmiać jeszcze głośniej. Zauważył, że dzieło Lei charakteryzowało się duża obszernością , więc nie sądził, że wsadzi je sobie na głowę…  A jednak!
-Lea, ty…- zaczął, ale nie mógł dokończyć, bo stłumiony śmiech łaskotał go w gardło.
-Och, skończ!- Krzyknęła i ruszyła w jego stronę, zrywając pod drodze każdą roślinę nasuwającą się jej pod rękę. Następnie mierzyła nią prosto w chłopaka. Maksymilian lekceważył jej ataki. Przestał, gdy chciała go uderzyć dłonią.
Chwycił ją boleśnie za nadgarstek i gwałtownie powalił na ziemię. Pochylił się nad nią. Był blisko, zbyt blisko…
- Dlaczego?
Od jego oczu emanował paraliżujący chłód, a twarz wyrażała onieśmielającą powagę.
Lea prosiła cicho, by jej serce nie biło, tak głośno. A może, by chwilowo całkiem przestało się odzywać? Odwróciła głowę.  Nie umiała na niego patrzeć.
-Bo mnie to denerwuje – zachrypiała.
Wykorzystując jego chwilowe zadumanie, wyrwała się z mocnego uścisku i pobiegła w kierunku ścieżki ani razu nie oglądając się za siebie.
Chłopak otrzepał się z pyłku kwiatów, lepkich pajęczyn i uśmiechnął się pod nosem. Rozchylone wargi posiadały w sobie odrobinę… drwiny?
Gdy ją dogonił, siedziała na pokaźnych rozmiarów kamieniu. Patrzyła na majaczące w oddali mury zamku.
-Jak myślisz? – Zagadnęła. – Zobaczymy go?
Podbierała głowę dwoma rękoma i z rozmarzeniem wpatrywała się w niewyraźnie rysy. Wzruszył ramionami. I zajął miejsce obok niej. Odsunęła się, po czym spuściła wzrok. Chłopak pokręcił niezauważalnie głową.
-Gotowa? – Zapytał.
Przytaknęła. Od celu dzieliły ich około cztery kilometry.
Na pierwszy rzut oka wioska składała się z niewielkich domów. Ich dachy pokryte słomą i pozabijane deskami wybite okna ukazywały największą prymitywność owych czasów.
Dopiero, gdy zagłębiło się w własności księcia dostrzegało się nieco bogatsze budowle. Małe kamieniczki z drewnianymi balkonami, najczęściej wznoszone obok siebie, tak, że szpary pomiędzy nimi charakteryzowały się okropną wąskością, górowały wewnątrz wioski. Likwidowały także nieprzyjemne wrażenie, towarzyszące przy przekroczeniu bramy.
Poenari nie można było określić negatywnymi przymiotnikami. Nie panowała tam bieda i rzadko, kiedy wybuchała jakakolwiek zaraza, która pochłonęłaby większość ludzi.
Wioska byłą po prostu strasznie zaniedbana. Gdzie niegdyś, zwłaszcza w centrum, rosły kwiaty, upiększając ponurą scenerię, teraz znajdowały się ich zgniłe korzenie i łodygi. Piękny pomnik, przedstawiający młodego jeźdźca na koniu traktowano obojętnie, dlatego wkrótce obrósł go zielony mech, który, jak sądziło niewielu, dodawał tajemniczości, a nawet uroku. Jedne z zaszczytnych miejsc zajmowała także mała studnia z legendarnym złotym kubkiem postawionym obok. Przetarta żebrowina czekała tylko, kiedy uczepione na końcu wiaderko zleci w ciemną otchłań, a jedyne wspomnienie, które po sobie zostawi to głośne plusknięcie.
Niestety żadnemu z mieszkańców nie przeszkadzały tego typu usterki. Dla nich liczyło się dobre zebranie plonów i nienaganne płacenie wzrastających podatków. Bali się swojego władcy. Strach ten powodował, iż wydawał im się on straszniejszy, bardziej bezlitosny niż w rzeczywistości. Takie zachowanie wpływało źle na autorytet księcia, jak ich samych.
Lea wraz z Maksymilianem szli główną ścieżką w stronę zamku. Dziewczyna chciała zobaczyć go z bliska.
Ludzie przyglądali się nieznajomym bądź przeciwnie, ignorowali przybyszów, pochłonięci swoimi obowiązkami. Dzieci biegały, krzycząc głośno i beztrosko spędzając swój wolny czas. Były całkiem oderwane od rzeczywistości dorosłych. Maksymilian klął pod nosem, za każdym razem, gdy któreś z nich trącało go chudym patykiem imitującym zachwycający miecz.
Lea nie zwracała na to uwagi. Dopiero teraz zdołała zauważyć potężne, zapierające dech w piersiach góry, wśród których leżała mała, wydająca się obok potężnych skał jedynie nic nieznaczącą mrówką, wioska. Natomiast rozległe doliny budziły uczucie wolności, wieczności. Lea uśmiechnęła się i wciągnęła w płuca nieco chłodniejsze niż po południu, wieczorne powietrze, rozkoszując się nim, tak jak nałogowy palacz tytoniowym dymem.
Wkrótce oczom przybyłych ukazało się wzgórze porośnięte drzewami, a pomiędzy koronami roślin przedzierał się zamek z sześciobocznymi wieżami. Masywne mury łączyły baszty z również otoczonym, niższym podwórcem.  Bramę wejściową broniło, aż pięć wrót i sześć spuszczanych krat. Budowla wyróżniał się także strzelnicami dla łuków szybkostrzelnych. Ponadto zachwycała dużą ilością schodów, różnych przejść i stanowisk dla wojska. Twierdza przypominała labirynt bez wyjścia, bez możliwości opuszczenia go. Można by pomyśleć, iż wojownicy byli tam uwięzieni, że nie mogli stamtąd uciec, a ich jedyne zajęcie to służenie swojemu władcy oraz jego chronienie podczas wojny.
Oczy same błądziły po fantazyjnym charakterze budowli, nie były zdolne do zaprzestania tego czynu. Patrząc na zamek wciąż dostrzegało się w nim nowe szczegóły. Mało kto odczuwał ponurą aurę otulająca twierdze, jak matka swoje jedyne dziecko w zimną, grudniową noc.
Przez chwilę Lei wydawało się, iż jej nogi wtopiły się w ziemię. Widziała wiele zamków na zdjęciach w atlasach i innych książkach, lecz nie było to, to samo wrażenie, co ujrzenie na żywo, stanie niedaleko chłodnych, mocnych ścian. Ilu wojen, bitew, radości, nieszczęść, intryg musiał być świadkiem ten wysoki mur? Wiało od niego tajemnicą, a może i grozą?
I nagle Lea, powoli przesiąkając historią twierdzy, wpadła na genialny pomysł.
-Chodź – powiedziała do Maksymiliana, który zdawał się być znudzony. Dziewczyna pomyślała, że być może oceniał wartość zamku lub porównywał go do swojej imponującej (przynajmniej od wewnątrz) posiadłości.  
Niestety próba ruszenia chłopaka z jego miejsca spotkała się ze sprzeciwem.
- Być może zapomniałaś, że cofnęliśmy się w czasie i zamek nie jest udostępniany turystom z przyszłości, ale uwierz mi to bardzo istotny szczegół, warty zapamiętania.
-Nie jestem, aż tak głupia – burknęła, nie przestając ciągnąć ręki Maksymiliana.
Jej oczy błyszczały, a policzki oblał malinowy rumieniec. Chłopak uniósł brwi. Takiej jej jeszcze nie widział.
-Zaczekaj. Najpierw powiedz, co chcesz zrobić – poprosił, czując instynktownie, iż brunetka wprowadzi ich w kłopoty.
Pokręciła przecząco głowa, zaciskając wargi.
- Przestań! – Syknął, gdy Lea ponowiła swoje starania. – Nigdzie nie idę!
-Co ci szkodzi? Przecież  i tak nie żyjesz. – Z trudem wypowiedziała ostatnie zdanie, dlatego brzmiało ono całkiem inaczej niż pierwsze, całkiem inaczej niż powinno.  Westchnęła w duchu. Przecież potrafiła udawać! A może by tak…
Słyszała za sobą szybkie, nerwowe kroki. Nie zatrzymała się. Szła dalej, choć odnosiła wrażenie, iż im bliżej bramy się znajdowała, tym bardziej wzrastał w niej lek. Ciężka dłoń spoczęła na jej ramieniu.
-Masz zamiar pójść sama? 
-Przecież nie idę sama. Wleczesz się za mną – odpowiedziała obojętnie.
-Uhm… A to ciekawe – mruknął lakonicznie.
-Ja tobie zaufałam, tak? – Wybuchła. – Teraz kolej na ciebie – dodała ciszej.
Westchnął z rezygnacją. Uśmiechnęła się lekko, triumf błyskał chciwie w brązowych tęczówkach, czarne źrenice starały się zachowywać spokojnie i opanowanie.
Gdy zbliżyła się do bramy, lśniące ostrze zawisło tuż przed jej gardłem. Wysoki, pulchny na twarzy rycerz patrzyła na nią nieufnie.
-Do księcia Vlada – rzekła głośno oraz wyniośle. Wydęła wargi w pogardzie dla trzymającego miecz.
-Czy książę spodziewa się pani?- Zapytał grubym głosem.
-Zdaje się, że nie. – Usłyszeli chłodny, beznamiętny ton. Rycerz drgnął i natychmiast się skłonił. Lea nie miała odwagi się odwrócić.
Kiedy to uczyniła, ujrzała jeszcze młodego mężczyznę na karym koniu. Miał gładko zaczesane do tyłu czarne włosy, dziwnie bladą twarz i pozbawione intensywności, szare, przenikliwe oczy. Jego ściągnięte, równie ciemne jak fryzura brwi wyrażały niezadowolenie i brak otwartości. Mocno zarysowane kości policzkowe podkreślały surowość, a grymaśne usta mówiły same za siebie, zaznaczając wyższość swojego pana. Jego postura nie budziła grozy, lecz mocno zaciśnięte na lejcach dłonie nie zachęcały do żartów.
Drakula siedział wyprostowany na swoim ogierze i dumnie spoglądał na Leę. Charakteryzował się niezachwianą pewnością siebie. Ponadto posiadał klasę, zauważalną w każdym ruchu.
Gdyby nie Maksymilian stałaby wpatrzona w niego jak gdyby był jakimś bóstwem. Szybko poszła w ślady rycerza i ukłoniła się.
-Skoro i tak już się spotkaliśmy, nie wypada odrzucić pani wizyty – stwierdził z lekką niechęcią. – Zaprowadź państwo do komnaty gościnnej – zwrócił się do jednego ze strażników, który zaskoczony takim rozkazem stał jeszcze przez chwile trochę zdezorientowany.
Drakula wjechał na swoim pięknym, lśniącym koniu przez bramę, a za nim udała się nieduża grupka rycerzy. Strażnik skinął na Leę i Maksymiliana.
Wąskie schody, choć kręte i długie, pokonywało się szybko oraz bez większego wysiłku.
Wnętrze twierdzy nie raziło przepychem ani bogactwem. Wszystko zostało wykonane z kamienia oraz drewna. Jedynie dywany w przeróżne, dziwaczne wzory jakby ściągnięte ze wszystkim zakątków świata, rozweselały surowy wygląd zamku. Pochodnie rozmieszczono w każdym korytarzu, nawet tam, gdzie w dzień mrok rozpraszały okna w kształcie łuków.
Lea czuła się, jak w bajce. Mimo, że nie znajdowała się w budowli pełnej pięknych rzeźb, ozdób, obrazów, wymyślnych dekoracji, była naprawdę zafascynowana. W posiadłości Maksymiliana wiedziała, że była bezpieczna, no przynajmniej tak jej się zdawało. Tutaj przyjemny dreszcz przebiegał powoli przez jej plecy, by każdy nerwy mógł przenieść impuls dalej, by dziewczyn odczuła go w każdej części ciała.
Zatrzymali się przed dość ładnymi, solidnie wyglądającymi drzwiami, które po pchnięciu okazały się zaskakująco lekkie.
-Książę zaraz się zjawi- oznajmił strażnik, po czym zostawił gości samych.
Główne miejsce w pomieszczeniu obrał sobie mahoniowy stół z nogami przypominającymi lwie łapy. Pod nim leżał czerwony dywan w złote, drobne kwiaty, oplatające poskręcane pnącza. Wygięte oparcia i zielone obicia sprawiały, że krzesła wydawały się nie być z kompletu. Mosiężny żyrandol ozdobiony kolorowymi, błyszczącymi kamieniami (będący chyba jedyną taką dekoracją w zamku) zwisał nad mahoniowym meblem, rozświetlając całe pomieszczenie.
W rogu stała zakurzona zbroja, a na ścianach widniały portrety w rzeźbionych ramach. Poważne twarze groźne patrzyły na przybyłych, a gdyby przyjrzeć się im bliżej można by zapewne dostrzec ich usta wykrzywiające się w geście dezaprobaty.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, przynosząc ze sobą chłodny powiew. Lea się wzdrygnęła. Maksymilian przewrócił oczami.
„Scena jak z filmu” – prychnął w duchu.
Vlad zmierzył badawczym spojrzeniem całe pomieszczenie. Zatrzymał dłużej wzrok na brunetce, która przed twierdzą panicznie się go bała, a aktualnie obrzucała go taką samą obojętnością, co on ją poprzednio.
Uniósł brew i podszedł do okna. Spoglądał na chłopaka i dziewczyną kątem oka. Jak zawsze trzymał rękę na ukrytej rękojeści miecza. Chociaż książę obchodził się z tym dyskretnie, nie umknęło to uwadze Maksymiliana. Miał ochotę uderzyć się w czoło. Dlaczego, o tym nie pomyślał? Powinien zabrać jakąś broń! Chociażby zwykły patyk…
- A więc? – Ponaglił książę wzdychając zarazem. Zasiadł do stołu. Lea i Maksymilian uczynili to samo.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby Vlad odkrył jej zdenerwowanie. Próbowała także patrzeć na niego, lecz wówczas oczy Draculi z prędkością światła odgadłyby jej zamiary. Z tegoż powodu przyglądała się jego długiej szyi.
- Słyszałam, że książę prowadził dużo wojen i odniósł wiele zwycięstw. Posiada książę miano doświadczonego dowódcy – zaczęła pewnym siebie tonem. Wewnątrz pragnęła schować się pod jakąś zasłoną lub meblem.
-Wierzy panienka słowom prostych ludzi? Ludzi, którzy nie wiedzą nic o wojnach, którzy nigdy nie widzieli prawdziwej bitwy? – Prychnął.
„No, no, no. To nie brzmiało, jak zachęta do dalszych wyjaśnień” – pomyślała mocno rozczarowana.  Z całych sił starała się nie ukazywać oznak zawodu, jakiego doznała.
- Dlaczego, książę, sądzi, że te wiadomości pochodzą od prostych ludzi? – Zagadnęła już mniej odważnie.  Najważniejsze to opanowanie łamiącego się głosu!
- Od kiedy ilość stoczonych bitew, wojen świadczy o zdolnościach dowódcy? Nawet zwycięstwa nie mogą tego do końca ocenić.
-Przecież to…
- Skąd wiadomo czy pomysłów, dotyczących strategii czy też elementów zaskoczenia dowódcy nie podsuwa jego zaufany pomocnik? – Wstał, opierając ręce o blat mebla. Oddychał ciężko. Zmrużywszy oczy, odwrócił się w stronę okna.
- Nie wiem tego książę – mówiła coraz bardziej onieśmielona. – Dlatego tutaj jestem.
Vlad zignorował te słowa. Powrócił do stołu ze swoim dawnym, stoickim spokojem na twarzy.
- Nie raczyła się, panienka, przedstawić. – Odchrząknął sztucznie, nie siląc się na naturalizm. – Towarzysz także.
Leę oblała gorąca fala.
„Myśl! Lea, myśl, myśl, myśl! ”
- Docieramy do sedna – odpowiedziała beznamiętnie. – Pochodzimy z bardzo odległego królestwa. Zapomnianego, a może nawet nigdy nie odkrytego. Przebyliśmy naprawdę ogromną trasę, by dotrzeć aż tutaj. I uwierzy książę czy też nie na żadnej z map, jakąkolwiek zdołaliśmy zdobyć, nie widniał nasz kraj – ciągnęła jednym tchem.
Drakula podrapał się po brodzie. Najwidoczniej tajemnicze królestwo wzbudziło w nim zainteresowanie.
- Jesteście młodzi, bardzo młodzi  - mruknął.
Lea celowo położyła dłonie na stole i zacisnęła je w geście rozpaczy. Pochyliła głowę i zamknęła na chwilę oczy. Piękna gra, zero sztuczności.
- Moi rodzice zostali podstępnie zamordowani.
Wszystko wyszło tak przekonująco i wiarygodnie, iż Maksymilian ledwie powstrzymał się od bicia brawa. Nadal nie miał pojęcia, do czego Lea dążyła, lecz przestał już się obawiać.
- Amelia został jedyną dziedziczką – dodał.
„ Amelia? „ – Zdumiała się dziewczyna.
Dlaczego Maksymilian przypominał w tym momencie ich pierwsze spotkanie? Sięgała w najgłębsze warstwy swojej pamięci, ale żaden istotny szczegół nie powrócił, by zdołała skojarzyć fakty. A może to po prostu zwykły przypadek?
- Amelia potrafi panować nad emocjami, być opanowaną. Umie wysłuchać wszystkich próśb i sumiennie rozważać wszystkie możliwości ich spełnienia.
Och! Więc, o to chodzi! Ma dalej udawać. Dobrze jej idzie… Tak?
- Niestety to nie wystarcza, jeśli w grę wchodzą wrogowie. Bezlitośni i podstępni. W królestwie jest mnóstwo zdrajców i szpiegów. Kraj powoli popada w ruinę. A szkoda. – Westchnęła. – Charakteryzuje go duża urodzajność i znajduje się w nim chyba najwięcej malarzy, rzeźbiarzy i innych utalentowanych ludzi na świecie.
Jej oczy błyszczały niebezpiecznie. Można by uwierzyć, iż naprawdę kochał ten swój wymyślony świat.
- Potrzeba tam silnej ręki, która doprowadziłaby wszystko do porządku i armii, potrafiącej sprzeciwić się nieprzyjaznemu sąsiadowi – dorzucił chłopak. Może Lea miała dobry plan? Może uczynienie z księcia Drakuli sprzymierzeńca dałoby im przewagę? Ale dlaczego Lea stanęła po jego stronie? I czy posiadała zamiar walczenia z Członkami Rady? Czemu? Co ją do tego skłoniło? Przecież nigdy nie wspominał jej, o tym, iż on, Maksymilian, chciałby się z nimi zmierzyć.
- Sugerujecie, że miałbym wam pomóc… A dlaczego towarzysz nie spróbuje?  -  Bardziej rzucił aluzję niż, o to zapytał.
- Lud go nie przyjmie. Nie jest nikim znaczącym.
Miała już dość. Chciała wyjawić Drakuli prawdę, lecz umiałaby napisać scenariusz skutków takiego czynu. Nie umiała sobie nawet wyobrazić, jak wytłumaczy księciu, że go okłamała, aby jej pomógł, by nie wyrzucił jej z zamku, zanim zdążyłaby mu wszystko wyjaśnić, uświadomić, iż on od dawna nie żyje… Że znajduje się w całkiem innym świecie. Na razie wolała się tym nie przejmować.
Vlad słuchał tej całej plątaniny wypowiedzi ze skupieniem. Przejechał dłońmi po skroniach. Opadały mu powieki - był wyraźnie zmęczony. Spojrzał lodowato na gości.
- Nie wyglądacie na głupców i doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, iż nie ma nic za darmo. O sojuszu nawet nie wspominajcie.
Lea przełknęła ślinę. O tym całkiem zapomniała.
- Oddaje połowę tronu, bez możliwości wydziedziczenia mnie. Sama nie daje rady, lecz nie chce zaprzepaścić starań moich przodków.
Maksymilian przygryzł dolną wargę. Zbyt pochopnie, za szybko.
- Połowę tronu? – Książę zacmokał z niezadowolenia. – Jesteś bardzo łatwowierna i lekkomyślna. – Niewiadomo, dlaczego Drakula uznał obdarzanie tytułami za zbędną czynność. – Mógłbym cię przecież oszukać. Nietrudno przejąć władzę w słabym królestwie.
- Ufam książeckiej szlachetności – powiedziała cicho, bawiąc się nerwowo palcami. Maksymilian nie rozróżniał już jej gry od rzeczywistości. 
- Ufasz komuś, o kim nawet za życia powstają bezpodstawne legendy, komuś, kto otrzymuje przydomki potwora? – Zaśmiał się gorzko.
- A jednak tu jestem. To, o czymś świadczy – odparła, przywracając swojemu głosowi poprzednią stanowczość. – Pomoże nam książę?
- Oczywiście. – Przeciągnął samogłoski. – Z chęcią pomogę wam odnaleźć towarzystwo, z którym powinni się trzymać tacy ludzie jak wy. Ludzie naiwni i śmiesznie głupi.
- Słucham?  
Wystarczyły dwa duże kroki, by Vlad znalazł się tuż obok Lei. Uniósł jej podbródek. Jasne oczy były przerażające.
- Myślałaś, że uda ci się mnie oszukać?

***
W lochach było zimno, mokro i ciemno. Trzy proste słowa doskonale odzwierciedlały nieprzyjemne miejsce. Panowała tam niepokojącą oraz głucha cisza. I tylko dogłos kropli wody powoli ściekających do powstałych kałuż, odbijał się echem, a momentami wydawał się wręcz przerażający wśród milczenia murów.
- Cholera! – Wrzasnął Maksymilian, gdy znów poczuła mokrą plamę na nosie.
- Bądź cicho – mruknęła ponuro Lea.
Przecież już dawno przekonała się, iż ze spontanicznych pomysłów nic dobrego nie powstawało!
Głupia, głupia, głupia! 
Jedynie ciężkie, chłodne łańcuchy powstrzymywały ją od uderzenia głową w ścianę. Przez nie każdy ruch sprawiał jej ból.
- Jesteś zły? – Zapytała. Nie wiedziała czy chciała się jeszcze bardziej obarczać wyrzutami sumienia czy liczyła na inną odpowiedź.
- Dlaczego akurat Rumunia? Dlaczego Drakula? – Rzucił wymijająco.
Nie powinien być na nią zły. Przecież sam jej na to pozwolił. I w pewnej chwili uznał to nawet za doskonały plan! Z Vladem na czele mieliby świetną przewagę… 
Objęła dłońmi kolana i położyła na nich głowę. Cicho zasyczała, kiedy srebrne więzy uderzyły ją w kostki.
- Zawsze fascynowały mnie takie postacie. Po za tym chciałam zobaczyć, jaki był naprawdę. I … nie rozczarowałam się…  - Zamilkła.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz tylko westchnęła ledwie słyszalnie.
- No mów – zachęcił ciepło.
- Pomyślałam, że… - Zawahała się. – Razem moglibyśmy się odegrać. Ty na Członkach Rady, a ja na Mikołaju…
„ A więc zemsta! ” – Pomyślał, uśmiechając się szyderczo.
- Teraz możemy , o tym pomarzyć. Albo zgnijemy w lochach, albo spalą nas na stosie czy coś w tym stylu – warknął.
Nagle do pomieszczenia wpadła jasna smuga światła… latarki? 
- Ooo bosh! Ale kozacko! Prawdziwe więzienie!
Było ciemno, bo światło na chwilę zniknęło, ale Lea mogłaby przysiądź, iż Maksymilian miał, tak samo zdezorientowaną minę, jak ona.
- Cicho! Obudzisz strażnika! – Zawołał Maksymilian z naganą w głosie.
- Luzik. – Usłyszeli w odpowiedzi.
Lea potrząsnęła głową, by udowodnić sobie, że nie śni.
W żelaznych kratach kwadratowego okna pojawiła się twarz chłopaka. Miał blond włosy z kolorowymi pasemkami i długą postrzępioną grzywkę zaczesaną na lewą stronę. Intensywnie niebieskie oczy z dużymi, czarnymi źrenicami posiadały w sobie nutkę szaleństwa. Pełne, lecz blade usta, co chwila wyginały się w efekcie zdziwienia lub zadowolenia. Po za tym można było dostrzec kołnierz jego czarnej skórzanej kurtki. Nie zauważało się w nim nic, co mógłby pasować do epoki średniowiecza . Wszystko było temu przeciwne, poczynając od kolorowej fryzury, a finalizując na jego mowie.
- No, to co za numer wykręciliście, że wpakowali was do pierdla? – Spytał, patrząc na swoich nowych znajomych z aprobatą i uznaniem. Bezmyślnie świecił im latarką w oczy. 
- Przestań! – Syknął Maksymilian. – Lepiej ty opowiedz, jak się tu znalazłeś. 
Chłopak usiadł na ziemię i oparł plecy o ścianę. Wzruszył ramionami.
- Wchodzę sobie do mojego pokoju, nie, i siadam sobie przed tym moim złomem. Chciałem coś wszamać, to sobie sięgam po chipsy, a tu, dajesz wiarę, znika mi ręka! – Wrzasnął podekscytowany.
-Ciii.
- Luuuz. Cofam rękę i znów jest cała. Totalny odjazd!
- Ciszej!
- Uhm, spoko. No i później wlazłem cały, mówię sobie, co się będę czaił, nie? Oblookałem miejscówkę i myślę sobie, że coś mi tu nie gra. Jakieś stare chałupy, baby w długich łachach. Jedna się na mnie lampiła jakby ducha zobaczyła, to się do niej wydarłem, żeby się ogarnęła. Rzuciła we mnie wiadrem z wodą i zwiała. Kurna, co za ubaw! – Parsknął śmiechem.
-Ucisz się w końcu!
-Joko. Szlajałem się, tak po tej dziurze i ciągle mi się wydawało, że ktoś sobie ze mnie bekę kręci. Dopiero, jak się doczłapałem do tego zamczyska i obczaiłem go z zewnątrz skumałem się , że jednak coś tu jest nie tak. Dobra, teraz wy.
Lea patrzyła na Maksymiliana, szukając u niego ratunku. Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Ściągnięte brwi chłopaka upewniały dziewczynę, że może na niego liczyć.
Maksymiliana dręczyło dużo pytań. Jak temu stukniętemu chłopakowi udało się przedostać do innej epoki, cofnąć się w czasie bez odpowiednich słów, bez żadnej wiedzy na ten temat? Skąd u niego w pokoju znalazło się przejście? Czy to on sam je wywołał? Jeśli tak, to, w jaki sposób? Czemu martwy człowiek, niewiedzący o swojej śmierci mógł się przenieść? To niemożliwe! To w ogóle nie miało sensu! A może on wiedział, o tym, iż zniknął z normalnego świata? Tylko, jak to z niego wydusić? Musiał mu o wszystkim powiedzieć. Tak, to jedyne rozwiązanie. Przyłączyć go do nich. Do ich, dotychczas dwuosobowego, zespołu. Obrócić przeciwko Członkom Rady. Blondyn był, taki szczery i prostolinijny – Maksymilian bał się, że może zaszkodzić, nie tylko im, ale ogólnie temu miejscu. Musiał go zmienić. Musiał go o wszystkim poinformować. Musiał uświadomić go, gdzie się znajdował. Nie mógł go tu zostawić, nie mógł opuścić bez wyjaśnień. Maksymilian od razu przejrzał charakter nieznajomego. Wyróżniał się on szaleńczym zapałem, chęcią pomocy oraz lubieniem adrenaliny, przygód, pakowaniem się wszędzie tam, gdzie nie był potrzebny, a nawet zbędny. Te wszystkie cechy składające go w jedną całość, wiązały się także odwaga, która chłopak z pewnością w sobie posiadał, lecz nie zwracał na nią zbytnio uwagi. Maksymilian był przekonany, iż niebieskooki zrobiłby wszystko,  o co go poroszono, nie zważając na niebezpieczeństwo, ryzyko. Taka osoba zawsze się przydawała. Zwłaszcza do tej tak zwanej „brudnej roboty”. Po za tym wiedział, że im nie odmówi.
Lea pomyślała chyba, o tym samym, gdyż z jej zziębniętych ust wydostały się dwa słowa:
- Powiedz mu. 
W odpowiedzi kiwnął głową.
Powoli opowiadał blondynowi o świecie, w którym się znalazł. Z każdym słowem oczy chłopaka stawały się coraz większe. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, a dołeczki w policzkach pogłębiały się z każdym poruszeniem się ust Maksymiliana.
-  Zombie – dopowiedział blondyn lakonicznie, co zdarzało mu się dość często.     
- Co? – Rzucił zdezorientowany tłumacz, bowiem słowa chłopaka wyrwały go z roli.
-  Jesteście zombie – powtórzył zadowolony z własnej błyskotliwości.
Zrezygnowany Maksymilian przejechał dłonią po twarz. Lea zauważyła, że wyciska z siebie ostatnie kropelki cierpliwości. Postanowiła przejąć inicjatywę.
-  Posłuchaj … - zaczęła wolno, szukając słów, by dobrać je, tak, aby  blondyn nie miał już po nich żadnych wątpliwości.
- Gracjan. Wypasione imię, nie? Takie oryginalne – mówił podkreślając wyraźnie w ostatnim słowie literę „y”. – Ale spoko, wal do mnie Gracek – dodał, pewny tego, iż dziewczyna chciała poznać jego imię.
Dopiero teraz Lea zorientowała się, ile silnej woli potrzebował Maksymilian, aby powstrzymać się od niegrzecznego pożegnania Gracka.
- Nie jesteśmy zombie. Nasze ciała zostały na ziemi. Tutaj znajduje się tylko dusza.  
- Och… - westchnął zawiedziony blondyn. – Ale wiecie co? Od początku wiedziałem, że coś tu nie gra. Serio! Jak się już obudziłem to ciągle jakieś haluny miałem przed gałami! Idę sobie, a tu nagle widzę siebie, jak zasuwam skuterem na nasz koncert i zaraz potem bum! – Wrzasnął, tak niespodziewanie, że Lea aż podskoczyła.
- I co dalej?
- No nic. Ciemność, ból i te sprawy. To sobie myślę, kurcze, ja się chyba trochę poturbowałem na tym moim cacku. Ale w końcu się zebrałem. Lookam na zegarek, kurde nie ma bata, spóźnię się jak nic! To ruszam biegem, żeby nie zawieźć tych moich ziomków z zespołu i zagrać, chociaż wszystko mnie piekło, jak cholera.  I dajecie wiarę, że nie znalazłem ani kumpli ani miejscowy, w której mieliśmy grać?
„A więc to tak…” – pomyślał Maksymilian. – „ Miał wypadek. Musiał zginąć na miejscu, skoro od razu przeszedł. Tylko, co takiego sprawiło, że tryskająca energią i radością osoba trafiła tutaj?”  
- Liczymy na to, że nam pomożesz – powiedział po zakończeniu rozmyślań. Lea odniosła wrażenie, iż to był rozkaz.
- Z tą miejscówą czy gościami z Rady? – Spytał blondyn. Jego głos udowodnił, iż Gracek zdążył już zapomnieć o poprzednim rozczarowaniu. 
- Z obydwiema sprawami.
- No problem! – Zawył ze szczęścia. – Wpadnę jutro. Bądźcie gotowi. Nara, Maksi!
Oczy Maksymiliana pociemniały i stały się dwiema czarnymi dziurami, przerażającymi dziurami.
- Nie nazywaj mnie tak – wycedził przez zęby.
- Luuzik. – Usłyszeli jeszcze z daleka, po czym znów zapanowała przygnębiająca cisza.
Lea spojrzała na Maksymiliana i choć ciemność zasłaniała jego twarz, wiedziała, że jego ciemnych tęczówkach tkwi to samo pytanie, które rozbrzmiewało echem w jej ciele. Czy ten roztrzepany chłopak zdoła ich uwolnić? Najgorsze było to, że Gracek stał się ich ostatnią nadzieją.   
 - To znaczy, że teraz on jest z nami, tak? – Zapytała niepewnie Lea.
- Nie martw się. Tak jakby zawarliśmy z nim układ, więc teraz jest nieszkodliwy. Przecież potrzebujemy kogoś, kto nas stąd wyciągnie, a dodatkowa osoba w zwalczaniu Członków Rady raczej nie będzie nam zawadzać, prawda?
- Nie zastanawia cię, co takiego go frustruje, że trafił tutaj?
Nie otrzymała odpowiedzi, aczkolwiek nie przejęła się tym zbytnio. Była zmęczona, okropnie zmęczona. Wydarzyło się dziś zbyt wiele. Otrzymała dowód istnienia „innego świata”, spotkała się z wymarzoną postacią i oddała swoje życie w ręce kolorowego szaleństwa. Ponadto wszystko działo się bardzo szybko i nie umiała nawet dokładnie przeanalizować tych wszystkich zdarzeń. A przecież nie było w tym nic trudnego! No, bo…
Chciała dowodu?
Dostała go.
Chciała poznać księcia Drakulę?
Poznała. Została nawet jego oficjalną więźniarką.
Chciała się wydostać z lochów?
Otrzymała szansę.
To wszystko.
I czego jeszcze więcej pragnęła? Czego jeszcze nie zaznała?
„Spokoju?” – Prychnięcie idealnie podkreśliło sarkazm słów. Lea podparła głowę rękoma.
Była niesprawiedliwa. Przecież, gdy zgodziła się wplątać w to wszystko, a ostatnio zrobiła to nawet dobrowolnie!, nikt nie gwarantował jej, że będzie kolorowo. Jednak jakaś ciepła  barwa od czasu do czasu by się przydała…      

1 komentarz:

  1. Ciekawie...Drakula i w ogóle. Gracjan mnie rozwalił. Czyżby był metalowcem, że miał grać koncert? Z drugiej strony nie słyszałam jeszcze, żeby metal mówił tal nowoczesnym językiem ;p

    OdpowiedzUsuń