Siedziała pochylona, skubiąc pojedyncze ździebła soczystej
trawy o zadziwiającym seledynowym kolorze. Otoczona była przez rozłożyste
drzewa, które tworzyły długa, wąską aleję. Ich pnie w kolorze złota pokrywały
liczne zagłębienia i wypukłości nie zawsze, tak regularne i przypadkowe, jak
zazwyczaj bywało ze wzorami na korze leśnych strażników. Niektóre z potężnych
roślin chyliły się ku dołowi pod ciężarem dużej ilości małych, śnieżnobiałych
kwiatków przyprószonych na krawędziach różowymi drobinkami. W tej kwestii można
było się, jednak trochę posprzeczać. Być może to nie obciążenie sprawiło, iż
drzewa się kłaniały, a szacunek i uprzejmość względem przechadzających się pod
ich baldachimem z liści. Korony wyróżniały się niesamowitą gęstością,
uniemożliwiającą schwytanie kawałka innego krajobrazu niż samą szatę roślinną.
Tworzyły zwartą ścianę jak gdyby chciały uchronić przesiadujące w alejce osoby
przed czyhającymi poza ich zasięgiem niebezpieczeństwami.
Oprócz drobnych roślinek na gałęziach wisiały czerwone
jabłka o ogonkach, a jak się potem okazało i pestkach, iskrzących się złotem,
dorodne gruszki bez skaz, okrągłe wiśnie oraz ciemnofioletowe śliwki ze słodkim
miąższem.
Mimo wszystkich wspaniałości ogród otaczała ponura aura.
Brak owadów i ich brzęczenia, osiadania się na łebkach kwiatów, picia nektaru
powodowało głuchą ciszę oraz ukazywało negatywną stronę martwej natury. Również
nieobecność szumu , spadania liści, falowania trawy i koron drzew
źle wpływała na ogólny wygląd oraz na samopoczucie stałego bywalca działki.
Można by porównać to do obrazu, na którym widzi się ten cały przepych,
opływanie w dostatku, lecz niemożliwością jest dostanie się tam. Przecież to
tylko wytwór umysłu artysty!
Tak samo tutaj, w tym ogrodzie, w którym słońce zastępował
olśniewający kolor złota, zdawało się, iż nie znajduje się w tym miejscu, lecz
gdzieś daleko. Pomimo tego, że dotykało się wilgotnej ziemi, jadło smaczne
owoce – ogród był nierealny.
Ubrana w beżową sukienkę sięgającą przed kolana
bawiła się bursztynową bransoletką przetykaną innymi drogocennymi kamieniami.
Maksymilian najpierw udostępnił jej ogromne pomieszczenia z ubraniami, a potem
z biżuterią. W rzeczach, tak jak w książkach w jej pokoju, można było bardzo
długo przebierać. Raz trafiało się na suknię z kokardkami z baroku, to na
skórzaną kurtę z pięknym fasonem albo na karton zwiewnych szali czy też butów. Do
tego chłopak oznajmił jej, że w każdej chwili posiadała na usługach osobistą
krawcową. Z klejnotami było identycznie. Hrabianki sprzedałyby dla nich połowę
swojego majątku i zrujnowały bogatych mężów, a współczesne milionerki z
zazdrością spoglądałyby na nie ukradkiem nie dając po sobie poznać,
jakie wrażenie wywarły a nich ów cudeńka.
Lea codziennie chodziła do ogrodu od ostatniej rozmowy z
Maksymilianem podczas śniadania. Nadal do końca mu nie wierzyła, a jednocześni
pragnęła uwierzyć. I tak bardzo nie chciała, by powrócił dawny strach!
Dziś wszystko miało się ostatecznie rozstrzygnąć.
Maksymilian obiecał zabrać ją w każde miejsce, którego sobie zażyczy. Dlatego
tu siedziała. Myślała, lecz nic nie przychodziło jej do głowy.
Dziki Zachód?
Starożytna Grecja?
Prehistoria?
Międzywojenny Paryż?
Choć wszystko mogło wydawać się interesujące, do żadnej z
propozycji nie była przekonana. Żadne z tych miejsc nie fascynowało jej, aż tak
bardzo, nie wywoływało dreszczu emocji.
***
Gdy wchodziła do swojego pokoju zawsze czuła dumę, odnosiła
wrażenie, iż odrywała się od wszystkiego z zewnątrz. Zamykała się w swoim
własnym idealnym kawałku nieba.
Przejechała palcem po grzbietach książek. Zatrzymała się na
myślach Arystotelesa . „Kim jest przyjaciel? To jedna dusza w dwóch ciałach.”
Piękne, ale czy na pewno chciała słuchać filozofii na temat świata, ludzkości?
Nie, nie chciała. Chociaż mitologia o różnych bożkach trochę kusiła…
Kolejne smagnięcie książek dłonią. Nie. Nie. Nie. Nie..
Jej ręka ustała na dziele Brama Stokera „Drakula”.
Opowieści o miłości, która nigdy nie umiera i podstępnie oszukanym władcy.
Jakim człowiekiem naprawdę był Vlad Drakula? Czy rzeczywiście, tak okrutnym,
jak głoszą jego przydomki? I czy posiadał w sobie coś z… wampira?
Już wiedziała.
Rumunia 1458 r.
***
Nie wyszli przed zamek. Lea zastanawiała się czy
kiedykolwiek uda jej się ujrzeć ta potężną budowlę od zewnątrz.
Nie wyszli, a jednak znaleźli się w lesie. Lea nie zdążyła
nawet skojarzyć jakiś elementów, zastanowić się czy już się gdzieś z tym nie
spotkała.
Stali na środku otoczonej starymi drzewami łąki, przebrani
w średniowieczne stroje. Dziewczyna nie dostrzegała nic nadzwyczajnego,
co mogłoby ułatwić, jak mniemała, teleportację. Westchnęła. Dała się nabrać?
Skupiony wyraz twarzy Maksymiliana nie zwiastował nastroju
do zabaw. Chłopak wyglądał jakby coś obliczał albo… recytował wiersz, powtarzał
go sobie po cichu, by nie zapomnieć. Ani jedno ani drugie nie było
prawdopodobne.
-Podejdź tu – rozkazał, rysując butem krzyżyk na piasku.
Posłusznie spełniła polecenie. Wyciągnęła rękę. Wówczas
przed nią pojawiły się kręgi, podobne do tych tworzących się na wodzie po
wrzuceniu kamyka. Cofnęła się przerażona. Skierowała niepewne spojrzenie na
Maksymiliana. Ten kiwnął tylko głową jakby chciał przytaknąć na nieme pytanie
Lei. Dziewczyna przyjęła to jako oddanie jej pierwszeństwa. Poczuła
nieprzyjemny chłód i wielką gulę w gardle, przez którą ślina nie zajmowała
innego miejsca prócz ust. Była gotowa, da rade. Przecież Maksymilian wiedział,
co tam czeka, prawda?
Raz, dwa, trzy…
Mocne szarpnięcie, świat zawirował jej przed oczami.
Co się dzieję?
-Oszalałaś? – Warknął Maksymilian, odciągając ją od
tajemniczego miejsca, łączącego dwa różne czasy. Jego głos dobiegał jak gdyby
zza grubej szyby. Zmarszczyła czoło.
-Przecież sam…
-Nie, o to mi chodziło! – Zawołał nieco łagodniejszym
tonem.
-A, o co? – Droczyła się z nim.
Obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. Zamilkła.
-Jeśli przejdziemy przez to- Wskazał ręką na drgającą taflę
powietrza. – na pewno wylądujemy w 1458r. w Rumuni, ale niewiadomo
gdzie. Może to być zamek Draculi, chata jakiegoś człowieka, miejsce obok
strażników, góry, a nawet płonący stos. Dlatego najpierw należy to sprawdzić.
Wetknęła nieśmiało rękę. Poczuła na dłoni lekki powiew
ciepłego wiatru… lub czyjegoś oddechu. Na chwilę sparaliżował ją strach. Czy to
Vlad? A może któryś z jego rycerzy? Kto? Oprzytomniała, dopiero, gdy
uzmysłowiła sobie, że zaczyna panikować.
„Czego ty się boisz, Lea, hm?” – Zapytała samą siebie.
Nie bała się. Czuła się niepewna, trochę oszukiwana,
wystawiona… sama. I choć bogactwa darowane jej przez Maksymiliana oblewały
słodyczą te wszystkie gorzkie słowa, nie potrafiły całkiem zlikwidować ich
cierpkiego smaku.
Narzekała na Mikołaja, ale on stanowił dla niej jakąś
podporę. Zaś Maksymilian owszem, także była dla niej oparciem, lecz szczególnie
z materialnej strony.
Wpadła w wir uczuć, wspomnień. Dwa imiona migały jej przed
oczyma . Spróbowała złapać słowo Mikołaj, ale wtedy uciekało, dając jej do zrozumienia,
że źle wybrała. Natomiast, kiedy chwyciła wyraz Maksymilian on postępowało
identycznie – znikał, wyraźnie tłumaczył jej, iż popełniła błąd. I
tak działo się za każdym razem. O, co w tym wszystkim chodziło?
Nie myśleć!
Wyciągnęła rękę i po chwili wahania włożyła całą głowę.
Przed nią rozciągał się widok pokrytych polem zbóż,
roznosił się zapach świeżo ściętej trawy i łąk usłanych różnymi łebkami
delikatnych, czerwonych maków, śnieżnobiałych rumianków, niebieskich chabrów,
fioletowych dzwonków, bladoróżowych stokrotek i okrągłej koniczyny. Usłyszała
też brzęczenie pracowitych owadów i niezgrany koncert świerszczy, a także
kumkanie grubych ropuch.
Serce Lei wyglądała, jak mała gąbka po nasiąknięciu wodą –
rosło w przypływie niepowtarzalnego wzruszenia. Nareszcie! Prawdziwość,
realność…
Z żalem cofnęła głowę.
-Czy odpowiada ci totalne pustkowie? - Zwróciła
się do Maksymiliana.
-Jak najbardziej- odpowiedział.
Znaleźli się na łące. Takiej prawdziwej, kwitnącej,
pachnącej.
Lea była w siódmym niebie. Zrywała kwiaty, wąchała je, a
potem plotła z nich wianek.
Chłopak patrzyła na jej palce zgrabnie związujące cienkie
łodyżki. Nuciła coś pod nosem, ale, tak cicho, iż nie mógł nic usłyszeć.
Wianek robiła nie zastanawiając się nad jego wielkością, po
prostu sprawiało jej to przyjemność. Wystarczyło, że poczuła na dłoni muśnięcie
delikatnego płatka, a od razu się uśmiechała. Sama nie wiedziała skąd to jej
przywiązanie do przyrody, skoro większość życia spędziła w mieście.
Kiedy skończyła plecenie, zadowolona założyła na głowę owoc
swojej dość żmudnej pracy. Był on za duży, dlatego zamiast na czole, zawisł na
szyi. Dziewczyna spochmurniała. Jak mogła nie zauważyć, że był tak ogromny?
- Aloha! – Zawołał Maksymilian i wybuchł śmiechem. Odgłos
jego rozweselenia drażnił uszy Lei.
- Zamknij się- warknęła. Zerwała wianek i rzuciła nim w
chłopaka. Złapał go i spojrzał na długi sznur kwiatów, po czym przewrócił się i
zaczął śmiać jeszcze głośniej. Zauważył, że dzieło Lei charakteryzowało się duża
obszernością , więc nie sądził, że wsadzi je sobie na głowę… A
jednak!
-Lea, ty…- zaczął, ale nie mógł dokończyć, bo stłumiony
śmiech łaskotał go w gardło.
-Och, skończ!- Krzyknęła i ruszyła w jego stronę, zrywając
pod drodze każdą roślinę nasuwającą się jej pod rękę. Następnie mierzyła nią
prosto w chłopaka. Maksymilian lekceważył jej ataki. Przestał, gdy chciała go
uderzyć dłonią.
Chwycił ją boleśnie za nadgarstek i gwałtownie powalił na
ziemię. Pochylił się nad nią. Był blisko, zbyt blisko…
- Dlaczego?
Od jego oczu emanował paraliżujący chłód, a twarz wyrażała
onieśmielającą powagę.
Lea prosiła cicho, by jej serce nie biło, tak głośno. A
może, by chwilowo całkiem przestało się odzywać? Odwróciła głowę. Nie
umiała na niego patrzeć.
-Bo mnie to denerwuje – zachrypiała.
Wykorzystując jego chwilowe zadumanie, wyrwała się z
mocnego uścisku i pobiegła w kierunku ścieżki ani razu nie oglądając się za
siebie.
Chłopak otrzepał się z pyłku kwiatów, lepkich pajęczyn i
uśmiechnął się pod nosem. Rozchylone wargi posiadały w sobie odrobinę… drwiny?
Gdy ją dogonił, siedziała na pokaźnych rozmiarów kamieniu.
Patrzyła na majaczące w oddali mury zamku.
-Jak myślisz? – Zagadnęła. – Zobaczymy go?
Podbierała głowę dwoma rękoma i z rozmarzeniem wpatrywała
się w niewyraźnie rysy. Wzruszył ramionami. I zajął miejsce obok niej. Odsunęła
się, po czym spuściła wzrok. Chłopak pokręcił niezauważalnie głową.
-Gotowa? – Zapytał.
Przytaknęła. Od celu dzieliły ich około cztery kilometry.
Na pierwszy rzut oka wioska składała się z niewielkich
domów. Ich dachy pokryte słomą i pozabijane deskami wybite okna ukazywały
największą prymitywność owych czasów.
Dopiero, gdy zagłębiło się w własności księcia dostrzegało
się nieco bogatsze budowle. Małe kamieniczki z drewnianymi balkonami,
najczęściej wznoszone obok siebie, tak, że szpary pomiędzy nimi
charakteryzowały się okropną wąskością, górowały wewnątrz wioski. Likwidowały
także nieprzyjemne wrażenie, towarzyszące przy przekroczeniu bramy.
Poenari nie można było określić negatywnymi przymiotnikami.
Nie panowała tam bieda i rzadko, kiedy wybuchała jakakolwiek zaraza, która
pochłonęłaby większość ludzi.
Wioska byłą po prostu strasznie zaniedbana. Gdzie niegdyś,
zwłaszcza w centrum, rosły kwiaty, upiększając ponurą scenerię, teraz
znajdowały się ich zgniłe korzenie i łodygi. Piękny pomnik, przedstawiający
młodego jeźdźca na koniu traktowano obojętnie, dlatego wkrótce obrósł go
zielony mech, który, jak sądziło niewielu, dodawał tajemniczości, a nawet
uroku. Jedne z zaszczytnych miejsc zajmowała także mała studnia z legendarnym
złotym kubkiem postawionym obok. Przetarta żebrowina czekała tylko, kiedy
uczepione na końcu wiaderko zleci w ciemną otchłań, a jedyne wspomnienie, które
po sobie zostawi to głośne plusknięcie.
Niestety żadnemu z mieszkańców nie przeszkadzały tego typu
usterki. Dla nich liczyło się dobre zebranie plonów i nienaganne płacenie
wzrastających podatków. Bali się swojego władcy. Strach ten powodował, iż
wydawał im się on straszniejszy, bardziej bezlitosny niż w rzeczywistości.
Takie zachowanie wpływało źle na autorytet księcia, jak ich samych.
Lea wraz z Maksymilianem szli główną ścieżką w stronę zamku.
Dziewczyna chciała zobaczyć go z bliska.
Ludzie przyglądali się nieznajomym bądź przeciwnie,
ignorowali przybyszów, pochłonięci swoimi obowiązkami. Dzieci biegały, krzycząc
głośno i beztrosko spędzając swój wolny czas. Były całkiem oderwane od
rzeczywistości dorosłych. Maksymilian klął pod nosem, za każdym razem, gdy
któreś z nich trącało go chudym patykiem imitującym zachwycający miecz.
Lea nie zwracała na to uwagi. Dopiero teraz zdołała
zauważyć potężne, zapierające dech w piersiach góry, wśród których leżała mała,
wydająca się obok potężnych skał jedynie nic nieznaczącą mrówką, wioska.
Natomiast rozległe doliny budziły uczucie wolności, wieczności. Lea uśmiechnęła
się i wciągnęła w płuca nieco chłodniejsze niż po południu, wieczorne
powietrze, rozkoszując się nim, tak jak nałogowy palacz tytoniowym dymem.
Wkrótce oczom przybyłych ukazało się wzgórze porośnięte
drzewami, a pomiędzy koronami roślin przedzierał się zamek z sześciobocznymi
wieżami. Masywne mury łączyły baszty z również otoczonym, niższym podwórcem. Bramę
wejściową broniło, aż pięć wrót i sześć spuszczanych krat. Budowla wyróżniał
się także strzelnicami dla łuków szybkostrzelnych. Ponadto zachwycała dużą
ilością schodów, różnych przejść i stanowisk dla wojska. Twierdza przypominała
labirynt bez wyjścia, bez możliwości opuszczenia go. Można by pomyśleć, iż
wojownicy byli tam uwięzieni, że nie mogli stamtąd uciec, a ich jedyne zajęcie
to służenie swojemu władcy oraz jego chronienie podczas wojny.
Oczy same błądziły po fantazyjnym charakterze budowli, nie
były zdolne do zaprzestania tego czynu. Patrząc na zamek wciąż dostrzegało się
w nim nowe szczegóły. Mało kto odczuwał ponurą aurę otulająca twierdze, jak
matka swoje jedyne dziecko w zimną, grudniową noc.
Przez chwilę Lei wydawało się, iż jej nogi wtopiły się w
ziemię. Widziała wiele zamków na zdjęciach w atlasach i innych książkach, lecz
nie było to, to samo wrażenie, co ujrzenie na żywo, stanie niedaleko chłodnych,
mocnych ścian. Ilu wojen, bitew, radości, nieszczęść, intryg musiał być świadkiem
ten wysoki mur? Wiało od niego tajemnicą, a może i grozą?
I nagle Lea, powoli przesiąkając historią twierdzy, wpadła
na genialny pomysł.
-Chodź – powiedziała do Maksymiliana, który zdawał się być
znudzony. Dziewczyna pomyślała, że być może oceniał wartość zamku lub
porównywał go do swojej imponującej (przynajmniej od wewnątrz) posiadłości.
Niestety próba ruszenia chłopaka z jego miejsca spotkała
się ze sprzeciwem.
- Być może zapomniałaś, że cofnęliśmy się w czasie i zamek
nie jest udostępniany turystom z przyszłości, ale uwierz mi to bardzo istotny
szczegół, warty zapamiętania.
-Nie jestem, aż tak głupia – burknęła, nie przestając
ciągnąć ręki Maksymiliana.
Jej oczy błyszczały, a policzki oblał malinowy rumieniec.
Chłopak uniósł brwi. Takiej jej jeszcze nie widział.
-Zaczekaj. Najpierw powiedz, co chcesz zrobić – poprosił,
czując instynktownie, iż brunetka wprowadzi ich w kłopoty.
Pokręciła przecząco głowa, zaciskając wargi.
- Przestań! – Syknął, gdy Lea ponowiła swoje starania. –
Nigdzie nie idę!
-Co ci szkodzi? Przecież i tak nie żyjesz. – Z
trudem wypowiedziała ostatnie zdanie, dlatego brzmiało ono całkiem inaczej niż
pierwsze, całkiem inaczej niż powinno. Westchnęła w duchu. Przecież
potrafiła udawać! A może by tak…
Słyszała za sobą szybkie, nerwowe kroki. Nie zatrzymała
się. Szła dalej, choć odnosiła wrażenie, iż im bliżej bramy się znajdowała, tym
bardziej wzrastał w niej lek. Ciężka dłoń spoczęła na jej ramieniu.
-Masz zamiar pójść sama?
-Przecież nie idę sama. Wleczesz się za mną – odpowiedziała
obojętnie.
-Uhm… A to ciekawe – mruknął lakonicznie.
-Ja tobie zaufałam, tak? – Wybuchła. – Teraz kolej na
ciebie – dodała ciszej.
Westchnął z rezygnacją. Uśmiechnęła się lekko, triumf
błyskał chciwie w brązowych tęczówkach, czarne źrenice starały się zachowywać
spokojnie i opanowanie.
Gdy zbliżyła się do bramy, lśniące ostrze zawisło tuż przed
jej gardłem. Wysoki, pulchny na twarzy rycerz patrzyła na nią nieufnie.
-Do księcia Vlada – rzekła głośno oraz wyniośle. Wydęła
wargi w pogardzie dla trzymającego miecz.
-Czy książę spodziewa się pani?- Zapytał grubym głosem.
-Zdaje się, że nie. – Usłyszeli chłodny, beznamiętny ton.
Rycerz drgnął i natychmiast się skłonił. Lea nie miała odwagi się odwrócić.
Kiedy to uczyniła, ujrzała jeszcze młodego mężczyznę na
karym koniu. Miał gładko zaczesane do tyłu czarne włosy, dziwnie bladą twarz i
pozbawione intensywności, szare, przenikliwe oczy. Jego ściągnięte, równie
ciemne jak fryzura brwi wyrażały niezadowolenie i brak otwartości. Mocno
zarysowane kości policzkowe podkreślały surowość, a grymaśne usta mówiły same
za siebie, zaznaczając wyższość swojego pana. Jego postura nie budziła grozy,
lecz mocno zaciśnięte na lejcach dłonie nie zachęcały do żartów.
Drakula siedział wyprostowany na swoim ogierze i dumnie
spoglądał na Leę. Charakteryzował się niezachwianą pewnością siebie. Ponadto
posiadał klasę, zauważalną w każdym ruchu.
Gdyby nie Maksymilian stałaby wpatrzona w niego jak gdyby
był jakimś bóstwem. Szybko poszła w ślady rycerza i ukłoniła się.
-Skoro i tak już się spotkaliśmy, nie wypada odrzucić pani
wizyty – stwierdził z lekką niechęcią. – Zaprowadź państwo do komnaty gościnnej
– zwrócił się do jednego ze strażników, który zaskoczony takim rozkazem stał
jeszcze przez chwile trochę zdezorientowany.
Drakula wjechał na swoim pięknym, lśniącym koniu przez
bramę, a za nim udała się nieduża grupka rycerzy. Strażnik skinął na Leę i
Maksymiliana.
Wąskie schody, choć kręte i długie, pokonywało się szybko
oraz bez większego wysiłku.
Wnętrze twierdzy nie raziło przepychem ani bogactwem.
Wszystko zostało wykonane z kamienia oraz drewna. Jedynie dywany w przeróżne,
dziwaczne wzory jakby ściągnięte ze wszystkim zakątków świata, rozweselały
surowy wygląd zamku. Pochodnie rozmieszczono w każdym korytarzu, nawet tam,
gdzie w dzień mrok rozpraszały okna w kształcie łuków.
Lea czuła się, jak w bajce. Mimo, że nie znajdowała się w
budowli pełnej pięknych rzeźb, ozdób, obrazów, wymyślnych dekoracji, była
naprawdę zafascynowana. W posiadłości Maksymiliana wiedziała, że była
bezpieczna, no przynajmniej tak jej się zdawało. Tutaj przyjemny dreszcz
przebiegał powoli przez jej plecy, by każdy nerwy mógł przenieść impuls dalej,
by dziewczyn odczuła go w każdej części ciała.
Zatrzymali się przed dość ładnymi, solidnie wyglądającymi
drzwiami, które po pchnięciu okazały się zaskakująco lekkie.
-Książę zaraz się zjawi- oznajmił strażnik, po czym
zostawił gości samych.
Główne miejsce w pomieszczeniu obrał sobie mahoniowy stół z
nogami przypominającymi lwie łapy. Pod nim leżał czerwony dywan w złote, drobne
kwiaty, oplatające poskręcane pnącza. Wygięte oparcia i zielone obicia
sprawiały, że krzesła wydawały się nie być z kompletu. Mosiężny żyrandol
ozdobiony kolorowymi, błyszczącymi kamieniami (będący chyba jedyną taką
dekoracją w zamku) zwisał nad mahoniowym meblem, rozświetlając całe
pomieszczenie.
W rogu stała zakurzona zbroja, a na ścianach widniały
portrety w rzeźbionych ramach. Poważne twarze groźne patrzyły na przybyłych, a
gdyby przyjrzeć się im bliżej można by zapewne dostrzec ich usta wykrzywiające
się w geście dezaprobaty.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, przynosząc ze sobą
chłodny powiew. Lea się wzdrygnęła. Maksymilian przewrócił oczami.
„Scena jak z filmu” – prychnął w duchu.
Vlad zmierzył badawczym spojrzeniem całe pomieszczenie.
Zatrzymał dłużej wzrok na brunetce, która przed twierdzą panicznie się go bała,
a aktualnie obrzucała go taką samą obojętnością, co on ją poprzednio.
Uniósł brew i podszedł do okna. Spoglądał na chłopaka i
dziewczyną kątem oka. Jak zawsze trzymał rękę na ukrytej rękojeści miecza.
Chociaż książę obchodził się z tym dyskretnie, nie umknęło to uwadze
Maksymiliana. Miał ochotę uderzyć się w czoło. Dlaczego, o tym nie pomyślał?
Powinien zabrać jakąś broń! Chociażby zwykły patyk…
- A więc? – Ponaglił książę wzdychając zarazem. Zasiadł do
stołu. Lea i Maksymilian uczynili to samo.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Nie mogła pozwolić sobie
na to, żeby Vlad odkrył jej zdenerwowanie. Próbowała także patrzeć na niego, lecz
wówczas oczy Draculi z prędkością światła odgadłyby jej zamiary. Z tegoż powodu
przyglądała się jego długiej szyi.
- Słyszałam, że książę prowadził dużo wojen i odniósł wiele
zwycięstw. Posiada książę miano doświadczonego dowódcy – zaczęła pewnym siebie
tonem. Wewnątrz pragnęła schować się pod jakąś zasłoną lub meblem.
-Wierzy panienka słowom prostych ludzi? Ludzi, którzy nie
wiedzą nic o wojnach, którzy nigdy nie widzieli prawdziwej bitwy? – Prychnął.
„No, no, no. To nie brzmiało, jak zachęta do dalszych
wyjaśnień” – pomyślała mocno rozczarowana. Z całych sił starała się
nie ukazywać oznak zawodu, jakiego doznała.
- Dlaczego, książę, sądzi, że te wiadomości pochodzą od
prostych ludzi? – Zagadnęła już mniej odważnie. Najważniejsze to
opanowanie łamiącego się głosu!
- Od kiedy ilość stoczonych bitew, wojen świadczy o
zdolnościach dowódcy? Nawet zwycięstwa nie mogą tego do końca ocenić.
-Przecież to…
- Skąd wiadomo czy pomysłów, dotyczących strategii czy też
elementów zaskoczenia dowódcy nie podsuwa jego zaufany pomocnik? – Wstał,
opierając ręce o blat mebla. Oddychał ciężko. Zmrużywszy oczy, odwrócił się w
stronę okna.
- Nie wiem tego książę – mówiła coraz bardziej
onieśmielona. – Dlatego tutaj jestem.
Vlad zignorował te słowa. Powrócił do stołu ze swoim
dawnym, stoickim spokojem na twarzy.
- Nie raczyła się, panienka, przedstawić. – Odchrząknął
sztucznie, nie siląc się na naturalizm. – Towarzysz także.
Leę oblała gorąca fala.
„Myśl! Lea, myśl, myśl, myśl! ”
- Docieramy do sedna – odpowiedziała beznamiętnie. –
Pochodzimy z bardzo odległego królestwa. Zapomnianego, a może nawet nigdy nie
odkrytego. Przebyliśmy naprawdę ogromną trasę, by dotrzeć aż tutaj. I uwierzy
książę czy też nie na żadnej z map, jakąkolwiek zdołaliśmy zdobyć, nie widniał
nasz kraj – ciągnęła jednym tchem.
Drakula podrapał się po brodzie. Najwidoczniej tajemnicze
królestwo wzbudziło w nim zainteresowanie.
- Jesteście młodzi, bardzo młodzi - mruknął.
Lea celowo położyła dłonie na stole i zacisnęła je w geście
rozpaczy. Pochyliła głowę i zamknęła na chwilę oczy. Piękna gra, zero
sztuczności.
- Moi rodzice zostali podstępnie zamordowani.
Wszystko wyszło tak przekonująco i wiarygodnie, iż
Maksymilian ledwie powstrzymał się od bicia brawa. Nadal nie miał pojęcia, do
czego Lea dążyła, lecz przestał już się obawiać.
- Amelia został jedyną dziedziczką – dodał.
„ Amelia? „ – Zdumiała się dziewczyna.
Dlaczego Maksymilian przypominał w tym momencie ich
pierwsze spotkanie? Sięgała w najgłębsze warstwy swojej pamięci, ale żaden
istotny szczegół nie powrócił, by zdołała skojarzyć fakty. A może to po prostu
zwykły przypadek?
- Amelia potrafi panować nad emocjami, być opanowaną. Umie
wysłuchać wszystkich próśb i sumiennie rozważać wszystkie możliwości ich
spełnienia.
Och! Więc, o to chodzi! Ma dalej udawać. Dobrze jej idzie…
Tak?
- Niestety to nie wystarcza, jeśli w grę wchodzą wrogowie.
Bezlitośni i podstępni. W królestwie jest mnóstwo zdrajców i szpiegów. Kraj
powoli popada w ruinę. A szkoda. – Westchnęła. – Charakteryzuje go duża
urodzajność i znajduje się w nim chyba najwięcej malarzy, rzeźbiarzy i innych
utalentowanych ludzi na świecie.
Jej oczy błyszczały niebezpiecznie. Można by uwierzyć, iż
naprawdę kochał ten swój wymyślony świat.
- Potrzeba tam silnej ręki, która doprowadziłaby wszystko
do porządku i armii, potrafiącej sprzeciwić się nieprzyjaznemu sąsiadowi –
dorzucił chłopak. Może Lea miała dobry plan? Może uczynienie z księcia Drakuli
sprzymierzeńca dałoby im przewagę? Ale dlaczego Lea stanęła po jego stronie? I
czy posiadała zamiar walczenia z Członkami Rady? Czemu? Co ją do tego skłoniło?
Przecież nigdy nie wspominał jej, o tym, iż on, Maksymilian, chciałby się z
nimi zmierzyć.
- Sugerujecie, że miałbym wam pomóc… A dlaczego towarzysz
nie spróbuje? - Bardziej rzucił aluzję niż, o to zapytał.
- Lud go nie przyjmie. Nie jest nikim znaczącym.
Miała już dość. Chciała wyjawić Drakuli prawdę, lecz
umiałaby napisać scenariusz skutków takiego czynu. Nie umiała sobie nawet
wyobrazić, jak wytłumaczy księciu, że go okłamała, aby jej pomógł, by nie
wyrzucił jej z zamku, zanim zdążyłaby mu wszystko wyjaśnić, uświadomić, iż on
od dawna nie żyje… Że znajduje się w całkiem innym świecie. Na razie wolała się
tym nie przejmować.
Vlad słuchał tej całej plątaniny wypowiedzi ze skupieniem.
Przejechał dłońmi po skroniach. Opadały mu powieki - był wyraźnie zmęczony.
Spojrzał lodowato na gości.
- Nie wyglądacie na głupców i doskonale zdajecie sobie
sprawę z tego, iż nie ma nic za darmo. O sojuszu nawet nie wspominajcie.
Lea przełknęła ślinę. O tym całkiem zapomniała.
- Oddaje połowę tronu, bez możliwości wydziedziczenia mnie.
Sama nie daje rady, lecz nie chce zaprzepaścić starań moich przodków.
Maksymilian przygryzł dolną wargę. Zbyt pochopnie, za
szybko.
- Połowę tronu? – Książę zacmokał z niezadowolenia. –
Jesteś bardzo łatwowierna i lekkomyślna. – Niewiadomo, dlaczego Drakula uznał
obdarzanie tytułami za zbędną czynność. – Mógłbym cię przecież oszukać.
Nietrudno przejąć władzę w słabym królestwie.
- Ufam książeckiej szlachetności – powiedziała cicho,
bawiąc się nerwowo palcami. Maksymilian nie rozróżniał już jej gry od
rzeczywistości.
- Ufasz komuś, o kim nawet za życia powstają bezpodstawne
legendy, komuś, kto otrzymuje przydomki potwora? – Zaśmiał się gorzko.
- A jednak tu jestem. To, o czymś świadczy – odparła,
przywracając swojemu głosowi poprzednią stanowczość. – Pomoże nam książę?
- Oczywiście. – Przeciągnął samogłoski. – Z chęcią pomogę
wam odnaleźć towarzystwo, z którym powinni się trzymać tacy ludzie jak wy.
Ludzie naiwni i śmiesznie głupi.
- Słucham?
Wystarczyły dwa duże kroki, by Vlad znalazł się tuż obok
Lei. Uniósł jej podbródek. Jasne oczy były przerażające.
- Myślałaś, że uda ci się mnie oszukać?
***
W lochach było zimno, mokro i ciemno. Trzy proste słowa
doskonale odzwierciedlały nieprzyjemne miejsce. Panowała tam niepokojącą oraz
głucha cisza. I tylko dogłos kropli wody powoli ściekających do powstałych
kałuż, odbijał się echem, a momentami wydawał się wręcz przerażający wśród
milczenia murów.
- Cholera! – Wrzasnął Maksymilian, gdy znów poczuła mokrą
plamę na nosie.
- Bądź cicho – mruknęła ponuro Lea.
Przecież już dawno przekonała się, iż ze spontanicznych
pomysłów nic dobrego nie powstawało!
Głupia, głupia, głupia!
Jedynie ciężkie, chłodne łańcuchy powstrzymywały ją od
uderzenia głową w ścianę. Przez nie każdy ruch sprawiał jej ból.
- Jesteś zły? – Zapytała. Nie wiedziała czy chciała się
jeszcze bardziej obarczać wyrzutami sumienia czy liczyła na inną odpowiedź.
- Dlaczego akurat Rumunia? Dlaczego Drakula? – Rzucił
wymijająco.
Nie powinien być na nią zły. Przecież sam jej na to
pozwolił. I w pewnej chwili uznał to nawet za doskonały plan! Z Vladem na czele
mieliby świetną przewagę…
Objęła dłońmi kolana i położyła na nich głowę. Cicho
zasyczała, kiedy srebrne więzy uderzyły ją w kostki.
- Zawsze fascynowały mnie takie postacie. Po za tym
chciałam zobaczyć, jaki był naprawdę. I … nie rozczarowałam się… -
Zamilkła.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz tylko westchnęła
ledwie słyszalnie.
- No mów – zachęcił ciepło.
- Pomyślałam, że… - Zawahała się. – Razem moglibyśmy się
odegrać. Ty na Członkach Rady, a ja na Mikołaju…
„ A więc zemsta! ” – Pomyślał, uśmiechając się szyderczo.
- Teraz możemy , o tym pomarzyć. Albo zgnijemy w lochach,
albo spalą nas na stosie czy coś w tym stylu – warknął.
Nagle do pomieszczenia wpadła jasna smuga światła…
latarki?
- Ooo bosh! Ale kozacko! Prawdziwe więzienie!
Było ciemno, bo światło na chwilę zniknęło, ale Lea mogłaby
przysiądź, iż Maksymilian miał, tak samo zdezorientowaną minę, jak ona.
- Cicho! Obudzisz strażnika! – Zawołał Maksymilian z naganą
w głosie.
- Luzik. – Usłyszeli w odpowiedzi.
Lea potrząsnęła głową, by udowodnić sobie, że nie śni.
W żelaznych kratach kwadratowego okna pojawiła się twarz
chłopaka. Miał blond włosy z kolorowymi pasemkami i długą postrzępioną grzywkę
zaczesaną na lewą stronę. Intensywnie niebieskie oczy z dużymi, czarnymi
źrenicami posiadały w sobie nutkę szaleństwa. Pełne, lecz blade usta, co chwila
wyginały się w efekcie zdziwienia lub zadowolenia. Po za tym można było
dostrzec kołnierz jego czarnej skórzanej kurtki. Nie zauważało się w nim nic,
co mógłby pasować do epoki średniowiecza . Wszystko było temu przeciwne, poczynając
od kolorowej fryzury, a finalizując na jego mowie.
- No, to co za numer wykręciliście, że wpakowali was do
pierdla? – Spytał, patrząc na swoich nowych znajomych z aprobatą i uznaniem.
Bezmyślnie świecił im latarką w oczy.
- Przestań! – Syknął Maksymilian. – Lepiej ty opowiedz, jak
się tu znalazłeś.
Chłopak usiadł na ziemię i oparł plecy o ścianę. Wzruszył
ramionami.
- Wchodzę sobie do mojego pokoju, nie, i siadam sobie przed
tym moim złomem. Chciałem coś wszamać, to sobie sięgam po chipsy, a tu, dajesz
wiarę, znika mi ręka! – Wrzasnął podekscytowany.
-Ciii.
- Luuuz. Cofam rękę i znów jest cała. Totalny odjazd!
- Ciszej!
- Uhm, spoko. No i później wlazłem cały, mówię sobie, co
się będę czaił, nie? Oblookałem miejscówkę i myślę sobie, że coś mi tu nie gra.
Jakieś stare chałupy, baby w długich łachach. Jedna się na mnie lampiła jakby
ducha zobaczyła, to się do niej wydarłem, żeby się ogarnęła. Rzuciła we mnie
wiadrem z wodą i zwiała. Kurna, co za ubaw! – Parsknął śmiechem.
-Ucisz się w końcu!
-Joko. Szlajałem się, tak po tej dziurze i ciągle mi się
wydawało, że ktoś sobie ze mnie bekę kręci. Dopiero, jak się doczłapałem do
tego zamczyska i obczaiłem go z zewnątrz skumałem się , że jednak coś tu jest
nie tak. Dobra, teraz wy.
Lea patrzyła na Maksymiliana, szukając u niego ratunku. Nie
miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Ściągnięte brwi chłopaka upewniały
dziewczynę, że może na niego liczyć.
Maksymiliana dręczyło dużo pytań. Jak temu stukniętemu
chłopakowi udało się przedostać do innej epoki, cofnąć się w czasie bez
odpowiednich słów, bez żadnej wiedzy na ten temat? Skąd u niego w pokoju
znalazło się przejście? Czy to on sam je wywołał? Jeśli tak, to, w jaki sposób?
Czemu martwy człowiek, niewiedzący o swojej śmierci mógł się przenieść? To
niemożliwe! To w ogóle nie miało sensu! A może on wiedział, o tym, iż zniknął z
normalnego świata? Tylko, jak to z niego wydusić? Musiał mu o wszystkim
powiedzieć. Tak, to jedyne rozwiązanie. Przyłączyć go do nich. Do ich,
dotychczas dwuosobowego, zespołu. Obrócić przeciwko Członkom Rady. Blondyn był,
taki szczery i prostolinijny – Maksymilian bał się, że może zaszkodzić, nie
tylko im, ale ogólnie temu miejscu. Musiał go zmienić. Musiał go o wszystkim
poinformować. Musiał uświadomić go, gdzie się znajdował. Nie mógł go tu
zostawić, nie mógł opuścić bez wyjaśnień. Maksymilian od razu przejrzał
charakter nieznajomego. Wyróżniał się on szaleńczym zapałem, chęcią pomocy oraz
lubieniem adrenaliny, przygód, pakowaniem się wszędzie tam, gdzie nie był
potrzebny, a nawet zbędny. Te wszystkie cechy składające go w jedną całość,
wiązały się także odwaga, która chłopak z pewnością w sobie posiadał, lecz nie
zwracał na nią zbytnio uwagi. Maksymilian był przekonany, iż niebieskooki
zrobiłby wszystko, o co go poroszono, nie zważając na
niebezpieczeństwo, ryzyko. Taka osoba zawsze się przydawała. Zwłaszcza do tej
tak zwanej „brudnej roboty”. Po za tym wiedział, że im nie odmówi.
Lea pomyślała chyba, o tym samym, gdyż z jej zziębniętych
ust wydostały się dwa słowa:
- Powiedz mu.
W odpowiedzi kiwnął głową.
Powoli opowiadał blondynowi o świecie, w którym się
znalazł. Z każdym słowem oczy chłopaka stawały się coraz większe. Uśmiech nie
znikał z jego twarzy, a dołeczki w policzkach pogłębiały się z każdym
poruszeniem się ust Maksymiliana.
- Zombie – dopowiedział blondyn lakonicznie, co
zdarzało mu się dość często.
- Co? – Rzucił zdezorientowany tłumacz, bowiem słowa
chłopaka wyrwały go z roli.
- Jesteście zombie – powtórzył zadowolony z
własnej błyskotliwości.
Zrezygnowany Maksymilian przejechał dłonią po twarz. Lea
zauważyła, że wyciska z siebie ostatnie kropelki cierpliwości. Postanowiła
przejąć inicjatywę.
- Posłuchaj … - zaczęła wolno, szukając słów, by
dobrać je, tak, aby blondyn nie miał już po nich żadnych
wątpliwości.
- Gracjan. Wypasione imię, nie? Takie oryginalne – mówił
podkreślając wyraźnie w ostatnim słowie literę „y”. – Ale spoko, wal do mnie
Gracek – dodał, pewny tego, iż dziewczyna chciała poznać jego imię.
Dopiero teraz Lea zorientowała się, ile silnej woli potrzebował
Maksymilian, aby powstrzymać się od niegrzecznego pożegnania Gracka.
- Nie jesteśmy zombie. Nasze ciała zostały na ziemi. Tutaj
znajduje się tylko dusza.
- Och… - westchnął zawiedziony blondyn. – Ale wiecie co? Od
początku wiedziałem, że coś tu nie gra. Serio! Jak się już obudziłem to ciągle
jakieś haluny miałem przed gałami! Idę sobie, a tu nagle widzę siebie, jak
zasuwam skuterem na nasz koncert i zaraz potem bum! – Wrzasnął, tak
niespodziewanie, że Lea aż podskoczyła.
- I co dalej?
- No nic. Ciemność, ból i te sprawy. To sobie myślę,
kurcze, ja się chyba trochę poturbowałem na tym moim cacku. Ale w końcu się
zebrałem. Lookam na zegarek, kurde nie ma bata, spóźnię się jak nic! To ruszam
biegem, żeby nie zawieźć tych moich ziomków z zespołu i zagrać, chociaż
wszystko mnie piekło, jak cholera. I dajecie wiarę, że nie znalazłem
ani kumpli ani miejscowy, w której mieliśmy grać?
„A więc to tak…” – pomyślał Maksymilian. – „ Miał wypadek.
Musiał zginąć na miejscu, skoro od razu przeszedł. Tylko, co takiego sprawiło,
że tryskająca energią i radością osoba trafiła tutaj?”
- Liczymy na to, że nam pomożesz – powiedział po
zakończeniu rozmyślań. Lea odniosła wrażenie, iż to był rozkaz.
- Z tą miejscówą czy gościami z Rady? – Spytał blondyn. Jego
głos udowodnił, iż Gracek zdążył już zapomnieć o poprzednim
rozczarowaniu.
- Z obydwiema sprawami.
- No problem! – Zawył ze szczęścia. – Wpadnę jutro. Bądźcie
gotowi. Nara, Maksi!
Oczy Maksymiliana pociemniały i stały się dwiema czarnymi
dziurami, przerażającymi dziurami.
- Nie nazywaj mnie tak – wycedził przez zęby.
- Luuzik. – Usłyszeli jeszcze z daleka, po czym znów
zapanowała przygnębiająca cisza.
Lea spojrzała na Maksymiliana i choć ciemność zasłaniała
jego twarz, wiedziała, że jego ciemnych tęczówkach tkwi to samo pytanie, które
rozbrzmiewało echem w jej ciele. Czy ten roztrzepany chłopak zdoła ich uwolnić?
Najgorsze było to, że Gracek stał się ich ostatnią nadzieją.
- To znaczy, że teraz on jest z nami, tak? – Zapytała
niepewnie Lea.
- Nie martw się. Tak jakby zawarliśmy z nim układ, więc
teraz jest nieszkodliwy. Przecież potrzebujemy kogoś, kto nas stąd wyciągnie, a
dodatkowa osoba w zwalczaniu Członków Rady raczej nie będzie nam zawadzać,
prawda?
- Nie zastanawia cię, co takiego go frustruje, że trafił
tutaj?
Nie otrzymała odpowiedzi, aczkolwiek nie przejęła się tym
zbytnio. Była zmęczona, okropnie zmęczona. Wydarzyło się dziś zbyt wiele.
Otrzymała dowód istnienia „innego świata”, spotkała się z wymarzoną postacią i
oddała swoje życie w ręce kolorowego szaleństwa. Ponadto wszystko działo się
bardzo szybko i nie umiała nawet dokładnie przeanalizować tych wszystkich
zdarzeń. A przecież nie było w tym nic trudnego! No, bo…
Chciała dowodu?
Dostała go.
Chciała poznać księcia Drakulę?
Poznała. Została nawet jego oficjalną więźniarką.
Chciała się wydostać z lochów?
Otrzymała szansę.
To wszystko.
I czego jeszcze więcej pragnęła? Czego jeszcze nie zaznała?
„Spokoju?” – Prychnięcie idealnie podkreśliło sarkazm słów.
Lea podparła głowę rękoma.
Była niesprawiedliwa. Przecież, gdy zgodziła się wplątać w
to wszystko, a ostatnio zrobiła to nawet dobrowolnie!, nikt nie gwarantował
jej, że będzie kolorowo. Jednak jakaś ciepła barwa od czasu do czasu
by się przydała…
Ciekawie...Drakula i w ogóle. Gracjan mnie rozwalił. Czyżby był metalowcem, że miał grać koncert? Z drugiej strony nie słyszałam jeszcze, żeby metal mówił tal nowoczesnym językiem ;p
OdpowiedzUsuń