Słońce wesoło zaglądało przez małe okienko. Niewiadomo,
dlaczego robiło to, tak ochoczo, bo wygląd pomieszczenia nie wzbudzał podziwu
ani choćby miligrama uznania. Wywoływało całkiem przeciwne emocje. Uczucie
wstrętu, niechęci. Organizm sam prosił o oddalenie się od tego miejsca i nie
czekając na reakcje swojego nadzorcy, kierował sobą sam.
W lochach pachniało stęchlizną i innymi trudnymi do
zidentyfikowania zapachami. Niewielkie okienka nie wystarczały do wymiany
świeżego powietrza. Skutki tej niewydajności odczuwano już tuż przy wejściu.
Ponadto pogoda ciągle dawała o sobie znać. Czy po śniegu,
czy po deszczu, czy nawet po wietrze zawsze było mokro i zimno. I chyba tylko w
upalne dni więźniowie nie musieli narzekać. Chłód wygrywał z palącym na
zewnątrz żarem. Słońce jeszcze nigdy nie zwyciężyło z wilgocią, toteż zazwyczaj
nie było żadnego pożytku z ładnej pogody.
Pomieszczenie nie szczyciło się wygodą i nie chodziło o to,
iż nie znajdowały się w nim meble. Działo się to za sprawą nierównych ścian, o
które nie sposób było się oprzeć, żeby nie pokaleczyć sobie pleców oraz
podłogi, w której woda wyrzeźbiła przeróżne wzory. Niektóre z nich przypominały
sieć małych rzek i niestety nie charakteryzowały się suchością.
Gdy Lea przebudziła się po raz kolejny uznała, że nie wato
znów zasypiać. Spróbowała poruszyć zdrętwiałą stopą, lecz ta jakby robiła jej
na złość i dalej tkwiła w tej samej pozycji. Dotknęła jej dłonią. Była niczym
galareta. Potrafiła wygiąć ją w każdą stronę. Jednak wystarczył krótki masaż,
aby Lea poczuła charakterystyczne mrowienie w dolnej części nogi.
Spojrzała na Maksymiliana, który leżał na podłodze, nie
zważając na brudną wodę, robaki, myszy. Poturlała w jego stronę mały kamyczek.
Chłopak otworzył oczy na tyle, by zobaczyć tylko czy nadal znajdował się w
lochach, a kiedy okazało się, że tak mruknął coś pod nosem, po czym znów zapadł
w sen. Ponowiła swoje starania.
- Co? – Spytał niechętnie.
- Nic. Nudzi mi się – odparła.
Maksymilian wywrócił oczami. Tym razem próba rozbudzenia
chłopaka także się nie powiodła. Czy Gracek nie powinien już być?
Kolejny kamyk.
Dlaczego nie przychodził? Obiecał im, prawda? Być może nie
był do końca wart zaufania…? Ale obiecał!
Kolejny kamyk i następny, następny, następny…
- Lea – jęknął Maksymilian, co chwila czując delikatne
uderzenia drobnych przedmiotów.
Dziewczyna westchnęła. Dręczyły ją obawy. Musiała zająć
czymś ręce. Może niepotrzebnie robiła sobie nadzieję? Może popełnili błąd
wierząc w Gracka? Może blondyn już o nich zapomniał?
On już nie wróci – huczało jej w głowie.
Czuła rozpacz, która ściskała każdą część jej ciała, by po
chwili sprawić sercu niewyobrażalny ból. Tłumiony płacz dławił ją w gardło, a
oczy zaczęły piec. Otarła pierwszą łzę z zaciśniętymi zębami.
Nie. Nie podda się. Nie teraz, gdy ktoś miał odczuć bolesny
dotyk jej zemsty. Nie teraz, gdy miała do tego idealne warunki
Na myśl o Mikołaju oczy Lei stawały się czarnymi jamami, z
których wyziewały się najgorsze uczucia, synonimy nienawiści.
Kiedy zaczęła go tak nie lubić? Jeszcze nigdy nie doznała
takich emocji, by kogoś nie cierpieć, by ktoś wzbudzał w niej ogromną niechęć.
Czuła wówczas rozpierająca wewnątrz złość, która chcąc się
uwolnić powodowała drżenie rąk, wypieki na policzkach, a z ust wyciskała tysiąc
słów, które za nic w świecie nie chciały się ułożyć w logiczną całość. Było ich
zbyt dużo – niedopowiedzenia, wyrzuty, oskarżenia, wypomnienia, uwagi, zakazy,
a na końcu pojawiały się nawet groźby.
Westchnęła. Naprawdę wolałaby inaczej patrzeć na Mikołaja,
Tymczasem minęło już gorące południe, a Lei grała na
nerwach coraz większa i uciążliwa niecierpliwość. Choć uznała, że nie mieli, co
liczyć na Gracka tlił się w niej maleńki promyczek nadziei, który zgaśnie, jak
mniemała, za porywistym podmuchem rozczarowania. Wtedy ból stanie się nie do
wytrzymania.
Zaczęła odliczać czas.
Sześćdziesiąt sekund… Czterdzieści sekund… Dziesięć sekund…
Pięć sekund…
Minuta…
I od nowa.
Pięćdziesiąt siedem sekund… Trzydzieści sekund…
Piętnaście sekund… Trzy sekundy…
Dwie minuty…
Minęło pół godziny, a ona miała już tego serdecznie dość.
Maksymilian spał.
Gdzie jest Gracek? Dlaczego go niema?!
Kap, kap, kap.
Czterdzieści osiem sekund…
Trzydzieści pięć minut…Czterdzieści minut…
Kap, kap, kap…
Kałuża stawała się coraz większa i zaczęła docierać do stóp
Lei. Dziewczyna próbowała zasnąć, ale przerażały ją pająki z długimi odnóżami i
obrzydliwe, pojedyncze szczury, które co jakiś czas ( Lea obliczyła, że
wynosiło to od trzydziestu do sześćdziesięciu minut)przebiegały obok krat.
Wkrótce ciemność przejęła władze, dzień oddał tron nocy i
Lea nie zdołała już dostrzegać włochatych stworzeń. Tych z ogonami lub z
niezliczoną ilością odnóży. Niestety powodowało to, iż brunetkę paraliżował
strach. Odnosiła wrażenie, że przedstawiciel pajęczaków wisiał tuż nad jej
głową, a tłuste zwierze na czterech łapach przeciskało się przez żelazną
zasłonę.
Maksymilian dalej spał.
Zazdrościła mu tego spokoju.
- Psst…
Lea przysunęła się do ściany, tak gwałtownie, że podrapała
sobie plecy.
- Psst!
Dopiero teraz do niej dotarło!
- Obudź się – zawołała do Maksymiliana.
Chłopak chciał się przeciągnąć, lecz łańcuchy zabrzęczały
tylko złośliwie i zatrzymały wyciągnięte dłonie.
- Już? – Zapytał, ziewając międzyczasie.
- Tyy! Maksi! Mam mega plan. A ubaw będzie, że no, no, no!
Tylko najpierw musze ogarnąć te pieprzone kraty.
Maksymilian zacisnął pięści. Lea nie zwróciła na to uwagi.
Tryskało z niej szczęście.
Przyszedł, przyszedł! I wyciągnie ich stąd! Chyba…
Gracek przecinał pospiesznie kraty, żeby przecisnąć przez
nie rzeczy, które przyniósł. Musiał wyciąć całą ochronę, bo okienko było
wyjątkowo małe. Choć wykonanie tego zadania wymagało dużo siły oraz skupienia,
usta chłopaka znajdowały się wciąż w ruchu. Gdy wyjawił swoim towarzyszom cały
plan, nadal nie przestawał mówić.
- Tylko się streszczajcie, nie? Bo ten kolo, co za waszą
niańkę robi skapnie się, że coś kombinujecie. Kurna, co za szajs! I żebyście
zgarnęli te wszystkie cacka z powrotem do torby. I najlepiej zjarali. Zaraz nie
wyrobię przez te dziadostwo!
Krata w końcu została usunięta. Gracek wsadził głowę w
puste okno.
- Ale będzie jazda! – Zawył, błyszcząc swoimi olśniewająco
białymi, lecz krzywymi zębami.
Lea uśmiechnęła się mimowolnie. Każde słowo chłopaka motywowało
ją do dalszych działań. Przepełniał je taki entuzjazm!
Maksymilian pokręcił głową. Miało oznaczać to, że chyba
zaczyna wariować, skoro zgodził się na szalony pomysł Gracka.
Blondyn rzucił mu nożyce, którymi brunet miał przeciąć
sobie łańcuchy. Jednak Maksymilianowi ciężko było zrealizować to polecenie
jedną ręką. I w dodatku lewą! Klął przy tym pod nosem. Kropelki potu spływały
mu po czole, nie przejmując się tym, iż przeszkadzają właścicielowi twarzy.
- Ja cieeee… Ziom! Ruchy! –„Dopingował” Gracek.
Maksymilian rzucił mu mordercze spojrzenie.
Lea zasłoniła usta rękoma, żeby nie wybuchnąć
śmiechem. Czy to właśnie ten blondyn miał nadać jej przygodzie
wesołych barw?
Kiedy łańcuchy spadły z brzękiem uwalniając ręce
Maksymiliana, usłyszeli odgłos kroków. Gracek zasłonił okno kratami, która
prawie wleciała do pomieszczenia i przylgnął do muru. Maksymilian nieudolnie
zaplątał żelazne więzy, by wydawało się, iż wciąż miał je na rękach. Lea
opanowywała drżenie kończyn. Wzięła głęboki oddech.
Echo kroków coraz głośniej obijało się o ściany i uszy
więźniów. Po chwili ukazało się też światło, a za nim podążający nerwowo cień.
- Cicho tu być! – Wrzasnął pulchny, aczkolwiek bardzo
drobny mężczyzna z niebezpiecznie lśniącymi zielonymi oczami i siwiejącymi
resztkami włosów.
Po wydaniu krótkiego rozkazu zniknął za rogiem. Odetchnęli
z ulgą.
Maksymilian zerwał się uwolnić Leę. Z rozbieganymi oczami
odbierał od Gracka małe lub większe przedmioty.
Latarki, zapałki, mały kociołek, telefon i głośnik, wielką
czarną zasłonę, świeczki, lampę plazmową w kształcie kuli, ciemne stroje,
płaszcze z kapturami, kawałek jakiegoś dziwnego drewna, czarną kredkę do oczu,
szkarłatną szminkę, galaretowatą substancje w saszetce, grubą książkę z
dziwnymi znakami…
Lea pilnowała, aby strażnik nie zaskoczył ich po raz drugi.
Serce waliło jej jak oszalałe. Nie potrafiła panować nad trzęsącymi się dłońmi.
Jeśli ten pulchny mężczyzna urządzi sobie kolejną
przechadzkę nie zdołają wszystkiego ukryć. Przygryzła wargi, tak mocno, że po
pewnym czasie poczuła metaliczny smak krwi. Miała ochotę zwymiotować. Ściskało
ją w brzuchu.
Spojrzała na Maksymiliana i Gracka. Chłopcy machali rękoma,
co chwila ciszę przerywały syki i pojedyncze słowa, których któremuś nie udało
się powiedzieć szeptem.
Zaczęło kręcić jej się w głowie. Przestała słyszeć swoich
towarzyszy. Oparła się o kraty, po czym zamknęła oczy. Spokojnie, spokojnie.
Wdech i wydech. Gdzie jej dawne opanowanie? Dlaczego każde przełknięcie śliny
wiązało się z ostrym bólem?
-Lea, skończ się gapić i mi pomóż– rzucił Maksymilian.
Najpierw płótno. „ Nie tak! Niech to będzie w takim
nieładzie! „ Potem schować latarki. Nie, jeszcze nauczyć się je włączać. „
Tylko nie naciskaj teraz naprawdę.” Poustawiać świeczki. „ To akurat miało być
równo!” Wrzucić dziwne drewko do kociołka. „Pionowo!” Postawić obok lampę.
Ukryć telefon i mały głośnik. „Tam gdzie będziesz stał! Naciśniesz nogą.”
Otworzyć księgę. „Na jaki rozdział?„ „Cholera, przecież to nieważne!”
Przebrać się. „ A co zrobić z tą saszetką?” „Włóż ją do buzi, potem ją
przegryziesz.” Pomalować oczy, a następnie usta szminką. „Lea, miało być
strasznie!” „ A niby jak jest?” „ Ty! Maksi, też musisz tym mazidłem się
wysmarować! Cha cha cha! „ „Zapałki koło tego gara.” ”Wiem.” Wszystko musi być
dopracowane. „Możesz się w końcu zamknąć?!„ „Wyluzuj, stary.” Schować
śmierdzące perfumy pod rękaw. „ Tylko, co ci nie wypadną.” Podać bezszelestnie
łańcuchy Grackowi. Nie udało się.
Lea zbledła momentalnie.
-Teraz wyglądasz jak truposz. Świetna charakteryzacja –
zażartował Maksymilian i poklepał Leę po plecach.
Pragnęła posłać mu zabójcze spojrzenie, lecz przypominało
ono błaganie o litość.
- Słuchaj, Lea – zaczął, zerkając niespokojnie na
zbliżające się światło. – Gdybyś nie musiała w tym uczestniczyć to byś tego nie
zrobiła. Poradziłbym sobie sam. Ale tkwimy w tym razem, więc nie możesz
zrezygnować. Wiem, że dasz rade. Potraktuj to jak kolejną misję.
Znów był za blisko. Dziewczyna poczuła się niezręcznie.
Kiwnęła głową i zajęła swoje miejsce.
Mężczyzna nie nadchodził. Światełko zniknęło. Czekali w
napięciu.
Lea poprawiał loki opadające jej na czoło. Maksymilian
wiercił nogą, przygotowując się do włączenia telefonu. W palcach gniótł paczkę
zapałek. Gracek oczekiwał sygnału.
Zrobiło się cicho, zbyt cicho.
Przez to każdy szelest, szmer sprawiał, iż więźniowie
drgali, gotowi do rozpoczęcia akcji. W ciemności wyostrzyły im się zmysły -
zaczęli dostrzegać wszystkie przedmioty. Nie wyszło im to, jedna na dobre.
Skutkiem tego było wyczulone ciało, z trudem poddające się nakazom właściciela.
Nieoczekiwanie mogło wykonać własny, bezwarunkowy ruch, który z pewnością
wpłynąłby fatalnie na ciąg wydarzeń.
Mignęło światło. Pojawiły się dwa cienie. Dwa? Lea
automatycznie spojrzała na Maksymiliana. Ten wlepiał wzrok w kraty. Nie
okazywał zdenerwowania czy też niepokoju. Wyprostowana sylwetka i mięśnie
napięte do granicy wytrzymałości niewątpliwie świadczyły o najwyższym skupieniu.
Cienie się rozpłynęły. Znowu.
Lea wypuściła głośno powietrze. Osunęła się na ziemie, gdyż
nie miała już siły dalej czatować na strażnika. Przestała się bać, lecz
ściskanie w brzuchu nie ustąpiło.
Najwyraźniej Maksymilian również zrezygnował ze swojego
zajęcia, ponieważ, Lea widziała to nawet po ciemku, jego ciało się rozluźniło.
Skinął na Gracka. Blondyn zaczął cicho poruszać łańcuchami, potem głośniej i
jeszcze trochę…
- Wstawaj – szepnął Maksymilian.
Posłusznie wykonał polecenie.
- Zapal świeczki. Tylko szybko –rozkazał po chwili.
Włączył lampę. Wewnątrz niej toczyła się jak gdyby mała
burza. Dla innych mogło to być źródło niewyobrażalnej mocy.
Lea obrzucił przedmiot krytycznym spojrzeniem.
Latarki ustawili tak, aby wydawało się, iż światło wypadało
z kotła. Jedną z nich włożyli nawet do środka. Chcieli być pewni, iż wygląda to
wiarygodnie.
Gracek nie przestawał trząść łańcuchami. Nareszcie
zamigotało upragnione światło. Oczom ukazał się też równie
wyczekiwany cień.
Lea przez chwile nie umiała odpędzić ciemnych plam,
towarzyszących jej wszędzie tam, gdzie patrzyła. Spociły jej się dłonie, przez
co stres, odkrywając jej słabości, tańczył w szaleńczym tempie wewnątrz jej
wycieńczonego ciała.
Cień przestał się poruszać, ale nie zniknął. Maksymilian
nacisnął noga klawisz „play” w telefonie. Z głośnika wydobywał się szum wiatru,
a gdzieś pomiędzy ów dźwiękiem usłyszeć można było ponure jęki oraz głośne
zawodzenie.
Brunetkę przeszedł zimny dreszcz, a światło jakby drgnęło,
potem się cofnęło, a następnie ruszyło niepewnie. Ktoś, kto trzymał pochodnię z
pewnością już odczuwał przerażenie, ponieważ jego sylwetka była zgarbiona, a
kroki ostrożne i ciche. Zbliżał się.
- Pamiętaj, że masz mówić byle, co, ale nie w żadnym
konkretnym języku. Jeśli powiesz coś po hiszpańsku i tak strażnik usłyszy to w
swojej mowie.
Maksymilian podpalił drewko w kotle, z którego zaczęły się
wydobywać ogromne kłęby białego dymu.
– Zaczynaj – szepnął.
Lea sepleniła, rzucał samymi sylabami, a w pewnych
momentach jej odgłosy przypominały gaworzenie. Nie odwracała się w stronę okna,
bo kątem oka zauważyła, iż Grackowi po policzkach płyną łzy oraz, że z
ledwością powstrzymuje się od głośnego śmiechu. Było jej gorąco, czuła ogniste
wypieki na twarzy. Maksymilian udawał, że dodaje do słów dziewczyny niezbyt
skomplikowane ruchy dłońmi. A może po prostu chciał ją podtrzymać na duchu?
Zresztą nieważne. Przypuszczała, że cała ta scenka musiała wyglądać komicznie,
ponieważ zza okna dolatywały odgłosy cichego parskania, których nie udawało się
ignorować, a łańcuchy brzęczały nierówno.
Rudowłosy ze spiczastym nosem usypanym piegami( o dziwo
znajdowały się one tylko na tej części jego twarzy!)oraz szarymi oczami
młodzieniec powoli zbliżał się do lochów, z których dochodziła plątanina
dziwnych dźwięków. Przeklinał się, że wziął dziś wartę swojego kolegi.
Dlaczego, gdy tylko minął się z pulchnym mężczyzną tutaj odezwały się głosy nie
z tego świata? Co on takiego zrobił?!
Podszedł z drżącym sercem do rogu, przy którym znajdowało
się to nieszczęsne pomieszczenie. Czemu przez kraty przebijało się światło?
Wyskoczył naprzeciw żelaznej zasłony. Zachwiał się, ledwie utrzymywał się na
nogach, po czym przewrócił. Nie posiadał tyle odwagi, by się poruszyć, mógł
sobie również pomyśleć, że jeśli będzie tkwił w bezruchu to nikt go nie
dostrzeże. Cóż racjonalne myślenie!
Roztrzęsiony strażnik niczym posąg wpatrywał się w to, co
się przed nim działo.
Jakaś kobieta z przerażająco czerwonymi ustami i burzą
włosów ( Lea długo przeczesywała je palcami, aby uzyskać efekt „puchu”)
bełkotała jakieś niezrozumiałe słowa. Mężczyzna obok niej wykonywał jakiś
rytuał. Wokół jego oczu powstały szatańskie, czarne otoczki. Obydwoje byli
ubrani w ciemne płaszcze. Dym bez przerwy unosił się z kotła z tą samą siła. I
ta jasność buchająca z tajemniczego naczynia. Oni na pewno przywoływali duchy!
Chcieli się zemścić! Stąd te zawodzenia, jęki. Książę uwięził czarownicę oraz
jej okropnego pomocnika! I on, akurat on, stał się świadkiem ich
niewyobrażalnej mocy! Strażnik ukrył twarz w dłoniach.
- O, ja nieszczęsny!
-Ty!
Rudowłosy drgnął, ale nie podniósł głowy.
- Podejdź tu – ryknął Maksymilian.
Strażnik drżał na całym ciele. Podszedł, spuszczając wzrok.
Czy widział w brązowookim kata?
- Otwórz – powiedział, wskazując zamek. – Chyba, że spieszy
ci się do spotkania z byłymi więźniami. Oni chętnie skosztują słodkiego smaku
zemsty.
Szarooki zaczął trząść się jeszcze bardziej. Nie miał
śmiałości się odezwać. Uświadomić pomocnika czarownicy, że on zastępuje kolegę,
że pierwszy raz pilnuje więźniów. Klucze wypadły mu z rąk, a jeśli akurat tego
nie robiły, to nie potrafiły trafić do dziurki. Lea nie przestawała
wypowiadania „zaklęć”. Łańcuchy wciąż brzęczały.
Nie myślał, o tym, iż książę wścieknie się, gdy się dowie,
że wypuścił skazanych, że pozwolił mu uciec, nie zgłaszając władcy, iż była to
para o nadprzyrodzonych zdolnościach. Nie zastanawiał się nad tym, że ktoś inny
za to oberwie, ktoś, kto powinien dzisiaj trzymać wartę. Kraty w końcu otworzyły
się z hukiem jakby uczynił to gwałtowny podmuch wiatru. W istocie była to
zasługa silnego, aczkolwiek niezauważalnego kopniaka Maksymiliana.
-Psst! L-e-a! – Szeptał Gracek.
Brunetka zbliżyła się do małego okienka tyłem, wymachując
rękoma oraz wyginając się nienaturalnie. Maksymilian patrzył na nią z
politowaniem. W oczach tliły się płomyczki rozbawienia. Wżyciu nie przyzna się,
że uczestniczył w tej szopce!
Rudowłosego takie zagranie całkiem przeraziło. Zbladł,
przez co jego włosy zdawały się być mocniej ogniste niż zazwyczaj.
- Lea, zaraz będzie fajrant. Dawaj od początku – mówił
cicho blondyn, zagłuszając się łańcuchami.
Chwile jeszcze pobyła w tym miejscu, po czym wróciła na
swoje. Maksymilian bezowocnie próbował odebrać klucze strażnikowi. Nie chciał zrobić
mu krzywdy, więc używał tylko słów. Po co miałby go ranić? Jego zadanie
polegało na onieprzytomnieniu strażnika i umożliwieniu ucieczki.
Ten jednak upierał się, że nie może mu ich dać. Jąkał się
przy tym i oblewał potem.
Lea nacisnęła guzik i wówczas z głośników wybuchła
koncertowa wersja „Fade to Black” Metallicy. Ludzie krzyczeli, gwizdali, a w
tle brzmiało intro piosenki.
Maksymilian odwrócił się gwałtownie.
- Co jest do … – zaczął, lecz zapomniał, że trzymał w
ustach saszetkę. Ta wykorzystując chwilę jego nieuwagi nasunęła mu się pod
zęby. Chłopak przegryzł ją mimowolnie. Pusta saszetka powędrowała w stronę jego
przełyku. Maksymilian krztusił się, pluł sztuczną krwią. Jego twarz zrobiła się
czerwona, a z ust sączyła się lepka ciecz. Lea zachłysnęła się głośno
powietrzem. Podbiegła do bruneta i uderzył go mocno pięć razy w plecy.
Rudowłosy robił coraz większe kroki do tyłu. Z pomocą
Lei Maksymilian wykrztusił małą torebeczkę, która oblepiona czerwoną
substancją, wyglądała, jak kawałek jakiegoś wewnętrznego narządu chłopaka.
Tego już za wiele!
Strażnik potknął się o niewidoczną przeszkodę, szedł przez
chwilę na czworakach, po czym wstał z prędkością światła i wybiegł z lochów.
Maksymilian otarł twarz rękawem, zamiast zmywając,
rozmazując kropelki substancji, które osadziły się na brodzie.
- Trzeba go złapać – wydusił z siebie, pokasłując. – I tak
nieźle nam poszło. Czekajcie tu na mnie. I… Zróbcie porządek – dodał po chwili.
Pobiegł śladami strażnika. Rudowłosy posiadał drobną budowę
i kościste kończyny, a jednak obdarzony został zwinnością kota i szybkością
geparda. Na szczęście Maksymilianowi również nie żałowano talentów. Jego wzrok
dostrzegał czasem z pozoru najmniej istotne szczegóły. Teraz widział bardzo
blade światło pochodni. Strażnik najwyraźniej czuł się z nim bezpiecznie. To
dzięki niemu brunet znał położenie swojej ofiary. Nie musiał błądzić po zamku,
aby go odszukać, co wówczas zapewne by się nieudało. Mimo, że Maksymilian
dorównywał kroku rudowłosemu, jego świetlny„mentor”, znikał mu z pola widzenia.
Działo się to tak, dlatego, że brązowooki potykał się, przewracał lub zwalniał
momentami, by nie uderzyć w ścianę. Był jak wagonik w „Sali strachu”, który
skręcał w ostatniej chwili, szarpiąc niemiłosiernie pasażerami. Nie mógł
pozwolić mu uciec, ale strażnik miał większe szanse. Przecież to on znał każdy
zakamarek zamku, nie jego więzień!
Pomimo tego, nie wolno się poddać. Nie wolno!
***
Lea podawała Grackowi wszystkie przedmioty. Po jakimś
czasie blondyn zniknął, aby wyrzucić te rzeczy w bezpieczne miejsce, gdzie nikt
ich nie odnajdzie.
Siedziała sama i znów słuchała nudnego : „kap, kap, kap”.
Zagłuszała myśli liczeniem. Tak, jak rano.
Trzydzieści minut…
Trzydzieści pięć minut…
Nie było ani Gracka, ani Maksymiliana. Gdzie oni się
podziali? Nie zostawiliby jej tutaj, prawda?
Czterdzieści dwie minuty…
Gdyby, chociaż miała światło…
- Obecny! Sorry, że tak długo, ale wiesz jak bajerancko
wygląda ten przeżytek na zewnątrz?! Normalnie, jak z horroru! Mowie ci, mega!
Kurna, to się nazywa klasa, nie?
- Idę po Maksymiliana – powiedziała chłodno.
- Teraz to wymyśliłaś, że ho, ho,ho! Maksi kazał siedzieć,
ja dupska nie ruszę. Dam sobie łapę machnąć, że jakbyśmy się wymknęli z tej
miejscówy, to jak nic, nasz koleszka-wampirek od razu nas wywęszy. Ale
adrenalina była niezła – dodał wesoło. – Uwaga! Oko w oko z krwiopijcą –
zawołał grubym głosem, marszcząc groźne czoło, po czym wybuchł, tak zaraźliwym
śmiechem, że kąciki ust Lei drgnęły samowolnie.
- Czekaj tu na nas – rozkazała.
Szła przed siebie z wyciągniętymi dłońmi. Nie widziała nic.
A przecież jej oczy już dawno przyzwyczaiły się do mroku. Mimo, że słuch
wyczulił się na wszystkie możliwe częstotliwości, nie umiała zlokalizować
pochodzenia dźwięku. Dodatkowo serce zagłuszało wszystko. Jak gdyby celowo
biło, tak niewiarygodnie głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę. A może po prostu
wołało : „Przestań, już dłużej nie zniosę tego napięcia.”?
Ostrożnie!
Trafiła na jakieś schody. Gdy weszła na ich szczyt okazało
się, że są dwa wejścia. Bez wahania wybrała prawe.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność, przynajmniej tak się
wydawało, bo kiedy nareszcie dotarła na jego koniec w jej umyśle zamigotała
tabliczka z napisem : „Ślepa uliczka”. Świetnie! Przydałoby się tu jakieś
oznakowanie. Naprawdę nikomu by nie zaszkodziło. Cofnęła się. Musiała ominąć
jakieś przejście. Dotykała ścian, uważnie badała podłogę stopami, lecz nic nie
znalazła. Zaryzykowała i otworzyła jedno z drzwi. Usłyszała czyjś chrapliwy
oddech. Szybko je zamknęła, uważając by nimi nie trzasnąć. Po tym incydencie
zaczęły drżeć jej ręce. A jeżeli w każdym pomieszczeniu ktoś bywał?
Nie mogła polegać na przypuszczeniach. Trzeba to było
sprawdzić. Ale czy naprawdę wymagało to od niej zaglądania do każdej komnaty?
Odwiedziła tylko niektóre.
Jedne były puste, inne zamieszkanie lub przepełnione
starymi rzeczami, a także bronią. W oczy nie rzucało się w nich żadne
przejście. Za to ciało złośliwie sprzeciwiało się jej rozkazom – nogi wrastały
się w ziemię, głos wiązł w gardle, ręce drżały, a serce łomotało, chwilami
nawet boleśnie.
Spokojnie, spokojnie.
Dopiero, gdy usiadła zmęczona oraz zrezygnowana, zauważyła
wgłębienie, które umknęło jej uwadze. Podeszła i ujrzała schody. Tak! O to chodziło!
Później już znacznie łatwiej odkrywała przejścia. Chodziła
krętymi korytarzami. Czuła się, jak zagubiona w labiryncie. Miała, jednak
nadzieję, że nie będzie musiała zmierzyć się z Minotaurem. Maksymilian jakby
się rozpłynął.
Nagle usłyszała czyjeś ciche kroki. Ktoś się skradał.
Przylgnęła do ściany. Oddychała ciężko. Dygotała jak we febrze. Nie mogła dać
się złapać! Związała włosy, by móc dokładniej widzieć korytarz. Ktoś z
pewnością stał za rogiem. Ku jej nieszczęściu, blask księżyca nie oświetlał tej
części zamku. Nie miała nic pod ręką, aby się bronić. Rozejrzała się nerwowo,
ale wzrok nie zatrzymał się na żadnej pożytecznej rzeczy.
Nieznajoma postać zbliżała się bardzo szybko. Pozostało jej
tylko jedno.
Jeszcze nigdy nie biegła, tak szybko. Świat rozmazywał jej
się przed oczami. Nie odróżniała nic prócz stopni schodów, chociaż one wkrótce
również zlewały się w jedną całość. Uciekać, uciekać! Nie oglądać się za
siebie! Ta ostatnia czynność była zbędna, gdyż nawet bez tego słyszała za sobą
czyjś oddech i kroki. Te odgłosy pozbawiały ją siły. Odnosiła wrażenie, iż ona
w ogóle nie posuwała się naprzód, za to nieznajomy pędził do przodu jakby wcale
się nie męczył.
Uciekać, uciekać!
Nie oglądać się za siebie.
„Och, gdzie jest to wyjście?! Gdzie Maksymilian?!”
Dlaczego wydaje jej się, że znajdowała się już w tym
miejscu? Dlaczego rozpoznaje fragmenty swojej trasy? Czy ona się
cofała? Jeśli tak to…
Trafiłaś znów ślepą uliczkę – zahuczało jej w głowie,
akompaniował temu złośliwy śmiech.
Uderzyła pięściami w ścianę przed sobą. Sezamie otwórz się?
Nie miała możliwości zawrócenia się. Postać dzieliło od
niej zaledwie kilka kroków. A gdyby spróbowała ją wyminąć? Przygotowała się do
biegu. Nieznajomy pewnie nie będzie się tego spodziewał.
Raz. Dwa. Trzy…
Głośny huk i Lea ląduje na podłodze. Czy ona właśnie
zahaczyła o nogę swojego osaczyciela?! Chciała wstać, lecz postać rzuciła się
na nią, zasłaniając jej usta dłonią. Żenada! I tak, by nie krzyczała. No, bo
kto miałby ją uwolnić? Chmara strażników, stojąca po stronie Vlada? Mimo to nie
podobało jej się, że ktoś ją obezwładniał. Ugryzła nieznajomego w rękę.
Wykorzystała odruch cofnięcia się dłoni i przekręciła osaczyciela na plecy.
Trwało to zaledwie kilka minut, bo postać dysponowała większa siłą. Lea
ponownie znalazła się w fazie początkowej. Szarpała się, ale wówczas była
przyciskana, tak mocno, iż możliwe, że w końcu wtopiła się w podłogę.
Nieznajomy starał się złapać głowę dziewczyny. Niestety kręciła nią w lewo i w
prawo bardzo szybko. Machała nogami, w miarę możliwości rękoma, zaciskała usta
i zamykała oczy. Nad taką mieszanką emocji i ruchów bardzo trudno się panowało.
Postać przygwoździła ją do ziemi, że nie mogła się poruszyć.
Dopiero teraz poczuła strach. Być może zbyt lekko oceniła
zdolności nieznajomego?
Zaraz, zaraz… Czy ona właśnie czuła na sobie czyjeś dłonie,
które ją… łaskotały?
- Lea, jeszcze w życiu nie spotkałem, tak zabawnej
dziewczyny, jak ty.
Czy to był głos Maksymiliana?
Dziewczyna natychmiast znieruchomiała. Wielka fala, która
przepłynęła przez jej ciało przyniosła ulgę oraz różowe wypieki na policzkach.
- Przepraszam – bąknęła. – Myślałam, że jesteś strażnikiem.
- Też na początku cię za niego wziąłem – powiedział, nie
kryjąc rozbawienia. – Czemu nie jesteś z Grackiem? – Zapytał poważnie. Brunetka
wiedziała, że nadal się uśmiecha.
- Długo nie wracałeś.
Przytaknął ze zrozumieniem. Podał jej rękę. Postanowili
najpierw poszukać wyjścia, a po Gracka wrócić, ale z zewnątrz. Nie było to,
jednak takie proste zadanie, jak im się zdawało. Przechodzili przez różne
przejścia, wspinali się po schodach, szerokich lub tak wąskich, iż z niektórych
się wycofywali, gdyż bali się, że w razie niebezpieczeństwa, nie będą mieli
szans na ucieczkę. Niestety żadna z tych dróg nie prowadziła do wyjścia.
Zdarzało się też, iż wracali do jednego miejsca kilka razy, co niezwykle
irytowało Maksymiliana i sprawiło, że jego dobry humor gdzieś się ulotnił.
Przecież nie mogli wyjść głównymi wrotami, gdzie roiło się mnóstwo ludzi Drakuli!
Musiało, musiało być jakieś boczne wyjście! Okna znajdowały się zbyt wysoko,
aby mogli wyskoczyć. Chyba, że naprawdę chcieli odczuć, jak to jest mieć
połamane kości. Złamanie zamknięte czy otwarte?
Znów trafili w „ślepą uliczkę”. Lea niemal słyszała zgrzytanie
zębów Maksymiliana. Chłopak odwrócił się i zamarł. Westchnął z połączeniem
zrezygnowania i znużenia.
- Spotykamy się już drugi raz. Nigdy nie obdarzałem
więźniów takim zaszczytem.
Na dźwięk chłodnego głosu pozbawionego emocji, Lea drgnęła.
Nie mieli, gdzie uciec. Przed nim stałą się ścianą, a za
nimi Drakula otoczony rycerzami. Jeden ruch, tylko jeden wystarczyłby, do
stracenia życia.
- Wypad ode mnie z tymi ostrymi badylami. Mowie wam, że,
jak choć jeden kłak wyrwie mi się z głowy to się odwdzięczę.
No i znalazł się Gracek.
- Maksi! – Zawył.- Kurna nie uwierzycie, jaki numer mi
wykręcili te dupki! Kimnąłem się trochę jak na was czekałem. I nagle słyszę
jakieś szemranie. Wiecie takie same, jak laski mielą jęzorami o
super ciachu. – Wywrócił oczami. – To sobie myślę, kulturka wam się kłania, jak
szepczecie w towarzystwie, nie? A tu jeden mnie, ciap!, pod pachy, nie? I drugi
z drugiej tak samo. A ja mam łaskotki to się brechtałem całą drogę. Te czuby
się dygali przez to. Pewnie sobie pomyśleli, że ja jakiś, łuuuu!, czarodziej
czy cuś. Normalnie ubaw, jak nic!
Vlad machnął mieczem nad głową blondyna. Chłopak schylił
się, pomimo, że ostrze nie zetknęło się nawet z jego włosami. Spojrzał na
księcia naburmuszony.
- Ja cieeeee… Drakuś, spokojnie.
- Milczeć! Wynieście mi go stąd – warknął Drakula i
obrzucił blondyna tak pogardzającym spojrzeniem, że nawet najpewniejszy
człowiek na świecie, zgiąłby się pod jego ciężarem.
Rycerze spełnili rozkaz. Maksymilian i Lea dalej tkwili w
tym samym miejscu. Jak mogli zmarnować szansę ucieczki? Jak mogli pozwolić na
ponowne złapanie? Jak? Jak? Jak?!
Serce Lei biło w nierównym tempie. Zwalniało, gdy myślała o
różnych możliwościach, o tym, co zrobi z nimi teraz książę i przyspieszało,
kiedy wyobrażała sobie najczarniejsze scenariusze.
Maksymilian emanował spokojem. Poradzi sobie nawet, jeśli
książę wymyśli dla nich coś okropnego. Jednak lepiej, aby udało im się stąd
wydostać w normalny sposób. Inaczej będzie musiał zdradzić Lei coś, o czym
nigdy nie powinna się dowiedzieć. Nigdy.
- Czarownica i jej pomocnik, tak? – Lea wiedziała, że tego
okropnego uśmiechu już nigdy nie zdoła wymazać ze swojej pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz