sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 6


Po szarym, ponurym niebie wolno i ociężale przesuwały się ciemne, pozbawione różnorodnych kształtów chmury. Widok ten przypominał płótno malarza, na które artysta przez przypadek prysnął farbą, a nie chcąc go zmarnować, przetarł je brudną, burą szmatką, co wywołało przeciwny efekt- niebieska plama rozmazawszy się, zlała się z innymi, jeszcze świeżymi elementami obrazu. To spowodowało z kolei, że barwa farby stała się szarawa i trudna do zidentyfikowania. Zrozpaczone niebo płakało cicho, przyglądając się samemu sobie. Jego rzewne łzy spływały na ziemię, tworząc małe strumyki lub płytkie, lecz rozległe kałuże, które z utęsknieniem wyczekiwały na małe dzieci, lubiące zanurzać w nich swoje małe stópki. Porywisty wiatr igrał z przeźroczystymi kroplami deszczu. Wspólnie dokuczali potężnym drzewom, targając ich liście, bawiąc się pomiędzy cienkimi, aczkolwiek mocnymi gałęziami. Te jednak, stare i odporne na takie szczeniackie zachowanie, nie zwracały uwagi na tego typu zaczepki oraz dalej dumnie unosiły swe majestatyczne korony. I tylko słabym, wątłym roślinom, a także większości zwierzętom, nie podobała się wścibska zadziorność dwóch żywiołów. Jedynie wolne i ostrożne ślimaki wychylały się w stronę nieba, czekając na przyjemne orzeźwienie.
Przez cały, gęsto porośnięty drzewami las, ciągnęła się wąska ścieżka pokryta szyszkami, które jak gdyby w obawie przed tym, iż mogłaby tu zacząć działać ludzka ręka, celowo utrudniały podróżnikom drogę. Ponadto smukłe brzozy wyciągały w kierunku drogi swoje cienkie i krzywe gałęzie, stanowiąc dodatkową przeszkodę.
Rita przetarła twarz dłonią, na którą natarczywie spływały nieznośne krople deszczu. Jej ciemny płaszcz z dużym kapturem teraz stał się jedynie zbędnym ciężarem - był cały mokry i nie stanowił już żadnej ochrony. Bufiasta koszula przyklejała się do ciała, a oklapnięte włosy, co jakiś czas zasłaniały widok na ścieżkę. Dziewczyna ze złością wciąż poprawiała ubrania i fryzurę, aby zapobiec tym bez przerwy powtarzającym się i denerwującym czynnościom, jednak, gdy nie odnosiło to skutku, wściekła zrezygnowała. Dodatkowo wiatr dął jej w oczy i otulał ją całą swoją chłodną szatą. Wywoływało to u niej dreszcze. Otuliła się bardziej płaszczem, próbując oszukać rzeczywistość pozorami. Wtedy jej wzrok padł na zabandażowane dłonie, które wczoraj Mikołaj próbował zagoić- poddał się, gdy tylko Rita zaczęła krzyczeć i wymyślać złośliwe docinki. Teraz, patrząc jak pod wpływem deszczu śnieżnobiały opatrunek barwi się na czerwono, żałowała, że zamiast pomyśleć, dała się ponieść emocjom. Wróciwszy myślami do poprzedniego dnia, poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Odwróciła twarz w przeciwną stronę do Mikołaja.
Chłopaka irytował deszcz. Chciał jak najszybciej dotrzeć do celu, lecz kiedy wiatr, co chwila smagał go po twarzy, stracił wszelką nadzieję. Po za tym, dawka krwi, jaką otrzymał, chociaż już dawno powinna przestać działać, zostawiła po sobie nikłe, ale dające się odczuć ślady. Ich objawy były podobne do emocji, którymi człowiek jest targany po odniesieniu porażki. Mikołaj gniewał się o byle błahostkę, każda rzecz go drażniła, a najcichszy szmer wydawał mu się orkiestrą grającą tuż nad jego uchem. Wiedział, że teraz wiele będzie go kosztowało odzyskanie dawnego spokoju, nad którego ukształtowaniem, tak długo pracował. Myśl ta złościła go jeszcze bardziej. Poprawił płaszcz i wzdrygnął się. Na jego twarzy pojawiła się oznaka gniewu pomieszana z grymasem bólu.
Nie, nie potrafi się pogodzić z tą myślą. Za dużo poświęcił, żeby teraz znosić to obojętnie. Zacisnął pięści. O tak, zbyt dużo poświęcił, ale jeszcze więcej ryzykował... Nie, po prostu nie może dać „im” tej satysfakcji. Wyobrażał sobie ich reakcję, widział triumfujące, obrzydliwe twarze, wykrzykujące uszczypliwe uwagi w jego kierunku. Jednak najbardziej spośród tłumu wytworzonego w jego umyśle, wyróżniało się szydercze spojrzenie czarnych oczu. To właśnie przed Maksem, Mikołaj nie chciał się zbłaźnić, nie chciał ukazać swojej słabości ani zmusić się do czegoś tak poniżającego, jak powrót i błaganie o ponowne przyjęcie do klanu. Wiedział, że jego towarzysze zgodziliby się na to bez wahania. I nawet Maks, pomimo, że nie był nikim ważnym, lecz posiadał decydujący głos, przytaknąłby. Niestety chłopak zdawał sobie sprawę, że nie zniósłby tych wszystkich szmerów, cichych śmiechów i plotek o jego niepowodzeniu.     
,,Dlaczego ja myślę o powrocie?”- zapytał sam siebie i szybko potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z siebie owe myśli.
Jego życie ponownie uległo drastycznej zmianie, a los wyznaczył dla niego specjalny tor w kształcie koła, po którym Mikołaj wciąż się toczył i mimo, że nie chciał, musiał wracać do wielu miejsc, wiążących się z przykrymi wspomnieniami, a także nie dającymi się odeprzeć pokusami.
Chłopak zerknął ukradkiem na milczącą Ritę. Jej twarz, tak jak zawsze wykrzywiał złośliwy grymas, lecz teraz wydawało się, iż złagodniał, a drwiący wzrok, jak gdyby trochę przygasł.
            Wargi Mikołaja rozchyliły się w pogardzającym uśmiechu. Stanowcza, przepełniona jadem Rita nagle wyszukała gdzieś w głębi swojego chłodnego serca uczucia? Mikołaj prychnął w duchu i z całej siły kopnął szyszkę na odległość kilkudziesięciu metrów.
Nie mógł zrozumieć, jak można być tak lekkomyślnym. Niektórzy może nazwaliby to odwagą, ale dla niego żaden jej wczorajszy czyn nie był warty, a nawet godny tego słowa. Tyle razy jej powtarzał… I przecież nie po to powierzył jej flakonik krwi, żeby ona zamiast trzymać go od niego z daleka, pozwalała mu (pozwalała!), obdarzyła go nim! Kolejna szyszka przeleciała nad swoją dawną towarzyszką.
Tyle przestrzegania, głupich legend, w których pomimo wszystkiego było tyle prawdy…
Krucha gałąź, której chłopak nie zauważył, uderzyła go w twarz. Mikołaj chwycił ostry kamień i rzucił kawałek skały w drzewo, jakby miało ono uczucia i ponosiło odpowiedzialność za nieuwagę podróżnego, a ból miałby mu dać nauczkę.
„Panować nad sobą, panować nad sobą…”-powtarzał w duchu, ponieważ czuł, że traci kontrolę.
-Gdzie idziemy?- Zapytała Rita, nie patrząc na Mikołaja.
Chłopak obdarzył dziewczynę potępiającym spojrzeniem.
-Musimy znaleźć sobie sojuszników –odpowiedział najbardziej naturalnym tonem, na jaki było go stać.
-Rzeczywiście. Od razu wszystko jest jasne!- Zironizowała Rita.   
-Takich sprzymierzeńców, którzy potrafiliby zapewnić nam świetną kryjówkę w każdej chwili, a także nas czymś obdarzyć. Musimy umiejętnie ich wybierać. Słabi będą nam tylko zawadzać, ale zbyt silni mogą się nam przeciwstawiać –zamyślił się na chwilę.- Jest ich coraz mniej… A on już i tak jest na tyle potężny, żeby nas zniszczyć jednym kiwnięciem małego palca – ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na sarkazm zawarty w słowach Rity.
-Wypowiadanie swoich myśli na głos nie jest dobrym sposobem na wytłumaczenie mi celu naszej wycieczki – prychnęła, akcentując ostatni wyraz.   
Mikołaj chciał powiedzieć Ricie, gdzie zmierzają, lecz niewidzialna, aczkolwiek złośliwa siła go przed tym powstrzymywała. Była ona tak stanowcza, iż chłopak nie miał odwagi stawić jej czoła. Czuł, że to uczucie ogarnia całe jego ciało, a denerwowanie rudowłosej dziewczyny sprawia mu przyjemność.
Jego umysł jak gdyby podzielił się na dwie części. Jedna z nich cieszyła się z wczorajszych wydarzeń, ponieważ zdawała sobie sprawę, iż teraz może się odegrać na Ricie, nie ponosząc żadnych konsekwencji, że w końcu pokaże jej, jak to jest być obiektem drwin, których ona nigdy nikomu nie żałowała. Myśl ta wywoływała u Mikołaja poczucie niezmiernego szczęścia, a zemsta była słodsza niż mu się wydawało.
Z tych powodów nie potrafił odrzucić szybko ulotnej szansy. Pragnął ją wykorzystać, jak najlepiej, gdyż wiedział, że takie okazje zdarzają się bardzo rzadko, sporadycznie.
Jednak druga część gardziła uczuciami, które górowały u przeciwnika. I podszywając się pod wyrzuty sumienia wciąż powtarzała, wręcz wypominała Mikołajowi to, iż obiecał, że się nie podda, że będzie walczył, ponieważ nie chce stracić, czegoś nad czym, tak długo pracował.  Nie dopuszczała do tego, aby te, jak twierdziła, odpychające, negatywne emocję ją opanowały. To samo cicho szeptała swojemu właścicielowi.  Jej ciepły, melodyjny głos niczym syreni śpiew docierał do uszu chłopaka i gdyby nie twardy, aczkolwiek bardziej kuszący dźwięk pierwszego obozu, drugi z pewnością usidłałby Mikołaja.
-Więc?- Z rozmyślań wyrwał go chłodny, lekko zirytowany ton Rity.
-Niedaleko jest wioska, zajdziemy do jakiejś karczmy – odpowiedział, uznając remis, na co umysł, a raczej jego części – dwa wrogie obozy- zareagowały podwojeniem swoich sił.
-Chcesz szukać sprzymierzeńców w karczmie pełnej pijaków? – Zaśmiała się drwiąco. Uniosła jedną brew, podobnie jak prawy kącik ust. Była to oznaka jej największego potępienia, aktualnie skierowana do Mikołaja.
-Potrzebne nam są jakieś informacje. Po za tym nie preferuje spania pod gołym niebem – odciął się chłopak.
-Jakie informacje?- Tym razem Rita zlekceważyła ironiczny stosunek towarzysza.
-Wydaję mi się, że dzięki boginiom natury nasze siły znacznie wzrosną – odpowiedział, niszcząc wojenne twierdze pomiędzy nim, a Ritą. W zdobywaniu informacji dziewczyna zaliczała się do tych niezastąpionych, dlatego chłopak wolał chwilowo zachowywać się wobec niej możliwie uprzejmie.
-Pory Roku?-  Zapytała, lecz wypowiedziała to, takim tonem jakby pytanie kierowała wyłącznie do siebie. – Do każdej z osobna? Przecież one się nienawidzą! Jeżeli dowiedziałyby się, że utrzymujemy kontakt ze wszystkimi naraz… - Ritę przeszedł dreszcz na samą myśl o gniewie bogiń.
-Dlatego nie mogą się o tym dowiedzieć.
-Będziemy ryzykowali więcej niż to jest warte – mruknęła. Skrzyżowała ręce na piersi  i zmrużywszy oczy, zastąpiła Mikołajowi drogę.
-Po za tym coś mi tu nie pasuję. Czeka cię jakaś dodatkowa nagroda, że tak nagle zacząłeś się angażować w to zadanie?
Podejrzliwy wzrok dziewczyny uparcie wlepiony w chłopaka zdawał się dostawać do jego wnętrza. Jednak charakteryzowało się ono taką pustką i przenikającym chłodem, iż w żaden sposób nie można w nich było nic wyczytać, prócz zadowolenia chłopaka z samego siebie.
Krople deszczy zatrzymywały się na jego rzęsach i mimo, że drażniły tym oczy chłopaka, on nawet nie mrugnął. Tak jak Rita wpatrywała się w niego, tak on w nią – z tą samą natarczywością. Tylko w jego spojrzeniu widniało jeszcze coś – obojętność.
-Tobie także powinno zależeć. W końcu ktoś, kogo chciałaś bronić za wszelką cenę, teraz tez potrzebuje pomocy – złośliwa iskierka zatańczyła wesoło na twarzy Mikołaja.
Rita spochmurniała. Chłopak nie był uczciwy, używając bezbronnej staruszki do zdania ciosu. Doskonale wnioskował z faktów, że to zagranie dla jednej ze stron będzie bardzo bolesne.
Dziewczyna pochyliła głowę, aby Mikołaj nie widział, że płacze. Niestety wyczulone na takie sytuacje zmysły chłopaka od razu go, o tym poinformowały. Mikołaj ukradkiem spoglądał na zasłoniętą ciemnym kapturem twarz zielonookiej. Każda okrągła łza, która zakołysała się na czubku jej zadartego nosa, po czym spływała wprost na kurczowo zaciśnięte wargi, była dla chłopaka prawdziwą rozkoszą. Wszystkie miały w sobie odrobinę cierpienia. Mikołaj z rozpaczą w błękitnych oczach, które po dzisiejszej nocy straciły swoją dawną intensywność, patrzył, jak ten smutek ścieka powoli i topi się w ustach Rity. Chłopak zamknął na chwilę oczy i wyobrażał sobie wyborny smak owych łez.
„A jej krew!- westchnął w duchu z rozmarzeniem.- Gdyby tylko Rita była żywa… „
Dziewczyna oddychała głęboko, czując jak tłumiony szloch próbuję rozerwać jej gardło. Tak, teraz ona także ma, o co walczyć… Pociągnęła cicho nosem.
-Kiedy zajdziemy do siedziby? – Zapytała, mając nadzieję, że rozmowa zagłuszy rozdzierający krzyk serca.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
-Nie zajdziemy.
-Ale…
-Posłuchaj mnie - przerwał, łapiąc Ritę za ramiona.- Chcesz ją stamtąd wydostać, tak? – Dziewczyna lekko zbita z tropu, kiwnęła nieprzytomnie głową.- Członkowie Rady nie pozwolą nam wypełnić tego zadania bez Lei, którą na nasze nieszczęście, straciliśmy. Od dziś musimy działać na własną rękę – dokończył, ponownie ruszając w drogę.
-Przecież…- zawahała się. Chciała coś powiedzieć, ale sama dokładnie nie wiedziała co. Jednego była pewna – musi zaprzeczyć.
-Jeśli tam nie pójdziemy wyślą jakąś osobę, przedtem oczywiście przywracając jej życie, aby znalazła Leę! – Zawołała.- A jej tam przecież nie ma! – Warknęła.
Ułamała gałąź i nerwowymi ruchami zrywała z niej młode liście. Zielone oczy fatalnie ukrywały buchającą z nich niczym iskry z rozpalonego żelaza formowanego młotem zazdrość.  
-Uwierz mi, że wyświadczymy tej osobie prawdziwą przysługę – rzekł od niechcenia.
Rita wywróciła teatralnie oczami. W duchu przyznawała rację Mikołajowi, jednak nawet gdyby nad jej głową zawisł potężny miecz rażący w oczy swoim srebrnym blaskiem, nie przyznałaby się do akceptowania czy tez popierania poglądów chłopaka. Nie lubiła patrzeć na zadowolenie malujące się na jego twarzy po odkryciu aprobaty wynikającej z jej strony. Innym powodem było zazwyczaj niesłuchanie opinii Rity. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby błękitnooki kiedykolwiek, chociaż rozpatrzył jedną z nich.
Rita czuła się wtedy jak Marsjusz, często wydawało jej się, że staję do pojedynku z boskim Apollo. Nikt, bowiem nie sprzeciwiał się teoriom Mikołaja, a nawet nie próbował ich skorygować[1]. Zaś jej zdanie często zostawało całkowicie zignorowane lub niegrzecznie skrytykowane, chociaż zazwyczaj posiadało w sobie dużo prawdy. W tej kwestii Rita mogła śmiało, bez wszelkich wyrzutów sumienia powiedzieć, że nie cierpi Mikołaja.
Deszcz nadal nie dawał spokoju podróżnym. Zdawało się, iż chce im zrobić na złość. Krople deszczu spadały na ziemię niczym grad strzał. Wpadały na liście, aby po chwili zjechać po ich ogonkach, następnie zakołysać się na blaszkach i ruszyć w dalszą podróż. Trwały w nieustannej wędrówce, mijając się z innymi, szukając swojej drugiej połówki, bawiąc się oraz ciesząc ze swojego krótkiego, lecz bardzo zwariowanego życia.
Drzewa coraz rzadziej zasłaniały ścieżkę swoimi rozłożystymi koronami, a szyszki całkowicie zniknęły spod stóp podróżnych. Lekki wiatr zaczął tańczyć z kroplami deszczu – wirował, kłaniał się, obracał, zmieniał partnerki w zależności od humoru, a pod koniec odpychał wszystkie jednym gwałtownym podmuchem. Robił to, tak niespodziewanie, że „łzy nieba” traciły panowanie i energicznie uderzały o napotkane przedmioty. Wówczas zdezorientowane i speszone przepraszały cichutko zbudzone z leniwego snu rzeczy, spływając po nich powoli, co koiło wszystkie nerwy i uspakajało.
Wiatr śmiał się z takiego obrotu spraw swoim specyficznym, świszczącym głosem, po czym natychmiast ukazując swe wszystkie zalety, zabiegał o względy kolejnych towarzyszek.
Niebo nadal patrzyło na świat ponuro i tylko nielicznie potrafili odgadnąć prawdziwy powód jego nieszczęścia. Mało komu przyszłoby do głowy, iż sklepienie nie użala się nad biednymi sierotami, rozpowszechniającym się złem, lecz nad sobą.
Poprzez fatalną pogodę świat malował się w chłodnych i szarawych barwach. Nawet soczysta, młoda, zielona trawa wyróżniała się ciemnym, całkiem odbiegającym od rzeczywistości kolorem i straciła swoją rześkość.
Ścieżkę pokryło grząskie błoto, które po każdym kroku, wydawało charakterystyczne „mlasknięcie”. Ślady butów po jakimś czasie zapełniała woda, co chwila wypływająca  poza krawędzie odcisku. Zlewała je z resztą mokrej ziemi, powodując całkowite zamazanie dowodu pobytu w tym miejscu.
W oddali, na rozstaju dróg, zamajaczył zarys jakiegoś niewielkiego budynku.
Rita odetchnęła z ulgą. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa już od ostatniej pogawędki z Mikołajem.
Karczma nie prezentowała się zbyt okazale. Zbudowana została z ciemnego drewna – zarówno ściany, jak i dach. Na okiennicach widniały deski ułożone w kształcie litery „x”. Jedynie ganek z prostymi, ale ładnymi i długimi schodami oraz śnieżnobiałymi filarami zachęcał do zatrzymania się tu na dłużej.
Rita pchnęła ciężkie, brzydkie drzwi. Ciepło i mdły, przepełniony alkoholem oraz potem zapach natychmiast uderzyły w nozdrza dziewczyny. Głośne śmiechy, ordynarne zachowania, wulgaryzmy i cicha, wesoła gra fortepianu – to wszystko wprowadzało w inny klimat, przeciwny do tego na zewnątrz. I nawet nastrój stawał się od razu lepszy. Wprost nie można było nie uśmiechnąć się do czerwonych twarzy, które z radością przyglądały się własnej niezdarności, spowodowanej dużą ilością przeróżnych trunków.
Wnętrze budynku także wykonano z ciemnego drewna. Na środku znajdował się duży dębowy stół, nad którym wisiał mosiężny żyrandol. Obok drewnianego mebla, z obu stron, znajdowały się trzy mniejsze stoliki. Na każdym z nich widniały zapalone świeczki.
Po lewej stronie karczmy, w ścianie, istniały dwa wgłębienia wyłożone kamieniem. Tam znajdowały się miejsca dla tajemniczych postaci lub osób maczających palce w czarnych interesach. Stamtąd miały widok na całe pomieszczenie. Spokojnie mogły obserwować pozostałych klientów, bez ukazywania swojego oblicza. W ów miejscach było bowiem ciemno. Jedynie marne oświetlenie z innych stołów delikatnie rozpraszało panujący tam mrok.
Prawą stronę budynku częściowo zajmował kominek, w którym ogień jak gdyby był jednością   z klientami, jakby ich wesoła nuta udzieliła się i jemu. Pomarańczowe płomienie tańczyły pogodnie, wsłuchując się w rytm nawet tych najbanalniejszych czynności. Miejsce niedaleko pieca zajmowały drzwi do izb mieszkalnych.
Na końcu pomieszczenia znajdował się bar.
Tuż nad wejściem wisiał orzeł z rozpostartymi skrzydłami i dumnie zdartym łbem- najwspanialsze trofeum właściciela karczmy. Każde spojrzenie na martwego ptaka wywoływało u mężczyzny łzy wzruszenia, zwłaszcza, gdy jakiś klient zapytał się, o jego najcenniejszą dotychczas zdobycz. Wówczas potrafił godzinami opowiadać, o tym, jak przyszło mu zdobyć ów okaz.
Było to mężczyzna w średnim wieku. Brązowe włosy, choć nieprzewlekane srebrną nicią, zaczęły wypadać na środku głowy. Oczy o kolorze zgniłej zieleni były zawsze doskonale zgrane z jego często roześmianymi ustami. Lekką otyłość właściciel starał się ukryć pod beżowym fartuchem. Poruszał się bardzo energicznie i zdarzało mu się nieraz zawadzić, o któryś ze stołów lub przypadkowo zgarnąć łokciem jakąś potrawę gościa.
Wówczas młoda i urocza blondynka z włosami upiętymi w piękny kok, z pod którego pojedyncze kosmyki wydostawały się i radośnie prezentowały się wokół szczupłej twarzy dziewczyny, przybiegała na miejsce incydentu, po czym szybko sprzątała cały bałagan. Międzyczasie zakładała za ucho włosy, zasłaniające jej widok lub z naganą w piwnych oczach spoglądała na gadatliwego męża.
Mężczyzna jak gdyby nie zauważał jej surowego wzroku, dalej racząc jakiegoś towarzysza z długą ciemną brodą, opowiastką o dzisiejszych dochodach karczmy.
Mikołaj ogarnął spojrzeniem całe pomieszczenie, przesłonięte cienką mgiełką dymu, a następnie zajął miejsce w jednym z zagłębień. Rita uczyniła to samo.
Zaintrygowany nowymi przybyszami właściciel stuknął łokciem zarumienioną od wysiłku blondynkę i kiwnął w stronę zagłębienia. Dziewczyna, jak zawsze, z lekkim niepokojem zerknęła w tamtym kierunku. Podeszła do klientów z życzliwym uśmiechem. 
-Co podać?- Zapytała, dyskretnie przyglądając się podróżnikom.
-A co oferujecie? – Stalowy głos przeniknął dziewczynę aż do szpiku kości.
-Gulasz z dzika na plackach ziemniaczano-gryczanych,- zaczęła niepewnie - szynkę z dzika z sosem żurawinowym, kotlet barani w borowikach, rosół z bażanta, gramatkę, kapuśniak gotowany na baraninie, kaczkę po kasztelańsku, kołduny z kapustą - dokończyła, patrząc podejrzliwie na skwaszoną minę rudowłosej.
-Gulasz z dzika, rosół z bażanta i dwie porcje kołdunów - zamówił Mikołaj, nie odrywając wzroku od oczu karczmarki. Jej piwne tęczówki posiadały piękny wzór. Dziewczyna speszyła się nieco natarczywym spojrzeniem chłopaka.
-Ona ma męża – burknęła Rita, gdy blondynka odeszła.
-Który ją zdradza - prychnął chłopak, kiwając głową na kobietę siedzącą niedaleko gestykulującego właściciela.
Miała długie czarne włosy spuszczone na nagie ramiona. Nie zasłaniały one jednak mocno wyciętego dekoltu. Równie ciemne oczy spoglądały kusząco na karczmarza spod długich, nienaturalnych rzęs. Pomalowane, czerwone usta uśmiechały się jednym kącikiem. Nad nimi widniał sztuczny pieprzyk. Duża ilość jasnego pudru nie ukrywała licznych zmarszczek goszczących na twarzy kobiety.
Karczmarz z lekkim załopotaniem zerkał w jej stronę. Każde spojrzenie na nią wiązało się z zająknięciem się właściciela podczas rozmowy. Klienci dobrze znający mężczyznę z jego gadulstwa, trącali się łokciami i uśmiechali znacząco.
-A usta miała jak maliny!- Rozległ się czyjś gruby, fałszujący śpiew.
Mężczyzna z rumianymi policzkami i kuflem piwa w reku, wszedł na stół i próbując nadążać za dźwiękami fortepianu, począł nudzić znaną piosenkę. Za każdym razem, gdy zgubił rytm upijał trochę alkoholu, po czym zachwiał się i ponownie rozpoczynał śpiew.
Inna pijana postać zaczepiła blondynkę niosącą parujące półmiski i szepnęła jej coś do ucha. Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi, a uczyniwszy to, zaśmiała głośno. I choć propozycja chłopaka była dość nietypowa, śmiech jej nie charakteryzował się drwiącym tonem.
Rozpromieniona podeszła do zajętego przez Ritę i Mikołaja stołu. Kiedy dostrzegła błękitne oczy ponownie uparcie w nią wpatrzone, natychmiast spoważniała i szybko odeszła.
-Masz już kogoś?- Zapytał chłopak, pochłaniając międzyczasie swoją porcję pierogów.
-Nie - odpowiedziała Rita, mieszając wolno łyżeczką w rosole. –Wszyscy są pijani, a niektórzy…- spojrzała na mężczyznę, podrzucającego kawałki mięsa, który po chwili otwierał szeroko buzię i liczył na to, że jedzenie trafi do ust. Towarzyszył mu głośny aplauz kolegów. –Szkoda gadać - westchnęła.
-A tamten w rogu? – Zaproponował, wskazując widelcem na młodego chłopaka.
Roztrzepana blond czupryna idealnie współgrała z rozbieganymi, szarymi oczami. Delikatne piegi zdobiły jego mały, spiczasty nos. Szerokie, spękane usta szybko konsumowały barani kotlet. Chudą i długą ręką chłopak, co jakiś czas ocierał otłuszczone wargi, a następie szybkimi łykami pił wino. Wszystkie czynności wykonywał jak gdyby z lekiem, a jego ruchu były nerwowe i kontrolowane. Wydawało się, iż chłopak odnosił wrażenie, że był obserwowany.
Rita zerknęła na niego z niesmakiem, ale wstała i usiadła obok niego. Chłopak zmierzył ją wzrokiem, po czym ignorując jej obecność, wrócił do poprzedniego zajęcia.
-Rita - rozpoczęła, wyciągając dłoń. Chłopak zbadał stan swojej, a uczyniwszy to, wytarł ją w spodnie.
-Mathias - wykrztusił, po przełknięciu potrawy.
-Nie pochodzę z tych stron, ale kiedy byłam mała mam zawsze wieczorem opowiadała mi o Porach Roku . Teraz te opowieści całkiem wyleciały mi z głowy. A szkoda - przerwała, aby udać, iż się na chwilę zamyśliła.- Pamiętam, że bardzo je lubiłam.
-Znam te historyjki - stwierdził beznamiętnie.
-Naprawdę? – Zaszczebiotała Rita. –Opowiedz mi! – Poprosiła, kładąc swoje dłonie na ręce chłopaka i patrząc na niego błagalnie.
Kiedy Rita przybierała inny wyraz twarzy niż ten, który posiadała zazwyczaj, była nawet urocza.
-Teraz?- Spytał i zmrużywszy oczy, rozejrzał się bacznie po karczmie.
-Wszystko w porządku?- Upewniała się rudowłosa, widząc podejrzliwość blondyna w każdym ruchu.
-Tak, tak…-potwierdził, nie przestając się rozglądać.- O czym dokładnie chcesz usłyszeć?
-O wszystkim – odpowiedziała swoim naturalnym tonem. Uznawszy, iż Mathias nie zwraca uwagi na jej zachowanie, przestala podszywać się pod kogoś innego. – Gdzie się znajdują, jak wyglądają, w jaki sposób działają…
Chłopak pochyliwszy się nad talerzem, spojrzał na nią zdziwiony.
-Po co ci to wszystko?
-Nieważne - usłyszał chłodną odpowiedź.
Wzruszył ramionami. Otarł twarz rękawem białej, przybrudzonej koszuli i wlepił swoje niespokojne oczy w Ritę.
-Warto na początku wspomnieć, że Pory Roku to siostry. Kiedyś były zwykłymi dziewczynami z wioski. Ciężko pracowały, żeby się utrzymać, w dodatku ich matka często chorowała. Nic dziwnego, że w końcu chciały się stamtąd wyrwać. Pewnego dnia ich marzenie stało się rzeczywiste. Do ich miejscowości przybył bogaty książę, poszukujący młodych panienek do towarzystwa dla jego małej siostrzyczki. W oczy od razu rzuciły mu się cztery dziewczyny, które chociaż były ogorzałe od słońca i brudne, odznaczały się nieprzeciętną urodą. Ciekawostką było to, iż żadna nie była podobna do drugiej – wtrącił.- Książę natychmiast je wybrał, a że był młody i przystojny siostry od razu się w nim zakochały. Był on jednak złym, egoistycznym człowiekiem. Gdy dostrzegł, jakimi uczuciami darzą go cztery dziewczyny zaczął zalecać się do każdej, co spowodowało, iż siostry pokłóciły się i znienawidziły. Wydarzyło się to podczas wyjątkowo groźnej nocy, kiedy to pioruny pojawiały się na niebie bardzo często, a deszcz przeraźliwie dudnił w szyby. Położyły się spać w oddzielnych komnatach. Obudziły się, w jakimś obcym miejscu i dowiedziały się, że zginęły. Jak do tego doszło - Mathias pokręcił głową - niewiadomo.
Od tego dnia Ilia pragnęła, aby pomimo całej tragedii wszystko nadal funkcjonowało według swoich tradycyjnych zasad, aby żadna rzecz już nigdy nie ucierpiała, dlatego starała się tchnąć życie w każdy przedmiot. Budziła rośliny do życia, sprawiała, że kwitły, promieniały. Była królową narodzin. Ludzie nazwali ją Wiosną.
Kolejna siostra –Verna- straciła zdrowy rozsądek. Śmiała się bez przerwy, ogrzewała ziemię promienistym słońcem. Chciała, aby każdy był tak samo szczęśliwy, jak ona. Otrzymała miano Lata.
Callista nigdy nie zdołała pogodzić się z nieszczęściem, jakie ją spotkało. Płakała bardzo często, racząc swoimi łzami całą naturę i wprawiając ją jednocześnie w ponury nastrój. Czasami przypominały się jej lata młodości, w których razem z siostrami bawiła się w berka wśród złocistych łanów zbóż, chodziła nad rześki strumyk. Wówczas błądziła po lesie, barwiąc liście na cieple barwy lub całkiem je likwidując. Stała się Jesienią.   
Ostatnia, najstarsza z dziewczyn –Hekate-zamknęła w sobie wszystkie gorące uczucia. Wydawało się, że została pozbawiona serca. Pokrywała całą przyrodę grubą warstwą lodu lub śniegu. Pragnęła przysłonić całe piękno, aby jej poglądy, dotyczące tego, iż na świecie istnieje tylko zło i brzydota, nie przestały być prawdziwe. Charakteryzowała się bezwzględnością i okrutnością. Z tych otóż powodów została określona Zimą.
-Nigdy bym nie pomyślała, że tak to wyglądało – stwierdziła Rita po zakończeniu opowieści, choć, tak naprawdę myślała o dość barwnym języku chłopaka. Wydawało się, że opowiadał te bajki już nie jeden raz.  – A gdzie się teraz znajdują? – Spytała uradowana tym, że rozmowa dobiegła końca, a Mathias nie zadawał zbędnych pytań czy też nie przedłużał spotkania.
-Legendy głoszą, że gdzieś wśród nas.
-Ale jak do nich dotrzeć?- Ponownie podjęła próbę, lekko zniecierpliwiona.
-To wiedzą już tylko wioskowe wyrocznie – odpowiedział spokojnie.
-Wioskowe wyrocznie- powtórzyła zdumiona. Potrząsnęła głową, żeby wyrzucić z siebie idiotyczne określenia, wypływające z ust Mathiasa.
-Posiadają jakąś moc? – Ciągnęła dalej.
-Tak! Ogromną! Jej źródłem są oczywiście cztery żywioły - ożywił się, ale gdy tylko zauważył swój entuzjazm, zgarbił się trochę, speszył i znów ogarnął nerwowym spojrzeniem pomieszczenie.
-Ale to tylko bajki – dodał ponuro.
-Wiadomo – uśmiechnęła się pobłażliwie. –Dzięki za pomoc – dokończyła niechętnie. I już miała wstać, kiedy jej wzrok padł na Mikołaja.
-Słuchaj…- zaczęła niepewnie.
Gdyby błękitnooki dowiedział się, co zamierza zrobić… Nie! Takiej szansy nie może przegapić!
-Co wiesz o stworzeniach, które żywią się ludzką krwią?
-Masz na myśli wampiry ?- Szepnął chłopak.
-Nie - odpowiedziała zrezygnowana.
-To może o Ignis?
Dziewczyna spojrzała na niego surowo.
-Wiesz coś o nich?
-Pytanie!- Zawołał. – Wszystko! Tylko…- napił się wina i przejechał dłonią po włosach.- tutaj nie lubią o nich słyszeć.
-Proszę cie, powiedz, chociaż w skrócie.
Rozgorączkowane zielone oczy wpatrywały się w niego jak gdyby błagały o litość, a nie prosił o zdradzenie ludowych wierzeń. Wzrok ten peszył Mathiasa. Spojrzał szybko na pomieszczenie, zanalizował położenia każdego klienta i zbliżył się do Rity. Jego oczy pierwszy raz przestały się rozglądać – nabrały tajemniczego wyrazu, a ściągnięte brwi świadczyły o największym skupieniu.
-To stworzenia, które żywiły się ludzkim cierpieniem. Jednak samo patrzenie na ów ból im nie wystarczało. Aby się nasycić musiały skonsumować cząstkę tego człowieka. Nie chcieli jeść ich ciał, dlatego postanowili odżywiać się ich łzami lub krwią.
-Dlaczego akurat krwią?- Przerwała Rita, za co została obrzucona karcącym spojrzeniem.
-Prędzej tolerowali tylko łzy, ale kiedy zaczęły powstawać legendy o wampirach, bestie wykorzystały ich sposób i jak się okazało krew była o wiele lepsza – powiedział jednym tchem.
-A co się dzieję po dostarczeniu organizmowi krwi lub łez? – Zapytała, przypominając sobie ostatnie wydarzenie. Zerknęła ukradkiem na Mikołaja, który przyglądał im się uważnie. Poczuła ogarniające ją ciepło, na jej czole pojawiły się małe kropelki potu.   
„Gdyby się dowiedział…”- powtarzała w myślach, a wówczas opanowywał ją jeszcze większy strach. Dopiero po tragicznej nocy zdołała ocenić prawdziwą siłę Mikołaja. Zaczęła się go obawiać.
-Takie jakby wyładowanie całej złości, która powstała w wyniku nagromadzenia pesymistycznych uczuć.
-Skąd wzięły się te istoty? To jacyś wysłannicy piekieł ?–  Zagadnęła.
-Nie, nie… Z piekłem na pewno nie współpracowały. Mu… Musze już iść. –zająknął się. Zerwał płaszcz z krzesła, po czym wybiegł z budynku. Zafascynowanie Rity tymi zmyślonymi historyjkami zaczęło go przerażać.
-Zaczekaj ! –Wrzasnęła.
W sieni wpadła na jakąś małą szafkę, a gdy w końcu udało jej się wydostać z karczmy, Mathias siedział na schodach, oddychając ciężko. Po jego twarzy spływały krople deszczu, a blond czupryna oklapła. Rita założyła kaptur i zajęła miejsce obok niego.
„O nie, kochaniutki, tak łatwo mi się nie wymskniesz.”- przyrzekła w duchu.
-Czy oni mogą przestać być tym kim są?       
-Nie wiem… -rzekł, co chwila spoglądając na drzwi wejściowe.
-Powiedz!- Krzyknęła rudowłosa. Wiedziała, że zaczyna przesadzać, lecz bojaźliwość chłopaka zaczęła ją irytować, a musiała, koniecznie musiała się dowiedzieć najważniejszej rzeczy. Ścisnęła blondyna za ramiona.
Szare oczy przybrały kształt kół. Przerażenie wymalowało się na twarzy Mathiasa w różnych barwach.
-Nie mogą - przełknął głośno ślinę.
-Widzisz! A jednak wiesz. Jak wyglądają? – Złość znów oszpeciła Ritę.
-Różnie… mogą przybrać postać człowieka albo zwierzęcia. Jak chcą… - jąkał się.
Wydawało mu się, iż Rita jest bazyliszkiem i wystarczy jej jedno straszne spojrzenie, aby zamienić go w kamień.
-A co jeśli nie będą się odżywiać? – Ciągnęła, nie zawracając uwagi na drżące ciało chłopaka.
-Będą niszczyć wszystko, co stanie im na drodze, aż w końcu zginą.
Dziewczyna wstała gwałtownie i weszła do karczmy. Mikołaj czekał na nią w tym samym miejscu.
-Co tak długo?- Spytał znudzony.
-Idiota z tego chłopaka – odpowiedziała wymijająco. Trzęsącą się ręką uniosła naczynie z winem. Wzięła duży łyk.
-Zamówiłeś pokoje?
Chłopak przytaknął.
-W takim razie dobranoc - powiedziała chłodno i zamknęła się w wynajętym pomieszczeniu.
Mikołaj długo wpatrywał się w drzwi, prowadzące do miejsca, w którym aktualnie znajdowała się Rita. Domyślał się, że teraz dziewczyna wie o wiele za dużo. Z hukiem odstawił kufel piwa, zwracając na siebie uwagę pozostałych klientów. Nawet widok uroczej blondynki zaczął go drażnić.      

 ____________________________________________________________________

[1] Pewnego razu Apollo stanął do zawodów muzycznych z Marsjaszem. Gra Marsjasza zadziwiła wszystkich słuchaczy, a jednak zawody wygrał boski Apollo, ponieważ nikt, poza Midiasem, nie chciał przeciwstawiać się bogu. (fragm. dotyczy mitologii greckiej, zaczerpnięty z „Przewodnik humanisty”)    

1 komentarz:

  1. Karczmowe opowieści to bezwątpienia najlepszy punkt rozdziału :) Dobra, czytam dalej

    OdpowiedzUsuń