sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 4



Było południe. Słońce pragnęło ogrzać nawet najmniejsze zakątki lasu, dlatego natrętnie przebijało się przez gęste zarośla i rozłożyste gałęzie drzew, szczycąc się przy tym swoimi możliwościami. Chmury, które rano pływały po niebie, teraz rozwiały się, oburzone przechwałkami żółtej kuli.
Jednak słońce, niezrażone obojętnością swoich towarzyszy, a wręcz ucieszone ich nieobecnością,- w końcu dzięki temu mogło same królować na błękitnym sklepieniu – świeciło, czując rozpierającą w sobie dumę. Niegrzeczne promyki, dla których rozkazy żółtej kuli nic nie znaczyły, wesoło bawiły się wśród leśnych strumyków, między liśćmi ,kwiatami, ale największą radość sprawiało im zaglądanie do okien małej chatki, stojącej na skraju ponurego lasu. 
 Domek był stary. Spróchniałe drewno, gdzieniegdzie odrywało się i spadało, przygniatając świeżą, zieloną trawę, lecz nikt nie zmusił się do tego, aby je podnieść. Leżało tak długo, dopóki słońce nie wysuszyło zmurszałej deski  i nie stała się ona garścią suchego prochu lub dopóki deszcz nie przestał urządzać jej codziennych kąpieli, tworząc z niej zgniliznę, która z czasem ,,wtapiała się’’ w podłoże.
Chatkę niegdyś zapewne otaczał niski, biały płotek, który teraz znajdował się wręcz w opłakanym stanie- w pewnych miejscach pochylał się, garbił, w innych zaś stał dumnie, prosto, wykorzystując do tego resztki swoich sił, i tylko zdarta, kiedyś śnieżnobiała, dziś brudna i zżółkła farba oraz połamane sztachety, zdradzały prawdziwy wiek ogrodzenia.   
Na pierwszy rzut oka wydawało się , że budynek ten jest zaniedbany, opuszczony. Nic bardziej mylnego!
Choć rzeczywiście był on zniszczony, gdyż brakowało w nim silnej, męskiej ręki, domek otaczał niezwykły urok. Być może była to zasługa czerwonych róż, które pięknie oplatały się na ścianach chatki albo błyszczących szyb, za którymi można było dojrzeć urocze, koronkowe firanki, i ich skrzypiących okiennic, na których widniały rzeźbione obrazki. Do tego chwytającego za serce widoku przyczynić się mogły również dwa koty,- jeden czarny z brązową plamką na uchu, drugi rudy z prześwitami ciemniejszych prążków- wylegujące się leniwie przed wejściem i wychylające swoje małe pyszczki w stronę promienistego słońca lub kłębki dymu, które spokojnie unosiły się w górę, niekiedy zasłaniając, porośnięty mchem dach.
Wydawałoby się, że całe życie wokół domu zostało spowolnione, iż jest senne, otoczone aurą opanowania. Kusiło rozkoszą lenistwa, rzucającego się w oczy.
I to właśnie po tym ogrodzie obok domku, gdzie jabłonie uginały się pod ciężarem śnieżnobiałych kwiatków ,pomieszanych z odcieniem różu, to właśnie po tej świeżo skoszonej, pachnącej trawie, przechadzała się śmierć.
Ze swoją wyszczerbioną kosą, przerzuconą przez ramię, czekała aż ktoś z obecnych zada swojemu bliźniemu ostateczny cios, aby potem ona mogła delikatnie przejechać po szyi ofiary swoją przerażającą bronią i zabrać duszę.
Twarz skrywała pod ciemnym kapturem, a i resztę ciała chowała przed światem, wkładając na siebie czarny płaszcz, który raził w oczy na tle cudownej przyrody. Można było dostrzec jedynie dłoń, która kurczowo trzymała kosę, a dzięki temu średniowieczne wierzenia w to, iż śmierć jest kościotrupem, legły w gruzach. Ręka jej bowiem nie lśniła gołymi kośćmi, choć przez jej porcelanowy kolor można by w to wątpić. Jednak trudno było odpowiedzieć na pytanie, kim była ta bezlitosna istota. Upadłym aniołem, który swoje niepowodzenia, smutki, chciał przenieść na kogoś innego? Człowiekiem, który z zazdrości o szczęście innych pragnął, aby oni także doznali cierpienia?
Znudzona śmierć oparła się ścianę chatki, a że jej ciało było lżejsze od piórka, nie obawiała się, o naruszenie obecnego stanu tego budynku. Mrużąc oczy przyglądała się z obrzydliwą satysfakcją, odbywającej się niedaleko niej scenie.
Zmęczony chłopak, o czym świadczyły jego podkrążone oczy, wciąż wymawiał jakieś imię, pochylając się nad dziewczyną, której skóra była śnieżnobiała niczym śnieg. Matowe, spękane usta wyglądały, tak jak gdyby jeden dotyk, jedno muśnięcie wiatru miało je skruszyć. Jedynie brązowe włosy lśniły żywym blaskiem, jakby posiadały własne życie. Chłopak, co jakiś czas brał dłoń dziewczyny i energicznym ruchami oraz oddechem próbował je rozgrzać. Niestety jej ręce były wciąż tak samo lodowate.
-Po co sprawdzasz tętno? -Zapytała rudowłosa, gdy jej towarzysz przyłożył dwa palce do szyi dziewczyny.- Przecież dobrze wiesz, że tu nie można wyczuć nawet bicia serca.
-Ale przecież Lea…-westchnął.
-Mikołaj…- podeszła do niego i położyła mu swoją dłoń na ramieniu. – Zanieś ją do groty i odpuść sobie. Wiem, że bez niej nie damy rady, ale możemy spróbować.
-To wszystko przez ciebie! –Wrzasnął.  Spojrzał na Ritę – jego wzrok przepełniał gniew. W oczach igrały mu iskry, które z mściwym uśmiechem starały się celowo trafić w towarzyszkę swojego pana.
Mikołaj zacisnął zęby i dłonie. Kopnął niewidoczną przeszkodę, leżącą na trawie, po czym ponownie podszedł do Lei.  
-Jak to przeze mnie?!- Zawołała lekko zdezorientowana Rita.
-Gdybyś nie kazała mi jej wtedy hipnotyzować…
-To chyba lepiej, że zginęła od hipnozy, bo jeśli oni mieliby ją przejąć… Nie życzyłabym tego nawet największemu wrogowi.
-Więc twoim zdaniem to dobrze, że Lea nie żyję?!
-Nie powiedziałam tego.
- Nagle zaczęłaś ograniczać swoje wypowiedzi?
-Uspokój się, bo pomyślę, że ci na niej zależało - prychnęła rudowłosa, poprawiając rude warkocze. Zerknęła ukradkiem na Mikołaja, który ponownie próbował przywrócić Leę do życia, po czym uniosła jedną brew.
-A więc zależało…- powiedziała cicho, przełykając głośno ślinę.
Zaczęła nerwowo bawić się skrawkiem bufiastego rękawa kremowej koszuli. Wysoki stan jej luźnych, brązowych spodni ściskał ją i powodował, że z trudem oddychała. Przewieszona przez ramię pochwa ze strzałami ciążyła jej – wydawała się być cięższa niż zwykle. Rita odnosiła wrażenie, że coś, co znajdowało się w jej gardle i utrudniało przełykanie, nagle wydostanie się stamtąd, zdradzając wszystkie sekrety.      
-Nie, nie zależało. Wiesz co mi obiecano za to, że ją tu przeniosę. To dla mnie bardzo ważne. Bez niej- wskazał palcem na ciało Lei- mogę, o tym zapomnieć i dalej tu tkwić. Nie mam zamiaru się poddać,  dlatego jednak spróbujemy sami. Musimy wykorzystać naszą ostatnią szansę – powiedział Mikołaj, tak chłodno, że Ritę przeszedł dreszcz.
Jego błękitne oczy były bez wyrazu, jak gdyby zasłoniła je gęsta mgła – straciły przez to na swoim uroku. Na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Stał obojętnie obok Lei, wpatrując się w niewidzialny punkt.
-Dzieciaczki! Chodźcie do środka. Takie słońce! Upał, że aż człowiek oddychać nie może. Kwiaty mi wszystkie poschną! Tyle pracy, tyle pracy – wołała kobieta, załamując ręce. –Ale to nic! Podleję je trochę to od razu łebki wystawią do góry - ciągnęła, uśmiechając się. Zmarszczki na jej twarzy przypominały sieć rzek. Rozchodziły się, tworząc mnóstwo odgałęzień, a po chwili ponownie się łączyły. Oznaki starości podkreślała także ogorzała cera. – A zwłaszcza, ty Rituś, powinnaś do  środka wejść, bo słońce cię połechta swoimi promieniami i będziesz tak jak ja wyglądała. Szkoda takiej ładnej, bladziutkiej skóry. Ho, ho, ho! Niejedna hrabianka by ci jej pozazdrościła! Chodź , chodź, kochana.
Kobieta spięła siwe włosy w długi, pięknie prezentujący się warkocz. Ubrana była w kwiecistą suknię, spod której wystawała równie kolorowa halka. Na ramiona narzuciła ciemny szal, idealnie ukrywający jej przerażającą chudość. Z  wciąż zaszklonych, niebieskich oczu można było wyczytać troskliwość i dobroduszność. Na rękach, które starowina starała się chować pomiędzy ufałdowaniami ubrania, widniały ślady ciężkiej pracy. Kobieta uśmiechała się serdecznie do swoich gości, lecz pomimo tego Mikołaj i Rita wiedzieli, jaki ból sprawia owej staruszce każdy ruch, każde słowo, wspominające jej męża. Z tego też powodu nie kazali na siebie czekać.
-Chwileczka. Zaraz przyniosę bułeczki. Upiekłam, jak byliście w ogrodzie – zawołała wesoło kobieta.
-Pomogę - zerwała się Rita, lecz staruszka ruchem ręki kazała jej z powrotem usiąść. 
-Jeszcze się, dziecko, nachodzisz!– Odpowiedziała, po czym zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu.
Rita westchnęła cicho. Do wielu rzeczy podchodziła z obojętnością, do części z nich drwiąco. Jednak ta staruszka wzbudzała w niej sprzeczne uczucia. Niesamowita uprzejmość, którą tak rzadko spotyka się u ludzi, sprawiła, że dziewczyna poczuła do tej kobiety coś na kształt sympatii. Teraz, wiedząc, że niedługo zostawi ją tu samą, bez niczyjej pomocy, z trudem powstrzymywała napływające do oczu łzy. Doskonale znała znaczenie słowa samotność, a patrząc na starą, bezradną staruszkę, rozumiała je jeszcze bardziej.
Z rozmyślań wyrwał ją Mikołaj, delikatnie klepiąc po plecach.
-Pamiętaj, że jeśli nam się uda, w końcu będzie szczęśliwa. 
Rita kiwnęła głową, ocierając maleńką, nieposłuszną łzę, która powoli ciekła po jej policzku.
-Co z Leą?- Zapytała, przybierając swój zwyczajny wyraz twarzy.  
-Zaniesiemy ją do groty. Nie powinna być tu pochowana, ale nie mamy innego wyjścia. Nie mogę przecież wrócić tam ponownie, nawet gdybym chciał, a wiesz, że chce i to bardzo. Musi nam się udać, rozumiesz? Musi! Tam jest całkiem inne życie. Tam…
-Tylko uważajcie, bo jeszcze gorące!    
Zapach świeżo upieczonych bułek, celowo bawił się pod nozdrzami gości i sprawiał, że nawet po sytym posiłku, niejeden odczuwałby głód. Nie wiedział on, jednak, że owych gości nie kusił apetyczny wygląd wypieków.
Rita ostatni raz ogarnęła wzrokiem całe pomieszczenie, w którym czuła się taka bezpieczna, wolna.
Choć było ono bardzo małe, mieściło się w nim mnóstwo rzeczy, a każda z nich jak gdyby opowiadała inną historię. 
Tuż przy oknie stał bujany fotel, wykonany przez męża staruszki. Kobieta często siedząc na nim, czekała na małżonka, międzyczasie haftując lub robiąc coś na drutach. Piękne narzuty i hafty, które wychodziły spod jej zręcznych palców  można było podziwiać prawie w każdej części pomieszczenia. Na drewnianych ścianach wisiały obrazy również wykonane przez kobietę. Tematyką dzieł najczęściej stawały się krajobrazy . Starowina niesamowicie realnie przenosiła piękno natury na papier i tylko gdzieniegdzie dodawała więcej światła, domalowywała wesołe elementy. Jednak gdyby ktoś przyjrzał się tym obrazom uważniej, zbadałby dokładnie każdą część dzieła, gdzieś pomiędzy drzewami, w oddali, ujrzałby wilka z zakrwawionymi kłami , smutną zjawę błądzącą po lesie, spalone przez ogień fragmenty cudownych łąk. Nie było dzieła, na którym nie znalazłby się jakiś brutalny, smutny szczegół.
Mniej więcej na środku pomieszczenia znajdował się niewielki stół z dwoma drewnianymi krzesłami. Ich oparcia zostały powykręcane w figlarny sposób.
Kwiaty, przez zamiłowanie do nich pani domu, były spotykane na każdym kroku. Widniały w wazonie na małej komódce, stole, parapecie- staruszka codziennie chodziła do lasu i zbierała nowe, aby zastąpić te stare i zwiędłe. Jedynie suszone róże wieszała obok wejścia  i nie zdejmowała ich tak długo, dopóki same nie stały się prochem.
Rita uwielbiała zapach, który zawsze gościł w domu kobiety. Woń różnych kwiatów, często pomieszana była z unoszącymi się oparami z kuchni, w której staruszka najczęściej piekła. Owy zapach uderzał w zmysły dziewczyny z niesamowitą siłą, przez co działał na nią uspakajająco, sprawiał, iż wpadała w jakiś dziwny trans, że zapominała o swojej złośliwej i drwiącej naturze.
Mikołaj lubił patrzeć na Ritę, kiedy była zamyślona lub rozmarzona. Widział wtedy na jej twarzy tyle szczęścia, szczerego zadowolenia. Wówczas jak gdyby zabierał od niej trochę tej radości i wczepiał w swoją duszę.
Dotknął ręką jej ramienia i wskazał głową na drzwi. Dziewczyna spojrzała na niego trochę nieprzytomnie, dając tym samym znak, że rozumie.  
Chłopak wyszedł z domu. Poraziła go jasność – w chatce staruszki, mimo, że znajdowało się tam mnóstwo kolorowych rzeczy, było ponuro, brakowało ,,tego czegoś’’ , co nadawałoby jej radosnego wyrazu.
Lea znajdowała się w tym samym miejscu, w którym ją zostawił- wciąż blada jak śnieg, nie dająca żadnej oznaki życia. Mikołaj westchnął cicho i wziął ją na ręce. Była lekka jak powietrze, coś powodowało, iż chłopak odniósł wrażenie, że jej ciało uciekało mu pomiędzy palcami.
Ruszył w stronę lasu. Irytowały go ptaki, które wesoło ćwierkały. Wydawało mu się, że te wstrętne ptaszyska cieszą się z śmierci niewinnej dziewczyny. Miał ochotę rzucić w nie kamieniem, lecz ciało Lei mu na to nie pozwalało. Nie dopuszczał do siebie myśli, iż żadne ze zwierząt nie interesuję się jego sprawami, a tym bardziej nie zwraca się do niego.
Mikołaj czuł wyrzuty sumienia i starał się je zagłuszyć, bezradnie wyładowując swoją złość  na innych. Nie było mu szkoda Lei. Owszem,była ładną, uroczą dziewczyną, ale nie posiadała własnego życia. Była jego marionetką, a potem miała stać się pacynką jeszcze wielu innych osób. Z jednej strony cieszył się, że tak to się dla niej skończyło. Oszczędziła sobie wiele trudu.
Wyrzuty sumienia dotyczyły wyłącznie jego osoby. Był zły, ale na siebie. Nie wykorzystał ogromnej szansy, dzięki której mógłby być szczęśliwy, możliwości, za pomocą, której zmieniłby życie tylu ludzi, tylu bliskich, sprawiłby, że oni także zaznaliby radości.
-Zamknijcie się wreszcie!  - Wrzasnął tak głośno, że wszystkie ptaki, które siedziały na gałęziach i przekręcały swoje łebki, patrząc na podróżnego, odleciały szybko, trzepocąc skrzydłami, a jego samego zabolało gardło. Zaklął cicho pod nosem.
,,Gdybym wiedział… Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nigdy bym tu nie wrócił. Dlaczego spośród wszystkich wybrali akurat mnie?  I po co ja się zgodziłem? Po co…? Żeby być bohaterem? Nie… Przecież nawet by mnie nie zapamiętali –prychnął.- Znam ich ból i cierpienie. Tak, to dlatego… -myślał, starając się usprawiedliwić przed własnym egoizmem. – I ci ludzie... Obiecałem coś, Ricie. Chociaż raz musze dotrzymać słowa, odwdzięczyć się za to, że jednak zemną jest, że czekała i nie zawiodła.’’
Pomimo tego, iż przyrzekł, że zrobi to dla Rity, wiedział, iż jest ona dla niego zbyt słabym źródłem motywacji. Ten fakt sprawił, że Mikołaj wściekł się jeszcze bardziej. Już nie słyszał radosnego ćwierkania ptaków, nie dostrzegł pięknego strumienia,którego tafla, dzięki słońcu mieniła się tysiącem barw, mnóstwa grzybów, które swoją wielkością wywołałyby u niejednego grzybiarza łzy szczęścia. Nie widział także rudych wiewiórek z puszystymi ogonami, które z ciekawością przyglądały się jego błękitnym oczom i przeskakiwały z jednej gałęzi na drugą, aby nie zgubić swojego obiektu zainteresowania.
Chłopak szedł nerwowym krokiem, gwałtownymi ruchami odganiając owady i rozgarniając zarośla, a jednocześnie zapominając jaki jest jego cel podróży. Po chwili przypomniał sobie o ciele Lei nagle zrobiło mu się przeraźliwie gorąco. Poczuł szum w głowie, a serce podeszło mu do gardła. Dopiero, gdy spojrzał na swoje ręce, kamień spadł mu z serca. Nie darzył jej jakimś szczególnym uczuciem, ale nie chciał dla niej źle. Musiał ją zanieść do groty, inaczej… Nawet nie chciał, o tym myśleć. Wzdrygnął się mimowolnie.
Ciało Lei stawało się coraz lżejsze, wydawało mu się, że ma na rękach zaplątaną pajęczynę- nie czuł jej ciężaru, lecz wiedział, że ma coś na dłoniach. Przyspieszył kroku.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo, niczym paleta malarza, mieniło się różnymi, ciepłymi kolorami, które wyglądały, jakby artyście rozlały się farby na płótnie-łączyły się tworząc całkiem inną barwę, następnie bledły, a potem znów wpadały w żywy ton, aby ponownie przejść cały rytuał od początku. Delikatne światło bijące od kolorowego sklepienia, z trudem przebijało się przez gęste zarośla, lecz kiedy w końcu się udało, świat od razu stawał się piękniejszy. W pomarańczowym blasku wyostrzały się zalety, a wady kryły się pod liśćmi rozłożystych drzew, wysokich paproci, karłowatych krzewów.
Jaskinia, w której Mikołaj miał zamiar pozostawić Leę, charakteryzowała się małym oszustwem. Na zewnątrz wydawała się być ogromna, sporadycznie porośnięta gdzieniegdzie trawą lub inną mało wymagającą rośliną. Z prawej strony można było dostrzec wąską strużkę wody, wypływającą powoli ze skały do jeziorka, które z czasem stawało się coraz większe. Jednak wnętrze jaskini było tak małe, że z ledwością mieściła się tam jedna osoba.
Mikołaj wszedł do niej ukrytym pomiędzy drzewami wejściem. Chłód od razu opanował jego ciało, łapczywie pochłaniając ciepło. Jedyną dobrą stroną był brak wilgoci.
Chłopak rozłożył brązowe płótno i ułożył na nim ciało. W miejscu, gdzie znajdowało się serce Lei, Mikołaj nakreślił palcem skomplikowany znak. Odczekał chwile, po czym uniósł dłoń dziewczyny. Nadal była zimna, ale masa jej ciała wróciła do normy. Skupiony Mikołaj kiwnął tylko głową, przytakując swoim myślom.
Ostatni raz spojrzał na Leę. Wyglądała, jak woskowa figurka. Mikołajowi nasunął się obraz z baśni ,,Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków’’. Niestety w życiu nie było szczęśliwego zakończenia- Śnieżka miała się już nigdy nie obudzić.
Chłopak zasłonił ciało dziewczyny błękitną zasłoną, po czym wyszedł z groty.
Na niebie zaczęły pojawiać się już pierwsze gwiazdy-  lśniły, tak mocno, że wydawałoby się, iż rywalizują między sobą, a żeby nie okazać się najbrzydszą, zbierały wszystkie swoje siły, które nad ranem się wyczerpywały.
Za dnia piękne, rozłożyste drzewa,  teraz wyglądały szkaradnie-wyciągały swoje długie, powykręcane ręce w stronę przechodnia, przerażały swoją posturą, a co najgorsze rzucały cienie, przypominające zgarbionych lub wygiętych w nienaturalnych pozach ludzi. Trudno było odróżnić prawdziwy zarys człowieka od tego ,,podrobionego’’. Sowy wydawały drażniące dźwięki, przerywając, co jakiś czas, budzącą zgrozę ciszę. W oddali można było usłyszeć wycie wilka lub przeszywający odgłos zabijanego przez niego zwierzęcia.  Gęsta mgła otulająca las, utrudniała widoczność, dlatego Mikołaj tylko dzięki temu, iż znał tę trasę na pamięć, zdołał unikać upadków i przeszkód.
Do uszu chłopaka dobiegł odgłos łamanej gałęzi. Odwrócił się gwałtownie i zmrużył oczy. W mlecznej zasłonie nie dostrzegł żadnego zarysu postaci lub zwierzęcia. Natężając słuch, ruszył dalej. Powoli i ostrożnie stawiał kroki, aby nie zdradzać swojej obecności. Serce zaczęło delikatnie łomotać, lecz Mikołaj natychmiast nasłał na nie rozum –natychmiast się uspokoiło.
Skradanie się , reagowanie na każdy ruch, nie pozwalanie na zaskoczenie się- dusza chłopaka cieszyła się i Mikołaj z trudem powstrzymywał się , żeby nie krzyknąć z radości. Tak, to był jego żywioł!
Trzask.
Tym razem dźwięk dochodził nie z tyłu, a z przodu.
,,Najwyraźniej za szybko się ucieszyłem, wie gdzie jestem.- Mikołaj otarł pot z czoła. -Sprytny jest, chce mnie zmylić.’’       
Chłopak uklęknął, rozglądając się wokół i szukając po omacku kamienia. W końcu natrafił na coś twardego. Rzucił z całej siły. Po chwili usłyszał plusk wody- kawałek skały wpadł do jeziorka obok jaskini.
,,Cholera! Nie w tą stronę!’’- skarcił się w duchu.
Trzask.
,,Coś’’ nie dało się oszukać. Mikołaj spojrzał w lewą stronę.
,,A co jeśli jest ich więcej?’’ –dopiero teraz chłopak pozwolił sercu bić w przeraźliwie szybkim tempie. Poczuł, jak strach powoli rozgaszcza się w jego ciele, jak co chwila obezwładnia mu kończyny. Miał pustkę w głowie- nie wiedział, co robić. Czekanie w ukryciu nie należało do najbardziej cenionych przez niego pomysłów.  
Położył się na ziemię, po czym zaczął się czołgać. Gęste zarośla stanowiły dla niego idealną kryjówkę.
Jego oddech był ciężki i nierówny. Zrobiło mu się niedobrze, gdy usłyszał wycie wilka. Ciepło, które gwałtownie go ogarnęło, uspokoiło drżące z zimna ciało.
Po kilku metrach zatrzymał się. Zmęczony brał głębokie oddechy, aby jak najszybciej przywrócić sobie trochę sił. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, iż oddanie Lei niewielkiej części swojej energii i masy, aby nie pozostawiać jej w tym fatalnym stanie, nie było najrozsądniejszym pomysłem, zwłaszcza, że musiał wrócić sam i to nocą.
Zmrużył oczy, lecz po utraceniu sił, jego wzrok stał się przeciętny. Miał ochotę się na czymś wyżyć, a dlatego, iż nie miał nic prócz ziemi, brał ją w garść i ściskał, tak długo dopóki nie poczuł bólu.  
Trzask.
Mikołaj drgnął.,,Coś’’ znajdowało się niedaleko niego. Spojrzał przed siebie. Musiał tylko przygotować się do szybkiego biegu. Wiedział, że zwierzęta nie wychodzą po za obszar lasu,a gdyby to nie było zwierze, zdążyłby dobiec do chatki staruszki- z Ritą pokonałby każdego.
Wstał, otarł pot z czoła. Rozejrzał się szybko i rzucił się biegiem do skraju lasu. Serce biło mu, jak szalone, a on sam czuł, że jest coraz słabszy. Jednak nie pozwolił sobie na chwilę odpoczynku. Gałęzie, których nie zdążył odgarnąć raniły go w twarz, uderzały w szyję. Małe, cierniste krzewy rozdzierały mu spodnie i raniły nogi. Mikołaj czując charakterystyczny, metaliczny smak w ustach, przyspieszył. Nie chciał zwabić krwią dodatkowego przeciwnika.
Ból.
Upadł wprost na korzeń i uderzył się w szczękę. Zaklął w duchu, na własną nieuwagę. Otarł krew z rozciętej wargi, po czym poczuł na swoim ramieniu sierść.
-Witaj, Mikołaju  – na dźwięk tego chłodnego, twardego głosu przez ciało Mikołaja przeszedł dziwny impuls, przypominający prąd- najpierw przepłynął przez cały przewód, a dopiero na końcu poraził. Jednak chłopak nie dał po sobie poznać, jak zaszokowało go, usłyszenie owego głosu.
-Zapewne nie spodziewałeś się, że jeszcze kiedyś mnie spotkasz, Mikołaju. My o tobie pamiętamy i nie mamy zamiaru zapomnieć, ale ty chyba nie posiadasz takiego samego postanowienia. Szkoda. Chociaż… - tu nieznajomy nachylił się nad uchem chłopaka. – Rządza rozlewania krwi nadal jest w tobie taka sama, jak kiedyś. Nie zmieniłeś się ani trochę, mój drogi, ani trochę!- Zaśmiał się szyderczo. -  Nie rozumiem, po co odwalasz tą całą szopkę. Wróć do nas. Nie oszukujmy się. Wiem,że tego pragniesz.
-Daj spokój, Maks. Skończyłem z tym – odpowiedział chłodno Mikołaj.
-Doprawdy? – Zawołał Maks, udając zdziwienie. – Tak jakoś dziwnie się składa, że widziałem cię dziś z dziewczyną – zaczął powoli. – Była martwa –fuknął mu do ucha- Nie pochowałeś jej, tylko zaniosłeś do groty. Wniosek nasuwa się sam. Byłeś tam, żeby zabić –syknął.- Przed nami nie musisz udawać. W końcu oficjalnie nadal jesteś jednym z nas. My cię rozumiemy – zaśmiał się złośliwie i drwiąco.
-Nie zabiłem jej –zaczął z idealnym spokojem na twarzy, jego głos był czysty i zimny, niezakłócony żadnym drżeniem.-Po za tym moje sprawy nie powinny cię obchodzić. Oficjalnie, owszem jestem tym, czym jesteście wy, ale tylko przez to, że nie mogę zerwać tej więzi, a uwierz mi, że nie pragnę niczego bardziej.
-Szkoda, naprawdę szkoda, że będę musiał cię wkrótce zabić. – Mikołaj, choć stał do Maksa tyłem, był pewny, że na jego twarzy gości złośliwy uśmieszek, a w oczach tkwiła iskierka ,zapowiadająca zemstę.- Nasz nowy Pan będzie od nas tego wymagał.
-Przyłączyliście się do niego? –Wymsknęło się Mikołajowi szybciej niż się tego spodziewał.
-Czyżby w twoim głosie dało się usłyszeć nutkę zainteresowania? Jeśli chcesz się dowiedzieć, chodź z nami.
-Nie chcę.
-Nie wysilaj się –skwitował Maks.– Idziemy! – Wrzasnął do reszty, która ukrywała się w zaroślach.
Mikołaj odwrócił się. Jego ciało zalała fala czułości.
-Artur! –Zawołał.
-Nie rozmawiam ze zdrajcami!- Krzyknął maluch.
Mikołaj usłyszał jeszcze obrzydliwy śmiech Maksa, po czym ponownie rzucił się biegiem.
Nie obchodziły go gałęzie raniące jego ciało, pajęczyny, przyczepiające się do jego twarzy, kamienie, o które się potykał, cieknąca krew. Wydawało mu się, że bezsilność rozerwie jego duszę. Szloch trząsł jego ciałem. Pokusa ciągnęła go w drugą stronę, lecz ostatkami sił udawało mu się ją pokonywać. Nie myśleć, nie myśleć! Uciekać, jak najdalej!  
Wybiegł z lasu, upadając na miękką trawę. Zacisnął w dłoni jej źdźbła.
-Długo się z nią nie mogłeś rozstać – prychnęła Rita, opierając się o ledwie stojący płot. Skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na Mikołaja swoim zwyczajnym wzorkiem- drwiąco z podniesioną brwią.
Chłopak wstał pospiesznie i szybko przemknął obok dziewczyny.
-Ruszamy dopiero o świcie.
Rita kiwnęła głową, uważnie przyglądając się Mikołajowi, dopóki nie straciła go z oczu. Potem zerknęła ukradkiem w stronę lasu i westchnęła.

1 komentarz:

  1. Nie spodziewałam tego...Sądziłam, że tym rozdziale Lea powstanie z martwych...ale może musi poleżeć przez trzy dni w grocie jak Jezus? ;) Ta staruszka z tej chatki...od razu na myśl nasunęły się moje babcie, ktòre w gotowości czekają, by mi dogodzić. I ciekawa sprawa z tym Maksem...
    Pozdrawiam Moon

    OdpowiedzUsuń