Było południe. Słońce pragnęło ogrzać nawet najmniejsze zakątki lasu,
dlatego natrętnie przebijało się przez gęste zarośla i rozłożyste gałęzie
drzew, szczycąc się przy tym swoimi możliwościami. Chmury, które rano pływały
po niebie, teraz rozwiały się, oburzone przechwałkami żółtej kuli.
Jednak słońce, niezrażone obojętnością swoich towarzyszy, a wręcz
ucieszone ich nieobecnością,- w końcu dzięki temu mogło same królować na
błękitnym sklepieniu – świeciło, czując rozpierającą w sobie dumę. Niegrzeczne
promyki, dla których rozkazy żółtej kuli nic nie znaczyły, wesoło bawiły się
wśród leśnych strumyków, między liśćmi ,kwiatami, ale największą radość
sprawiało im zaglądanie do okien małej chatki, stojącej na skraju ponurego
lasu.
Domek był stary. Spróchniałe drewno, gdzieniegdzie odrywało się i
spadało, przygniatając świeżą, zieloną trawę, lecz nikt nie zmusił się do tego,
aby je podnieść. Leżało tak długo, dopóki słońce nie wysuszyło zmurszałej
deski i nie stała się ona
garścią suchego prochu lub dopóki deszcz nie przestał urządzać jej codziennych
kąpieli, tworząc z niej zgniliznę, która z czasem ,,wtapiała się’’ w podłoże.
Chatkę niegdyś zapewne otaczał niski, biały płotek, który teraz znajdował
się wręcz w opłakanym stanie- w pewnych miejscach pochylał się, garbił, w
innych zaś stał dumnie, prosto, wykorzystując do tego resztki swoich sił, i
tylko zdarta, kiedyś śnieżnobiała, dziś brudna i zżółkła farba oraz połamane
sztachety, zdradzały prawdziwy wiek ogrodzenia.
Na pierwszy rzut oka wydawało się , że budynek ten jest zaniedbany,
opuszczony. Nic bardziej mylnego!
Choć rzeczywiście był on zniszczony, gdyż brakowało w nim silnej, męskiej
ręki, domek otaczał niezwykły urok. Być może była to zasługa czerwonych róż,
które pięknie oplatały się na ścianach chatki albo błyszczących szyb, za
którymi można było dojrzeć urocze, koronkowe firanki, i ich skrzypiących
okiennic, na których widniały rzeźbione obrazki. Do tego chwytającego za serce
widoku przyczynić się mogły również dwa koty,- jeden czarny z brązową plamką na
uchu, drugi rudy z prześwitami ciemniejszych prążków- wylegujące się leniwie
przed wejściem i wychylające swoje małe pyszczki w stronę promienistego słońca
lub kłębki dymu, które spokojnie unosiły się w górę, niekiedy zasłaniając,
porośnięty mchem dach.
Wydawałoby się, że całe życie wokół domu zostało spowolnione, iż jest
senne, otoczone aurą opanowania. Kusiło rozkoszą lenistwa, rzucającego się
w oczy.
I to właśnie po tym ogrodzie obok domku, gdzie jabłonie uginały się pod ciężarem
śnieżnobiałych kwiatków ,pomieszanych z odcieniem różu, to właśnie po tej
świeżo skoszonej, pachnącej trawie, przechadzała się śmierć.
Ze swoją wyszczerbioną kosą, przerzuconą przez ramię, czekała aż ktoś z
obecnych zada swojemu bliźniemu ostateczny cios, aby potem ona mogła delikatnie
przejechać po szyi ofiary swoją przerażającą bronią i zabrać duszę.
Twarz skrywała pod ciemnym kapturem, a i resztę ciała chowała przed
światem, wkładając na siebie czarny płaszcz, który raził w oczy na tle cudownej
przyrody. Można było dostrzec jedynie dłoń, która kurczowo trzymała kosę, a
dzięki temu średniowieczne wierzenia w to, iż śmierć jest kościotrupem, legły w
gruzach. Ręka jej bowiem nie lśniła gołymi kośćmi, choć przez jej porcelanowy
kolor można by w to wątpić. Jednak trudno było odpowiedzieć na pytanie, kim
była ta bezlitosna istota. Upadłym aniołem, który swoje niepowodzenia, smutki,
chciał przenieść na kogoś innego? Człowiekiem, który z zazdrości o szczęście
innych pragnął, aby oni także doznali cierpienia?
Znudzona śmierć oparła się ścianę chatki, a że jej ciało było lżejsze od
piórka, nie obawiała się, o naruszenie obecnego stanu tego budynku. Mrużąc oczy
przyglądała się z obrzydliwą satysfakcją, odbywającej się niedaleko niej
scenie.
Zmęczony chłopak, o czym świadczyły jego podkrążone oczy, wciąż wymawiał
jakieś imię, pochylając się nad dziewczyną, której skóra była śnieżnobiała
niczym śnieg. Matowe, spękane usta wyglądały, tak jak gdyby jeden dotyk, jedno
muśnięcie wiatru miało je skruszyć. Jedynie brązowe włosy lśniły żywym
blaskiem, jakby posiadały własne życie. Chłopak, co jakiś czas brał dłoń
dziewczyny i energicznym ruchami oraz oddechem próbował je rozgrzać. Niestety
jej ręce były wciąż tak samo lodowate.
-Po co sprawdzasz tętno? -Zapytała rudowłosa, gdy jej towarzysz przyłożył
dwa palce do szyi dziewczyny.- Przecież dobrze wiesz, że tu nie można wyczuć
nawet bicia serca.
-Ale przecież Lea…-westchnął.
-Mikołaj…- podeszła do niego i położyła mu swoją dłoń na ramieniu. –
Zanieś ją do groty i odpuść sobie. Wiem, że bez niej nie damy rady, ale możemy
spróbować.
-To wszystko przez ciebie! –Wrzasnął. Spojrzał na Ritę – jego wzrok przepełniał
gniew. W oczach igrały mu iskry, które z mściwym uśmiechem starały się celowo
trafić w towarzyszkę swojego pana.
Mikołaj zacisnął zęby i dłonie. Kopnął niewidoczną przeszkodę, leżącą na
trawie, po czym ponownie podszedł do Lei.
-Jak to przeze mnie?!- Zawołała lekko zdezorientowana Rita.
-Gdybyś nie kazała mi jej wtedy hipnotyzować…
-To chyba lepiej, że zginęła od hipnozy, bo jeśli oni mieliby ją przejąć…
Nie życzyłabym tego nawet największemu wrogowi.
-Więc twoim zdaniem to dobrze, że Lea nie żyję?!
-Nie powiedziałam tego.
- Nagle zaczęłaś ograniczać swoje wypowiedzi?
-Uspokój się, bo pomyślę, że ci na niej zależało - prychnęła rudowłosa,
poprawiając rude warkocze. Zerknęła ukradkiem na Mikołaja, który ponownie
próbował przywrócić Leę do życia, po czym uniosła jedną brew.
-A więc zależało…- powiedziała cicho, przełykając głośno ślinę.
Zaczęła nerwowo bawić się skrawkiem bufiastego rękawa kremowej koszuli.
Wysoki stan jej luźnych, brązowych spodni ściskał ją i powodował, że z trudem
oddychała. Przewieszona przez ramię pochwa ze strzałami ciążyła jej – wydawała
się być cięższa niż zwykle. Rita odnosiła wrażenie, że coś, co znajdowało się w
jej gardle i utrudniało przełykanie, nagle wydostanie się stamtąd, zdradzając
wszystkie sekrety.
-Nie, nie zależało. Wiesz co mi obiecano za to, że ją tu przeniosę. To
dla mnie bardzo ważne. Bez niej- wskazał palcem na ciało Lei- mogę, o tym
zapomnieć i dalej tu tkwić. Nie mam zamiaru się poddać, dlatego jednak spróbujemy sami. Musimy
wykorzystać naszą ostatnią szansę – powiedział Mikołaj, tak chłodno, że Ritę
przeszedł dreszcz.
Jego błękitne oczy były bez wyrazu, jak gdyby zasłoniła je gęsta mgła –
straciły przez to na swoim uroku. Na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Stał
obojętnie obok Lei, wpatrując się w niewidzialny punkt.
-Dzieciaczki! Chodźcie do środka. Takie słońce! Upał, że aż człowiek
oddychać nie może. Kwiaty mi wszystkie poschną! Tyle pracy, tyle pracy – wołała
kobieta, załamując ręce. –Ale to nic! Podleję je trochę to od razu łebki
wystawią do góry - ciągnęła, uśmiechając się. Zmarszczki na jej twarzy
przypominały sieć rzek. Rozchodziły się, tworząc mnóstwo odgałęzień, a po
chwili ponownie się łączyły. Oznaki starości podkreślała także ogorzała cera. –
A zwłaszcza, ty Rituś, powinnaś do środka
wejść, bo słońce cię połechta swoimi promieniami i będziesz tak jak ja
wyglądała. Szkoda takiej ładnej, bladziutkiej skóry. Ho, ho, ho! Niejedna
hrabianka by ci jej pozazdrościła! Chodź , chodź, kochana.
Kobieta spięła siwe włosy w długi, pięknie prezentujący się warkocz.
Ubrana była w kwiecistą suknię, spod której wystawała równie kolorowa halka. Na
ramiona narzuciła ciemny szal, idealnie ukrywający jej przerażającą chudość. Z wciąż zaszklonych, niebieskich
oczu można było wyczytać troskliwość i dobroduszność. Na rękach, które
starowina starała się chować pomiędzy ufałdowaniami ubrania, widniały ślady
ciężkiej pracy. Kobieta uśmiechała się serdecznie do swoich gości, lecz pomimo
tego Mikołaj i Rita wiedzieli, jaki ból sprawia owej staruszce każdy ruch,
każde słowo, wspominające jej męża. Z tego też powodu nie kazali na siebie
czekać.
-Chwileczka. Zaraz przyniosę bułeczki. Upiekłam, jak byliście w ogrodzie
– zawołała wesoło kobieta.
-Pomogę - zerwała się Rita, lecz staruszka ruchem ręki kazała jej z
powrotem usiąść.
-Jeszcze się, dziecko, nachodzisz!– Odpowiedziała, po czym zniknęła w
sąsiednim pomieszczeniu.
Rita westchnęła cicho. Do wielu rzeczy podchodziła z obojętnością, do
części z nich drwiąco. Jednak ta staruszka wzbudzała w niej sprzeczne uczucia.
Niesamowita uprzejmość, którą tak rzadko spotyka się u ludzi, sprawiła, że
dziewczyna poczuła do tej kobiety coś na kształt sympatii. Teraz, wiedząc, że
niedługo zostawi ją tu samą, bez niczyjej pomocy, z trudem powstrzymywała
napływające do oczu łzy. Doskonale znała znaczenie słowa samotność, a patrząc
na starą, bezradną staruszkę, rozumiała je jeszcze bardziej.
Z rozmyślań wyrwał ją Mikołaj, delikatnie klepiąc po plecach.
-Pamiętaj, że jeśli nam się uda, w końcu będzie szczęśliwa.
Rita kiwnęła głową, ocierając maleńką, nieposłuszną łzę, która powoli
ciekła po jej policzku.
-Co z Leą?- Zapytała, przybierając swój zwyczajny wyraz twarzy.
-Zaniesiemy ją do groty. Nie powinna być tu pochowana, ale nie mamy
innego wyjścia. Nie mogę przecież wrócić tam ponownie, nawet gdybym chciał, a
wiesz, że chce i to bardzo. Musi nam się udać, rozumiesz? Musi! Tam jest
całkiem inne życie. Tam…
-Tylko uważajcie, bo jeszcze gorące!
Zapach świeżo upieczonych bułek, celowo bawił się pod nozdrzami gości i
sprawiał, że nawet po sytym posiłku, niejeden odczuwałby głód. Nie wiedział on,
jednak, że owych gości nie kusił apetyczny wygląd wypieków.
Rita ostatni raz ogarnęła wzrokiem całe pomieszczenie, w którym czuła się
taka bezpieczna, wolna.
Choć było ono bardzo małe, mieściło się w nim mnóstwo rzeczy, a każda z
nich jak gdyby opowiadała inną historię.
Tuż przy oknie stał bujany fotel, wykonany przez męża staruszki. Kobieta
często siedząc na nim, czekała na małżonka, międzyczasie haftując lub robiąc
coś na drutach. Piękne narzuty i hafty, które wychodziły spod jej zręcznych
palców można było
podziwiać prawie w każdej części pomieszczenia. Na drewnianych ścianach wisiały
obrazy również wykonane przez kobietę. Tematyką dzieł najczęściej stawały się
krajobrazy . Starowina niesamowicie realnie przenosiła piękno natury na papier
i tylko gdzieniegdzie dodawała więcej światła, domalowywała wesołe elementy. Jednak
gdyby ktoś przyjrzał się tym obrazom uważniej, zbadałby dokładnie każdą część
dzieła, gdzieś pomiędzy drzewami, w oddali, ujrzałby wilka z zakrwawionymi
kłami , smutną zjawę błądzącą po lesie, spalone przez ogień fragmenty cudownych
łąk. Nie było dzieła, na którym nie znalazłby się jakiś brutalny, smutny
szczegół.
Mniej więcej na środku pomieszczenia znajdował się niewielki stół z dwoma
drewnianymi krzesłami. Ich oparcia zostały powykręcane w figlarny sposób.
Kwiaty, przez zamiłowanie do nich pani domu, były spotykane na każdym
kroku. Widniały w wazonie na małej komódce, stole, parapecie- staruszka
codziennie chodziła do lasu i zbierała nowe, aby zastąpić te stare i zwiędłe.
Jedynie suszone róże wieszała obok wejścia i nie zdejmowała ich tak długo, dopóki
same nie stały się prochem.
Rita uwielbiała zapach, który zawsze gościł w domu kobiety. Woń różnych
kwiatów, często pomieszana była z unoszącymi się oparami z kuchni, w której
staruszka najczęściej piekła. Owy zapach uderzał w zmysły dziewczyny z niesamowitą
siłą, przez co działał na nią uspakajająco, sprawiał, iż wpadała w jakiś dziwny
trans, że zapominała o swojej złośliwej i drwiącej naturze.
Mikołaj lubił patrzeć na Ritę, kiedy była zamyślona lub rozmarzona.
Widział wtedy na jej twarzy tyle szczęścia, szczerego zadowolenia. Wówczas jak
gdyby zabierał od niej trochę tej radości i wczepiał w swoją duszę.
Dotknął ręką jej ramienia i wskazał głową na drzwi. Dziewczyna spojrzała
na niego trochę nieprzytomnie, dając tym samym znak, że rozumie.
Chłopak wyszedł z domu. Poraziła go jasność – w chatce staruszki, mimo,
że znajdowało się tam mnóstwo kolorowych rzeczy, było ponuro, brakowało ,,tego
czegoś’’ , co nadawałoby jej radosnego wyrazu.
Lea znajdowała się w tym samym miejscu, w którym ją zostawił- wciąż blada
jak śnieg, nie dająca żadnej oznaki życia. Mikołaj westchnął cicho i wziął ją
na ręce. Była lekka jak powietrze, coś powodowało, iż chłopak odniósł wrażenie,
że jej ciało uciekało mu pomiędzy palcami.
Ruszył w stronę lasu. Irytowały go ptaki, które wesoło ćwierkały.
Wydawało mu się, że te wstrętne ptaszyska cieszą się z śmierci niewinnej
dziewczyny. Miał ochotę rzucić w nie kamieniem, lecz ciało Lei mu na to nie
pozwalało. Nie dopuszczał do siebie myśli, iż żadne ze zwierząt nie interesuję
się jego sprawami, a tym bardziej nie zwraca się do niego.
Mikołaj czuł wyrzuty sumienia i starał się je zagłuszyć, bezradnie
wyładowując swoją złość na
innych. Nie było mu szkoda Lei. Owszem,była ładną, uroczą dziewczyną, ale nie
posiadała własnego życia. Była jego marionetką, a potem miała stać się pacynką
jeszcze wielu innych osób. Z jednej strony cieszył się, że tak to się dla niej
skończyło. Oszczędziła sobie wiele trudu.
Wyrzuty sumienia dotyczyły wyłącznie jego osoby. Był zły, ale na siebie.
Nie wykorzystał ogromnej szansy, dzięki której mógłby być szczęśliwy,
możliwości, za pomocą, której zmieniłby życie tylu ludzi, tylu bliskich, sprawiłby,
że oni także zaznaliby radości.
-Zamknijcie się wreszcie! -
Wrzasnął tak głośno, że wszystkie ptaki, które siedziały na gałęziach i
przekręcały swoje łebki, patrząc na podróżnego, odleciały szybko, trzepocąc
skrzydłami, a jego samego zabolało gardło. Zaklął cicho pod nosem.
,,Gdybym wiedział… Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nigdy bym tu
nie wrócił. Dlaczego spośród wszystkich wybrali akurat mnie? I po co ja się zgodziłem? Po co…? Żeby
być bohaterem? Nie… Przecież nawet by mnie nie zapamiętali –prychnął.- Znam ich
ból i cierpienie. Tak, to dlatego… -myślał, starając się usprawiedliwić przed
własnym egoizmem. – I ci ludzie... Obiecałem coś, Ricie. Chociaż raz musze
dotrzymać słowa, odwdzięczyć się za to, że jednak zemną jest, że czekała i nie
zawiodła.’’
Pomimo tego, iż przyrzekł, że zrobi to dla Rity, wiedział, iż jest ona
dla niego zbyt słabym źródłem motywacji. Ten fakt sprawił, że Mikołaj wściekł
się jeszcze bardziej. Już nie słyszał radosnego ćwierkania ptaków, nie
dostrzegł pięknego strumienia,którego tafla, dzięki słońcu mieniła się tysiącem
barw, mnóstwa grzybów, które swoją wielkością wywołałyby u niejednego grzybiarza
łzy szczęścia. Nie widział także rudych wiewiórek z puszystymi ogonami, które z
ciekawością przyglądały się jego błękitnym oczom i przeskakiwały z jednej
gałęzi na drugą, aby nie zgubić swojego obiektu zainteresowania.
Chłopak szedł nerwowym krokiem, gwałtownymi ruchami odganiając owady i
rozgarniając zarośla, a jednocześnie zapominając jaki jest jego cel podróży. Po
chwili przypomniał sobie o ciele Lei nagle zrobiło mu się przeraźliwie gorąco.
Poczuł szum w głowie, a serce podeszło mu do gardła. Dopiero, gdy spojrzał na
swoje ręce, kamień spadł mu z serca. Nie darzył jej jakimś szczególnym
uczuciem, ale nie chciał dla niej źle. Musiał ją zanieść do groty, inaczej…
Nawet nie chciał, o tym myśleć. Wzdrygnął się mimowolnie.
Ciało Lei stawało się coraz lżejsze, wydawało mu się, że ma na rękach
zaplątaną pajęczynę- nie czuł jej ciężaru, lecz wiedział, że ma coś na
dłoniach. Przyspieszył kroku.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo, niczym paleta malarza, mieniło
się różnymi, ciepłymi kolorami, które wyglądały, jakby artyście rozlały się
farby na płótnie-łączyły się tworząc całkiem inną barwę, następnie bledły, a
potem znów wpadały w żywy ton, aby ponownie przejść cały rytuał od początku.
Delikatne światło bijące od kolorowego sklepienia, z trudem przebijało się
przez gęste zarośla, lecz kiedy w końcu się udało, świat od razu stawał się
piękniejszy. W pomarańczowym blasku wyostrzały się zalety, a wady kryły się pod
liśćmi rozłożystych drzew, wysokich paproci, karłowatych krzewów.
Jaskinia, w której Mikołaj miał zamiar pozostawić Leę, charakteryzowała
się małym oszustwem. Na zewnątrz wydawała się być ogromna, sporadycznie
porośnięta gdzieniegdzie trawą lub inną mało wymagającą rośliną. Z prawej
strony można było dostrzec wąską strużkę wody, wypływającą powoli ze skały do
jeziorka, które z czasem stawało się coraz większe. Jednak wnętrze jaskini było
tak małe, że z ledwością mieściła się tam jedna osoba.
Mikołaj wszedł do niej ukrytym pomiędzy drzewami wejściem. Chłód od razu
opanował jego ciało, łapczywie pochłaniając ciepło. Jedyną dobrą stroną był
brak wilgoci.
Chłopak rozłożył brązowe płótno i ułożył na nim ciało. W miejscu, gdzie
znajdowało się serce Lei, Mikołaj nakreślił palcem skomplikowany znak. Odczekał
chwile, po czym uniósł dłoń dziewczyny. Nadal była zimna, ale masa jej ciała
wróciła do normy. Skupiony Mikołaj kiwnął tylko głową, przytakując swoim
myślom.
Ostatni raz spojrzał na Leę. Wyglądała, jak woskowa figurka. Mikołajowi
nasunął się obraz z baśni ,,Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków’’. Niestety
w życiu nie było szczęśliwego zakończenia- Śnieżka miała się już nigdy nie
obudzić.
Chłopak zasłonił ciało dziewczyny błękitną zasłoną, po czym wyszedł z
groty.
Na niebie zaczęły pojawiać się już pierwsze gwiazdy- lśniły, tak mocno, że wydawałoby
się, iż rywalizują między sobą, a żeby nie okazać się najbrzydszą, zbierały
wszystkie swoje siły, które nad ranem się wyczerpywały.
Za dnia piękne, rozłożyste drzewa, teraz
wyglądały szkaradnie-wyciągały swoje długie, powykręcane ręce w stronę
przechodnia, przerażały swoją posturą, a co najgorsze rzucały cienie,
przypominające zgarbionych lub wygiętych w nienaturalnych pozach ludzi. Trudno
było odróżnić prawdziwy zarys człowieka od tego ,,podrobionego’’. Sowy wydawały
drażniące dźwięki, przerywając, co jakiś czas, budzącą zgrozę ciszę. W oddali
można było usłyszeć wycie wilka lub przeszywający odgłos zabijanego przez niego
zwierzęcia. Gęsta mgła
otulająca las, utrudniała widoczność, dlatego Mikołaj tylko dzięki temu, iż
znał tę trasę na pamięć, zdołał unikać upadków i przeszkód.
Do uszu chłopaka dobiegł odgłos łamanej gałęzi. Odwrócił się gwałtownie i
zmrużył oczy. W mlecznej zasłonie nie dostrzegł żadnego zarysu postaci lub
zwierzęcia. Natężając słuch, ruszył dalej. Powoli i ostrożnie stawiał kroki,
aby nie zdradzać swojej obecności. Serce zaczęło delikatnie łomotać, lecz
Mikołaj natychmiast nasłał na nie rozum –natychmiast się uspokoiło.
Skradanie się , reagowanie na każdy ruch, nie pozwalanie na zaskoczenie
się- dusza chłopaka cieszyła się i Mikołaj z trudem powstrzymywał się , żeby
nie krzyknąć z radości. Tak, to był jego żywioł!
Trzask.
Tym razem dźwięk dochodził nie z tyłu, a z przodu.
,,Najwyraźniej za szybko się ucieszyłem, wie gdzie jestem.- Mikołaj otarł
pot z czoła. -Sprytny jest, chce mnie zmylić.’’
Chłopak uklęknął, rozglądając się wokół i szukając po omacku kamienia. W
końcu natrafił na coś twardego. Rzucił z całej siły. Po chwili usłyszał plusk
wody- kawałek skały wpadł do jeziorka obok jaskini.
,,Cholera! Nie w tą stronę!’’- skarcił się w duchu.
Trzask.
,,Coś’’ nie dało się oszukać. Mikołaj spojrzał w lewą stronę.
,,A co jeśli jest ich więcej?’’ –dopiero teraz chłopak pozwolił sercu bić
w przeraźliwie szybkim tempie. Poczuł, jak strach powoli rozgaszcza się w jego
ciele, jak co chwila obezwładnia mu kończyny. Miał pustkę w głowie- nie
wiedział, co robić. Czekanie w ukryciu nie należało do najbardziej cenionych
przez niego pomysłów.
Położył się na ziemię, po czym zaczął się czołgać. Gęste zarośla
stanowiły dla niego idealną kryjówkę.
Jego oddech był ciężki i nierówny. Zrobiło mu się niedobrze, gdy usłyszał
wycie wilka. Ciepło, które gwałtownie go ogarnęło, uspokoiło drżące z zimna
ciało.
Po kilku metrach zatrzymał się. Zmęczony brał głębokie oddechy, aby jak
najszybciej przywrócić sobie trochę sił. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, iż
oddanie Lei niewielkiej części swojej energii i masy, aby nie pozostawiać jej w
tym fatalnym stanie, nie było najrozsądniejszym pomysłem, zwłaszcza, że musiał
wrócić sam i to nocą.
Zmrużył oczy, lecz po utraceniu sił, jego wzrok stał się przeciętny. Miał
ochotę się na czymś wyżyć, a dlatego, iż nie miał nic prócz ziemi, brał ją w
garść i ściskał, tak długo dopóki nie poczuł bólu.
Trzask.
Mikołaj drgnął.,,Coś’’ znajdowało się niedaleko niego. Spojrzał przed
siebie. Musiał tylko przygotować się do szybkiego biegu. Wiedział, że zwierzęta
nie wychodzą po za obszar lasu,a gdyby to nie było zwierze, zdążyłby dobiec do
chatki staruszki- z Ritą pokonałby każdego.
Wstał, otarł pot z czoła. Rozejrzał się szybko i rzucił się biegiem do
skraju lasu. Serce biło mu, jak szalone, a on sam czuł, że jest coraz słabszy.
Jednak nie pozwolił sobie na chwilę odpoczynku. Gałęzie, których nie zdążył
odgarnąć raniły go w twarz, uderzały w szyję. Małe, cierniste krzewy
rozdzierały mu spodnie i raniły nogi. Mikołaj czując charakterystyczny,
metaliczny smak w ustach, przyspieszył. Nie chciał zwabić krwią dodatkowego
przeciwnika.
Ból.
Upadł wprost na korzeń i uderzył się w szczękę. Zaklął w duchu, na własną
nieuwagę. Otarł krew z rozciętej wargi, po czym poczuł na swoim ramieniu
sierść.
-Witaj, Mikołaju – na
dźwięk tego chłodnego, twardego głosu przez ciało Mikołaja przeszedł dziwny
impuls, przypominający prąd- najpierw przepłynął przez cały przewód, a dopiero
na końcu poraził. Jednak chłopak nie dał po sobie poznać, jak zaszokowało go,
usłyszenie owego głosu.
-Zapewne nie spodziewałeś się, że jeszcze kiedyś mnie spotkasz, Mikołaju.
My o tobie pamiętamy i nie mamy zamiaru zapomnieć, ale ty chyba nie posiadasz
takiego samego postanowienia. Szkoda. Chociaż… - tu nieznajomy nachylił się nad
uchem chłopaka. – Rządza rozlewania krwi nadal jest w tobie taka sama, jak
kiedyś. Nie zmieniłeś się ani trochę, mój drogi, ani trochę!- Zaśmiał się
szyderczo. - Nie rozumiem,
po co odwalasz tą całą szopkę. Wróć do nas. Nie oszukujmy się. Wiem,że tego
pragniesz.
-Daj spokój, Maks. Skończyłem z tym – odpowiedział chłodno Mikołaj.
-Doprawdy? – Zawołał Maks, udając zdziwienie. – Tak jakoś dziwnie się
składa, że widziałem cię dziś z dziewczyną – zaczął powoli. – Była martwa
–fuknął mu do ucha- Nie pochowałeś jej, tylko zaniosłeś do groty. Wniosek
nasuwa się sam. Byłeś tam, żeby zabić –syknął.- Przed nami nie musisz udawać. W
końcu oficjalnie nadal jesteś jednym z nas. My cię rozumiemy – zaśmiał się
złośliwie i drwiąco.
-Nie zabiłem jej –zaczął z idealnym spokojem na twarzy, jego głos był
czysty i zimny, niezakłócony żadnym drżeniem.-Po za tym moje sprawy nie powinny
cię obchodzić. Oficjalnie, owszem jestem tym, czym jesteście wy, ale tylko
przez to, że nie mogę zerwać tej więzi, a uwierz mi, że nie pragnę niczego
bardziej.
-Szkoda, naprawdę szkoda, że będę musiał cię wkrótce zabić. – Mikołaj,
choć stał do Maksa tyłem, był pewny, że na jego twarzy gości złośliwy
uśmieszek, a w oczach tkwiła iskierka ,zapowiadająca zemstę.- Nasz nowy Pan
będzie od nas tego wymagał.
-Przyłączyliście się do niego? –Wymsknęło się Mikołajowi szybciej niż się
tego spodziewał.
-Czyżby w twoim głosie dało się usłyszeć nutkę zainteresowania? Jeśli
chcesz się dowiedzieć, chodź z nami.
-Nie chcę.
-Nie wysilaj się –skwitował Maks.– Idziemy! – Wrzasnął do reszty, która
ukrywała się w zaroślach.
Mikołaj odwrócił się. Jego ciało zalała fala czułości.
-Artur! –Zawołał.
-Nie rozmawiam ze zdrajcami!- Krzyknął maluch.
Mikołaj usłyszał jeszcze obrzydliwy śmiech Maksa, po czym ponownie rzucił
się biegiem.
Nie obchodziły go gałęzie raniące jego ciało, pajęczyny, przyczepiające
się do jego twarzy, kamienie, o które się potykał, cieknąca krew. Wydawało mu
się, że bezsilność rozerwie jego duszę. Szloch trząsł jego ciałem. Pokusa
ciągnęła go w drugą stronę, lecz ostatkami sił udawało mu się ją pokonywać. Nie
myśleć, nie myśleć! Uciekać, jak najdalej!
Wybiegł z lasu, upadając na miękką trawę. Zacisnął w dłoni jej źdźbła.
-Długo się z nią nie mogłeś rozstać – prychnęła Rita, opierając się o
ledwie stojący płot. Skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na Mikołaja swoim
zwyczajnym wzorkiem- drwiąco z podniesioną brwią.
Chłopak wstał pospiesznie i szybko przemknął obok dziewczyny.
-Ruszamy dopiero o świcie.
Rita kiwnęła głową, uważnie przyglądając się Mikołajowi, dopóki nie
straciła go z oczu. Potem zerknęła ukradkiem w stronę lasu i westchnęła.
Nie spodziewałam tego...Sądziłam, że tym rozdziale Lea powstanie z martwych...ale może musi poleżeć przez trzy dni w grocie jak Jezus? ;) Ta staruszka z tej chatki...od razu na myśl nasunęły się moje babcie, ktòre w gotowości czekają, by mi dogodzić. I ciekawa sprawa z tym Maksem...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Moon