Noc
zachłannie brała w swe ramiona lasy, budynki, jeziora. Wkradała się w
najmniejsze zakątki, chcąc każdą rzecz otulić swoją ciemną szatą usłaną
migoczącymi gwiazdami. Pragnęła, aby każdy wiedział, iż w tej chwili nie ma
nikogo, kto nie podlegałby jej władzy. Szczyciła się tym całkowicie
zapominając, iż rano ktoś inny zajmie jej miejsce.
Niektóre
latarnie rzucały blady snop światła na chodniki, inne zaś, jak gdyby bojąc się
gniewu obecnej królowej, gasły, pozwalając na to, aby pochłonęła je wszechobecna
ciemność. Wokół panowała cisza, której nie przerywało, jak to zazwyczaj się
zdarzało, szczekanie psów czy też wściekłe syczenie rywalizujących ze sobą
kotów. Jedynie stukot obcasów budził uśpioną przyrodę i echem roznosił się
wśród budynków.
Właścicielką
czarnych butów, które wywoływały dezaprobatę u wyrwanej ze snu natury, była
wysoka dziewczyna o prawdziwie kobiecych kształtach. Jednak nie to przyciągało
w niej uwagę. Ciemne oczy, przypominające kawałki mlecznej czekolady, które
otaczały delikatnie wytuszowane rzęsy o rzadko spotykanej długości, sprawiały,
że dziwny dreszcz przechodził każdego, kto napotkał wyzywający, a zarazem tak
kuszący wzrok ów dziewczyny. Brązowe loki, obciążone dużą ilością pianki do
włosów, delikatnie opadały na ramiona.
Dziewczyna
szła pewnym krokiem przed siebie, trzymając w ręku małą parasolkę. Miała na
sobie ciemny strój, dzięki czemu nie wyróżniała się na nieoświetlonych
terenach. W jej ruchach można było dostrzec wdzięk i elegancję.
Gdy owa
tajemnicza postać znalazła się niedaleko wysoko cenionej w mieście restauracji,
skręciła w mroczny zaułek. Pospiesznie wyciągnęła z torebki krwiście czerwoną
szminkę i pomalowała nią usta, po czym zdjęła czarną skórzaną kurtkę, którą
natychmiast zastąpiła eleganckim żakietem. Szyję i nadgarstek ozdobiła
srebrnymi dodatkami z lśniącymi, wiele
wartymi kamieniami. Włosy spięła równie błyszczącą, jak pozostała część
biżuterii, klamrą. Wówczas w jej uszach zaiskrzyły drogocenne kolczyki. Dziewczyna,
zadowolona z efektu, poprawiła obcisłą sukienkę i spokojnie ruszyła w stronę
restauracji ,,Wenus’’.
W
pomieszczeniu panował ruch. Kelnerzy z lekko przestraszonymi twarzami biegli na
złamanie karku, widząc jakiekolwiek kiwnięcie ozdobionych diamentowym
pierścieniami palców. Klientami ,,Wenus’’ byli najczęściej bogaci biznesmeni i
milionerzy. Sama praca w restauracji była zaszczytem, a co dopiero uczęszczanie
do niej.
Brązowe
ściany idealnie pasowały do morelowego sufitu. Zwisały z niego piękne
żyrandole, które mieniły się tak wieloma barwami, iż można by pomyśleć, że
pochłonęły kolory z całego świata. Na stolikach, które były od siebie oddalone
tak, aby można było swobodnie rozmawiać, nie obawiając się, iż klient z
sąsiedniego stolika coś usłyszy, widniały beżowe serwetki, celowo ułożone w ,,artystycznym
nieładzie’’. Między pofałdowaniami materiału leżały czerwone róże, które panie
po wizycie w ,,Wenus’’ najczęściej zabierały ze sobą. Restauracja była
urządzona w prostym i gustownym stylu - bez przepychu oraz bez zbędnych,
rażących dodatków.
Tuż
przy wejściu wisiało ogromne lustro w złotej oprawie, na której ładnym, figlarnym charakterem pisma wyryto pewien napis. Dziewczyna spojrzała w nie,
żeby zorientować się czy jej towarzysz już jest. Dostrzegła go przy stoliku,
stojącym w miejscu najbardziej oddalonym od wszystkich innych. Palił papierosa,
dopóki pewien młody i bardzo strachliwy kelner nie podszedł do niego i nie
poprosił, aby przestał. Wówczas mężczyzna niechętnie kiwnął głową i zgniótł
niedopałek, po czym zawinął go w chusteczkę.
Dziewczyna zdjęła satynowe
rękawiczki i podeszła do niego.
-Po co
to przebranie? – zapytał, mierząc ją drwiącym wzrokiem, gdy usiadła przy stoliku.
-To
przez ostatnie zadanie. Nie powiodło się. David i Tom siedzą w więzieniu
–odpowiedziała spokojnym głosem, choć na myśl, o dwóch kolegach poczuła dziwny
uścisk w gardle.
-A
tobie jak zwykle się upiekło -
stwierdził, uśmiechając się do niej szczerze, lecz nie zmieniając
tajemniczego wyrazu twarzy.
-Być
może. Musimy zorganizować jakąś…
-Chrzanić
ich! – zawołał.
Dziewczyna obrzuciła go
wzgardliwym spojrzeniem.
-Mogli
uważać - dodał.- Po za tym mam nowe zadanie, do którego potrzebuję ciebie Lea,
nie ich.
Dziewczyna spuściła głowę. Miała
już dość tych wszystkich misji. W dodatku nie widziała, dlaczego to zawsze ona
wychodziła z nich cało, gdy inni wpadali w poważne kłopoty lub lądowali w więzieniach. Po za tym całe jej życie było dziwne, skomplikowane, nie miało
sensu.
Lea
poznała Mikołaja w dość nietypowych okolicznościach. Pamiętała z tego tylko
urywki, lecz jednego była pewna - wszyscy coś przed nią ukrywali i to ,,coś’’
na pewno było związane z jej przeszłością.
Dziewczynka
miała na sobie białą sukienkę. Wirowała na łące wśród kolorowych kwiatów z
twarzą wzniesioną ku promiennemu słońcu. Z radosnym piskiem uciekała dalej, w
głąb lasu, gdy słyszała nawoływania matki. Tłumiła wesołe dźwięki, wydobywające
się z gardła mimo jej woli, zasłaniając usta małą rączką. Proste, długie blond
włosy wpadały jej w oczy, przez co zasłaniały widok. Zielonooka potknęła się i
upadła na miękki mech. Szybko wstała, ocierając brudne dłonie. Nagle do jej
uszu dobiegł odgłos łamanej gałęzi. Dziewczynka ukryła się za drzewem o
grubym pniu. Tym razem to ona zaskoczy
mamę! Gwałtownie wyskoczyła zza drzewa i pobiegła w stronę krzaków, z których
dochodził ów wcześniej usłyszany dźwięk. Rozgarnęła rączkami gałęzie i
natychmiast zamarła. Przełknęła głośno ślinę i poczuła jak strach obezwładnia
jej ciało. W zaroślach niczym dwa rubiny lśniły czerwone oczy. Coś zawarczało
cicho i wówczas dziewczynka ujrzała żółte kły, ociekające śliną. Głośne
sapanie. Oczy jak gdyby stawały się coraz większe. Wydawało się, że są coraz
bliżej. Dziewczynka cofnęła się i przewróciła o wystający korzeń. Zasłoniła
twarz ręką i wówczas dziwne stworzenie skoczyło w jej stronę.
Ból.
Wielka
czarna przepaść, w której nagle się znalazła nie miała ani dna, ani początku.
Spadała… Rozglądała się, wokół, ale nie widziała nic prócz ciemności. I nagle
poczuła szarpnięcie. Coś ciągnęło ją raz w lewą, a raz w prawą stronę. Wydawało
jej się, że rozerwie się jak pluszowy miś, o którego zawsze kłóciła się z
siostrą.
Ból.
Wkrótce
odniosła wrażenie, że się unosiła. Już nie spadała. Nikt nie próbował
rozerwać jej ciała. W oddali ujrzała zarys jakiejś postaci. Była ubrana w długi
płaszcz, a twarz miała zakrytą kapturem. Gdy dziewczynka zbliżyła się do niej,
owa postać pokręciła przecząco głową. Wówczas znów zaczęła spadać, lecz teraz
spadała z niesamowitą prędkością. Ogarniał ją przeraźliwy chłód, jakieś głosy…
Ból.
-Słyszy
mnie pani?
Rozmazane
plamy migały jej przed oczyma. Zamknęła powieki. Coś delikatnie potrząsnęło ją
za ramię. Nie! Zostawcie!
Przejechała
dłonią po powierzchni, na której leżała. Była chropowata i mokra. Usiadła.
Zakręciło jej się w głowie. Świat zaczął się obracać, a obrazy, które
dziewczyna starała się dostrzec przez dziwną mgłę zlewały się w jedną całość.
Zachwiała się i wówczas czyjeś silne ramię ją objęło.
-Spokojnie,
Lea. Jestem tutaj.
Lea?
Podtrzymywana
przez nieznajomego mogła się bardziej skupić na tle niż na utrzymywaniu
równowagi, dlatego rozejrzała się wokół, mrużąc oczy.
Dostrzegła
tłum ludzi. Niektórzy ze strachem spoglądali na dziewczynę, zaś inni z dzikim
zapałem próbowali przecisnąć się przez masę zainteresowanych całą sytuacją, aby
ich równie ciekawskie oko mogło samodzielnie zbadać owe wydarzenie.
Następnie
spojrzała w stronę chudego mężczyzny, który mocno gestykulował drżącymi dłońmi.
Obok niego stal policjant, zapisujący każde jego słowo. Niekiedy patrzył na
mężczyznę z rozbawieniem, gdy ten za bardzo wczuwał się w całe opowiadanie, a
innym razem jak na wariata, kiedy ów człowiek próbował mu wmówić, iż
dziewczyna, którą potrącił, nagle znalazła się nieprzytomna na ulicy.
-Panie
władzo! Po prostu jechałem sobie po pracy do domu. Szczęśliwy, bo dzieci z żoną
czekają na mnie z kolacją, a urodziny mam dziś, panie władzo. I dosłownie tuż
przed kołami zobaczyłem tą dziewczynę! Rzecz jasna, że nie zdążyłem już
zahamować. Ale, panie władzo… Wzrok to ja mam jak orzeł! Zobaczyłbym ją z kilku
metrów... Zwłaszcza, że jest ubrana w białą sukienkę! - zawołał.- A po za tym nic się jej nie stało…- szepnął.
Policjant
podszedł do dziewczyny.
-Wszystko
w porządku?- zapytał, uważnie się jej przyglądając, na co zagadnięta
odpowiedziała nieprzytomnym wzrokiem. Mężczyzna dojrzał w jej oczach strach,
obłęd. Odsunął się od niej trochę, zdając się na swoją intuicję policjanta.
-To
tylko małe zadrapania. Nic jej nie będzie - warknął nieznajomy, który wciąż
służył poszkodowanej jako podpora. Spojrzał na stróża prawa stanowczym
wzrokiem. Mężczyznę poraził błękit jego oczu.
-Tak,
ma pan rację. Tylko zadrapanie - powiedział. Odchodząc, wciąż kiwał głową.
Dziewczyna
spojrzała na chłopaka. Po za wspomnianymi już paraliżująco błękitnymi oczami,
nieznajomego charakteryzował poważny wyraz twarzy, który jeszcze bardziej
wyostrzały męskie rysy. Jego usta były pełne i wyglądały jakby same prosiły o
pocałunek i nie były pod władzą ich właściciela. Szerokie ramiona oraz wysportowana sylwetka
wprawiały w zachwyt niejedną dziewczynę.
Teraz niektóre z nich z zazdrością patrzyły na szczęściarę, która mogła
omdlewać w jego ramionach i żałowały, że to nie one wpadły pod samochód.
-Chodź,
Lea. Pójdziemy do domu.
Dziewczynie
wydawało się, że skoro ten chłopak, tak bardzo się o nią w tej chwili troszczy,
musi jej pomóc, wytłumaczyć gdzie jest. I na pewno ma takie zamiary…
Obciążona
takimi myślami, kiwnęła głową i pozwoliła się ponieść silnym rękom.
-Powinna
pojechać na obserwacje. Może mieć coś złamane! –Zawołał człowiek w białym
stroju , podbiegając do chłopaka.
-Nie
powinna – odpowiedział krótko.
Znów
ten dziwny wzrok i mężczyzna odchodzi łagodny jak baranek, przyznając rację
wybawicielowi dziewczyny.
Chłopak
szedł przed siebie, nie zważając na rozstępujący się przed nim tłum , lecz
dziewczynę krępowały ich spojrzenia. Wydawało jej się, że zaraz rzucą się na
nią lub rozszarpią jej ciało swoim podejrzliwym wzrokiem. Wtuliła twarz w
kołnierz czarnej koszuli chłopaka. Pachniał tak przyjemnie, że po chwili
dziewczyna zasnęła.
Gdy się
obudziła, leżała na małym łóżku, przykryta czerwonym kocem. Było ciemno i
tylko, dzięki bladym smugom światła, wydobywającym się z sąsiedniego
pomieszczenia, dziewczyna zdołała dojrzeć zarysy przedmiotów.
Przy
łóżku stał niewielki stolik, a na nim coś, co przypominało plastry i
bandaże. Na ścianie widniał jakiś obraz,
lecz dziewczyna nie widziała, co zostało na nim przedstawione. Po prawej
stronie stała szafka.
Pomieszczenie nie należało do tych
z bogatymi wystrojami wnętrz.
-Boli
cię coś?- zapytał chłopak, który niespodziewanie wszedł do pokoju, zapalając
światło. Dziewczyna zasłoniła oczy ręką.
-Przepraszam
- powiedział, gdy zauważył jej reakcję..
-Ręka -
odpowiedziała nieśmiało, zachrypniętym głosem.
Czuła
się jak element układanki, który ktoś wyjął ze starego pudełka i włożył do
nowego, do którego nie pasowała. Nie wiedziała skąd się wzięła na ulicy, kim
jest chłopak, który jej pomógł. Przecież biegała po łące… Zaatakowało ją dziwne
stworzenie… I nagle pojawiła się tu. Niepokój i strach ogarniał całe jej ciało.
Chłopak
zauważył, że niedopowiedzenia, niejasne odpowiedzi trapią dziewczynę. Musiał
coś zrobić, żeby odsunąć ją od tych wszystkich myśli, aby zapomniała o całym
wydarzeniu.
-Jestem
Mikołaj –zaczął. – Mocno boli cię ta ręka? Nie jestem znawcą, jeśli chodzi o
sprawy związane z medycyną, więc z góry przepraszam, jak coś poczujesz, Lea –
dokończył, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Nie
kojarzyło jej się z niczym jego imię. Nie cieszył jej także fakt, iż on
wiedział jak się nazywała, a ona sama nie. Dlaczego jej pomógł, kim był? Nie
miała odwagi go, o to zapytać. Bała się. Czuła pustkę w całym ciele jak gdyby
uszło z niej całe życie.
-Spróbuj
wstać – głos Mikołaja wyrwał ją z zamyślenia.
Dziewczyna
posłusznie usiadła na łóżku, po czym podeszła do lustra, które po przebudzeniu
uznała za obraz. Uśmiechnęła się do
Mikołaja, dumna ze swojego czynu jak gdyby wspięła się na najwyższy szczyt
świata, a nie zrobiła kilka kroków.
Chciała
przejrzeć się w lustrze ,gdyż czuła na nosie jakąś piekącą ranę. Gdy to zrobiła
zbledła tak szybko, że Mikołaj podbiegł do niej, gotowy po raz drugi bawić się
w bohatera.
Lea
przejechała dłonią po powierzchni lustra. Jak to możliwe?
Zamiast malutkiej i uroczej
dziewczynki z zielonymi oczami oraz blond włosami, ujrzała kogoś całkiem
innego.
Ciemne
oczy kusiły swoją głębią nawet, gdy tego nie chciały, a malinowe usta,
delikatnie rozchylone w wyniku zdziwienia, nadawały dziewczynie w wieku około
siedemnastu lat niewinności ośmiolatki.
Lea
długo wpatrywała się w swoje odbicie i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Czy ta
zielonooka dziewczynka była tylko snem?
Ale jeśli to tylko wyobraźnia płatała jej figle, dlaczego czuła wszystko
tak jakby była tym dzieckiem? I te czerwone oczy… Wzdrygnęła się. Wciąż je
widziała.
-Lea…-
Mikołaj położył rękę na jej ramieniu.
Dziewczyna odwróciła się
gwałtownie i zamarła.
-Jesteś
Lea. Twoi rodzice zginęli w katastrofie
lotniczej, a ja jestem ich znajomym. Opiekuję się tobą. Straciłaś pamięć w
wypadku samochodowym, przez co nic nie wiesz o swojej przyszłości.
Wielka
błękitna woda, tak rozległa, że nie widać jej końca. Spokojna, niezmącona
żadnym huraganem ani burzą. Nagle znikąd pojawiają się trzy duże fale. Podążają
z szaloną wręcz dziką prędkością, aby
zepsuć sielski widok. Pienią się, wzbijają coraz wyżej, aż w końcu na ich samym
szczycie z morskiej piany powstają białe rumaki. Konie machają lśniącymi
grzywami, chcąc pokazać swoją wielkość. Rżą przy tym głośno, ale ich głos jest
ukojeniem. Hipnotyzują swoim anielskim spojrzeniem, swoją delikatną budową. Są
idealne, bez skaz, bez wad. Są czymś, czego człowiek nigdy nie może osiągnąć, a
co pieści jego oko. Nad nimi rozciąga się błękitne niebo. Piękno widoku razi,
zniewala, uspokaja. Sprawia, że nie liczy się nic poza lśniącymi stworzeniami,
które poruszają całą krainę, zmuszając ją do zachwytu.
Brunetka
czuła jak powoli omdlewa, jak pozwala się zabrać tym morskim rumakom, ponieść
się gdzieś daleko. Czuła, jak fale delikatnie kołyszą ją do snu, nucąc przy tym
smętną kołysankę. I po chwili nie liczyło się już nic poza tym…
Lea
często miewała ten sen, lecz kończył się on zawsze w tym samym miejscu. Za
każdym razem budziła się, gdy spojrzała w oczy Mikołajowi.
Było
jej ciężko. Nie wiedziała, co jest jej życiem, a co zwykłym nic nieznaczącym
urojeniem. Pewna była jedynie tego, iż druga część snu wydarzyła się
naprawdę. Czy jednak na pewno straciła
pamięć po wypadku tak, jak wmówił jej to Mikołaj? I to dziwne uczucie po spojrzeniu
w lustro, że nie jest się sobą…
- Lea…
- usłyszała bardzo oddalony głos Mikołaja. - Wróć na ziemię.
-
Przepraszam - bąknęła nieco zawstydzona.
Zastanawiała się ile czasu
znajdowała się w świecie swoich myśli.
- To
jakie to zadanie? - Zapytała obojętnie, lecz w duchu błagała Mikołaja, aby
poprosił kogoś innego.
- Dość
nietypowe… Nie wiem jak to przyjmiesz - zaczął, spuszczając wzrok.
-
Przecież ustalaliśmy wszystko na początku. Nie będę się sprzedawała.
Mikołaj zmrużył oczy i zmierzył ją
podejrzliwym wzrokiem.
- Czy
ty uważasz, że jestem skończonym idiotą i kazałbym ci coś takiego zrobić?
- Sam
powiedziałeś, że…
- Nie w
tym rzecz. Nietypowe, bo… Nie wiem, jak
ci to wytłumaczyć. Musiałbym zacząć wszystko do początku, a to zajęłoby za dużo
czasu. Po za tym to nie jest miejsce na takie rozmowy. Większości
dowiedziałabyś się w trakcie. Wszystko zależy od tego czy mi ufasz - dokończył.
Wlepił w nią wyczekujący wzrok.
Wydawałoby się, że nawet skała nie wytrzymałaby takiego spojrzenia.
-
Ufam…- szepnęła, zaciskając dłonie pod stolikiem.
Coś szeptało jej, że to nie będzie
zwykłe przekazanie szyfru albo jego zamiana. Mikołaj zawsze był wyluzowany,
witał ją z uwodzicielskim uśmiechem pewnego siebie faceta. Dziś był inny –
wyraźnie czymś zmartwiony. Chciał się z nią tym podzielić, ale coś go
powstrzymywało.
- Mogę
ci jedynie obiecać, że jeśli się zgodzisz, w końcu dowiesz się prawdy o swoim
życiu… - powiedział cicho jakby wolał, aby dziewczyna nie usłyszała jego
wypowiedzi.
Lea poczuła się jak gdyby ktoś
uderzył ją prosto w brzuch. W głowie
usłyszała szum, a świat na chwilę stał się rozmazany. Poraziła ją jasność
świateł, gdy wszystko znów nabrało wyrazistości. Aczkolwiek kakofonia
niezidentyfikowanych dźwięków nadal tkwiła w jej uszach.
-
Prawdy? - wychrypiała.
- Tak,
ale nie wiem czy ci się ona spodoba. Jednak pamiętaj… Najpierw musisz wykonać
zadanie – rzekł i pospiesznie wstał od stolika.–
Dobranoc, Lea.
Nim
dziewczyna zdążyła zareagować, Mikołaja już nie było. Spojrzała na leżąca na
stoliku róże. Wzięła ją do ręki i raniąc sobie palce jej kolcami, zastanawiała
się nad słowami przyjaciela. Serce wykonywało miliony obrotów, ciesząc się, iż
w końcu pustka, którą wciąż odczuwało, zostanie wypełniona. Niestety rozum
górował, przez co Leę przepełniał lęk i niepokój. Prawdy… Jakiej prawdy?
Po pierwsze robisz bardzo dobre opisy, zwłaszcza ten na początku rozdziału, ale ja nie przepadam zbytnio za czymś takim, ponieważ mam inny styl pisania, jednakże to co Ty robisz jest bardzo dobre. Ciekawie, aczkolwiek tajemniczo ze względu na osobowość, raczej historię Lei, ciekawe co z tego wyjdzie. No còż, to ja zabieram się dalej do czytania i przepraszam, że komentarz jest kròtki, ale czytam na telefonie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Moon
Będę czytała jestem z bloga o rajdowcach, tylko jak ja nadrobię? Pozdrawiam Medicatus_hope
OdpowiedzUsuń