sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 12


Pchnięte drzwi jęknęły cicho, a podłoga zaskrzypiała pod lekkim ciężarem. Drobne dłonie otworzyły okiennice, dzięki czemu wschodzącemu słońcu udało się przebić przez zabrudzone szyby i oświetlić pomarańczą niewielkie pomieszczenie. W powietrzu unosiły drobne pyłki, co spowodowało, że cisze przerwały trzy głośne kichnięcia.
Nic się nie zmieniło. Wszystko stało na swoim miejscu, nienaruszone od ostatniej wizyty. Tylko kurz stał się nowym mieszkańcem domu. Przykrył niemalże każdy przedmiot i przypominał nieco cienką kołderkę, która miała chronić przed niszczącymi siłami z zewnątrz.
Pomieszczenie jak gdyby spało i dopiero, gdy trzy palce zgarnęły warstwę siwych drobinek z szafki, ta zalśniła swoim intensywnym brązem. Można by powiedzieć, że wówczas wyrwała się z ów krótkiego, ale głębokiego snu.
Suszone kwiaty wiszące w każdym możliwym kącie, poruszane podmuchami, co chwila zrzucały na ziemię jakąś część siebie. Wystarczyłoby je dotknąć, aby stały się jedynie lekkim prochem.
Pająki także nie marnowały czasu i rozwieszały swoje firanki w przeróżnych miejscach, poczynając od otulenia roślin w wazonie, a kończąc na łączeniu jednego obrazu z drugim. Pionowe, poziome i skośne nitki zaczepiały się na włosach odwiedzającej dom postaci.
Ta jednak, nie zwracając na nie uwagi, chodziła po pomieszczeniu często wracając kilka razy do tego samego miejsca i dotykała przedmiotów z niewyobrażalną delikatnością jakby nie była to zwykła rzecz, a bezcenna pamiątka sprzed kilkuset laty.
Dom nie pachniał, tak jak kiedyś świeżo upieczonymi bułeczkami ani też przyniesionymi prosto z łąki kwiatami. Teraz był obcy i zimny. I choć każdy fragment pomieszczenia niczym się nie różnił, nie posiadał już dawnego uczucia przytulności, bezpieczeństwa. Jakież to dziwne, że brak właściciela, tak bardzo zmienia wrażenia, jakie się odbiera przy wejściu do danego pomieszczenia.
Budynek po prostu stracił ducha. Nieobecność ręki, która zawsze o niego dbała, głosu, przypominającego słodką melodię, który rozbrzmiewał jeszcze długo w murach po jego usłyszeniu – to wszystko pozbawiało tego pomieszczenia jakichkolwiek uczuć, czekało na nowego właściciela i było przygotowane na jego przybycie, jednak wiedziało, iż nigdy nie będzie, jak dawniej.
Rita nie umiała pozwolić dotrzeć faktowi, iż staruszki już nie ma, do swojego umysłu. Odnosiła wrażenie, że kobieta za chwilę wejdzie do domu z bukietem polnych kwiatów w dłoniach i promiennym uśmiechem na twarzy. A wtedy wszystkie meble wyprostują się i zalśnią, by przedstawić się swojej pani, jak najbardziej okazale. Jednak nic takiego się nie stało. Drzwi dalej ponuro tkwiły w jednym miejscu, a ospałe wyposażenie nadal niczego wspaniałego sobą nie prezentowało. Wszechobecna cisza dodatkowo podkreślała martwość otoczenia.
A ona nie potrafiła nawet zapłakać… Nie dlatego, iż nie było jej przykro. Wciąż żywiła naiwną nadzieję, że ostatnia noc w tym domu to tylko okropny koszmar, który zniknie wraz z nastaniem świtu. Ponadto silnie wierzyła w to, iż wraz z Mikołajem wygrają czekające ich stracie i wyrwą starszą kobietę z diabelskich szpon. Nie próbowała rozważyć możliwości przegranej. No, bo, po co skoro łatwiej jest opierać się na własnych, niepodważalnych przekonaniach?
- W porządku? – Zapytał Mikołaj, opierając się futrynę jeszcze dość wytrzymałych, jak na swój wiek drzwi. Przyglądał się Ricie już od dłuższego czasu. Patrzył, ile uwagi poświęcała każdemu przedmiotowi, jak przy niektórych przyspieszało się tempo bicia jej serca. Nie umiał zrozumieć, w jaki sposób udawało jej się godzić tyle swoich sprzecznych cząstek duszy.
Dziewczyna ogarnęła tęsknym spojrzeniem całe pomieszczenie, po czym przywróciła twarzy niezadowolony wyraz, dodając również do niego szczyptę ironii i opryskliwości.
Usiadła na chyboczącym się krześle i podparła jedną dłonią podbródek, kładąc łokieć na krawędzi stołu. Przez maskę złośliwości przebijało się znużenie, które ignorowało starania Rity, chcącej je ukryć i wręcz odwrotnie do próśb postępowało według swoich egoistycznych zasad.
- I co dalej? – Zwróciła się do niebieskookiego.
Chłopak przeczesał włosy palcami, wykrzywił usta w niezrozumiałym grymasie i zajął miejsce naprzeciwko Rity.
- Cóż … Teraz należałoby złożyć wizytę kolejnym siostrzyczkom – stwierdził. Rytmicznie wybijał palcami takty na blacie ciemnego melba. Odgłos tej czynności wypełnił każdy fragment pomieszczenia,
Dziewczyna pokręciła głową, a jej wargi rozkwitły w pobłażliwym uśmiechu.
- Kolejnym trzem? Chyba sobie żartujesz – prychnęła. – Nas jest tylko dwoje i jeśli każda z bogiń dowiedziałaby się, że je oszukałyśmy to razem by nas rozgniotły tak jak ty tego biednego pająka… - dokończyła. Zerknęła ukradkiem na Mikołaja rozbawionym wzrokiem. Nie mogła zapomnieć widoku zawzięcie tupiącego chłopaka.
- Gratuluję trafnej uwagi – powiedział znudzonym tonem, lekceważąc jednocześnie ostatnie słowa. – Bez Pór także będziemy niczym. Nie mamy się nawet, jak bronić. Ryzyko będzie i to z pewnością duże, ale jego brak też nam zaszkodzi. 
- A gdzie będziemy spać? Gromadzić jakąś broń czy cokolwiek? I w ogóle się ukrywać? Masz zamiar cały czas podróżować? Nie posiadamy żadnej, chociażby ciasnej i śmierdzącej kryjówki! – Zauważyła, podnosząc głos, jak gdyby chciała tym mocniej podkreślić znaczenie swojej wypowiedzi albo zainteresować Mikołaja tą całą rozmową, pokazać mu , że to nie było gadanie o bzdetach, ale o bardzo istotnych szczegółach.
- Nie mamy? – Rzucił. – A gdzie teraz jesteś?
Rita otworzyła szeroko oczy. Patrząc na chłopaka, nie wiedziała czy powinna się śmiać, czy też mu zwymyślać. Domek, który z ogromnym trudem trzymał się jeszcze w pionie miał służyć za ich bazę!
Kamienna twarz niebieskookiego raczej nie wyrażała skory do żartów. 
- To? – Zapytała, dokładnie akcentując każdą literę, jak gdyby wydawało jej się, że chłopak się przejęzyczył. – Naprawdę to? – Powtórzyła, stukając kilka razy palcem wskazującym w blat stołu. – To ma być naszą kryjówką? 
 A kiedy brunet dalej tkwił w tym samym bezruchu, niewyrażającym żadnych emocji, krzyknęła:
- Mikołaj, do jasnej cholery, słońce ci zaszkodziło?
Chłopak przejechał leniwie dłonią po twarzy. Spojrzał na Ritę ostrym wzorkiem.
- Słuchaj, do czego ty zmierzasz? 
- Do tego, że gdybyśmy się zwrócili do Członków Rady wszystko wyglądałoby inaczej – syknęła mu prosto w twarz.
- Nikt ci nie broni do nich wrócić! – wrzasnął, wstając gwałtownie i wskazując Ricie drzwi. – Nie każe ci marnować ze mną czasu – zironizował.
Dziewczyna pociągnęła chłopaka za rękaw koszuli, zmuszając go do tego, by usiadł. Mikołaj zdziwiony nieco jej siłą i trochę otępiały po swoim wybuchu, ponownie zajął miejsce przy stole.
- Nie chce się kłócić – zapewniła. – Nie rozumiem, dlaczego wciąż odbiegasz od tematu Rady. To oczywiste, że z nimi byłoby lepiej i ty chyba też nie masz, co do tego wątpliwości.
Przeniosła wzrok ze swoich palców na Mikołaja, który uparcie wpatrywał się w ścianę za plecami Rity.
- Wiadomo, że ten dom to nie forteca, ale na razie nam wystarczy. Kiedy wszystko się uda, rozejrzymy się za czymś większym – skwitował?
Rita westchnęła, po czym oparła dłonie na skroniach.
- Więc gdzie teraz idziemy? – Zagadnęła zrezygnowana.
- Nie wiem, do której z Pór warto się teraz wybrać – przyznał. – Każda posiada moc, która niewątpliwie się nam przyda. A skoro sprawa z Wiosną jest nie do końca pewna, lepiej byłoby zastanowić się nad jakąś słabszą boginią.
Rudowłosa kołysała głową jakby przytakiwała każdemu słowu, a może własnym myślom?
- Jeśli Zima przejęła teren Wiosny to zniszczy jej okres panowania na Ziemi?
- Myślę, że nie. Pewnie będzie chciała zachować jako taką równowagę i korzystając z mocy Ilii, będzie działała według jej zasad. No, a przynajmniej na początku.
Dziewczyna nie chciała ruszać w dalszą drogę. Nie trzeba było być geniuszem, aby odkryć, iż byli kompletnie niezorganizowani. Nie posiadali żadnego planu działania, wymyślali wszystko na bieżąco, nie rozważając owego postępowania. Rita czuła, że lada chwila zgubią się na własnych, lecz coraz to bardziej krętych drogach, które tworzyli. Zdawała sobie sprawę, że Mikołaj chciał być w tej sprawie niezależny i może właśnie to powodowało, iż unikał Członków Rady, jak tylko zdołał, ale na nic dobrego to nie wychodziło. Nie umiał dźwigać takiego ciężaru odpowiedzialności. Owszem, charakteryzował się pomysłowością dużą wiedzą i nie tylko teoretyczną, niestety to nie wystarczało. Ponadto jego najgorszą cechą stawało się wierzenie jedynie swoim racjom i rzadkie uznawanie innych. Rudowłosa uważała, że powinien czuwać nad nimi ktoś, kto czasem ostudziłby zbytnią porywczość, zaznaczył brak zdrowego rozsądku, rozpatrzył ujemne i pozytywne skutki danego działania. Jej zdaniem Członkowie Rady byli idealnymi kandydatami.
Ale jak skłonić Mikołaja do zwrócenia się do nich, kiedy on z wręcz obsesyjnym zawzięciem stronił od ich pomocy?
- A co myślisz o Lecie? – Głos niebieskookiego wyrwał ją z rozmyślań.
Obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem. Pytał ją o jej zdanie?
- Może odsuniemy na chwilę ten temat? – Zaproponowała.
Chłopak zmarszczył brwi i zmrużył oczy. Jeśli znów zacznie coś o Radzie…
- Z kim my dokładnie mamy się zmierzyć? Wciąż coś mówisz o Ciemnych Stronach i tak dalej. Twierdzisz, że podobno – położyła nacisk na ostatnie słowo – coś planują, coś przejęli. Ale co? Co ONI dokładnie robią, że, aż mamy zamiar z nimi walczyć? Kim są?– Dociekała.
Głównym celem, dla którego Rita zgodziła się współpracować z Mikołajem, a jego samego przeniesiono na Ziemię była chęć wyzwolenia wszystkich dusz z tego zawieszenia pomiędzy niebem, ziemią, a piekłem. Z każdym dniem, miesiącem, rokiem przybywało ich coraz więcej, a co któraś z kolei wiedziała, że nie była już człowiekiem, że odeszła z normalnego świata. Zaczęły panikować, tworzyć chaos wśród reszty nic niewiedzących, a co najgorsze nie miały pojęcia, dlaczego się tu znaleźli, jak się stąd wydostać, co robić, by nie powtarzać monotonnie swoich czynności. Lecz czym można się zajmować, nie znając nikogo wokół, posiadając świadomość tego, iż jest się zmarłym?
Początkowo Członkowie Rady rozmyślali nad tym, w jaki sposób powstał ów wymiar lub kto go stworzył, z jakich powodów ludzie tu trafiali, kto nad nim sprawował władze. Zdołali odkryć, iż świat ów rządził się własnymi prawami, a ściągano tu dusze, które w swoim życiu doznały jakiegoś cierpienia. Ból ten w jakiś sposób rujnował im życie, nie potrafili wrócić do prawidłowego funkcjonowania, albo też wciąż o nim pamiętali, co utrudniało im cieszeniem się z reszty życia. Spotykano się z przeróżnymi przypadkami. Znajdowali się tu przedstawiciele mnóstwa stanów, zawodów, osobowości. Swoją obecność  mogła zaznaczyć matka, która straciła syna na wojnie, dziewczyna po rozstaniu z chłopakiem, która miała wypadek i nie zdążyła pogodzić się z szokującą informacją, zwykły człowiek, który zmarnował szansę na karierę, nawet ktoś, kto zgubił złotówkę, a zaraz potem nieszczęśliwie zginął – był tu po prostu każdy, komu przydarzyło się coś nieprzyjemnego i , kto nie wyzbył się swojego smutku przed śmiercią.
Teraz wszystkie te osoby błąkały się po dziwnym świecie z świadomością swojego przeminięcia lub bez niej.      
Rita znała to uczucie samotności i bezgranicznej nudy, dlatego chętnie zgodziła się na pomoc. Ponadto nagrodą miało stać się przywrócenie życia, za pomocą jeziorka, które Rada znalazła w jednej z jaskiń. W tejże jamie utworzyli także swoją siedzibę. Niestety sprawa z wskrzeszeniem była nieco wątpliwa, gdyż ów jeziorko odznaczało się wybrednym gustem i nie każdemu dawało możliwość powrotu. Takiej szansy pozbawiło wszystkich Członków Rady.
Postępy z szukaniem sposobu na znalezienie rozwiązań poszczególnych tajemnic innego wymiaru szły naprawdę dobrze, a i odkrycia stawały się za każdym razem przydatniejsze oraz czytelniejsze. Jednak nie minęło dużo czasu i sielanka została zrujnowana. Powstała nowa, znacznie groźniejsza od braku wiedzy na jakiś temat przeszkoda. I w tej sprawie Rita powoli zaczynała się gubić.
- To dość trudne – zaczął Mikołaj, a Rita poruszyła się niespokojnie na krześle i ułożyła głowę na dłoniach. – Członkowie Rady bardzo dużo podróżowali, a wówczas odsłaniały im się nowe niesamowite miejsca. Okazało się, że dzięki niektórym z nich na Ziemi zachodzą różne zmiany. My już się spotkaliśmy z takim miejscem, mam na myśli siedzibę Wiosny – wtrącił. – Wynikło z tego, że najwidoczniej wieloma sprawami dotyczącymi Ziemi zarządza się tutaj, na tym świecie. Członkowie wpadli na to, iż ten wymiar musiał mieścić w sobie wszystkie stworzenia, istoty, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy. Ludzie na Ziemi nazywają je reakcjami, zjawiskami fizycznymi i tak dalej. Można, więc snuć domysły, iż ludzkie dusze dostały się tu przez przypadek. Ale zmierzając do Twoich pytań… - dodał pospiesznie Mikołaj, przyłapując się na tym, że całkowicie odbiegł od tematu. – Podczas tych wszystkich podróży Członkowie napotykali na swojej drodze przeróżne stworzenia, przedmioty, miejsca, które coraz mocniej utwierdzały ich w przekonaniu, iż znajdowali się w świecie posiadającym ogromną moc. I mimo, że los dusz tu się błąkających był raczej smutny, sam obszar było wyjątkowy i niezwykle fascynujący. Członkowie każde obserwacje zapisywali, potem dokładnie analizowali, starali się znaleźć właściwy ziemski odpowiednik do jakiś wydarzeń itp, o tym już trochę wcześniej wspomniałem. Całej Radzie odpowiadało zajmowanie się tą sprawą, wypełniali swój wolny czas tego typu zajęciami. Niestety jednemu z Członków nie podobał się taki sposób wykorzystania energii tego świata. Myślę, że reszty możesz domyślić się sama – dokończył, i wstawszy od stołu, począł szukać jakiegoś naczynia. Od tego całego opowiadania, zaschło mu w gardle.
Rita pokręciła przecząco głową, jeszcze analizując dokładnie całą sytuację.
- No rozumiem, że chęć władzy itp., spowodowała, że odłączył się od reszty załogi i postanowił działać sam oraz, że miał całkiem inne zamiary niż Rada. Ale o co chodzi z tymi Ciemnymi Sferami?
Mikołaj oparł się o blat szafki.
- Mimo że jeden z nich odszedł, Członkowie dalej podróżowali, lecz nie było już jak kiedyś. Niemalże podczas każdej z ich wypraw coś ich atakowało, dezorientowało, myliło drogę. Najczęściej były to dziwne stworzenia, choć czasem zdarzali się ludzie. Wszyscy prędzej czy później próbowali ich w jakiś sposób wyeliminować z tego świata. Na początku mogło się to wydawać czystym przypadkiem, ale wkrótce nie trudno było dostrzec, iż to zamierzone działania. Członkowie od razu domyślili się, że to Nikolaos. Tylko on znał plan ich wypraw, a także gdzie znajdowała się ich siedziba, wiadomo też przecież, że skoro Członkowie chcieli ratować dusze, nie byli mu na rękę. A, że istoty, z którymi zmierzyła się Rada, posiadali nieprzeciętną moc musiał z kimś współpracować i to z kimś dość potężnych. Tak więc, wróg jest, tylko jego siła jest nieznana, aczkolwiek przypuszczalnie szacuje się ją na dość dużą. I jeśli chcemy wyzwolić dusze z tego świata, najpierw musimy się zmierzyć z przeciwnikami tego działania - podsumował jednym tchem.
- Dlatego za wszelką cenę chcesz uzyskać moc? Boisz się, że oni mogą się opierać tylko na tym? – Spytała, widząc pośpiech chłopaka w całkiem innym świetle.
- Otóż to – odpowiedział, widocznie zadowolony z zakończenia tłumaczenia.
Mimo, że nadal uważała, iż ich postępowanie odznaczało się zbytnią pochopnością, zrozumiała, z jakiego powodu tak się działo. Nie znano potęgi wroga, ilości jego sprzymierzeńców, celu opanowania tego wymiaru. Zdawano sobie jedynie sprawę z tego, że Nikolaos wciąż pamiętał o Członkach Rady i najwyraźniej nie miał zamiaru im odpuścić. Będzie ich męczył, tak długo dopóki się nie poddadzą, a jeżeli to nie poskutkuje wówczas zaatakuje. Zmiażdży małym palcem jak mrówkę, nie znając litości. Z obrzydzeniem i wstrętem spojrzy na byłych przyjaciół, lekceważąc swoje dawne stosunki z nimi.
Wróg mógł już od dawna rosnąć w siły, zaś Członkowie całkowicie bezradni, nieprzygotowani do takiego obrotu sprawy, nie umieli podjąć odpowiednich działań. Starali się ułożyć plan, według którego zdołaliby uporządkować wiele spraw, zaczęli zbierać osoby, wysłali Mikołaja, aby przyprowadził ze sobą kogoś z ziemi, szukali zwierząt zdolnych do walki, pragnęli połączyć się z którymś z wielkich imperiów. Niestety ograniczono się do kilku punktów, przygotowywania wstępne przedłużyły się do roku, a sama Rada oraz armia składała się zaledwie z kilku osób.  
Nic dziwnego, że Mikołaj wolał odsunąć się od takiej dezorganizacji. Rita przestała się już zastanawiać, co było przyczyną szalonego tempa zdobywania sojuszników. Miała wrażenie, że wszystko toczyło się na zasadzie : Kto pierwszy, ten lepszy. Ale czy ten sposób był dobry? W każdym momencie szansa na to, iż sprzymierzeniec okaże się oszustem wynosiła sto procent. No, bo kto zapewni, że każdy charakteryzuje się lojalnością i szczerością? Nikt. A na szczegółowe zapoznanie się z obiektem zainteresowania, nie starczało czasu, który gonił za ludźmi, a zawisnąwszy na jego uchu, tykał w nerwowym rytmie, pobudzając swoją ofiarę do jeszcze większej bezmyślności.
Rudowłosa miała ochotę natychmiast zamknąć ten niekończący się korowód głupot, stworzyć korek, dzięki któremu posiadaliby okazję do przejrzenia każdego z kierowców. Niestety przekraczanie prędkości przez pojazdy uniemożliwiały jej to. Stawało się to za przyczyna, iż Mikołaj ich tak pospieszał. Nie zważając na pobocza z pieszymi, przejścia, znaki, sygnalizacje pędził z zatrważającą szybkością środkiem jezdni.
Chłopak zapominał, że nie wykonywał czyichś zadań, iż termin ich zakończenia nie miał znaczenia, gdyż on sam był swoim szefem. I postępując wręcz przeciwnie, z zaskakującą zwinnością spełniał zamierzone zadania. Jednakże nigdy nie zastanawiał się głębiej nad ich skutkami, ewentualną niezgodnością. Tutaj tkwił problem, z pozoru wyglądający niegroźne. Lecz gdyby zaczęto odszukiwać jego rozpowszechnione korzenie, okazałoby się, że dosięgają one prawie wszędzie i niszczą wiele wartościowych rzeczy.
       
***
Noc powoli przykrywała niebo swoją granatową, lekką niczym utkaną z pajęczyny kołderką. Migotały na niej złote gwiazdy, które mrugając nieustannie, wprowadzały pewien rytm. Razem tworzyły wspaniały koncert, niemy, aczkolwiek niezwykle fascynujący. Ich niesłyszalna melodia działa tak jak synestezja – choć powinna wpływać na wzrok, odciskała swe piętno na słuchu.
Królowa  ciemności swoją niezwykle delikatną zasłoną okryła także księżyc. On, jednak po chwili wydostał się z przenikającego go mroku i zabłysł w pełnej odsłonie, jak gdyby pragnął udowodnić nocy, iż nie potrzebował nadzoru. Jego wyjątkowa jasność raziła w oczy, ale zarazem idealne wyróżniła wejście do lasu.
Ścieżka tam prowadząca, odznaczała się krętością, dużą ilością błędnych skrótów oraz nieodpowiednich, mylących wskazówek.
Wieczorna mgła zasiadła na kolonach, a jej lodowata dłoń układała wszystkie kwiaty do snu – zamykając im łebki oraz otulając mackami łodygi.
Las przygotowywał się do snu i można było zauważyć ziewanie drzew, roślin. Jednak żadne z nich nie ufało piaskowemu dziadkowi, a co za tym idzie, wciąż czuwały. Każdy szelest budził w nich takie samo uczucie niepokoju, jak u samotnego człowieka, nocą otoczonego z każdej strony wysokimi i potężnymi strażnikami gaju.
Tylko owady nie korzystały z relaksującego wykorzystania ciemnej pory i stawały się uciążliwe dla innych zajmujących zalesiony obszar. Przeszkadzały w odprężeniu się, ponieważ, nie wiedząc, co ze sobą począć, latały tuż nad drzemiącymi zwierzętami, brzęcząc im do ucha. Ale skąd mogły wiedzieć, że ich zachęty do zabawy, meczą i denerwują?
Rita i Mikołaj spojrzeli niepewnie na ścieżkę, prowadzącą do lasu. Musieli przez niego przejść, nie było innego dojścia ani też skrótu. Jednakże doskonale pamiętali wydarzenia, które wiązały się z owym miejscem. Ostatni raz, kiedy tu byli Mikołaj natknął się na Ignis, a zaraz potem Rita znalazła go całego zakrwawionego i roztrzęsionego, wówczas spotkała się także z prawdziwą naturą chłopaka. Po za tym, tutaj stracili Leę.   
Obydwojgu podróż przez las się nie uśmiechała. Mikołaj szczególnie się jej obawiał. Nie wiedział, skąd wzięła się tutaj ostatnio spora gromadka jego towarzyszy. A może posiadali tu bazę? Jeśli tak, to Ignis z pewnością nie odmówią sobie przyjemności spotkania się z nim.
Kilkanaście bestii przepełnionych nienawiścią za zdradę i on – pozbawiony życiodajnej cieczy, która u przeciwników pulsowała niczym woda w stu stopniach Celsjusza. Jej brak pozbawiał go sił, czuł, że w żyłach miał coraz mniej czerwonej cieczy. Nie mógłby przyjąć komfortowej dla niego postaci, nie dałby rady walczyć, a nawet się bronić. Resztkę energii zmarnowałaby już sama świadomość porażki. Ucieszone jego bezradnością potwory rozszarpałyby go bez chwili wahania, a chęć zemsty dodawałby im tylko mocy. Na nic nie zdałby się przyrzekania, krzyki – oni nie słyszeliby już nic, po za zadowalającym ich odgłosem łamanych kości…
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądałoby stracie z Ignis. Dlatego dręczył go lęk. Nie zamierzał wciągać w to Rity, to była wyłącznie jego wojna. Ale jak uniknąć spotkania?
Opierał się tylko na swoich przypuszczeniach, więc niczego nie mógł potwierdzić, z zwłaszcza szansy na ich zastanie. Aczkolwiek wolał być gotowy na najgorsze. Ale czy samo przewidzenie wystarczy, aby ochronić się przed rozwścieczonymi Ignis? I żeby tylko rozwścieczonymi! Ostatnim razem Maks dał mu możliwość powrotu. Odmówił. Jaka kara go za to czekała?
Rita długo kłóciła się z samą sobą, zanim postanowiła zrobić pierwszy krok. To był czysty absurd! Ona, niebojąca się prawie niczego, za każdym odrywając stopę od ziemi, czuła boleśnie zakorzeniający się w niej strach. Co tym razem przygotował dla nich okryty ciemną chustą las? Widząc ich teraz niezdecydowanych, zapewne naigrywał się, a żeby było jeszcze zabawniej wyszukiwał niecodzienną niespodziankę na powitanie. Ależ proszę bardzo! Próbuj, ona to zniesie, wiedziała, że tak. Tylko niech ktoś ją w końcu pociągnie za rękę i przeprowadzi przez granice między pustą, otwartą przestrzenią, a nieprzyjemnym lasem.
Bariera dzielące te dwa obszary wkrótce powoli została przekroczona. Na powitanie nowych przybyszy nie wyleciało stado upiornych nietoperzy, a żadna pułapka nie otworzyła przed nimi swojego wnętrza. Gościnnością wykazała się tylko cisza. I chłód. On najwidoczniej bardzo ucieszył się z obecności żywych istot, emanujących ciepłem, ponieważ natychmiast zaproponował pomoc przy zdejmowaniu płaszcza – w jego mniemaniu niezwykle zbędnego. Bo, po co cieszyć się pragnącym uciec gorącem, kiedy można rozkoszować się przenikającym, wiernie towarzyszącym zimnem?
Rita i Mikołaj szli powoli, obserwując las i zwracając szczególną uwagę na miejsca, do których nie sięgało światło księżyca. Niebieskooki wiele się natrudził, zanim zdołał określić, iż podejrzany obiekt stanowiła sucha, złamana gałąź. Słabły także i jego wyostrzone zmysły, zniżały się do poziomu przeciętności, więc kurza ślepota nie była mu teraz obca. Nie mógł się do tego przyzwyczaić, a gdy uświadomił sobie, iż Rita zawsze tak widzi, zaczął jej naprawdę współczuć. Jak ona w ogóle funkcjonowała z takim wzrokiem?     
Czaili się niczym zwierzę przygotowujące się do ataku. Ich nieco przygrabione sylwetki sztywniały na dźwięk każdego szelestu. Odgłosy te wyłapywano jednakże bardzo rzadko, a  najczęściej wywoływała je ta sama dwójka, która się o nie obawiała. Czasem bowiem tak koncentrowali się na byciu czujnym, iż zapominali, o tym, że ich stopy nie unoszą się nad ziemią. Skutkiem tego było stawanie na kruche gałęzie, szyszki, wpadanie w małe krzaki.
Wilgoć dawała nieprzyjemne uczucie dyskomfortu – zdawało się, że każda część ciała oraz stroju była mokra.
Przybyli wciąż z zatrzymanym oddechem oczekiwali kogoś lub czegoś, co zakłóciłoby ich spokojną podróż, a tymczasem las nie miał zamiaru szykować dla nich niespodzianek lub zabawiać się ich strachem. A może właśnie owa harmonia miała na celu wprowadzenie dwójki w nieuzasadnioną panikę, zmuszenie do irracjonalnych zachowań? Może las chciał, by stali się obiektem drwin z teoretycznie ich własnej woli?
Choć plany przyrody nie były im znane, jednogłośnie twierdzili, iż lepiej nadal mieć na się baczności. Bo kto wie, czy gdzieś w gęstych zaroślach nie czai się istota z niecierpliwością czekająca na zrezygnowanie podróżnych ze środków ostrożności?
Pomimo, że chwilowo mogli czuć się bezpiecznie, targała nim niepewność. Nie znali terenu, na jakim się znajdowali, nie mieli pojęcia, co na nim żyło, mieszkało. Noc była idealną porą na złapanie się w sidła groźniejszego przeciwnika, więc ruszanie w podróż było prawdziwą głupotą. Jednak przed świtem musieli dojść do miejsca, w którym według którejś z miejscowych legend, górował zamek kolejnej ze skłóconych sióstr. Podobno wejście uwidoczniało się tylko, gdy słońce wyjglądało zza horyzontu dokładnie w połowie swojej okazałości.
Rita chciała zaproponować, by odłożyć tą wyprawę. Mikołaj rozkojarzony przez zapał, jaki towarzyszył mu przy chęci zrealizowaniu swojego pomysłu, nawet jej nie wysłuchał. Wówczas dziewczyna prychnęła pod nosem i odpuściła. Skoro i tak wszystko robią z nierozsądnym pośpiechem, to dlaczegóżby nie wybrać się nocą na uroczą przechadzkę do niebezpiecznego lasu?
Brakuje już tylko protegującej napięcie muzyki, pomyślała rudowłosa z sarkazmem, oceniając wygląd lasu.
Coś zaszeleściło. Rita i Mikołaj zastygli w bezruchu, każda cząsteczka ich ciała zamarła. Spojrzeli pod swoje stopy, by upewnić się, że to nie za ich sprawą poruszyły się liście.
Nie, nie, nie. To nie mogli być oni, ponieważ dźwięk dochodził zza ich pleców. Czuli, że właśnie podlegają III zasadzie dynamiki Newtona – siła ich strachu i chęć odwrócenia się zrównoważyły się, toteż ciało pozostało w spoczynku.
„Nie wykonuj żadnych pochopnych ruchów” – mówił do Rity poważny wyraz twarzy Mikołaja, a ściągnięte brwi podkreślały ważność słów.
 Sam odwrócił się powoli, ściskając rękojeść miecza. Zdumiał się, gdy niczego nie ujrzał, a listki rośliny nie poruszały się nawet w rytm delikatnego, niewyczuwalnego wietrzyku od czasu do czasu dającego o sobie znać. Zdenerwowany nieco monotonnością wykonywanych czynności i ich powtarzających się skutkach, gwałtownie i niechlujnie schował miecz do pochwy jakby karał go za nastrój lasu.
Zatrzymał się ponownie niemalże natychmiast, ponieważ dźwięk powtórzył się i teraz z większą wyrazistością. Schowane między zakręconymi, posplatanymi gałęziami krzaku stworzenie najwyraźniej zainteresowało się pobytem dwóch nieznanych gości, gdyż bacznie ich obserwowało. Mikołaj czuł wzrok na swojej piersi. A jeśli „to coś” szpiegowało? Potem dostarczało informacji wrogowi, iż była tylko ta dwójka, na dodatek bez siły? Czy wtedy przeciwnik przyślę swoich służącym, by raz na zawsze uporali się z posłannikami Członków Rady?
Chłopak szarpnął oniemiałą Ritę i pociągnął w stronę najbliższego drzewa. Jak to możliwe, że coś, na co się czeka może być mimo tego szokujące?
Przywarli do pnia, oddychając ciężko. Krzaki rozciągały się na bardzo dużą odległość i prawie dosięgały ich wysepki, która była niczym ostatni deska ratunku na morzu pełnym głodnych rekinów. Także ilu ich tam było? Czego?
Liście zaczęły falować, co świadczyło ,o tym, iż stworzenia się zbliżają. Wydawało się, że drga cała powierzchnia, na której rosło mnóstwo rodzajów krzewów. Mikołaj nie umiał stwierdzić czy była to tylko jedna fala, pobudzająca inne do działań, czy też zmierzała do nich miażdżąca ilość istot. Przeklęty, ludzki wzrok!
Trzask. Rita drgnęła. Mikołaj uspokoił ją ruchem ręki.
No, podejdź bliżej, jeszcze troszkę, powtarzał w myślach, jednocześnie pozwalając lękowi panować nad całą sytuacją. Spociły mu się dłonie. Otarł je o spodnie i ponownie zacisnął dłoń na rękojeści ostrza. Przybrał postawę obrońcy, co mu jakoś wyjątkowo nie wychodziło. Czuwał. Ciągle czuwał.
A krzaki falowały coraz mocniej i silniej – a co najgorsze coraz bliżej.
Chłopak czuł, że na jego czole pojawiły się ciężkie kropelki potu. Nie wytarł ic, bojąc się, że w tym czasie „coś” zaatakuje.
Czy to było Ignis? Prawdopodobnie, ale to zachowanie bardzo odbiegało od postępowania bestii. Więc co? Co kryło się w tych zaroślach? Musiało ich zauważyć, ponieważ zmierzało w tymże kierunku. Dlaczego? Po co? Czemu nie wpadł na pomysł, aby dowiedzieć się nieco więcej o postaciach istniejących w tym świecie? Do czego można przyrównać istotę lub istoty w krzakach? Mikołaj utrzymywał, że albo musiały być bardzo małe, albo czołgały się na czterech łapach, gdyż nic nie wystawało z owych zarośli, a wyróżniały się one raczej niezbyt dużą wielkością.
Rita czuła się jakby grała w horrorze – wśród groźnych posturą drzew, w lesie, oddalonym od jakiejkolwiek cywilizacji, czekała na atak, którego skutek był z góry przesądzony. Sceneria i fabuła idealna – nic dodać, nic ująć.
Postacie w zaroślach znieruchomiały. Zdawało się, że tak jak dwójka podróżnych obserwują ruchy swoich ofiar. 
Zapadła cisza, jeszcze gorsza niż przedtem. Wcześniej, bowiem stanowiła tylko tło, teraz szarpała nerwy i złośliwie otulała uszy Mikołaja oraz Rity.
Trwali w bezruchu z napiętymi mięśniami i najmocniej wytężonymi zmysłami. Drętwiały im ciała, a niektóre części, nie mogąc już dłużej wytrzymać, rozluźniały się same, co negatywnie wpływało na poczucie przybyłych.
Znów coś zaszeleściło. Dwójka wyrwana z półsnu, szybko powróciła do swoich pozycji. Rita nie potrafiła oprzeć się delikatnej dłoni, która zamykała jej powieki. Stała, trochę się chwiejąc. 
Znudzony, a jednocześnie dręczony niepewnością Mikołaj gwałtownie podniósł z ziemi kamień i rzucił go na przeciwległą stroną lasu.
W krzakach coś drgnęło, szarpnęło się, a zaraz potem szybko cofnęło. Zaraz, zaraz – cofnęło się? Mikołaj był pewien, że rzuci się biegiem za kamieniem, sądząc, iż ofiary uciekają, a tymczasem „ono” się cofnęło! Przestraszyło się!
Ponownie podniósł z ziemi kawałek skały, aczkolwiek nieco mniejszy niż poprzedni. Dał znak Ricie, która również zaskoczona sytuacją przemogła sen. Napięła cięciwę łuku i z pełnym skoncentrowaniem przygotowała się do obrony, a może i ataku? Niebieskooki zatrzymał dłoń na rękojeści miecza. Drugą zaś przeznaczył do rzutu. Wiedział, że stworzenie zaatakuje lub odejdzie. A nawet, jeśli będzie chciało walczyć, nie stanowiło dużego zagrożenia. Przecież nie mogło być groźne skoro mały kamień, a w dodatku niekierowany do niego, wzbudził w nim lęk.
Chłopak wziął duży zamach, a następnie z pełnym zdecydowaniem nadał kamieniowi tor ruchu. Ten spadł idealnie w środek. Rita obrała cel, Mikołaj wyciągnął ostrze z pochwy.
- Ej kolo, pogrzało cię z deka, co? Nie no, prawie oberwałem w banie! – Dobiegł ich czyjś oburzony głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz