sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 2


Letni wietrzyk bawił się pomiędzy drzewami, zadziornie kołysząc ich liście, aby je sprowokować. Niestety potężne rośliny stały niewzruszone wciąż w tym samym miejscu. Ich powagę można było wytłumaczyć wieloletnim zdobywaniem wiedzy różnych mędrców, którzy niekiedy zmęczeni zatrzymywali się pod szerokim, dającym cień baldachimem i głosili swoje poglądy lub wsłuchiwaniem się w opowieści o odważnych bohaterach.
Po nieudanych próbach wzbudzenia w drzewach jakichkolwiek reakcji, wiatr popędził przed siebie, szukając kolejnego obiektu zabaw.
Poranne słońce rzucało delikatne promienie, które wpadając przez niezasłonięte okno, łaskotały Leę w twarz.
Dziewczyna przetarła oczy dłonią. Wczorajsza rozmowa z Mikołajem nadal budziła w niej wiele, niekiedy sprzecznych ze sobą myśli. W jej uszach wciąż brzmiał ten tajemniczy dźwięk… Prawdy… Czy oznaczało to, że w końcu przypomni sobie, o wszystkim, że nareszcie uda jej się wypełnić tą pustkę, którą czuła w głowie, gdy starała się sięgnąć pamięcią w jakieś odległe czasy? Nie, Mikołaj w jej snach nie mówił o przeszłości, lecz o przyszłości...
Tego zdecydowanie było za wiele. Lei wydawało się, że jeżeli natychmiast nie przestanie szukać sensu słów Mikołaja, jej nieudolne próby spowodują, iż pęknie jej głowa. Wstała i udała się do łazienki. Miała nadzieję, że dzięki znalezieniu sobie jakiegoś zajęcia, zdoła odsunąć od siebie różne myśli. Niestety strach, który od wczoraj zagościł w jej ciele, nie pozwalał na to. Dziewczyna słyszała swoje głośne bicie serca, błagające o chwilę spokoju. Jednak niepokój złośliwie wzrastał, zamiast maleć, przez co górował nad proszącym narządem. Jego triumfujący śmiech roznosił się echem w całym ciele dziewczyny, dostarczając jej nowej porcji lęku i obaw. 
Pochyliła się nad umywalką, aby wziąć głęboki oddech. Nie rozumiała samej siebie. Bała się... Czego? Wyobrażała sobie różne, wręcz nieprawdopodobne rzeczy i za każdym razem była przekonana, iż to nie to.
Nie martwiłaby się tak, bo jej życie wciąż było dość dziwne, gdyby nie to, że w oczach Mikołaja dostrzegła, tak rzadko spotykany u niego niepokój…
Nie myśleć!
Opłukała twarz zimną wodą. Zdecydowanie lepiej, pomyślała, czując, jak bezbarwna ciecz zmywa z niej każdy lęk. Sięgnęła po niebieski ręcznik, a następnie z przyzwyczajenia spojrzała w lustro.
Jej ciało zdrętwiało, straciła jakąkolwiek, choćby tą minimalną kontrolę nad jego częściami. Natychmiast poczuła gorzki smak w ustach. Po przełknięciu śliny przez wyschnięte gardło, odniosła wrażenie, iż połknęła stos noży. To niemożliwe… Musi jej śnić…
Czerwone oczy wpatrywały się w nią, tak samo jak we śnie - groźnie i z dziką zachłannością. Lea zauważyła, że stworzenie nie wbija wzroku w jej plecy, lecz patrzy, tak jakby znajdowało się po drugiej stronie lustra. Wystarczyła jedna myśl, aby świat przypomniał Lei karuzelę. Im dłużej przed jej oczami wirowały przeróżne przedmioty, zlewające się w jedną całość, tym bardziej dziewczyna czuła, że robi jej się słabo. I chociaż większość jej mebli jak gdyby lewitowała nad ziemią, ,,one’’ nadal były na swoim miejscu, przeraźliwie wyraźne.
Dziewczyna oparła się o półkę. Drżały jej ręce. Może te sny miały stanowić ostrzeżenie? Może chciały ją przygotować do tego spotkania lub obronić? Czy to były sygnały? Ale od kogo?
   Nie pozwoli, aby,,to’’ ją zabiło! Resztkami sił zrzuciła wszystko z małej szafki. Flakoniki perfum rozbiły się na miliony, drobnych kawałeczków. Dzięki porannemu słońcu mieniły się najróżniejszymi kolorami.
- Au! Lea, co Ty do cholery wyprawiasz?!
Nagle wszystko ustało w miejscu. Wydawało jej się, że ktoś poraził ją prądem – dziwny impuls przeszedł przez jej ciało. Dziwny trzask w głowie i ustanie szumu, sprowadziło na ziemię. W lustrze zamiast pary krwiście czerwonych oczu, ujrzała syczącego z bólu Mikołaja.
-Zwariowałam… - jęknęła cicho.
Powoli osunęła się na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Musi nad sobą panować. Odróżniać rzeczywistość od chorej wyobraźni. Musi… Tylko jak to zrobić, skoro wszystko wydaję się realne?  A po za tym, jak można pomylić dziką bestię ze zwykłym człowiekiem? To przez wypadek. Tak, na pewno. Przecież straciła pamięć, prawda? Także uszczerbek na zdrowiu ten incydent po sobie zostawił. Tak, to przez ten wypadek. Tak, na pewno. No, bo cóżby innego?  
-Wszystko w porządku?- Zapytał Mikołaj, siadając obok Lei.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Tak się nie robi. Powinien to zobaczyć lekarz…- powiedziała, gdy chłopak wyjął z ręki odłamek szkła.
- To nic takiego – odpowiedział, uśmiechając się.
 Przejechał dłonią po ranie i szybko zasłonił ją rękawem koszuli. Lea ściągnęła brwi, gdy zauważyła, że na jego ciele nigdzie nie było widać śladów krwi. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz Mikołaj był szybszy
- Nie za bardzo znam się na medycynie.
Dziewczyna odwróciła się zdziwiona w jego stronę. Gdzieś już to słyszała… Zmrużyła oczy. Miała rację! Druga część snu wydarzyła się naprawdę. Chciała zapytać, o to Mikołaja, ale doskonale pamiętała, iż obiecał jej wszystko wyjaśnić dopiero po zakończeniu zadania. Poza tym nie do końca wierzyła w to, że chłopak wyjawi jej nawet te najdrobniejsze szczegóły.
Westchnęła cicho, nerwowo bawiąc się kosmykiem włosów. Była od niego uzależniona – czy tego chciała, czy też nie. To właśnie on wspierał ją materialnie. Bzdury! Wszystko jej finansował! Ona nie miała nic, nawet własnej tożsamości.
Mikołaj spoglądał na nią ukradkiem. Widział strach w każdym jej ruchu i zdawał sobie sprawę, że nie warto tego dłużej przeciągać, ale coś w nim krzyczało, zabraniało ją w to mieszać. Znał to, aż zbyt dobrze i chętnie by ją w wyręczył, lecz wiedział, że nie dałby rady…To było jej przeznaczenie. Ponadto to w jej rękach leżał dalszy los wszystkiego, a w tym także jego los. 
Jednak najbardziej martwiło go to, co Lea ujrzała w lustrze. Gdy ją zobaczył była blada niczym ściana. Wyglądała tak, jakby spotkała się z urzeczywistnieniem swojego koszmaru. Miał nadzieje, iż nie było to, czego bardzo się obawiał.
- Musimy już iść - powiedział Mikołaj, przerywając dotychczasową ciszę i dotknął ramienia dziewczyny.
-Trzeba to posprzątać… - wymamrotała.
Nie chciała się dowiedzieć, jakie zadanie zostało jej powierzone. Dałaby wszystko, aby czas zaczął się dłużyć, tak jak uczniom w czerwcowe dni, kiedy podczas lekcji wskazówki zegara, jak gdyby stają w miejscu.
Pochyliła się, zasłaniając twarz włosami i zaczęła zbierać kawałki stłuczonego szkła. Drżały jej ręce, przez co dopiero podniesione odłamki wypadały z dłoni. Jej starania nieco przypominały syzyfową pracę. Lea kaleczyła ręce, lecz jak gdyby nie dostrzegała krwi na swoim ciele, powoli spływającej na ziemię. Mikołaj usiadł obok niej, nie zważając na ostre odłamki, które dumnie wystawiały swoje spiczaste końce. Podobnie, jak strzegący zamku rycerze przygotowywali swoje włócznie do ataku, tak one przyjmowały postawę obronną.
- Lea, musisz być silna - mówił chłopak, biorąc jej ręce w swoje dłonie. – To co niedługo ma się wydarzyć będzie dziwne, nowe, może nawet przerażające, ale z pewnością niesamowite – Po tych słowach chłopak puścił Leę. Nie pozostał na nich żaden ślad skaleczeń, a krew, która ubrudziła dłonie dziewczyny i podłogę zniknęła bez śladu, tak samo jak zadrapania. Lea cofnęła się gwałtownie, wpadając na umywalkę.
–Spokojnie… Pamiętasz, jak mówiłaś, że mi ufasz? Teraz też musisz, bez względu na to, co się stanie –ciągnął Mikołaj spokojnym głosem, lecz dziewczyna przypominała zwierzę, które mimo, że jest przekonane, iż nie ma szans na przeżycie, stara się uciec. Przerażonym wzrokiem badała całe pomieszczenie. Jej serce biło jak spłoszonemu ptaku, który po raz pierwszy spotkał się oko w oko z drapieżnikiem.
,,A jeśli to znów tylko sen?’’ - przemknęło jej przez głowę. Niepewność, którą często czujemy, gdy komuś zaufamy, jednocześnie wyznając mu sekret znany tylko nam, zagościła w sercu Lei. Dziewczyna odniosła wrażenie, iż to uczucie zostanie z nią na bardzo długo.
Dręczyło ją jedno pytanie. Czy miała bezgranicznie zaufać Mikołajowi? Przecież nigdy jej nie zawiódł, ale teraz… Teraz był inny. Jednego była pewna - sen czy też nie, musi być bardzo ostrożna, a z tym akurat nie miała problemu.
- Lea –szepnął chłopak, wyciągając w jej stronę dłoń. Dziewczyna podała mu swoją, czując przyspieszone bicie serca.
Mikołaj uśmiechnął się, lecz śmiały się tylko jego usta - oczy były przepełnione jakimś dziwnym smutkiem.
Wyszli z mieszkania. Na dworze było upalnie - chmury z rozkazu słońca jak gdyby się rozpłynęły, zostawiając po sobie jedynie białe ,,smugi’’, a żółta kula dumna ze swojej umiejętności rządzenia, chcąc sprawić ludziom przyjemność, ogrzewała ziemię, nie zdając sobie sprawy z tego, iż jej promienie dostarczają, aż nadto ciepła.
Wiatr zmęczony porannymi wędrówkami, zaszył się w lesie pomiędzy zaroślami. Jednak spragniony zabaw, nie mógł wciąż siedzieć w tym samym miejscu, dlatego co jakiś czas udawał się nad mały strumyczek, wesoło mącąc jego spokojnie płynącą wodę.
Łebki kwiatów, które jeszcze rano z wdzięcznością spoglądały na dawno niewidziane słońce, teraz wyczerpane spuszczały swoje różnokolorowe główki. Ileż by dały za skrawek cienia albo kroplę wody!
Lea dała się prowadzić Mikołajowi ze stoickim spokojem na twarzy, ale tylko ten, kto przeżył kiedyś coś podobnego mógł wiedzieć, co naprawdę działo się w jej duszy.
Każde dotknięcie przechodnia wprawiało jej serce w przeraźliwie szybkie bicie. Błąkała po ludziach wystraszonym wzrokiem jakby ktoś z nich znał odpowiedzi na miliony pytań kłębiących się w jej głowie.  
Mikołaj ściskał nadgarstek dziewczyny, niekiedy mocniej – gdy widział, jak dziewczyna blednie, i słabiej - kiedy dostrzegał grymas bólu na jej twarzy, bojąc się, że uda jej się to wszystko przemyśleć, a co się za tym wiąże, uciec lub publicznie wyrzucić mu, iż jest wariatem. Musiał działać i to bardzo szybko. Po za tym, nie miał pojęcia, w jaki sposób wszystko jej wytłumaczyć, przekonać, że to prawda- nie był przygotowany.
Zerknął ukradkiem na Leę. Nieprzytomnie rozglądała się wokół, jakby pierwszy raz znalazła się w tym miejscu, wyrwana z jakiejś baśni. Niesforne kosmyki włosów, których rano nie zdążyła uczesać, wpadały jej na oczy i przysłaniały gładkie czoło.
Westchnął. 
Skręcił wprawo i delikatnie potrząsnął dziewczyną.
- Gdzie idziemy?– Zdołała z siebie wykrztusić.
Chłopak wskazał ruchem głowy na niewielki budynek. Nie wyróżniał się on niczym poza szyldem, na którym widniało: ,,Ekwipunek magiczny, egzorcyzmy’’.
Gdy Mikołaj pchnął drzwi, szmaciana wiedźma, wisząca obok wejścia, zakołysała się i zachrypniętym głosem przywitała gości.
Większość ścian zakryto pólkami. Ladę, która była, tak długa jak pomieszczenie, zajmowały figurki czarnych kotów, wiedźm ze strasznie krzywymi nosami, ropuch, mioteł, kotłów oraz dyń z otworami, które przygotowuję się na Halloween.  Niedaleko ustawiono świeczki zapachowe i kadzidełka.  Na jednej z granatowych ścian wisiało mnóstwo wisiorków, naszyjników, a także medalionów.
Kolorowe koraliki, które zostały przyszyte do czarnej zasłony, zakrywającej przejście do innego pomieszczenia, zadzwoniły wesoło. Oczom przybyłych ukazała się zgarbiona staruszka z długimi, siwymi włosami, opadającymi na ramiona. Ubrana była w kwiecistą spódnicę do kostek, a jej ramiona okrywało tęczowe ponczo. Kobieta swoim kolorowym strojem mocno wyróżniała się w ciemnym pomieszczeniu. Jednak po wyrazie twarzy można było stwierdzić, iż staruszce to nie przeszkadzało, a może i nawet odpowiadało.
Miała w sobie coś, co ją różniło od wszystkich innych starszych pań, które ze szczerym uśmiechem przepraszają za delikatne trącenie torebką, którego my nawet nie poczuliśmy. Jej zielone oczy, których kolor był, tak intensywny jak młoda trawa, patrzyły wyzywająco na Leę. W jej ruchach z łatwością można było dostrzec pewność siebie, której pozazdrościłaby owej kobiecie niejedna nastolatka.
-To ona?- Zapytała, po czym usiadła za ladą, zakładając nogę na nogę. Sięgnęła po papierosa, międzyczasie uważnie słuchając Mikołaja .
- Ona. Miałem nadzieję, że jeszcze dziś uda nam się tam dostać. Po za tym nie powiedziałem jej, o… -zawahał się. – W sumie nic jej nie wyjaśniłem - ciągnął, siadając na krześle i niedbale rozpinając koszulę.- Więc możemy mieć pewne komplikacje.
- No cóż, trzeba spróbować - odparła kobieta.- Chyba da radę? - zapytała, unosząc jedną brew i przyglądając się Lei ze wzgardą, tak jak syty wilk na chudą, mało pożywną zdobycz.
Lea stała w rogu pomieszczenia, bawiąc się nerwowo swoimi palcami. Przez bladość na twarzy i strach przypominała małą dziewczynkę, która zrobiła coś niestosownego i z trwogą myślała, o reakcji mamy. Przysłuchiwała się rozmowie Mikołaja z nieznajomą, lecz choć bardzo się starała, nie mogła zrozumieć jej sensu. Z powodu bezsilności, którą czuła, chciało jej się płakać. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu odniosła wrażenie, iż teraz nie ma, na kogo liczyć.
- Pójdę wszystko przygotować - oznajmiła staruszka i zniknęła za zasłoną.
Mikołaj spojrzał na drżącą Leę. Wiedział, że teraz nie może pokazać, iż się o nią martwi. Wydawało mu się, że i tak za bardzo zmiękł, przez co dziewczyna stała się niespokojna.
-Trzęsiesz się jak galareta - pokręcił głową z niezadowoleniem. – Zapewniasz mnie, że mi ufasz, ale, jak co do czego to, o tym zapominasz. – ciągnął ,opierając się łokciem o ladę.- Takie tam wasze gadanie.
- Widzę, że nabijanie się ze mnie sprawia ci przyjemność – wycedziła przez zęby.
 Lea doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż Mikołaj na swój sposób po prostu z niej drwi. Nie zdążyła nawet zauważyć, kiedy jej strach zamienił się w gniew i to z tak błahej przyczyny.
Chłopak uśmiechnął się niezauważalnie - o to mu chodziło.
- Gotowe– poinformowała staruszka, która niespodziewanie weszła do pomieszczenia.
Mikołaj kiwnął głową. Kobieta ruchem ręki nakazała im, aby szli za nią.
              Podążali w dół krętymi schodami, które zostały oświetlone tylko przez świeczkę trzymaną przez starowinę w dłoni. Z tego powodu Lea często myliła stopnie i wpadała na idącego przed nią Mikołaja. Wówczas chłopak sztywnie podawał jej rękę i pomagał wstać. Dziewczyna, nie chcąc, aby przyjaciel dostrzegł jej przerażenie, udawała, iż była na niego zła. 
Po głowie Lei biegały różne myśli, a kadry obejrzanych horrorów przelatywały jej przed oczami. Wzdrygała się, co chwila, mimo woli. Nawet jej oddech przepełniony był niepokojem. Głos uwiązł jej w gardle - chciała coś powiedzieć, zapytać, ale bała się przerwać otulającą ich cisze, jak gdyby miało to obudzić ducha, zamieszkującego ten korytarz.
Po niedługim czasie Lea ujrzała potężne drzwi, sięgające prawie samego sufitu. Musiały zostać stworzone przez artystę o niezwykłych uzdolnieniach – każdy listek wyglądał inaczej, ale także każdy z nich nienagannie odzwierciedlał rzeczywistą budowę, nienaturalnie powykręcane łodygi podtrzymywały łebki hipnotyzujących swoją wspaniałością kwiatów. Rośliny wzbijały się ku górze, nie zwracając uwagi na swoich towarzyszy - plątały się, gubiły, owijały niczym węże. Słabsze zostawały na dole i tylko najsilniejsze docierały do samego szczytu. Tam tworzyły niewielką ramkę, w której widniał napis.
- ,,Tylko wyznaczeni przez los zdołają dotrzeć tam, gdzie nikt inny nawet marzyć, o tym nie zechciał, jeśli oszukają – wygrają, jeśli nie…’’- przeczytała na głos Lea. Dalsza część napisu została wgnieciona.
Kobieta nie zwracając uwagi na zamyśloną dziewczynę, pchnęła wrota, tak delikatnie, jakby chciała odgonić natrętną muchę. Zdawałoby się, iż potęga, która biła od drzwi, nie dopuści do tego, aby ktoś tak nieporadny i słaby mógł je otworzyć. Jednak, ku zdumieniu Lei, wrota jęknęły żałośnie, jak gdyby cicho użalały się nad swoją starością, po czym oddały się kościstym dłoniom staruszki.
  Lea powoli przezwyciężała swój strach, a jego miejsce zastąpiła fascynacja. Ciekawość rosła w niej z każdym postawionym krokiem. Chłód, który powiał z otwartego pomieszczenia otulił jej ciało, lekceważąc cienką koszulę nocną, którą dziewczyna miała na sobie. Lea dopiero teraz zauważyła, iż nie zdążyła się przebrać. Lekkie rumieńce pojawiły się na jej policzkach.
Mikołaj odebrał staruszce światło, a następnie zapalił świeczkę, która znajdowała się w wyżłobionym środku kolumny. Gdy to zrobił reszta zapaliła się sama, biorąc przykład z pierwszej. W pomieszczeniu nie znajdowało się nic prócz kamiennego stolika, stojącego w samym środku oraz otaczających go i już wcześniej wspomnianych kolumn. Pomimo skromnego wystroju Lea była zachwycona wnętrzem. Całkiem zapomniała o swoich obawach i niczym kilkuletnie dziecko biegała z rozchylonymi ustami od jednej kolumny do drugiej. Przy każdej klękała na kolanach i delikatnie jeździła po niej palcami. Podziwiała wyrzeźbione na nich obrazki. Starała się zrozumieć to, co chciał przekazać artysta, przedstawiając ogromnego lwa, który swoją wielką łapą łamał, trzymająca przez człowieka włócznię. Z kolei potem przypominała sobie różne legendy i próbowała dopasować do nich którąś z płaskorzeźb. Z nieukrywanym zaciekawieniem przyglądała się przeszywającym oczom kamiennego bazyliszka.
Mikołaj z uczuciem ulgi zerkał na dziewczynę. Cieszył się, gdyż miał nadzieję, iż jeśli to nie wywołało u niej wstrętu ani obrzydzenia, lecz wręcz przeciwnie, to być może zaakceptuję także to, co ją czekało.
- Możemy zaczynać – szepnęła kobieta, dotykając ramienia chłopaka.
Mikołaj podszedł do klęczącej Lei. Przez chwilę miał ochotę wziąć ją na ramiona i zabrać gdzieś daleko, gdzie ,,oni’’ nigdy nie zdołaliby jej odnaleźć. Szybko wygonił tą myśl z głowy, lecz jej część uparcie sprzeciwiała się jego woli. Zacisnął kurczowo dłonie – odruch ten nie umknął uwadze staruszki. 
- Lea ,już czas. Cokolwiek się teraz wydarzy nie puszczaj mnie – powiedział, łapiąc ją za rękę.
Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy poczuła, że dłoń Mikołaja była lodowata. Kiwnęła głową. Strach powrócił z triumfującym uśmiechem i powoli obezwładniał jej ciało.
Podeszli do kamiennego stolika. Staruszka jeździła po nim palcem, kreśląc coś na kształt liter. Kiedy skończyła napis zapłonął ogniem. Lea odskoczyła przerażona, lecz Mikołaj wciąż trzymał jej dłoń w żelaznym uścisku. Spojrzała na niego, oddychając ciężko - stał sztywno, a na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień, w niebieskich oczach odbijały się pomarańczowe płomienie.
Dziewczyna starała się odczytać napis, jednak to, co ujrzała było ciągiem niezrozumiałych znaków.
Kobieta machnęła dłonią, co spowodowało zgaśnięcie wszystkich świec. Wyglądało to tak, jakby staruszka swoim gestem wywołała powiew wiatru.
Lea ścisnęła mocniej dłoń Mikołaja. Niestety nawet bolesne wbijanie paznokci w skórę, nie zachwiało jego powagi.
- Może lepiej byłoby gdybyś… - stwierdziła kobieta, patrząc na chłopaka znacząco.
Odpowiedział kiwnięciem głowy. Puścił dłoń Lei, która przyglądała mu się z nieukrywanym niepokojem. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, patrząc to na obojętnego Mikołaja, to na zniecierpliwioną staruszkę. Chłopak wpatrywał się prosto w jej oczy.
Błękitne niebo, fale…
- Nie! –Krzyknęła rozpaczliwie Lea, zasłaniając twarz rękoma.
- Spójrz na mnie!- Wrzasnął Mikołaj, ściskając ją za ramiona.
Dziewczyna podniosła załzawione oczy.
Nagle poczuła, jak świat staję się coraz mniej wyraźny. Płaskorzeźby, które niedawno wzbudzały w niej zachwyt, teraz patrzyły na nią wrogo, wyciągały do niej swoje kościste ręce. Starała się je odepchnąć, lecz one wiedziały, iż Lea była bezsilna, że nie ma szans na wyrządzenie im jakiejkolwiek krzywdy. Pochłaniała ją ciemność. Po chwili dziewczyna nie widziała nic prócz niej. Zniknęło dziwne pomieszczenie, Mikołaj oraz tajemnicza kobieta. Czuła, jak ona sama także niknie, jak roztapia się w otaczającej ją pustce.
  -Przepraszam, Lea –szepnął cicho Mikołaj.

1 komentarz:

  1. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale mam dużo na głowie. A, i dziękuję za Twoje komentarze :) Musisz kiedyś do mnie na GG napisać, bo mam do Ciebie parę pytań. Bardzo intrgujące są te czerwone oczy, tak samo jako Mikołaj. I ten koniec rozdziału...:) Pozdrawiam Moon

    OdpowiedzUsuń