Letni wietrzyk bawił
się pomiędzy drzewami, zadziornie kołysząc ich liście, aby je sprowokować.
Niestety potężne rośliny stały niewzruszone wciąż w tym samym miejscu. Ich
powagę można było wytłumaczyć wieloletnim zdobywaniem wiedzy różnych mędrców,
którzy niekiedy zmęczeni zatrzymywali się pod szerokim, dającym cień
baldachimem i głosili swoje poglądy lub wsłuchiwaniem się w opowieści o
odważnych bohaterach.
Po nieudanych próbach
wzbudzenia w drzewach jakichkolwiek reakcji, wiatr popędził przed siebie,
szukając kolejnego obiektu zabaw.
Poranne słońce rzucało
delikatne promienie, które wpadając przez niezasłonięte okno, łaskotały Leę w
twarz.
Dziewczyna przetarła
oczy dłonią. Wczorajsza rozmowa z Mikołajem nadal budziła w niej wiele,
niekiedy sprzecznych ze sobą myśli. W jej uszach wciąż brzmiał ten tajemniczy
dźwięk… Prawdy… Czy oznaczało to, że w końcu przypomni sobie, o wszystkim, że
nareszcie uda jej się wypełnić tą pustkę, którą czuła w głowie, gdy starała się
sięgnąć pamięcią w jakieś odległe czasy? Nie, Mikołaj w jej snach nie mówił o
przeszłości, lecz o przyszłości...
Tego zdecydowanie było
za wiele. Lei wydawało się, że jeżeli natychmiast nie przestanie szukać sensu
słów Mikołaja, jej nieudolne próby spowodują, iż pęknie jej głowa. Wstała i
udała się do łazienki. Miała nadzieję, że dzięki znalezieniu sobie jakiegoś
zajęcia, zdoła odsunąć od siebie różne myśli. Niestety strach, który od wczoraj
zagościł w jej ciele, nie pozwalał na to. Dziewczyna słyszała swoje głośne
bicie serca, błagające o chwilę spokoju. Jednak niepokój złośliwie wzrastał,
zamiast maleć, przez co górował nad proszącym narządem. Jego triumfujący śmiech
roznosił się echem w całym ciele dziewczyny, dostarczając jej nowej porcji lęku
i obaw.
Pochyliła się nad
umywalką, aby wziąć głęboki oddech. Nie rozumiała samej siebie. Bała się...
Czego? Wyobrażała sobie różne, wręcz nieprawdopodobne rzeczy i za każdym razem
była przekonana, iż to nie to.
Nie martwiłaby się
tak, bo jej życie wciąż było dość dziwne, gdyby nie to, że w oczach Mikołaja
dostrzegła, tak rzadko spotykany u niego niepokój…
Nie myśleć!
Opłukała twarz zimną
wodą. Zdecydowanie lepiej, pomyślała, czując, jak bezbarwna ciecz zmywa z niej
każdy lęk. Sięgnęła po niebieski ręcznik, a następnie z przyzwyczajenia
spojrzała w lustro.
Jej ciało zdrętwiało,
straciła jakąkolwiek, choćby tą minimalną kontrolę nad jego częściami.
Natychmiast poczuła gorzki smak w ustach. Po przełknięciu śliny przez
wyschnięte gardło, odniosła wrażenie, iż połknęła stos noży. To niemożliwe…
Musi jej śnić…
Czerwone oczy
wpatrywały się w nią, tak samo jak we śnie - groźnie i z dziką zachłannością.
Lea zauważyła, że stworzenie nie wbija wzroku w jej plecy, lecz patrzy, tak
jakby znajdowało się po drugiej stronie lustra. Wystarczyła jedna myśl, aby
świat przypomniał Lei karuzelę. Im dłużej przed jej oczami wirowały przeróżne
przedmioty, zlewające się w jedną całość, tym bardziej dziewczyna czuła, że
robi jej się słabo. I chociaż większość jej mebli jak gdyby lewitowała nad
ziemią, ,,one’’ nadal były na swoim miejscu, przeraźliwie wyraźne.
Dziewczyna oparła się
o półkę. Drżały jej ręce. Może te sny miały stanowić ostrzeżenie? Może chciały
ją przygotować do tego spotkania lub obronić? Czy to były sygnały? Ale od kogo?
Nie pozwoli, aby,,to’’ ją zabiło!
Resztkami sił zrzuciła wszystko z małej szafki. Flakoniki perfum rozbiły się na
miliony, drobnych kawałeczków. Dzięki porannemu słońcu mieniły się
najróżniejszymi kolorami.
- Au! Lea, co Ty do
cholery wyprawiasz?!
Nagle wszystko ustało
w miejscu. Wydawało jej się, że ktoś poraził ją prądem – dziwny impuls przeszedł
przez jej ciało. Dziwny trzask w głowie i ustanie szumu, sprowadziło na ziemię.
W lustrze zamiast pary krwiście czerwonych oczu, ujrzała syczącego z bólu
Mikołaja.
-Zwariowałam… -
jęknęła cicho.
Powoli osunęła się na
podłogę, chowając twarz w dłoniach. Musi nad sobą panować. Odróżniać
rzeczywistość od chorej wyobraźni. Musi… Tylko jak to zrobić, skoro wszystko
wydaję się realne? A po za
tym, jak można pomylić dziką bestię ze zwykłym człowiekiem? To przez wypadek.
Tak, na pewno. Przecież straciła pamięć, prawda? Także uszczerbek na zdrowiu
ten incydent po sobie zostawił. Tak, to przez ten wypadek. Tak, na pewno. No,
bo cóżby innego?
-Wszystko w porządku?-
Zapytał Mikołaj, siadając obok Lei.
Dziewczyna pokręciła
przecząco głową.
- Tak się nie robi. Powinien
to zobaczyć lekarz…- powiedziała, gdy chłopak wyjął z ręki odłamek szkła.
- To nic takiego –
odpowiedział, uśmiechając się.
Przejechał
dłonią po ranie i szybko zasłonił ją rękawem koszuli. Lea ściągnęła brwi, gdy
zauważyła, że na jego ciele nigdzie nie było widać śladów krwi. Otworzyła usta,
aby coś powiedzieć, lecz Mikołaj był szybszy
- Nie za bardzo znam
się na medycynie.
Dziewczyna odwróciła
się zdziwiona w jego stronę. Gdzieś już to słyszała… Zmrużyła oczy. Miała
rację! Druga część snu wydarzyła się naprawdę. Chciała zapytać, o to Mikołaja,
ale doskonale pamiętała, iż obiecał jej wszystko wyjaśnić dopiero po
zakończeniu zadania. Poza tym nie do końca wierzyła w to, że chłopak wyjawi jej
nawet te najdrobniejsze szczegóły.
Westchnęła cicho,
nerwowo bawiąc się kosmykiem włosów. Była od niego uzależniona – czy tego
chciała, czy też nie. To właśnie on wspierał ją materialnie. Bzdury! Wszystko
jej finansował! Ona nie miała nic, nawet własnej tożsamości.
Mikołaj spoglądał na
nią ukradkiem. Widział strach w każdym jej ruchu i zdawał sobie sprawę, że nie
warto tego dłużej przeciągać, ale coś w nim krzyczało, zabraniało ją w to
mieszać. Znał to, aż zbyt dobrze i chętnie by ją w wyręczył, lecz
wiedział, że nie dałby rady…To było jej przeznaczenie. Ponadto to w jej rękach
leżał dalszy los wszystkiego, a w tym także jego los.
Jednak najbardziej
martwiło go to, co Lea ujrzała w lustrze. Gdy ją zobaczył była blada niczym
ściana. Wyglądała tak, jakby spotkała się z urzeczywistnieniem swojego koszmaru.
Miał nadzieje, iż nie było to, czego bardzo się obawiał.
- Musimy już iść -
powiedział Mikołaj, przerywając dotychczasową ciszę i dotknął ramienia
dziewczyny.
-Trzeba to posprzątać…
- wymamrotała.
Nie chciała się
dowiedzieć, jakie zadanie zostało jej powierzone. Dałaby wszystko, aby czas
zaczął się dłużyć, tak jak uczniom w czerwcowe dni, kiedy podczas lekcji
wskazówki zegara, jak gdyby stają w miejscu.
Pochyliła się,
zasłaniając twarz włosami i zaczęła zbierać kawałki stłuczonego szkła. Drżały jej
ręce, przez co dopiero podniesione odłamki wypadały z dłoni. Jej starania nieco
przypominały syzyfową pracę. Lea kaleczyła ręce, lecz jak gdyby nie dostrzegała
krwi na swoim ciele, powoli spływającej na ziemię. Mikołaj usiadł obok niej,
nie zważając na ostre odłamki, które dumnie wystawiały swoje spiczaste końce.
Podobnie, jak strzegący zamku rycerze przygotowywali swoje włócznie do ataku,
tak one przyjmowały postawę obronną.
- Lea, musisz być
silna - mówił chłopak, biorąc jej ręce w swoje dłonie. – To co niedługo ma się
wydarzyć będzie dziwne, nowe, może nawet przerażające, ale z pewnością
niesamowite – Po tych słowach chłopak puścił Leę. Nie pozostał na nich żaden
ślad skaleczeń, a krew, która ubrudziła dłonie dziewczyny i podłogę zniknęła
bez śladu, tak samo jak zadrapania. Lea cofnęła się gwałtownie, wpadając na
umywalkę.
–Spokojnie… Pamiętasz,
jak mówiłaś, że mi ufasz? Teraz też musisz, bez względu na to, co się stanie
–ciągnął Mikołaj spokojnym głosem, lecz dziewczyna przypominała zwierzę, które
mimo, że jest przekonane, iż nie ma szans na przeżycie, stara się uciec.
Przerażonym wzrokiem badała całe pomieszczenie. Jej serce biło jak spłoszonemu
ptaku, który po raz pierwszy spotkał się oko w oko z drapieżnikiem.
,,A jeśli to znów
tylko sen?’’ - przemknęło jej przez głowę. Niepewność, którą często czujemy,
gdy komuś zaufamy, jednocześnie wyznając mu sekret znany tylko nam, zagościła w
sercu Lei. Dziewczyna odniosła wrażenie, iż to uczucie zostanie z nią na bardzo
długo.
Dręczyło ją jedno
pytanie. Czy miała bezgranicznie zaufać Mikołajowi? Przecież nigdy jej nie
zawiódł, ale teraz… Teraz był inny. Jednego była pewna - sen czy też nie, musi
być bardzo ostrożna, a z tym akurat nie miała problemu.
- Lea –szepnął
chłopak, wyciągając w jej stronę dłoń. Dziewczyna podała mu swoją, czując
przyspieszone bicie serca.
Mikołaj uśmiechnął
się, lecz śmiały się tylko jego usta - oczy były przepełnione jakimś dziwnym
smutkiem.
Wyszli z mieszkania.
Na dworze było upalnie - chmury z rozkazu słońca jak gdyby się rozpłynęły, zostawiając
po sobie jedynie białe ,,smugi’’, a żółta kula dumna ze swojej umiejętności
rządzenia, chcąc sprawić ludziom przyjemność, ogrzewała ziemię, nie zdając
sobie sprawy z tego, iż jej promienie dostarczają, aż nadto ciepła.
Wiatr zmęczony
porannymi wędrówkami, zaszył się w lesie pomiędzy zaroślami. Jednak spragniony
zabaw, nie mógł wciąż siedzieć w tym samym miejscu, dlatego co jakiś czas
udawał się nad mały strumyczek, wesoło mącąc jego spokojnie płynącą wodę.
Łebki kwiatów, które
jeszcze rano z wdzięcznością spoglądały na dawno niewidziane słońce, teraz
wyczerpane spuszczały swoje różnokolorowe główki. Ileż by dały za skrawek
cienia albo kroplę wody!
Lea dała się prowadzić
Mikołajowi ze stoickim spokojem na twarzy, ale tylko ten, kto przeżył kiedyś
coś podobnego mógł wiedzieć, co naprawdę działo się w jej duszy.
Każde dotknięcie
przechodnia wprawiało jej serce w przeraźliwie szybkie bicie. Błąkała po
ludziach wystraszonym wzrokiem jakby ktoś z nich znał odpowiedzi na miliony
pytań kłębiących się w jej głowie.
Mikołaj ściskał
nadgarstek dziewczyny, niekiedy mocniej – gdy widział, jak dziewczyna blednie,
i słabiej - kiedy dostrzegał grymas bólu na jej twarzy, bojąc się, że uda jej
się to wszystko przemyśleć, a co się za tym wiąże, uciec lub publicznie wyrzucić
mu, iż jest wariatem. Musiał działać i to bardzo szybko. Po za tym, nie miał
pojęcia, w jaki sposób wszystko jej wytłumaczyć, przekonać, że to prawda- nie
był przygotowany.
Zerknął ukradkiem na
Leę. Nieprzytomnie rozglądała się wokół, jakby pierwszy raz znalazła się w tym
miejscu, wyrwana z jakiejś baśni. Niesforne kosmyki włosów, których rano nie
zdążyła uczesać, wpadały jej na oczy i przysłaniały gładkie czoło.
Westchnął.
Skręcił wprawo i
delikatnie potrząsnął dziewczyną.
- Gdzie idziemy?– Zdołała
z siebie wykrztusić.
Chłopak wskazał ruchem
głowy na niewielki budynek. Nie wyróżniał się on niczym poza szyldem, na którym
widniało: ,,Ekwipunek magiczny, egzorcyzmy’’.
Gdy Mikołaj pchnął
drzwi, szmaciana wiedźma, wisząca obok wejścia, zakołysała się i zachrypniętym
głosem przywitała gości.
Większość ścian
zakryto pólkami. Ladę, która była, tak długa jak pomieszczenie, zajmowały figurki
czarnych kotów, wiedźm ze strasznie krzywymi nosami, ropuch, mioteł, kotłów
oraz dyń z otworami, które przygotowuję się na Halloween. Niedaleko ustawiono świeczki zapachowe
i kadzidełka. Na jednej z
granatowych ścian wisiało mnóstwo wisiorków, naszyjników, a także medalionów.
Kolorowe koraliki,
które zostały przyszyte do czarnej zasłony, zakrywającej przejście do innego
pomieszczenia, zadzwoniły wesoło. Oczom przybyłych ukazała się zgarbiona staruszka
z długimi, siwymi włosami, opadającymi na ramiona. Ubrana była w kwiecistą
spódnicę do kostek, a jej ramiona okrywało tęczowe ponczo. Kobieta swoim
kolorowym strojem mocno wyróżniała się w ciemnym pomieszczeniu. Jednak po wyrazie
twarzy można było stwierdzić, iż staruszce to nie przeszkadzało, a może i nawet
odpowiadało.
Miała w sobie coś, co
ją różniło od wszystkich innych starszych pań, które ze szczerym uśmiechem przepraszają
za delikatne trącenie torebką, którego my nawet nie poczuliśmy. Jej zielone
oczy, których kolor był, tak intensywny jak młoda trawa, patrzyły wyzywająco na
Leę. W jej ruchach z łatwością można było dostrzec pewność siebie, której
pozazdrościłaby owej kobiecie niejedna nastolatka.
-To ona?- Zapytała, po
czym usiadła za ladą, zakładając nogę na nogę. Sięgnęła po papierosa,
międzyczasie uważnie słuchając Mikołaja .
- Ona. Miałem
nadzieję, że jeszcze dziś uda nam się tam dostać. Po za tym nie powiedziałem
jej, o… -zawahał się. – W sumie nic jej nie wyjaśniłem - ciągnął, siadając na
krześle i niedbale rozpinając koszulę.- Więc możemy mieć pewne komplikacje.
- No cóż, trzeba
spróbować - odparła kobieta.- Chyba da radę? - zapytała, unosząc jedną brew i
przyglądając się Lei ze wzgardą, tak jak syty wilk na chudą, mało pożywną
zdobycz.
Lea stała w rogu
pomieszczenia, bawiąc się nerwowo swoimi palcami. Przez bladość na twarzy i
strach przypominała małą dziewczynkę, która zrobiła coś niestosownego i z
trwogą myślała, o reakcji mamy. Przysłuchiwała się rozmowie Mikołaja z nieznajomą,
lecz choć bardzo się starała, nie mogła zrozumieć jej sensu. Z powodu
bezsilności, którą czuła, chciało jej się płakać. Po raz pierwszy od jakiegoś
czasu odniosła wrażenie, iż teraz nie ma, na kogo liczyć.
- Pójdę wszystko
przygotować - oznajmiła staruszka i zniknęła za zasłoną.
Mikołaj spojrzał na
drżącą Leę. Wiedział, że teraz nie może pokazać, iż się o nią martwi. Wydawało
mu się, że i tak za bardzo zmiękł, przez co dziewczyna stała się niespokojna.
-Trzęsiesz się jak
galareta - pokręcił głową z niezadowoleniem. – Zapewniasz mnie, że mi ufasz,
ale, jak co do czego to, o tym zapominasz. – ciągnął ,opierając się łokciem o
ladę.- Takie tam wasze gadanie.
- Widzę, że nabijanie
się ze mnie sprawia ci przyjemność – wycedziła przez zęby.
Lea doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, iż Mikołaj na swój sposób po prostu z niej drwi.
Nie zdążyła nawet zauważyć, kiedy jej strach zamienił się w gniew i to z tak
błahej przyczyny.
Chłopak uśmiechnął się
niezauważalnie - o to mu chodziło.
- Gotowe–
poinformowała staruszka, która niespodziewanie weszła do pomieszczenia.
Mikołaj kiwnął głową.
Kobieta ruchem ręki nakazała im, aby szli za nią.
Podążali w dół krętymi schodami, które
zostały oświetlone tylko przez świeczkę trzymaną przez starowinę w dłoni. Z
tego powodu Lea często myliła stopnie i wpadała na idącego przed nią Mikołaja.
Wówczas chłopak sztywnie podawał jej rękę i pomagał wstać. Dziewczyna, nie
chcąc, aby przyjaciel dostrzegł jej przerażenie, udawała, iż była na niego
zła.
Po głowie Lei biegały
różne myśli, a kadry obejrzanych horrorów przelatywały jej przed oczami.
Wzdrygała się, co chwila, mimo woli. Nawet jej oddech przepełniony był niepokojem.
Głos uwiązł jej w gardle - chciała coś powiedzieć, zapytać, ale bała się
przerwać otulającą ich cisze, jak gdyby miało to obudzić ducha, zamieszkującego
ten korytarz.
Po niedługim czasie
Lea ujrzała potężne drzwi, sięgające prawie samego sufitu. Musiały zostać
stworzone przez artystę o niezwykłych uzdolnieniach – każdy listek wyglądał
inaczej, ale także każdy z nich nienagannie odzwierciedlał rzeczywistą budowę,
nienaturalnie powykręcane łodygi podtrzymywały łebki hipnotyzujących swoją
wspaniałością kwiatów. Rośliny wzbijały się ku górze, nie zwracając uwagi na swoich
towarzyszy - plątały się, gubiły, owijały niczym węże. Słabsze zostawały na
dole i tylko najsilniejsze docierały do samego szczytu. Tam tworzyły niewielką
ramkę, w której widniał napis.
- ,,Tylko wyznaczeni
przez los zdołają dotrzeć tam, gdzie nikt inny nawet marzyć, o tym nie
zechciał, jeśli oszukają – wygrają, jeśli nie…’’- przeczytała na głos Lea. Dalsza
część napisu została wgnieciona.
Kobieta nie zwracając
uwagi na zamyśloną dziewczynę, pchnęła wrota, tak delikatnie, jakby chciała
odgonić natrętną muchę. Zdawałoby się, iż potęga, która biła od drzwi, nie
dopuści do tego, aby ktoś tak nieporadny i słaby mógł je otworzyć. Jednak, ku
zdumieniu Lei, wrota jęknęły żałośnie, jak gdyby cicho użalały się nad swoją
starością, po czym oddały się kościstym dłoniom staruszki.
Lea powoli przezwyciężała swój strach,
a jego miejsce zastąpiła fascynacja. Ciekawość rosła w niej z każdym
postawionym krokiem. Chłód, który powiał z otwartego pomieszczenia otulił jej
ciało, lekceważąc cienką koszulę nocną, którą dziewczyna miała na sobie. Lea
dopiero teraz zauważyła, iż nie zdążyła się przebrać. Lekkie rumieńce pojawiły
się na jej policzkach.
Mikołaj odebrał
staruszce światło, a następnie zapalił świeczkę, która znajdowała się w wyżłobionym
środku kolumny. Gdy to zrobił reszta zapaliła się sama, biorąc przykład z
pierwszej. W pomieszczeniu nie znajdowało się nic prócz kamiennego stolika,
stojącego w samym środku oraz otaczających go i już wcześniej wspomnianych
kolumn. Pomimo skromnego wystroju Lea była zachwycona wnętrzem. Całkiem
zapomniała o swoich obawach i niczym kilkuletnie dziecko biegała z rozchylonymi
ustami od jednej kolumny do drugiej. Przy każdej klękała na kolanach i
delikatnie jeździła po niej palcami. Podziwiała wyrzeźbione na nich obrazki.
Starała się zrozumieć to, co chciał przekazać artysta, przedstawiając ogromnego
lwa, który swoją wielką łapą łamał, trzymająca przez człowieka włócznię. Z
kolei potem przypominała sobie różne legendy i próbowała dopasować do nich
którąś z płaskorzeźb. Z nieukrywanym zaciekawieniem przyglądała się przeszywającym
oczom kamiennego bazyliszka.
Mikołaj z uczuciem
ulgi zerkał na dziewczynę. Cieszył się, gdyż miał nadzieję, iż jeśli to nie
wywołało u niej wstrętu ani obrzydzenia, lecz wręcz przeciwnie, to być może
zaakceptuję także to, co ją czekało.
- Możemy zaczynać –
szepnęła kobieta, dotykając ramienia chłopaka.
Mikołaj podszedł do
klęczącej Lei. Przez chwilę miał ochotę wziąć ją na ramiona i zabrać gdzieś
daleko, gdzie ,,oni’’ nigdy nie zdołaliby jej odnaleźć. Szybko wygonił tą myśl
z głowy, lecz jej część uparcie sprzeciwiała się jego woli. Zacisnął kurczowo
dłonie – odruch ten nie umknął uwadze staruszki.
- Lea ,już czas.
Cokolwiek się teraz wydarzy nie puszczaj mnie – powiedział, łapiąc ją za rękę.
Dziewczyna wzdrygnęła
się, gdy poczuła, że dłoń Mikołaja była lodowata. Kiwnęła głową. Strach
powrócił z triumfującym uśmiechem i powoli obezwładniał jej ciało.
Podeszli do kamiennego
stolika. Staruszka jeździła po nim palcem, kreśląc coś na kształt liter. Kiedy
skończyła napis zapłonął ogniem. Lea odskoczyła przerażona, lecz Mikołaj wciąż
trzymał jej dłoń w żelaznym uścisku. Spojrzała na niego, oddychając ciężko -
stał sztywno, a na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień, w niebieskich oczach
odbijały się pomarańczowe płomienie.
Dziewczyna starała się
odczytać napis, jednak to, co ujrzała było ciągiem niezrozumiałych znaków.
Kobieta machnęła
dłonią, co spowodowało zgaśnięcie wszystkich świec. Wyglądało to tak, jakby
staruszka swoim gestem wywołała powiew wiatru.
Lea ścisnęła mocniej
dłoń Mikołaja. Niestety nawet bolesne wbijanie paznokci w skórę, nie zachwiało
jego powagi.
- Może lepiej byłoby
gdybyś… - stwierdziła kobieta, patrząc na chłopaka znacząco.
Odpowiedział
kiwnięciem głowy. Puścił dłoń Lei, która przyglądała mu się z nieukrywanym
niepokojem. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, patrząc to na obojętnego
Mikołaja, to na zniecierpliwioną staruszkę. Chłopak wpatrywał się prosto w jej
oczy.
Błękitne niebo, fale…
- Nie! –Krzyknęła
rozpaczliwie Lea, zasłaniając twarz rękoma.
- Spójrz na mnie!- Wrzasnął
Mikołaj, ściskając ją za ramiona.
Dziewczyna podniosła
załzawione oczy.
Nagle poczuła, jak
świat staję się coraz mniej wyraźny. Płaskorzeźby, które niedawno wzbudzały w
niej zachwyt, teraz patrzyły na nią wrogo, wyciągały do niej swoje kościste
ręce. Starała się je odepchnąć, lecz one wiedziały, iż Lea była bezsilna, że
nie ma szans na wyrządzenie im jakiejkolwiek krzywdy. Pochłaniała ją ciemność.
Po chwili dziewczyna nie widziała nic prócz niej. Zniknęło dziwne pomieszczenie,
Mikołaj oraz tajemnicza kobieta. Czuła, jak ona sama także niknie, jak roztapia
się w otaczającej ją pustce.
-Przepraszam,
Lea –szepnął cicho Mikołaj.
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale mam dużo na głowie. A, i dziękuję za Twoje komentarze :) Musisz kiedyś do mnie na GG napisać, bo mam do Ciebie parę pytań. Bardzo intrgujące są te czerwone oczy, tak samo jako Mikołaj. I ten koniec rozdziału...:) Pozdrawiam Moon
OdpowiedzUsuń