Lea otworzyła oczy bardzo powoli, spodziewając się ostrego
światła. Zamiast tego ujrzała jedynie słabo oświetlone za pomocą pomarańczowego
blasku świeczki pomieszczenie. Rozejrzała się ostrożnie, oceniając jego stan.
Gdy wczoraj wieczorem Mikołaj ją tutaj zaprowadził, w
głowie kłębiło jej się tyle myśli, iż nie zwróciła nawet uwagi na to, gdzie się
znajdowała. Przyszłe plany, groźby, obietnice i podejrzenia natychmiast
zamknęły jej powieki. Dopiero teraz, kiedy wszystkie obciążenia rozwiały się w
sennych marzeniach mogła trzeźwo, odarta z wszelkich negatywnych emocji,
przyjrzeć się pokojowi.
Pierwsze, co przykuło jej wzrok to podział pomieszczenia na
dwie części. Jedna z nich została umieszczona wyżej – prowadziły do niej trzy
niewielki schodki. Natomiast drugą pozostawiono na normalnym poziomie. Dawało
to uczucie prywatności, gdy dzieliło się z kimś pokój.
Ściany w przeciwieństwie do sali, w której Lea spotkała
Radę, nie pokryto tapetą, lecz pozostawiono w naturalnym stanie. Niewiele
różniły się od tych widzianych podczas wejścia do jaskini.
Wyposażenie zdecydowanie nie wyróżniało się nowoczesnością,
ani też nawet dużą ilością. Ograniczało się ono do dwóch prostych, aczkolwiek
wygodnych i dużych łóżek, małego stolika, na którym stały świeczki oraz szafki,
najprawdopodobniej przeznaczonej do przechowywania ubrań. Poza tym można było
jeszcze dostrzec niewielki dywan w kształcie prostokąta oraz lustro sięgające
od podłoża aż do sufitu. Wzbudzało ono w Lei dziwne uczucia niepokoju. Miała
wrażenie, że ujrzy w nim coś, czego nie zdołałaby potem wymazać z pamięci.
Zdawała sobie sprawę, że była po prostu przewrażliwiona, ale i tak nie
potrafiła wyzbyć się nieuzasadnionych obaw.
Żaden mebel nie współgrał ze sobą, nawet krzesło i
łóżko, mimo że charakteryzowały się podobnym kolorem. Pierwsza rzecz, bowiem
nie odznaczała się żadnymi ozdobami, a druga była nimi przepełniona.
Ponadto jak na pokój o średnich rozmiarach zostało zbyt
dużo niezagospodarowanego miejsca. Odnosiło się przez to wrażenie, iż
pomieszczenie nie lubiło mieć gości i specjalnie biło chłodem oraz pustką.
Lea miała nadzieję, iż będzie to tylko tymczasowy pobyt,
gdyż przebywanie tutaj nie wywoływało u niej nawet słabo widocznego cienia
entuzjazmu. Nie była wybredna, potrafiła znieść różne, niekiedy nawet ciężkie
warunki, lecz to pomieszczenie wyjątkowo ją odpychało. Być może przyczyną
niezadowolenia stało się wspomnienie wspaniałej komnaty, w której każda jej
zachcianka jak gdyby od razu się materializowała… Westchnęła cicho. Zbyt bardzo
przywiązała się do tych wszystkich wygód. Musiała się opamiętać, inaczej
zaprzepaści każdą szansę.
Wciąż dręczyła ją jedna myśl. W jaki sposób miała
porozumieć się z Maksymilianem? Nie umiała wziąć pod uwagę faktu, że mogła się
już z nim nigdy nie zobaczyć. Wróciła do Mikołaja z przekonaniem, iż dzięki
temu, że będzie „wtyczką” ułatwi sobie i brunetowi działania przeciwko Radzie.
Tymczasem dużym prawdopodobieństwem było to, że nie zdoła skontaktować się z
chłopakiem. Co wtedy? Czy będzie mogła zrezygnować z pomocy Członkom? A jeśli
nie, czy będzie walczyć u boku Mikołaja? Czy będzie potrafiła się
przeciwstawić? Czy znajdzie w sobie tyle odwagi?
Postanowiła, że na początku postara się sprawdzić
bezpieczeństwo. Warto byłoby liczyć się z możliwością tego, iż Członkowie
kontrolowali swoich „ludzi”. W końcu mieli bardzo mało sprzymierzeńców, więc
zdrada stałaby się dla nich miażdżącym ciosem. Lea z trudem powstrzymała
pojawienie się złośliwego uśmiechu na twarzy.
Zastanawiała się nad metodą takiego sprawdzania. Czytanie w
myślach, jakieś przyczepione do ubrań namiary, przesłuchania? Wszystkich
wolałaby uniknąć, aczkolwiek najbardziej przerażało ją czytanie w myślach.
Urządzenia namierzające można zniszczyć, podczas jakiś śledztw nic nie mówić,
ale jak przestać rozmyślać? Od dawna prowadziła z samą sobą wewnętrzne rozmowy.
Nigdy nie opracowywała planu na papierze, wszystko miała dokładnie poukładane w
głowie. Nie wyobrażała sobie innego sposobu…
Małe drzwi, przez które, aby przejść należało schylić głowę
otworzyły się gwałtownie. Lea natychmiast spojrzała w tamtym kierunku. Po
chwili ukazała jej się Rita, jak zwykle w dwóch warkoczach z drwiącym
spojrzeniem. W dłoniach trzymała tacę z poustawianymi równo naczyniami
wypełnionymi jedzeniem. Brunetka zrozumiała, dlaczego drzwi otworzyły się z
takim rozmachem – zapewne otrzymały porządnego kopniaka od rudowłosej.
- Po śniadaniu spotykamy się w tej samej sali, co wczoraj,
żeby omówić wszystkie zaległe, jak i aktualne sprawy – powiedziała, stawiając
obok Lei niezbyt smacznie wyglądające potrawy. - Słyszałam, że jeśli zdążymy to
dziś zrobić, jutro ruszamy wykonać pierwsze zadanie.
Lea kiwnęła głową, niepewnie spoglądając na pływającą
jajecznicę. Czy ona powinna unosić się na… właśnie na czym? To była woda?
- Smakuję lepiej niż wygląda – zapewniła Rita. - Chociaż ja
do tej pory jem z zamkniętymi oczami – dodała, nie żałując sobie ulubionego
prychnięcia. – Andre zajmuję się gotowaniem. Ma niesamowicie uzdolnione ręce,
ale głowę wiecznie w chmurach. Efekt tego połączenia jest taki – zakończyła,
wskazując na dryfującą jajecznicę.
Czemu ona do mnie tyle mówi?, zastanawiała się Lea,
przełamując się co do śniadania. Rudowłosa miała rację. Nie było takie złe.
- Wiesz, jakie będzie to zadanie? – Zapytała.
Rita wzruszyła ramionami. Jej wzrok spoczął na lustrze.
Skrzywiła się mimowolnie i pokręciła głową. Lea obserwowała ją uważnie. Nie
sądziła, aby zwykłe odbicie wywołało taką reakcję u rudowłosej.
- Skończyłaś? – Głos Rity wyrwał ją zamyślenia.
Brunetka miała ochotę jeszcze coś zjeść, ale widząc
znudzone i zniecierpliwione spojrzenie towarzyszki, przytaknęła.
Szły długim, ciemnym korytarzem bez okien. Przez chwilę Lea
zastanawiała się czy ujrzy tu kiedykolwiek światło dzienne.
Rita mogła wziąć ze sobą świeczkę, lecz najwidoczniej
uznała to za niekonieczne. Skoro ona się orientowała w położeniu przedmiotów i
pomieszczeń, Lea już nie musiała. Jeśli będzie szła za nią, na pewno się nie
zgubi.
Rudowłosa zastanawiała się czy powiedzieć „laleczce” o tym,
co zobaczyła w jej pokoju. Nie darzyła jej żadną sympatią ani też nienawiścią.
Lea była jej po prosu obojętna. Uważała jednak, że nikt nie zasługuje na to, by
być śledzonym. Może jacyś mordercy, złodzieje… Ale nie zwykła dziewczyna.
Stwierdziła, że Rada postąpiła wyjątkowo nietaktownie.
Nie lubiła komuś umilać życia, zwłaszcza jakiejś
nieznajomej. Ale cóż mogła poradzić na ten cichy głos człowieczeństwa w głowie?
Żachnęła się.
- Uważaj na lustro – burknęła w stronę Lei i natychmiast
miała niepohamowaną ochotę ścisnąć się za gardło, by nie wydobyło się z niego
więcej słów.
- Co? – Zapytała zdumiona brunetka. Lakoniczne słowa, na
dodatek związane z lustrem, sprawiły, że dziewczyna poczuła nieprzyjemny ucisk
w żołądku.
- Sprawdzają cię. Wszystko przez nie widzą – wyjaśniła
pospiesznie Rita, coraz bardziej żałując, że rozpoczęła ten temat.
- To taka jakby kamera? – Dociekała Lea.
- Co?
- Już nic… - rzekła. – To pewnie starsza epoka – dodała w
myślach.
- Mają coś jeszcze tego typu? – Brunetka podjęła
ponowną próbę.
- A skąd mam wiedzieć?! – Wypaliła zdenerwowana Rita,
przyspieszając kroku.
- Rita, zaczekaj! – Zawołała Lea, również zwiększając
tempo. Nie chciała zostać sama w ciemnym korytarzu, którego nie zdążyła
zobaczyć oświetlonego. Co kryło się pod tą mroczną zasłoną? Być może lepiej nie
wiedzieć…
Dopiero teraz, poruszając się wzdłuż pokrytego czarną
zasłoną pomieszczenia, Lea zrozumiała, że stało przed nią bardzo trudne
zadanie. Musiała poznać każdy zakątek kryjówki Rady, tak, aby móc się po niej
poruszać nawet z zamkniętymi oczami. Warto także poznać lepiej Nataszę,
Aleksandra oraz Andre. Ich metody działania w razie ataku, zachowania podczas
oblężenia, jak również ich siłę. To właśnie zaznajomienie z ich potęgą jest
najważniejsze. Należy się przekonać, na ile stać Członków, jakich środków są
zdolni użyć…
Dziewczyny zbliżyły się do tych samych drzwi, co wczoraj.
Ku zdziwieniu Lei światło przedzierające się przez niewielkie szpary nie było
pomarańczowe, lecz białe. Spojrzała ukradkiem na Ritę, ale ta nie wykazywała
zainteresowania zmianą.
Gdy weszły Lea już wiedziała, dlaczego kolor oświetlenia
wydawał jej się inny. Uśmiechnęła się. Naprzeciwko niej znajdowało się ogromne
okno, które wcześniej zasłaniała bordowa kotara. Wczoraj w słabym blasku
kominka trudno odróżniłoby się czerwoną zasłonę od tapety tego samego koloru,
toteż dziewczyna nie dostrzegła różnicy pomiędzy tymi dwoma rzeczami.
Za oknem rosło mnóstwo drzew. Jedne były małe i swoimi
cienkimi gałązkami drażniły korę wyższych, inne charakteryzowały się smukłością
i strzelistością. Niektóre wyginały się jak gdyby pod wpływem starego wieku lub
choroby, ale zdarzały się też wyjątki, które stroiły się w mchy, porosty, chcąc
ukazać swoją wyższość nad innymi.
Lea przyglądała im się z zafascynowaniem. Każde drzewo
czymś się wyróżniało. Poza tym dziewczynę zastanawiało, jak przez tyle gałęzi i
liści przebijała się taka duża ilość światła.
W pomieszczeniu znajdowało się siedem osób: Natasza,
Aleksander, Andre, Mikołaj, Rita, Lea i Gracek.
Natasza mierzyła wzorkiem wszystkich obecnych, Aleksander
siedział na krześle z rękoma rozłożonymi na oparciach, Andre spoglądał w stronę
okna, najwidoczniej tak jak Leę zafascynowały go kształty potężnych roślin,
Mikołaj niecierpliwie stukał palcami w blat stołu, Gracek maślanymi oczami
przyglądał się Ricie.
- Nikogo więcej nie będzie? – Zapytał Mikołaj.
- Nie – odpowiedziała Natasza, potwierdzając swoje słowa
delikatnym potrząśnięciem głową. – Chcemy porozmawiać tylko z wami. O
szczegółach waszego zadania nikt nie musi, a może nawet nie powinien wiedzieć.
Póki co bądźmy ostrożni.
Wszyscy przytaknęli.
- Gdzie będziemy musieli się udać? – Zagadnęła Rita,
uważnie badając ruchy Nataszy.
- Spokojnie Rito, najpierw musimy podyskutować na temat
ogólniejszych spraw – wtrącił się Aleksander.
Lea zauważyła, że mężczyzna odezwał się pierwszy raz odkąd
cała, trójka łącznie z nią, znalazła się w siedzibie. Domyślała się, że w tej
grupie rządziła kobieta. Zerknęła na pełną klasy postawę czarnowłosej, była
pewna, że Natasza nie miała najmniejszego problemu z przejęciem władzy.
- To znaczy? – Spytała Lea, uznając za stosowne udzielenie
się w rozmowie.
- Już wczoraj pytałam was o to czy jesteście pewni, co do
przyłączenia się do nas. Wczoraj jednak z pewnością byliście zmęczeni, toteż
zapytam jeszcze raz. Czy chcecie przynależeć do naszego stowarzyszenia? Jeśli
ktoś z was odmówi pozwolimy bezproblemowo opuścić siedzibę. Wybór należy do was
– zapewniła. - Po zgodzie nie ma odwrotu – dodała stanowczo.
Mikołaj pierwszy raz ujrzał w jej oczach coś na kształt
prośby. Zawsze puste, chłodne źrenice, teraz wołały o pomoc. Jednak go
potrzebowali, nie znaleźli kogoś zastępczego, czekali… Z trudem powstrzymywał
triumfujący uśmiech. Skoro im na nim zależało, nie musiał być ich tańczącą marionetką,
póki nie posiadali wystarczającej mocy, mógł stawiać warunki.
Oby tak było jak najdłużej, pomyślał, czując jak wypełnia
go jego ulubione uczucie – satysfakcja.
Lea rozejrzała się niepewnie. Jeśli nie zaryzykuję, może
dużo stracić. Jeśli zaryzykuję i jej się nie uda, skutek będzie taki sam. Ale
jeśli zaryzykuję i plan się powiedzie…
- Zgadzam się – potwierdził Mikołaj.
- Ja również – dodała Rita.
- I ja – powiedział Gracek tuż po słowach rudowłosej.
Cała szóstka spojrzała wyczekująco na Leę.
- Ja też.
Aleksander zatarł ręce, widocznie zadowolony. Andre
uśmiechnął się lekko. Tylko Natasza nie zmieniła wyrazu swojej twarzy,
aczkolwiek Mikołaj dostrzegł w jej oczach złowrogi błysk. Wiedział, że w głębi
duszy cieszyła się z obecności wszystkich, jak też i chęci do działania. Zdawał
sobie sprawę, że już od momentu potwierdzenia przynależności ostatniej osoby,
rozpoczęła obmyślanie planu.
Coś zaparzyło go w nogę, dokładnie tam gdzie znajdowała się
kieszeń. Syknął cicho, starając się nie zwracać uwagi pozostałych postaci.
Jednak znajdujący się w jego spodniach przedmiot piekł coraz bardziej i
natarczywiej. Mikołaj bał się, że albo zaraz materiał na jego ciele zapłonie,
albo on nie wytrzyma bólu. Zacisnął zęby. Nie pamiętał, co tam schował. Obawiał
się, że jeśli wyjmie tą rzecz, wzbudzi podejrzenia Rady. Na pewno będą chcieli
wiedzieć co to było, a przecież on zapewne sam by nie wiedział.
Ogień.
Mikołaj znieruchomiał. Wszystko związane z ogniem, należało
utożsamiać wyłącznie z Ignis. Ale skąd to się wzięło w jego spodniach… Może
przetrwało od ostatniego spotkania z bestiami… To niemożliwe! Minęło tyle
czasu…
- Przepraszam – zwrócił się do Rady, wybiegając z
pomieszczenia.
Czuł jak topi mu się skóra, jak materiał zaczyna się w nią
wczepiać. Klął pod nosem, biegnąc w najciemniejszy kąt korytarza. Serce bawiło
się jego strachem. Tak bardzo obawiał się kolejnego spotkania z potworami, a
jednocześnie znów pragnął być wśród nich. Przerażał samego siebie. Upadł tuż
obok zielonej kotary.
Rozdarł kieszeń, wykorzystując do tego resztki sił Ignis.
Jego ciało natychmiast powitała przyjemna fala ulgi. Chłopak od razu dotknął
skóry, aczkolwiek nie było na niej żadnego oparzenia ani też zniekształceń. Nie
mogąc w to uwierzyć, ponownie przejechał po nagiej nodze. Nic, nawet
najmniejszej ranki.
Ktoś się nim bawił…
Gdy brakowało mu sił, bał się ran. Nie dałby rady wówczas
się zregenerować, a nikt nie umie wyleczyć skomplikowanej struktury skóry
Ignis. Musiał uważać. Albo przywrócić sobie moc…
Rita powinna mieć jego flakonik z krwią.
Szarpnął odczepioną kieszeń. Ku jego ponownemu zaskoczeniu
materiał także nie uległ zniszczeniu. Z kawałka tkaniny wyleciał niewielki woreczek.
Mikołaj uderzył się dłonią w czoło. Czemu o tym nie
pomyślał?! Czasem zdawało mu się, że wraz utratą sił, spada poziom jego
inteligencji.
Otworzył małe etui. Poraziła go bijąca od zawartości
jasność. Zamknął oczy i włożył rękę do środka. Gdy jego palce zetknęły się
kosmykami włosów Wiosny, blask znikł. Mikołaj drżącymi dłońmi podsunął pukiel
pod słabe światło.
Straciły kolor.
- Niech to szlag trafi! – Wrzasnął.
Podniósł się. Czuł się jakoś ociężale, jakby coś leżało mu
na plecach i spychało w dół. Potrząsnął głową. Posiadał w sobie coraz więcej
ludzkich uczuć. Koniecznie musiał poszukać źródła siły.
Ignis bez pożywienia nie potrafiły żyć długo i jeśli
straciły całą swoją moc, wciąż nie otrzymując dawki leczniczego płynu w postaci
łez lub krwi, umierały. Działo się to jednakże stopniowo. Najpierw bestie
traciły wyostrzone zmysły, ich smak, węch, wzrok stawał się przeciętny. Potem
byli coraz słabsi. Kolejnym etapem był brak zdolności gojenia swoich ran.
Jednak za najbardziej niebezpieczne i najbliższe śmierci uznawało się
„człowieczeństwo”. Wiązało się ono z odczuwaniem emocji wcześniej nieznanych.
Ignis złościło się wówczas bez powodu, smuciło, wzruszało… Potwory przestawały
być obojętne. Im bardziej ktoś stawał się wrażliwy, tym gorzej z jego życiem.
Mikołaj doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż jeśli
wkrótce nie znajdzie pokarmu, nie zdąży wykonać swojego planu. Problem polegał
na tym, że brunet nie potrafił prosić o pomoc.
- W porządku? – Rita dotknęła ramienia chłopaka, który
siedział oparty plecami o ścianę i oddychał ciężko.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzorkiem.
- Rita, oddaj mi flakonik – powiedział łagodnie, aczkolwiek
jednocześnie stanowczo.
- Chyba sobie żartujesz! – Jej źrenice rozszerzyły się,
nadając oczom okrągły kształt.
- Daj mi go! – Krzyknął, łapiąc dziewczynę za rękaw
koszuli.
- Wal się! – Wrzasnęła równie głośno, po czym szybko
wyrwała się z uścisku i pobiegła z powrotem do pomieszczenia.
- Rita, ty nie wiesz wszystkiego… - zaczął, ale przerwało
mu trzaśnięcie drzwiami.
- Zaraz tu będzie. – Usłyszał jej chłodny głos, który
skierowała do Rady.
Musiał wrócić. I tak popełnił już błąd, uciekając z
pomieszczenia.
Wstał niechętnie, pozbierał kosmyki Wiosny, następnie
starając się zakryć dziurę w spodniach, wszedł do sali. Usiadł ponownie na
swoim miejscu i udając, że nic się nie stało, czekał na to, aby ktoś przemówił.
- Chcesz nam o czymś powiedzieć? – Zasugerowała złośliwie
Rita, unosząc jedną brew.
Mikołaj poruszywszy się na krześle nieco niespokojnie,
posłał dziewczynie uśmiech osoby dziękującej za pomoc. Rita zirytowała się po
tak dyskretnym sarkazmie.
- Owszem. Właśnie przed chwilą dowiedziałem się, że nie
możemy liczyć na pomoc od Wiosny – mówił, a międzyczasie rzucił na środek stołu
woreczek, z którego wysypały się siwe kosmyki. – O podzielenie się mocą musimy
poprosić kogoś innego. Może tym razem kogoś silniejszego? – Zaproponował.
- O kim myślisz? – Zaciekawiła się Natasza.
Potrafiła być wspaniałą organizatorką, a w jej planach nie
dostrzegało się żadnych skaz. Niestety, jeśli chodziło o moc i sprzymierzeńców,
wielka potęga trochę ją zamraczała. Przestawała myśleć rozsądnie i wówczas do
dyskusji włączał się Aleksander.
- Zimę – odrzekł Mikołaj, mrużąc oczy i rozglądając się po
obecnych, by sprawdzić jakie wrażenie wywarły te słowa.
- Zima jest zbyt potężna. Zwłaszcza, jeśli ma pod sobą
kilka królestw. My idąc do niej z pustymi rękoma, spiszemy się tylko na straty.
Na jej litość nie mamy, co liczyć. Nie sądzę by ten pomysł był dobry. Poza tym
mówiłeś nam wczoraj, że Ilia kazała czekać tydzień, a minęło dopiero kilka dni.
Może to fałszywy znak? Najlepiej zaczekajmy jeszcze trochę – podsumował
Aleksander.
- Pomyśl, jaką mogłaby nam dać moc, Aleksandrze – Przez
chłodny, pozbawiony emocji głos nadal nie przebijały się żadne uczucia, lecz
oczy błyszczały się coraz bardziej, tak jak podczas gorączki.
- Aleksander ma rację. Na razie nie ryzykujmy – dołączyła
Rita.
- Ja uważam, że Wiosna po prostu nie chciała nam pomóc. I
to na pewno nie jest żadna pomyłka. Rozumiem, że skoro nie chcecie ryzykować,
macie coś w zanadrzu… - powiedział Mikołaj.
- Wiesz, że przed twoim wyruszeniem na Ziemię, dużo
podróżowaliśmy. Znaleźliśmy kilka interesujących stworzeń, które mogłyby nam
pomóc. Wystarczy się do nich udać. Dużo czasu spędziliśmy nad rysowaniem map,
więc myślę, że traficie bez problemu – wyjaśniła Natasza.
- Dlaczego sami prędzej z nimi nie porozmawialiście? – Zapytała
Lea.
Przecież gdyby do razu starali się zdobyć sprzymierzeńców…
- Utrudniali nam to nasi wrodzy. Atakowali nas, gdy
chcieliśmy zbliżyć się do którejś z siedzib stworzeń. Ponadto na początku nie
mieliśmy zamiaru z nimi walczyć. - Aleksander przybył z pomocą
czarnowłosej.
Lea kiwnęła powoli głową. Próbowali ich oszukać głupią
wymówką, ale każdy domyślał się, iż Rada po prostu nie chciała się narażać, a
mówiąc prościej – stchórzyła. Wolała wynająć kogoś do „czarnej roboty” i nie
maczać w tym palców.
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- To album ze stworzeniami, które widzieliśmy oraz ich
krótkie opisy. – Pierwszy odezwał się Andre, który do tej pory siedział cicho z
ponurą miną. Położył grubą książkę na środek stołu.
Mikołaj wziął ją do ręki. Była oprawiona w twardą okładkę,
na której po lewej stronie wypalono roślinny wzór, obok widniał napis : Istoty
Tego Świata. Pierwsza strona została ozdobiona przeróżnymi szlaczkami i
kolorami. Obrazek ten wydawał się abstrakcyjny, aczkolwiek gdy przyjrzano mu
się dokładniej, zauważono niewyraźne kontury jakiś postaci.
Mikołaj przekręcił stronę, na drugiej widniał spis treści.
Każda karta była w jakiś sposób urozmaicona – rysunkiem, wzorem, fikuśnymi
literami.
- Otwórz na stronie piętnastej – powiedział Andre.
Mikołaj spojrzał na niego znad książki nieprzyjaźnie, ale
posłusznie otworzył album na podanej stronie.
SININEN
Stworzenia pod postacią kobiet. Charakteryzują się jasną,
wręcz przezroczystą cerą i srebrzystymi włosami, sięgającym do kostek. Chodzą
stadem, tylko pojedyncze osobniki poruszają się samotnie.
Z kilkudniowych obserwacji można wywnioskować, iż istoty
odznaczają się bardzo wyostrzonymi zmysłami. Słyszą szmery z kilkuset metrów, a
ich wzrok sięga tak daleko, iż nawet najlepsza lornetka nie byłaby w stanie
uchwycić takiego obrazu. Ich węch jest równie doskonały, dlatego też musieliśmy
szybko opuścić zamieszkałe przez nich tereny.
Pod spodem znajdował się rysunek szczupłej kobiety o mdłym
spojrzeniu oraz smutnej twarzy. Rozwiane włosy zasłaniały usta i nos. Ubrana
była w krótką i tak zwiewną, lekką, że niemalże zlewającą się z fryzurą
sukienkę.
- W czym te całe Sinien nam pomogą? – Spytał znudzony
Mikołaj.
- Jako Ignis sam dobrze wiesz, ile znaczą wyostrzone zmysły
– dogryzła mu Natasza.
Chłopak westchnął i spojrzał na kobietę pobłażliwie.
- Co oni nam zapewnią? Nic! My potrzebujemy mocy,
rozumiesz? Czym chcecie walczyć przeciwko wrogom? Wyostrzonymi zmysłami?!
Jesteście…
- Uspokój się, Mikołaj, zanim powiesz coś, czego będziesz
żałował. Zachowujesz się czasem jak dziecko. Nikt o potężnej mocy nie
przygarnie osób z niczym, już to mówiłem. Więc przestań wymyślać i choć raz
posłuchaj rozkazu – zakończył Aleksander z zaskakującym spokojem. Jego głos ani
raz nie drgnął ani też nie wyrażał zdenerwowania. Mimo wszystko słowa dotarły
do każdego.
Członkowie Rady opanowywanie emocji mieli wyćwiczone
perfekcyjnie.
Mikołaj spojrzał Aleksandrowi prosto w oczy. Mężczyzna nie
żartował.
- Kiedy mamy ruszyć?
- Jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz