sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 15


Lea otworzyła oczy bardzo powoli, spodziewając się ostrego światła. Zamiast tego ujrzała jedynie słabo oświetlone za pomocą pomarańczowego blasku świeczki pomieszczenie. Rozejrzała się ostrożnie, oceniając jego stan.
Gdy wczoraj wieczorem Mikołaj ją tutaj zaprowadził, w głowie kłębiło jej się tyle myśli, iż nie zwróciła nawet uwagi na to, gdzie się znajdowała. Przyszłe plany, groźby, obietnice i podejrzenia natychmiast zamknęły jej powieki. Dopiero teraz, kiedy wszystkie obciążenia rozwiały się w sennych marzeniach mogła trzeźwo, odarta z wszelkich negatywnych emocji, przyjrzeć się pokojowi.
Pierwsze, co przykuło jej wzrok to podział pomieszczenia na dwie części. Jedna z nich została umieszczona wyżej – prowadziły do niej trzy niewielki schodki. Natomiast drugą pozostawiono na normalnym poziomie. Dawało to uczucie prywatności, gdy dzieliło się z kimś pokój.
Ściany w przeciwieństwie do sali, w której Lea spotkała Radę, nie pokryto tapetą, lecz pozostawiono w naturalnym stanie. Niewiele różniły się od tych widzianych podczas wejścia do jaskini.
Wyposażenie zdecydowanie nie wyróżniało się nowoczesnością, ani też nawet dużą ilością. Ograniczało się ono do dwóch prostych, aczkolwiek wygodnych i dużych łóżek, małego stolika, na którym stały świeczki oraz szafki, najprawdopodobniej przeznaczonej do przechowywania ubrań. Poza tym można było jeszcze dostrzec niewielki dywan w kształcie prostokąta oraz lustro sięgające od podłoża aż do sufitu. Wzbudzało ono w Lei dziwne uczucia niepokoju. Miała wrażenie, że ujrzy w nim coś, czego nie zdołałaby potem wymazać z pamięci. Zdawała sobie sprawę, że była po prostu przewrażliwiona, ale i tak nie potrafiła wyzbyć się nieuzasadnionych obaw.  
 Żaden mebel nie współgrał ze sobą, nawet krzesło i łóżko, mimo że charakteryzowały się podobnym kolorem. Pierwsza rzecz, bowiem nie odznaczała się żadnymi ozdobami, a druga była nimi przepełniona.
Ponadto jak na pokój o średnich rozmiarach zostało zbyt dużo niezagospodarowanego miejsca. Odnosiło się przez to wrażenie, iż pomieszczenie nie lubiło mieć gości i specjalnie biło chłodem oraz pustką.
Lea miała nadzieję, iż będzie to tylko tymczasowy pobyt, gdyż przebywanie tutaj nie wywoływało u niej nawet słabo widocznego cienia entuzjazmu. Nie była wybredna, potrafiła znieść różne, niekiedy nawet ciężkie warunki, lecz to pomieszczenie wyjątkowo ją odpychało. Być może przyczyną niezadowolenia stało się wspomnienie wspaniałej komnaty, w której każda jej zachcianka jak gdyby od razu się materializowała… Westchnęła cicho. Zbyt bardzo przywiązała się do tych wszystkich wygód. Musiała się opamiętać, inaczej zaprzepaści każdą szansę.
Wciąż dręczyła ją jedna myśl. W jaki sposób miała porozumieć się z Maksymilianem? Nie umiała wziąć pod uwagę faktu, że mogła się już z nim nigdy nie zobaczyć. Wróciła do Mikołaja z przekonaniem, iż dzięki temu, że będzie „wtyczką” ułatwi sobie i brunetowi działania przeciwko Radzie. Tymczasem dużym prawdopodobieństwem było to, że nie zdoła skontaktować się z chłopakiem. Co wtedy? Czy będzie mogła zrezygnować z pomocy Członkom? A jeśli nie, czy będzie walczyć u boku Mikołaja? Czy będzie potrafiła się przeciwstawić? Czy znajdzie w sobie tyle odwagi?
Postanowiła, że na początku postara się sprawdzić bezpieczeństwo. Warto byłoby liczyć się z możliwością tego, iż Członkowie kontrolowali swoich „ludzi”. W końcu mieli bardzo mało sprzymierzeńców, więc zdrada stałaby się dla nich miażdżącym ciosem. Lea z trudem powstrzymała pojawienie się złośliwego uśmiechu na twarzy.
Zastanawiała się nad metodą takiego sprawdzania. Czytanie w myślach, jakieś przyczepione do ubrań namiary, przesłuchania? Wszystkich wolałaby uniknąć, aczkolwiek najbardziej przerażało ją czytanie w myślach. Urządzenia namierzające można zniszczyć, podczas jakiś śledztw nic nie mówić, ale jak przestać rozmyślać? Od dawna prowadziła z samą sobą wewnętrzne rozmowy. Nigdy nie opracowywała planu na papierze, wszystko miała dokładnie poukładane w głowie. Nie wyobrażała sobie innego sposobu…
Małe drzwi, przez które, aby przejść należało schylić głowę otworzyły się gwałtownie. Lea natychmiast spojrzała w tamtym kierunku. Po chwili ukazała jej się Rita, jak zwykle w dwóch warkoczach z drwiącym spojrzeniem. W dłoniach trzymała tacę z poustawianymi równo naczyniami wypełnionymi jedzeniem. Brunetka zrozumiała, dlaczego drzwi otworzyły się z takim rozmachem – zapewne otrzymały porządnego kopniaka od rudowłosej.
- Po śniadaniu spotykamy się w tej samej sali, co wczoraj, żeby omówić wszystkie zaległe, jak i aktualne sprawy – powiedziała, stawiając obok Lei niezbyt smacznie wyglądające potrawy. - Słyszałam, że jeśli zdążymy to dziś zrobić, jutro ruszamy wykonać pierwsze zadanie.
Lea kiwnęła głową, niepewnie spoglądając na pływającą jajecznicę. Czy ona powinna unosić się na… właśnie na czym? To była woda?
- Smakuję lepiej niż wygląda – zapewniła Rita. - Chociaż ja do tej pory jem z zamkniętymi oczami – dodała, nie żałując sobie ulubionego prychnięcia. – Andre zajmuję się gotowaniem. Ma niesamowicie uzdolnione ręce, ale głowę wiecznie w chmurach. Efekt tego połączenia jest taki – zakończyła, wskazując na dryfującą jajecznicę.
Czemu ona do mnie tyle mówi?, zastanawiała się Lea, przełamując się co do śniadania. Rudowłosa miała rację. Nie było takie złe.
- Wiesz, jakie będzie to zadanie? – Zapytała.
Rita wzruszyła ramionami. Jej wzrok spoczął na lustrze. Skrzywiła się mimowolnie i pokręciła głową. Lea obserwowała ją uważnie. Nie sądziła, aby zwykłe odbicie wywołało taką reakcję u rudowłosej.
- Skończyłaś? – Głos Rity wyrwał ją zamyślenia.
Brunetka miała ochotę jeszcze coś zjeść, ale widząc znudzone i zniecierpliwione spojrzenie towarzyszki, przytaknęła.
Szły długim, ciemnym korytarzem bez okien. Przez chwilę Lea zastanawiała się czy ujrzy tu kiedykolwiek światło dzienne.
 Rita mogła wziąć ze sobą świeczkę, lecz najwidoczniej uznała to za niekonieczne. Skoro ona się orientowała w położeniu przedmiotów i pomieszczeń, Lea już nie musiała. Jeśli będzie szła za nią, na pewno się nie zgubi.
Rudowłosa zastanawiała się czy powiedzieć „laleczce” o tym, co zobaczyła w jej pokoju. Nie darzyła jej żadną sympatią ani też nienawiścią. Lea była jej po prosu obojętna. Uważała jednak, że nikt nie zasługuje na to, by być śledzonym. Może jacyś mordercy, złodzieje… Ale nie zwykła dziewczyna. Stwierdziła, że Rada postąpiła wyjątkowo nietaktownie.
Nie lubiła komuś umilać życia, zwłaszcza jakiejś nieznajomej. Ale cóż mogła poradzić na ten cichy głos człowieczeństwa w głowie? Żachnęła się.
- Uważaj na lustro – burknęła w stronę Lei i natychmiast miała niepohamowaną ochotę ścisnąć się za gardło, by nie wydobyło się z niego więcej słów.
- Co? – Zapytała zdumiona brunetka. Lakoniczne słowa, na dodatek związane z lustrem, sprawiły, że dziewczyna poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.
- Sprawdzają cię. Wszystko przez nie widzą – wyjaśniła pospiesznie Rita, coraz bardziej żałując, że rozpoczęła ten temat.
- To taka jakby kamera? – Dociekała Lea.
- Co?
- Już nic… - rzekła. – To pewnie starsza epoka – dodała w myślach.
- Mają coś jeszcze tego typu? –  Brunetka podjęła ponowną próbę.
 - A skąd mam wiedzieć?! – Wypaliła zdenerwowana Rita, przyspieszając kroku.      
- Rita, zaczekaj! – Zawołała Lea, również zwiększając tempo. Nie chciała zostać sama w ciemnym korytarzu, którego nie zdążyła zobaczyć oświetlonego. Co kryło się pod tą mroczną zasłoną? Być może lepiej nie wiedzieć…
Dopiero teraz, poruszając się wzdłuż pokrytego czarną zasłoną pomieszczenia, Lea zrozumiała, że stało przed nią bardzo trudne zadanie. Musiała poznać każdy zakątek kryjówki Rady, tak, aby móc się po niej poruszać nawet z zamkniętymi oczami. Warto także poznać lepiej Nataszę, Aleksandra oraz Andre. Ich metody działania w razie ataku, zachowania podczas oblężenia, jak również ich siłę. To właśnie zaznajomienie z ich potęgą jest najważniejsze. Należy się przekonać, na ile stać Członków, jakich środków są zdolni użyć…
Dziewczyny zbliżyły się do tych samych drzwi, co wczoraj. Ku zdziwieniu Lei światło przedzierające się przez niewielkie szpary nie było pomarańczowe, lecz białe. Spojrzała ukradkiem na Ritę, ale ta nie wykazywała zainteresowania zmianą.
Gdy weszły Lea już wiedziała, dlaczego kolor oświetlenia wydawał jej się inny. Uśmiechnęła się. Naprzeciwko niej znajdowało się ogromne okno, które wcześniej zasłaniała bordowa kotara. Wczoraj w słabym blasku kominka trudno odróżniłoby się czerwoną zasłonę od tapety tego samego koloru, toteż dziewczyna nie dostrzegła różnicy pomiędzy tymi dwoma rzeczami.
Za oknem rosło mnóstwo drzew. Jedne były małe i swoimi cienkimi gałązkami drażniły korę wyższych, inne charakteryzowały się smukłością i strzelistością. Niektóre wyginały się jak gdyby pod wpływem starego wieku lub choroby, ale zdarzały się też wyjątki, które stroiły się w mchy, porosty, chcąc ukazać swoją wyższość nad innymi.   
Lea przyglądała im się z zafascynowaniem. Każde drzewo czymś się wyróżniało. Poza tym dziewczynę zastanawiało, jak przez tyle gałęzi i liści przebijała się taka duża ilość światła.
W pomieszczeniu znajdowało się siedem osób: Natasza, Aleksander, Andre, Mikołaj, Rita, Lea i Gracek. 
Natasza mierzyła wzorkiem wszystkich obecnych, Aleksander siedział na krześle z rękoma rozłożonymi na oparciach, Andre spoglądał w stronę okna, najwidoczniej tak jak Leę zafascynowały go kształty potężnych roślin, Mikołaj niecierpliwie stukał palcami w blat stołu, Gracek maślanymi oczami przyglądał się Ricie.
- Nikogo więcej nie będzie? – Zapytał Mikołaj.
- Nie – odpowiedziała Natasza, potwierdzając swoje słowa delikatnym potrząśnięciem głową. – Chcemy porozmawiać tylko z wami. O szczegółach waszego zadania nikt nie musi, a może nawet nie powinien wiedzieć. Póki co bądźmy ostrożni.  
Wszyscy przytaknęli.
- Gdzie będziemy musieli się udać? – Zagadnęła Rita, uważnie badając ruchy Nataszy.
- Spokojnie Rito, najpierw musimy podyskutować na temat ogólniejszych spraw – wtrącił się Aleksander.
Lea zauważyła, że mężczyzna odezwał się pierwszy raz odkąd cała, trójka łącznie z nią, znalazła się w siedzibie. Domyślała się, że w tej grupie rządziła kobieta. Zerknęła na pełną klasy postawę czarnowłosej, była pewna, że Natasza nie miała najmniejszego problemu z przejęciem władzy.
- To znaczy? – Spytała Lea, uznając za stosowne udzielenie się w rozmowie.
- Już wczoraj pytałam was o to czy jesteście pewni, co do przyłączenia się do nas. Wczoraj jednak z pewnością byliście zmęczeni, toteż zapytam jeszcze raz. Czy chcecie przynależeć do naszego stowarzyszenia? Jeśli ktoś z was odmówi pozwolimy bezproblemowo opuścić siedzibę. Wybór należy do was – zapewniła. - Po zgodzie nie ma odwrotu – dodała stanowczo.
Mikołaj pierwszy raz ujrzał w jej oczach coś na kształt prośby. Zawsze puste, chłodne źrenice, teraz wołały o pomoc. Jednak go potrzebowali, nie znaleźli kogoś zastępczego, czekali… Z trudem powstrzymywał triumfujący uśmiech. Skoro im na nim zależało, nie musiał być ich tańczącą marionetką, póki nie posiadali wystarczającej mocy, mógł stawiać warunki.
Oby tak było jak najdłużej, pomyślał, czując jak wypełnia go jego ulubione uczucie – satysfakcja.
Lea rozejrzała się niepewnie. Jeśli nie zaryzykuję, może dużo stracić. Jeśli zaryzykuję i jej się nie uda, skutek będzie taki sam. Ale jeśli zaryzykuję i plan się powiedzie…
- Zgadzam się – potwierdził Mikołaj.
- Ja również – dodała Rita.       
- I ja – powiedział Gracek tuż po słowach rudowłosej.
Cała szóstka spojrzała wyczekująco na Leę.
- Ja też.
Aleksander zatarł ręce, widocznie zadowolony. Andre uśmiechnął się lekko. Tylko Natasza nie zmieniła wyrazu swojej twarzy, aczkolwiek Mikołaj dostrzegł w jej oczach złowrogi błysk. Wiedział, że w głębi duszy cieszyła się z obecności wszystkich, jak też i chęci do działania. Zdawał sobie sprawę, że już od momentu potwierdzenia przynależności ostatniej osoby, rozpoczęła obmyślanie planu.
Coś zaparzyło go w nogę, dokładnie tam gdzie znajdowała się kieszeń. Syknął cicho, starając się nie zwracać uwagi pozostałych postaci. Jednak znajdujący się w jego spodniach przedmiot piekł coraz bardziej i natarczywiej. Mikołaj bał się, że albo zaraz materiał na jego ciele zapłonie, albo on nie wytrzyma bólu. Zacisnął zęby. Nie pamiętał, co tam schował. Obawiał się, że jeśli wyjmie tą rzecz, wzbudzi podejrzenia Rady. Na pewno będą chcieli wiedzieć co to było, a przecież on zapewne sam by nie wiedział.
Ogień.
Mikołaj znieruchomiał. Wszystko związane z ogniem, należało utożsamiać wyłącznie z Ignis. Ale skąd to się wzięło w jego spodniach… Może przetrwało od ostatniego spotkania z bestiami… To niemożliwe! Minęło tyle czasu…
- Przepraszam – zwrócił się do Rady, wybiegając z pomieszczenia.
Czuł jak topi mu się skóra, jak materiał zaczyna się w nią wczepiać. Klął pod nosem, biegnąc w najciemniejszy kąt korytarza. Serce bawiło się jego strachem. Tak bardzo obawiał się kolejnego spotkania z potworami, a jednocześnie znów pragnął być wśród nich. Przerażał samego siebie. Upadł tuż obok zielonej kotary.
Rozdarł kieszeń, wykorzystując do tego resztki sił Ignis. Jego ciało natychmiast powitała przyjemna fala ulgi. Chłopak od razu dotknął skóry, aczkolwiek nie było na niej żadnego oparzenia ani też zniekształceń. Nie mogąc w to uwierzyć, ponownie przejechał po nagiej nodze. Nic, nawet najmniejszej ranki. 
Ktoś się nim bawił…
Gdy brakowało mu sił, bał się ran. Nie dałby rady wówczas się zregenerować, a nikt nie umie wyleczyć skomplikowanej struktury skóry Ignis. Musiał uważać. Albo przywrócić sobie moc…
Rita powinna mieć jego flakonik z krwią.
Szarpnął odczepioną kieszeń. Ku jego ponownemu zaskoczeniu materiał także nie uległ zniszczeniu. Z kawałka tkaniny wyleciał niewielki woreczek.
Mikołaj uderzył się dłonią w czoło. Czemu o tym nie pomyślał?! Czasem zdawało mu się, że wraz utratą sił, spada poziom jego inteligencji.
Otworzył małe etui. Poraziła go bijąca od zawartości jasność. Zamknął oczy i włożył rękę do środka. Gdy jego palce zetknęły się kosmykami włosów Wiosny, blask znikł. Mikołaj drżącymi dłońmi podsunął pukiel pod słabe światło.
Straciły kolor.
- Niech to szlag trafi! – Wrzasnął.
Podniósł się. Czuł się jakoś ociężale, jakby coś leżało mu na plecach i spychało w dół. Potrząsnął głową. Posiadał w sobie coraz więcej ludzkich uczuć. Koniecznie musiał poszukać źródła siły.
Ignis bez pożywienia nie potrafiły żyć długo i jeśli straciły całą swoją moc, wciąż nie otrzymując dawki leczniczego płynu w postaci łez lub krwi, umierały. Działo się to jednakże stopniowo. Najpierw bestie traciły wyostrzone zmysły, ich smak, węch, wzrok stawał się przeciętny. Potem byli coraz słabsi. Kolejnym etapem był brak zdolności gojenia swoich ran. Jednak za najbardziej niebezpieczne i najbliższe śmierci uznawało się „człowieczeństwo”. Wiązało się ono z odczuwaniem emocji wcześniej nieznanych. Ignis złościło się wówczas bez powodu, smuciło, wzruszało… Potwory przestawały być obojętne. Im bardziej ktoś stawał się wrażliwy, tym gorzej z jego życiem.    
Mikołaj doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż jeśli wkrótce nie znajdzie pokarmu, nie zdąży wykonać swojego planu. Problem polegał na tym, że brunet nie potrafił prosić o pomoc.  
- W porządku? – Rita dotknęła ramienia chłopaka, który siedział oparty plecami o ścianę i oddychał ciężko.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzorkiem.
- Rita, oddaj mi flakonik – powiedział łagodnie, aczkolwiek jednocześnie stanowczo.
- Chyba sobie żartujesz! – Jej źrenice rozszerzyły się, nadając oczom okrągły kształt.
- Daj mi go! – Krzyknął, łapiąc dziewczynę za rękaw koszuli.
- Wal się! – Wrzasnęła równie głośno, po czym szybko wyrwała się z uścisku i pobiegła z powrotem do pomieszczenia.
- Rita, ty nie wiesz wszystkiego… - zaczął, ale przerwało mu trzaśnięcie drzwiami.
- Zaraz tu będzie. – Usłyszał jej chłodny głos, który skierowała do Rady.  
Musiał wrócić. I tak popełnił już błąd, uciekając z pomieszczenia.
Wstał niechętnie, pozbierał kosmyki Wiosny, następnie starając się zakryć dziurę w spodniach, wszedł do sali. Usiadł ponownie na swoim miejscu i udając, że nic się nie stało, czekał na to, aby ktoś przemówił.
- Chcesz nam o czymś powiedzieć? – Zasugerowała złośliwie Rita, unosząc jedną brew.
Mikołaj poruszywszy się na krześle nieco niespokojnie, posłał dziewczynie uśmiech osoby dziękującej za pomoc. Rita zirytowała się po tak dyskretnym sarkazmie.
- Owszem. Właśnie przed chwilą dowiedziałem się, że nie możemy liczyć na pomoc od Wiosny – mówił, a międzyczasie rzucił na środek stołu woreczek, z którego wysypały się siwe kosmyki. – O podzielenie się mocą musimy poprosić kogoś innego. Może tym razem kogoś silniejszego? – Zaproponował.
- O kim myślisz? – Zaciekawiła się Natasza.
Potrafiła być wspaniałą organizatorką, a w jej planach nie dostrzegało się żadnych skaz. Niestety, jeśli chodziło o moc i sprzymierzeńców, wielka potęga trochę ją zamraczała. Przestawała myśleć rozsądnie i wówczas do dyskusji włączał się Aleksander.
- Zimę – odrzekł Mikołaj, mrużąc oczy i rozglądając się po obecnych, by sprawdzić jakie wrażenie wywarły te słowa.
- Zima jest zbyt potężna. Zwłaszcza, jeśli ma pod sobą kilka królestw. My idąc do niej z pustymi rękoma, spiszemy się tylko na straty. Na jej litość nie mamy, co liczyć. Nie sądzę by ten pomysł był dobry. Poza tym mówiłeś nam wczoraj, że Ilia kazała czekać tydzień, a minęło dopiero kilka dni. Może to fałszywy znak? Najlepiej zaczekajmy jeszcze trochę – podsumował Aleksander.
- Pomyśl, jaką mogłaby nam dać moc, Aleksandrze – Przez chłodny, pozbawiony emocji głos nadal nie przebijały się żadne uczucia, lecz oczy błyszczały się coraz bardziej, tak jak podczas gorączki.
- Aleksander ma rację. Na razie nie ryzykujmy – dołączyła Rita.
- Ja uważam, że Wiosna po prostu nie chciała nam pomóc. I to na pewno nie jest żadna pomyłka. Rozumiem, że skoro nie chcecie ryzykować, macie coś w zanadrzu… - powiedział Mikołaj.
- Wiesz, że przed twoim wyruszeniem na Ziemię, dużo podróżowaliśmy. Znaleźliśmy kilka interesujących stworzeń, które mogłyby nam pomóc. Wystarczy się do nich udać. Dużo czasu spędziliśmy nad rysowaniem map, więc myślę, że traficie bez problemu – wyjaśniła Natasza.
- Dlaczego sami prędzej z nimi nie porozmawialiście? – Zapytała Lea.
Przecież gdyby do razu starali się zdobyć sprzymierzeńców…
- Utrudniali nam to nasi wrodzy. Atakowali nas, gdy chcieliśmy zbliżyć się do którejś z siedzib stworzeń. Ponadto na początku nie mieliśmy zamiaru z nimi walczyć. -  Aleksander przybył z pomocą czarnowłosej.
Lea kiwnęła powoli głową. Próbowali ich oszukać głupią wymówką, ale każdy domyślał się, iż Rada po prostu nie chciała się narażać, a mówiąc prościej – stchórzyła. Wolała wynająć kogoś do „czarnej roboty” i nie maczać w tym palców.
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- To album ze stworzeniami, które widzieliśmy oraz ich krótkie opisy. – Pierwszy odezwał się Andre, który do tej pory siedział cicho z ponurą miną. Położył grubą książkę na środek stołu.
Mikołaj wziął ją do ręki. Była oprawiona w twardą okładkę, na której po lewej stronie wypalono roślinny wzór, obok widniał napis : Istoty Tego Świata. Pierwsza strona została ozdobiona przeróżnymi szlaczkami i kolorami. Obrazek ten wydawał się abstrakcyjny, aczkolwiek gdy przyjrzano mu się dokładniej, zauważono niewyraźne kontury jakiś postaci.
Mikołaj przekręcił stronę, na drugiej widniał spis treści. Każda karta była w jakiś sposób urozmaicona – rysunkiem, wzorem, fikuśnymi literami.
- Otwórz na stronie piętnastej – powiedział Andre.
Mikołaj spojrzał na niego znad książki nieprzyjaźnie, ale posłusznie otworzył album na podanej stronie.
SININEN

Stworzenia pod postacią kobiet. Charakteryzują się jasną, wręcz przezroczystą cerą i srebrzystymi włosami, sięgającym do kostek. Chodzą stadem, tylko pojedyncze osobniki poruszają się samotnie.
Z kilkudniowych obserwacji można wywnioskować, iż istoty odznaczają się bardzo wyostrzonymi zmysłami. Słyszą szmery z kilkuset metrów, a ich wzrok sięga tak daleko, iż nawet najlepsza lornetka nie byłaby w stanie uchwycić takiego obrazu. Ich węch jest równie doskonały, dlatego też musieliśmy szybko opuścić zamieszkałe przez nich tereny.

Pod spodem znajdował się rysunek szczupłej kobiety o mdłym spojrzeniu oraz smutnej twarzy. Rozwiane włosy zasłaniały usta i nos. Ubrana była w krótką i tak zwiewną, lekką, że niemalże zlewającą się z fryzurą sukienkę.
- W czym te całe Sinien nam pomogą? – Spytał znudzony Mikołaj.
- Jako Ignis sam dobrze wiesz, ile znaczą wyostrzone zmysły – dogryzła mu Natasza.
Chłopak westchnął i spojrzał na kobietę pobłażliwie.
- Co oni nam zapewnią? Nic! My potrzebujemy mocy, rozumiesz? Czym chcecie walczyć przeciwko wrogom? Wyostrzonymi zmysłami?! Jesteście…
- Uspokój się, Mikołaj, zanim powiesz coś, czego będziesz żałował. Zachowujesz się czasem jak dziecko. Nikt o potężnej mocy nie przygarnie osób z niczym, już to mówiłem. Więc przestań wymyślać i choć raz posłuchaj rozkazu – zakończył Aleksander z zaskakującym spokojem. Jego głos ani raz nie drgnął ani też nie wyrażał zdenerwowania. Mimo wszystko słowa dotarły do każdego.
Członkowie Rady opanowywanie emocji mieli wyćwiczone perfekcyjnie.
Mikołaj spojrzał Aleksandrowi prosto w oczy. Mężczyzna nie żartował.
- Kiedy mamy ruszyć?
- Jutro. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz