sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 3


Ciemność z dziką zachłannością przygarniała do siebie świetliste elementy, aby potem podstępnie je zgładzić, jednocześnie pyszniąc się swoją niewyobrażalną potęgą. Jednak, jeśli coś nie dało się nabrać na jej sprytne sztuczki, zakradała się bezszelestnie i pochłaniała, nie dając ofierze szansy na jakikolwiek ruch, na wydanie chociażby ledwie słyszalnego dźwięku.
Wkrótce udało się jej pozbawić, otaczającego ją świata, wszystkich barw. Dumna z efektu, jaki uzyskała, zaczęła się przebierać w coraz to ciemniejsze szaty. Dopiero, gdy dostrzegła, iż nikt z jej poddanych nie ma zamiaru skłonić się przed jej wielkością ani połechtać jej próżności słodkimi niczym lukier komplementami, zniechęcona otworzyła bramy swojego więzienia, sugerując swoim jeńcom ucieczkę. Jakież było jej zdziwienie, kiedy zaczęły się z niego wydostawać rzeczy i widoki, których nigdy nie widziała, co wiązało się także z wykluczeniem ich wcześniejszego złapania.
Lea włóczyła się po tej pustce, bojąc się, iż coś strasznego wynurzy się z wszechobecnego mroku. Doskonale znała swoje lęki i wiedziała, że to przekroczyłoby jej wszelkie możliwości, nawet te, których jeszcze nie odkryła. Błądziła z wyciągniętym przed siebie dłońmi, nawinie wierząc w to, iż znajdą one coś namacalnego.  Choć wydawało jej się, że przebyła odległość równą obwodowi kuli ziemskiej, nie była zmęczona, nie chciało jej się pić, a pragnienie najczęściej doskwierało zagubionym podróżnikom,  tak samo jak głód. Po za tym podczas swojej wędrówki nigdy nie poczuła nic pod stopami, nie potknęła się o żaden, nawet ten najmniejszy kamień. A co najważniejsze nie zawsze poruszała się w linii prostej- wchodziła na różne wysokości, aby po chwili ponownie zejść na dół, jak gdyby gdzieś w tych ciemnościach znajdowały się niewidzialne schody.
Nagle w oddali dostrzegła czerwoną łunę, która wzrastała, wytężając swoje wszystkie siły, aby zaprezentować się, jak najbardziej okazale, po czym powoli opadała jak gdyby kołysząc się w smętny rytm kołysanki.
Gwałtowne szarpnięcie w klatce piersiowej i przyspieszone bicie serca spowodowało, że dziewczyna syknęła z bólu. Zimny pot wystąpił na jej rozpalone czoło. Chciała pobiec w tamtą stronę, lecz jej nogi jak gdyby zatopiły się w ciemności. Nieudolnie próbowała  przezwyciężyć strach, który złośliwie naśmiewał się z jej starań, całkowicie pozbawiając ją pewności siebie.
Lea zdawała sobie sprawę z tego, iż w tamtym miejscu czeka ją wybawienie lub zguba. Mimo, że bardziej pragnęła zrealizowania tej pierwszej myśli, druga nie wywoływała u niej dreszczy. Wszystko było lepsze od bezsensownego się włóczenia w tym pustkowiu. Z owym postanowieniem ruszyła w kierunku czerwonej łuny.
Z każdym krokiem coraz bardziej drżała. Doszła do wniosku, iż jednak ów zguba nie jest dla niej czymś obojętnym.
Szkarłatna smuga zdawała się zwiększać wraz ze zmniejszaniem się odległości pozostałej do przebycia. W miarę zbliżania kolor stawał się coraz mniej krwisty, a jego miejsce zastępowała ognistość. Paliła ona ciemność, która przerażona, tak wielką, dotychczas nieznaną jej potęga, uciekała, pozwalając na to, aby nowa władczyni zajęła jej miejsce.
Lea powstrzymywała się od biegu, bojąc się, że jeśli za bardzo ukaże swoją radość, los uśmiechnie się do niej złośliwie i pozwoli ciemności powrócić. Z tego powodu szła wolnym, aczkolwiek nerwowym krokiem. Ogarniała ją nieodparta chęć, aby krzyknąć, zawołać, lecz obawy górowały nad zachciankami, dlatego dziewczyna milczała.
Idąc, myślała o wydarzeniach z ostatnich dni. Najbardziej dręczyła ją sprawa, dotyczącą Mikołaja. Zastanawiała się po czyjej był stronie – jej czy tej dziwnej staruszki? Czy przeniósł ją w to pustkowie, aby obronić ją przed ową kobietą czy po prostu spełnił jej rozkaz?  Choć nie wiedziała, które z jej domysłów są słuszne, czuła się oszukana. Bolało ją to tak, jakby ktoś wbijał jej w serce kolec róży, a im znajdował się on głębiej, ona tym bardziej cierpiała. Nie rozumiała niczego. I tylko do istnienia nadprzyrodzonych sił, nie miała już żadnych wątpliwości. Z jednej strony ją to przerażało, lecz z drugiej- fascynowało. Marzyła o nieograniczonych możliwościach posiadania niezwykłych mocy, o byciu wyższą od wszystkich zwykłych śmiertelników...
I nagle na myśl nasunęły jej się te przeraźliwe, czerwony oczy. Zatrzymała się. W głuchej ciszy, słyszała tylko głośne bicie swojego, równie przerażonego jak ona sama, serca. Otaczał ją mrok, w którym nie dostrzegała nawet swoich rąk. ,,One’’ mogły być wszędzie. Mogły ukrywać się w każdym miejscu, mogły nawet znajdować się obok niej. Lea niemiała odwagi się odwrócić, aby upewnić się, że jest sama. Strach obezwładnił jej nogi, lecz one pokonały go bez najmniejszego trudu.
Dziewczyna biegła przed siebie, nie zbaczając z trasy prowadzącej do ognistej łuny. W jej oczach zagościł lęk, czarne źrenice rozszerzyły się, zupełnie zasłaniając brązowe tęczówki. W głowie dziewczyny zapanował chaos- biegła, lecz nie wiedziała gdzie, uciekała, lecz nie miała pojęcia, przed czym.  Wyobraźnia wyolbrzymiła jej przypuszczenia, tak mocno, iż stawały się one nazbyt realne i możliwe.
Wyciągnęła ręce do przodu, ale był to tylko zwykły nawyk podczas chodzenia w ciemnościach, ponieważ Lea zdawała sobie już sprawę, iż z niczym się tu nie zderzy ani niczego nie dotknie. Przezwyciężyła się i obejrzała za siebie. Jej ciało oblała fala ulgi, kiedy w mroku nie dostrzegła żadnych jasnych elementów.
Pomimo tego, iż mogła się czuć bezpiecznie, drżały jej nogi, a oczy zalewał pot. Zatrzymała się na chwilę i uklęknęła, aby nabrać tchu. Podniosła oczy, po czym zamarła.  W oddali widać było czerwone smugi. Dziewczyna podniosła się i zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Wszystko rozmazywało jej się przed oczami i nawet ciemność-  potężna, niepodlegająca niczyjej władzy- jak gdyby wirowała, tworząc przerażającą karuzele, która zamiast sprawiać radość bawiącym się, wywoływała u nich płacz, a następnie pochłaniała.
Lea nie chciała wpaść owy wir, dlatego ponownie zmieniła kierunek ucieczki. Serce biło jej, tak jakby miało dość ciągłego stresu i chciało się wydostać z jej ciała. Sprawiało jej przy tym niewyobrażalny ból, lecz dziewczyna nie chciała się poddać. Misje, które powierzał jej Mikołaj, nauczyły ją, iż lepiej zginąć niż dać się złapać wrogowi.     
Po chwili poczuła, jak robi się coraz słabsza, jak jej ciało powoli odmawia posłuszeństwa- najpierw prosi o odpoczynek, potem dokłada do tego swoje zasługi, a na końcu, gdy wszystkie błagania zostają odrzucone, zaczyna się buntować. Nogi, do których jak gdyby przyczepiono ciężkie łańcuchy, zamiast poruszać się lekko niczym dwa piórka, ledwie odrywały się od podłoża. Z tego też powodu Lea potknęła się, a upadając, wpadała w coraz głębsze warstwy otaczającej jej pustki.
Gdy w końcu się zatrzymała i uspokoiła, dostrzegła, iż rzeczą, którą uznała za oczy bestii, była owa łuna, do której starała się dotrzeć. Westchnęła cicho, lecz po chwili zaczęła się śmiać z własnej nieuwagi i głupoty. Śmiech ten jednak bardziej przypominał płacz bezsilnej osoby i roznosił się on echem. Wydawałoby się, że nawet najbardziej bezwzględna i nieczuła istota, zlitowałaby się nad Leą. Niestety z mroku nie wyłoniła się żadna pomocna dłoń i nikt nie ukoił nerwów dziewczyny ciepłym głosem.
Otoczyła rękoma kolana i pochyliła twarz. Perliste łzy spływały po jej policzkach. Podniosła głowę, aby je otrzeć i rozejrzała się zdziwiona. Nie była już uwięziona w dziwnej pustce-znajdowała się w pałacu.  Określenie wspaniałości tego budynku jednym, zwykłym przymiotnikiem, byłoby wręcz obrazą, dla tak zachwycającego pomieszczenia.
Lea siedziała na podłodze, wykonanej z czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało szkło. Pod tą cienką warstwą, dostrzec można było, wznoszące się ku górze, pomarańczowe płomienie, które walczyły między sobą. Wyglądało to, tak jakby chciały się wedrzeć do środka, a ich rywalizacja wynikała z tego, iż pierwszy, któremu by się to udało, stałby się panem, władcą pozostałych.
Dziewczyna, bojąc się, że jakiś nieostrożny ruch mógłby spowodować, iż znalazłaby się wśród zaślepionych żądzą władzy wysłanników jednego z żywiołów, stąpała po przeźroczystej podłodze delikatnie niczym pierwszorzędna dama.
Ujrzała wówczas ogromną salę, której sklepienie podtrzymywały kolumny, a wokół nich  obwijające się języki ognia  - snuły się po filarze, jak przebiegłe węże. Z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, mieniące się intensywną czerwienią, a było ich tak dużo, że odgadnięcie koloru sklepienia stawało niemożliwe. Ściany zostały pokryte tysiącem luster o ognistych oprawach i lśniących taflach, na których jak gdyby położono złotą poświatę.
Pomieszczenie nie przyciągało uwagi przepychem ani bogactwem- tego nie można było tu dostrzec, zachwycało pięknem owego niebezpiecznego żywiołu, jakim jest ogień. Ukazywało jego różne formy, udowodniało, iż nie musi być on jedynie niszczycielem.
Lea z lekko rozchylonymi ustami błądziła wśród kolumn i dotykała je, ale pomarańczowe płomienie nie zwracały na nią uwagi i zamiast parzyć ją w palce, skupiały się na swoim zajęciu- okazałym prezentowaniu się. Zdawałoby się, że jakiś czarodziej machnął nad nimi swoją małą różdżką i ukoił dzikie bestie, stłumił w nich wszystkie złe uczucia.
Co jakiś czas spoglądała w stronę luster, aby kolejny raz zastanowić się, dlaczego nie widać w nich żadnych odbić pomieszczenia ani jej samej. Nagle do jej uszu dobiegły dźwięki jakiegoś utworu, który najpierw wprawiał słuchacza w melancholijny nastrój, aby po chwili coraz goręcej zachęcać go do tańca. Dziewczyna odwróciła się i natychmiast przyległa do ściany.
Na sali znajdowało się mnóstwo par, które wirowały w rytm muzyki. Panie ubrane w długie, czerwone suknie przyozdobione czarnymi dodatkami, tańczyły tak lekko, zdobiąc wszystko eleganckimi ruchami, iż wyglądało to tak, jakby unosiły się nad ziemią. Przy obrotach ich stroję przypominały odwrócone łebki tulipana. Na  twarzach kobiet widniały ciemne maski, ozdobione maleńkimi rubinami. Usta pomalowane szkarłatną szminką mocno wyróżniały się na ich alabastrowej cerze. Z wymyślnych fryzur wystawały kolorowe pióra, wpięte według gustu ich właścicielek.  
Mężczyźni mieli na sobie ciemne stroje, które rozweselały jedynie przypięte do nich czerwone róże. Na ich twarzach także znajdowały się maski, lecz były one skromne, pozbawione ozdób, które rzucały się w oczy u pań.    
Lea stała nieruchomo, ujęta tym wspaniałym widokiem. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, iż ona jest tu zbędna, dlatego trochę onieśmielona rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu, szukając upragnionego wyjścia.
Znalazła je po drugiej stronie pomieszczenia. Westchnęła cicho, przeklinając w duchu złośliwy los. Wzięła głęboki oddech. W myślach powoli liczyła sobie do trzech, wiedząc, że taki sposób doda jej odwagi. I już miała zrobić krok, kiedy nagle poczuła opór. Zachwiała się, po czym szybko oparła się o kolumnę, aby uniknąć wypadku. Spojrzała na swoje nogi, żeby zobaczyć obiekt jej trudu.
Przez jakiś czas wpatrywała się tam, nie wierząc własnym oczom.  Miała na sobie taką samą suknie, jak reszta pań na sali. Przez szkielet, który znajdował się pod suknią i ściskający ją w tali gorset, Lei z trudem udawało jej się ruszać. Zdezorientowana szybko dotknęła swojej twarzy, lecz nie było na niej maski. Zamiast tego, w jej włosach wczepiona została róża, przez którą Lea ukuła się w dłoń. Syknęła cicho z bólu, patrząc jak krew powoli sączy się z jej palca. 
-Zapomniała pani maski –powiedział wysoki chłopak, podchodząc do Lei. Dziewczyna milcząc, spoglądała na młodzieńca nieufnie.
-Mogę prosić?- Spytał, a widząc, iż Lea nie raczy mu odpowiedzieć, dotknął jej dłoni, nie zwracając uwagi na fizyczny sprzeciw dziewczyny.
Lea, zdając sobie sprawę, że nie ma szans na odrzucenie propozycji, pozwoliła zaprowadzić się na środek sali. Czuła, że muzyka oplatała jej ciało, a niewygodna suknia jak gdyby stała się lekka i zwiewna. Odnosiła wrażenie, iż znalazła się w jakiś odległych czasach, gdzie panie były dystyngowane, eleganckie, bogate…
-Zdradzi mi pani swoje imię? –Zagadnął nieznajomy, wyrywając Leę z jej marzeń i rozmyślań.
Dziewczyna przywołała do siebie wszystkie obrazy sytuacji, w których zawsze sobie świetnie radziła, po czym z triumfującym uśmiechem wracała, aby złożyć Mikołajowi raport. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
-To bal maskowy. Wydaję mi się, że każdy powinien być tu incognito- powiedziała, uśmiechając się figlarnie. Patrzyła prosto w jego ciemne oczy, nieco wyzywającym wzrokiem.
-Wybaczy mi pani, ale pragnę wspomnieć, że pani nie ma maski – odrzekł, nie spuszczając wzroku ze swojej towarzyszki. Jego spojrzenie było przeszywające - wydawałoby się, iż nieznajomy chciałby, dzięki temu wydrzeć z duszy partnerki jakąś od dawna skrywaną tajemnice. Niestety, ku jego zdziwieniu, dziewczyna nie spuściła oczu, a jej policzków nie oblał różowiutki rumieniec.
-Rozumiem, że chce pani pozostać tajemniczą nieznajoma – stwierdził, obracając dziewczyną.- Mam nadzieję, że nie ucieknie pani o północy- ciągnął, nachylając się nad jej uchem.
Lea ponownie wykonała obrót. Teraz już wiedziała, że chłopak ma konkretne zadanie do wykonania- ma ją uwieść. Nie pierwszy raz miała z tym do czynienia. Uśmiech, który na chwilę pojawił się na jej twarzy, przepełniony był bólem, a jednocześnie wzgardą. 
-Gdybym tak zrobiła, zostawiłabym przynajmniej panu po sobie jakiś ślad.
-Nie zaprzeczę, że sprawiłoby mi to przyjemność- rzekł, uśmiechając się uwodzicielsko. – Pozwoli się pani oprowadzić po pałacu?
Kiwnęła głową. Podała ramię swojemu towarzyszowi, jednocześnie okazując mu wyjątkową obojętność. Chłopak uniósł jedną brew, spoglądając na znudzony wyraz twarzy dziewczyny. Nie spodziewał się takiego odebrania jego ukrytych aluzji, które wplątywał w swoje wypowiedzi, słodkich komplementów, którymi obdarzał swoją partnerkę.
Nieznajomy prowadził Leę przez, jak jej się wydawało, most. Jego podłoże wykonane było ze złota, w którym wytłoczone zostały ornamenty roślinne. Dziewczyna podziwiała te figlarne wzory- jej zachłanne, na tak piękne widoki oko, chciwie i szybko rozglądało się, pragnąc pochłonąć wzrokiem, jak najwięcej szczegółów.  Jednak, gdyby Lea przyjrzała się owym ornamentom uważniej, być może dostrzegłaby, że na łodygach kwiatów znajdowały się kolce, które z satysfakcją raniły płatki swoich towarzyszy lub owijały się wokół nich, dusząc je w żelaznym uścisku. Widok ten z pewnością  ujrzeć zdołałby ktoś, kto przecierpiał bardzo dużo i w każdym szczególe widział ukryte zło.
Z niskich kolumn, sięgających przechadzającym się zaledwie do ramion, buchały strzeliste płomienie, tworząc nad głową Lei piękne łuki, które przypominały gotyckie żebrowania.
Ogólny wygląd mostu, spowodował, iż Lea na chwilę zapomniała, o udawaniu obojętnej. Nie uszło to uwadze jej towarzyszowi, któremu na tę myśl w sercu rosła duma. Niestety nie była tą dumą, którą rodzice czują na widok swojego dziecka, przynoszącego im zaszczyt. Charakteryzowała się ona egoizmem. Taki jej rodzaj zazwyczaj pojawia się, kiedy człowiek jest zadowolony sam z siebie, gdy zaczyna go ona zaślepiać, gdy udaję mu się zrealizować jakiś plan,- doskonały według niego plan - który niekoniecznie musi być sprawiedliwy oraz uczciwy względem innych.
Lea wciąż oczarowana widokiem, spojrzała przed siebie. Most ciągnął się, tak daleko, iż nie było widać jego końca. Wydawało się, że topi się on w ciemności, lecz kiedy dziewczyna zbliżała się, mrok oddalał się, ustępując miejsca jasności, bijącej od płomiennych łuków.
-Wydaję mi się, że ta cisza spowodowana jest tym, iż zachwycił panią ten widok – powiedział chłopak. Jego głos, jak gdyby rozniósł się echem.
-Hm… – mruknęła Lea, nie odrywając oczu od wesoło bawiących się ogników.
-Jednak zapewniam panią, iż prowadzę panią w miejsce, gdzie jest jeszcze piękniej.
Lea zerknęła na niego lekko zdziwiona i wówczas poraził ją jego widok.
Chłopak już dawno zdjął maskę, czego Lea nie zauważyła, pochłonięta wspaniałością architektury. Teraz dzięki temu mogła w całości ujrzeć twarz nieznajomego.
 Posiadał ciemną karnację, idealnie kontrastującą z jego ciemnymi włosami, ułożonymi w tak zwanym ,,artystycznym nieładzie’’, które wyglądały przez to jakby zostały nierówno ścięte. Czarne, dość szerokie brwi, często podnosiły się w wyniku zdziwienia lub irytacji. Jego mały, nieco zadarty nos, nadawał mu trochę dziecinności, zwłaszcza uwzględniając jego mocne rysy. Usta, choć wąskie, przyciągały uwagę swoim pięknym krojem. Kolor oczu zlewał się z źrenicami, przez co wydawało się, że jest czarny. W jego wzroku tliły się dziwne iskierki, które sprawiały, iż spojrzenie chłopaka było wręcz diabelskie- przepełnione sprytem, pewnością siebie i wszystkimi innymi cechami, które przyczyniają się do tego, że człowiek staję się zarozumiały, samolubny.   
-Popełniałem straszny nietakt względem pani. Nie zdążyłem się jeszcze przedstawić. Nazywam się Maksymilian –mówił, całując Leę w rękę.- Czy teraz zdradzi mi pani swoje imię?
-Amelia –odpowiedziała chłodno, choć przejął ją ciepły dreszcz, kiedy Maksymilian ujął jej dłoń.     
-Kłamie pani – stwierdził, nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy.- Można to wyczytać z pani oczu.
Lea przyjrzała mu się uważnie. Musiał coś o niej wiedzieć.
-Przepraszam za taką szczerość, ale oszustwo to jedna z rzeczy, których najbardziej nie cierpię.
-A te pozostałe? – Zapytała dziewczyna, pragnąc uniknąć dalszego wgłębiania się owy temat.
-Nie przepadam również za tym, gdy rozmowa zostaję przerywana, przez jedną ze stron. Oznacza to, bowiem iż osoba ta ma coś do ukrycia. Zazwyczaj wiąże się to z jakimś oszustwem, a jak już pani wspomniałem, kłamstwa nie znoszę -  dokończył, patrząc ze swoją prawie bezczelną pewnością siebie na swoją towarzyszkę. 
Lea odwróciła głowę, ponieważ poczuła, że jej policzki przybierają różową barwę.
-Tak więc, jeśli odkryła pani przede mną swoje prawdziwe imię - droga pani Amelio, zbliżamy się do ogrodu.
** *
-Lea…  Lea. Lea!
-Daruj sobie. Powinna się już dawno wydostać się z hipnozy – powiedziała zielonooka dziewczyna.
 Rude włosy miała związane dwa grube warkocze. Długie, lecz jasne rzęsy nadawały jej oczom niewinnego, słodkiego wyrazu. Niestety efekt ten psuły nieznośne brwi, które wciąż wyrażały irytację. Małe, aczkolwiek pełne usta świadczyły o stanowczości ich właścicielki. Dziewczyna ta byłaby ładna, gdyby nie grymas, który zawsze gościł na jej twarzy, oszpecając ją.
-To ty sobie daruj, Rita – żachnął się Mikołaj, szarpiąc coraz bardziej gwałtownie, nieprzytomne ciało dziewczyny. –Lea!
-Niektóre informacje strasznie trudno do ciebie dochodzą- powiedziała rudowłosa powoli, przeciągając niektóre wyrazy.
Oparła się o najbliższe drzewo, wpatrując się w końcówki swoich włosów, które od promieni słońca, wydawały się być jeszcze bardziej marchewkowe.
-W tym przypadku można zrobić tylko jedno – stwierdziła, wyciągając z brązowej pochwy stary miecz, który choć zniszczony od wielu walk, nadal posiadał piękny, metaliczny połysk. Rita pochyliła ostrze nad Leą, przygotowując się do ataku. Cios wymierzyła prosto w serce i…
-Zwariowałaś?!- Wrzasnął Mikołaj, odpychając swoją towarzyszkę.
-Ktoś tu traci panowanie nad swoim charakterkiem – mówiła, chowając broń.- Jesteś taki sam jak kiedyś- zaśmiała się, doskonale wiedząc, że sprawi tym chłopakowi ból, a to wiązało się również z jeszcze większym napadem złości.
-To samo mogę powiedzieć o tobie- odpowiedział, z trudem panując nad tym, aby nie uderzyć Rity.
Stała obok niego tak blisko, z tym swoim drwiącym uśmiechem, wzorkiem przepełnionym triumfem…
Zacisnął pięści, ponownie skupiając się na wyrwaniu Lei z transu.
-Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie da jej się odzyskać, poinformuj mnie. Wtedy wyruszymy z powrotem. Nic nie da się już zrobić – zawołała Rita, znikając w drzwiach małej, drewnianej chatki. Wypowiedziała te słowa z lekkością, znudzeniem. Mikołaj spojrzał na ciało Lei z dość słabo ukrywanym żalem. Rita tak często miała rację.           

1 komentarz:

  1. Nareszcie przeczytałam trzeci rozdział. Czytam go od dawna po kawałku, bo zawsze coś mnie oderwie od czytania. Cóż mogę o tym rzecz? Opis tego jak Lea kroczy w ciemności skojarzył mi się z niektórymi grami w jakie grałam m.in God of War III. Inne opisy, które umieściłaś też mi się kojarzyły z różnymi filmami, książkami i pomysłami, które mam ukryte w głowie ;p Jak mniemam Lea się wybudzi z transu, biorąc pod uwagę fakt, że masz na blogu 20 rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń