sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 16



Podróż trwała już dość długo. Mimo, iż wędrowcy szczegółowo badali mapę i posłusznie poddawali się jej wskazówkom, często błądzili. Zdarzało się, że albo wracali do tego samego miejsca, co ich wyjątkowo irytowało, albo szli w zupełnie innym kierunku niż powinni. Nie wiedzieli czy było to spowodowane ich brakiem pewnych umiejętności, czy też może ktoś lub coś celowo mąciło im w głowach. Podobno zło nigdy nie śpi. Czasem tylko się zdrzemnie, ale to również część podstępu. Jaki może być lepszy sposób na osłabienie czujności wroga?
Dodatkowym utrapieniem podróżnych stała się pogoda, która początkowo bardzo im sprzyjała. Teraz potrafiła zmieniać swoje szaty kilka razy w ciągu dnia. Rankiem zazwyczaj stroiła się w słoneczne barwy – jasne i niezwykle intensywne. Potem lubiła trzymać ludzi w napięciu. Gdy już wystarczająco napatrzyła się na oczekujące twarze, ubierała się w jeszcze złocistsze suknie lub dokonywała drastycznej zmiany, zakładając na siebie siwe, brudne łachmany, przez które przeciekały jej łzy. Natomiast w nocy zawsze pozostawała chłodna, zmęczona po pracowitym dniu, przestawała interesować się życiem, którego tło kontrolowała. Zasypiała otulona czarną narzutą usłaną migoczącymi diamentami.
Działania pogody nadzorowały Pory Roku, a najczęściej same wydawały rozkazy dotyczące przebiegu dnia i nocy. Teraz jednak wszystkie królestwa znajdowały się pod panowaniem jednej z czterech sióstr, toteż Mikołaj zastanawiał się czy złe warunki atmosferyczne nie były efektem złośliwości Zimy.
Podczas tych zimnych nocy, podróżni zatrzymywali się w lasach, na polanach. Nigdy nie odważyli się wejść do jaskiń. Nie mieli ochoty na spotkanie z ociekającymi pianą kłami, chorującego na wściekliznę nietoperza.
Po zbadaniu „jako takiego” bezpieczeństwa terenu, rozpalali ognisko i kładli się spać obok niego, tak by jak najdłużej pozostać w obrębie ciepła. Nie pozostawiali nikogo na wartę, gdyż byli pewni, że zmysły Mikołaja w razie zagrożenia ich ostrzegą. Brunet nie wyprowadzał reszty z błędu…
Rankiem słońce paliło ich niemiłosiernie, skromnie oznajmiając, iż czas już wstawać. Niechętnie wówczas, czując jeszcze zmęczenie poprzedniego dnia, sprzątali swoje obozowisko, po czym ruszali w dalszą podróż.
Lei coraz mocniej doskwierał głód. Szła czując, jak żołądek powoli zaczyna ją szantażować. Im bardziej starała się nie myśleć o jedzeniu, on tym częściej organizował swój oryginalny koncert. Najgorsze było to, iż nikt poza nią, nie przejawiał skłonności do znalezienia nowego pożywienia. Resztki produktów sprzed kilku dni nie dość, że nie były smaczne, dodatkowo wcale nie zaspakajały potrzeb.
Jedynie Gracek na początku wyprawy złapał się za brzuch, aczkolwiek wtedy podszedł do niego Mikołaj i szepnął mu coś na ucho. Kolorowo włosy wytrzeszczył oczy oraz otworzył usta. Po chwili wszystkie trzy jamy były na tyle okrągłe, by nie móc ich rozróżnić. 
- Nie no, serio? To luzik, Miki – zawołał wesoło, sprawiając, iż Mikołaj pożałował swoich słów już wtedy, gdy z jego ust wydobył się ostatni wyraz. Gracek od tego momentu szedł z podniesioną głową i szerokim uśmiechem.
Mikołaj zorientował się, że od wizyty u Wiosny minął już dokładnie tydzień. Zanim słońce z powrotem schowało się w swojej krainie, kosmyki włosów Ili stały się grafitowym prochem.
Chłopak domyślał się, że Wiosna mu po prostu nie wierzyła, gdyż był Ignis. Przez kilkadziesiąt lat, a może i kilkaset lat przyglądała się, jak na Ziemi potwory niszczyły ludzkie życie, nie zdając sobie sprawy, iż jeśli nie ograniczą swoich żądz pozbawią Ziemi mieszkańców, ale też samych siebie pożywienia.
Ilia była bardzo zadowolona z przeniesienia bestii do tego świata i znacznie się do tego przyczyniła.
Teraz Ignis stały się niemalże zagrożonym gatunkiem. Pozostała z nich zaledwie garstka, ponieważ większość nie przeżyła przeniesienia. Grupką tą rządził Maks. On, Mikołaj, był teraz wyłącznie intruzem.
Pewnego dnia cała czwórka siedziała przy ognisku. Prawie każdy wpatrywał się w tańczące płomyki, rozmyślając o ważnych tylko dla niego sprawach. Jedynie Mikołaj nie chcąc rozczulać się nad swoim rozpływaniem się w powietrzu, śledził ruchy i gesty towarzyszy. Był niemalże pewny, iż Lea zastanawiała się nad sensem jej obecności w tym miejscu. Nie mógł jednakże wysunąć podobnych wniosków, patrząc na twarze reszty. Nawet Gracek siedział pochylony z nieobecnymi oczami, jego noga co jakiś czas wybijała inny rytm. Rita zamknęła oczy, aczkolwiek Mikołaj znał ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że tak naprawdę dziewczyna nie śpi. Czy klimat ogniska wpłynął tak na wszystkich? Czy tą melancholię wywołuje jedynie zmęczenie?
- Jakie było wasze życie na Ziemi? – Zapytał Mikołaj, nie mogąc dłużej znieść takiej niewiedzy. Rita spojrzała na niego, mrużąc oczy. Po co pytał o takie rzeczy? Gdzie się podział zapatrzony w siebie egoista?
- To ostatnia rzecz, o której chciałabym rozmawiać – rzekła ponuro i odwróciła się od zgromadzonych.
Mimo skąpych wyjaśnień, Mikołaj wiedział już wystarczająco dużo. Nie miała miłych wspomnień i to już pozwoliło mu na snucie przypuszczeń. Być może rudowłosa nie pomagała, by przynieść wolność uwięzionym duszom, ale dlatego żeby posmakować prawdziwego życia, a co najważniejsze – nowego. W końcu nagrodą od Rady miał być powrót na Ziemię.
- Ciekawe czy chłopaki grają beze mnie… - zagadnął sam siebie Gracek, po czym ziewając przeciągle, zasnął.
Grać?
No tak, w końcu z pewnością pochodził z XXI wieku. Być może był uzależniony od gier komputerowych. Pomimo tego, iż Mikołaj nie przepadał za idiotami biegnącymi na ślepo w stronę technologii, zdziwiła go dość czuła, pozbawiona potocznych słów, wypowiedź. Była tak niepasująca do Gracka…
Brunet zerknął na Leę, lecz ona tylko wzruszyła ramionami, a następnie przygotowała się do powitania kojącego Dziadka Piaska.
***
Dziś było wyjątkowo duszno. Przy dłuższej wędrówce bez wody, odnosiło się wrażenie, iż powietrze drgało. Jedynym pocieszeniem podróżnych był fakt, że poruszali się lasem, co wówczas gwarantowało im ochronę przed męczącymi promieniami słońca.
Mijali różnorodne widoki od płaskich terenów nudzących monotonnością, aż po interesujące lasy, które wewnątrz przypominały afrykańskie dżungle. Nikt z podróżnych nie posiadał wiedzy dotyczącej roślinności tego typu terenów, toteż starano się nie zatrzymywać w zagrażających ich bezpieczeństwu miejscach. Natura zadziwiała swoją gwałtownością oraz zmiennością.
Cała czwórka z uczuciem niezwykłej ulgi opuściła przerażający, aczkolwiek jednocześnie fascynujący las. Powyginane drzewa trochę przypominały Mikołajowi te rosnące u Wiosny. Brunet posiadał głębokie przeczucie, iż gdzieś z pewnością znajdowało się przejście do jej siedziby. Jednakże wcale nie miał zamiaru ponownie szukać u niej pomocy. Skoro ta zrozpaczona damulka nie potrafiła dokonywać właściwych wyborów, niech radzi sobie sama. Ciekawe jak długo pociągnie bez żadnych środków…
Ciesz się Ilio, ciesz swoją kupą gruzów.
Wędrujący byli mocno zmęczeni, także dalsza droga stała się niemożliwa. Nadal było jasno, co podróżni odpowiednio wykorzystali, szukając suchego opału. Cieszyli się, że po raz pierwszy nie musieli trząść się z zimna i z łomoczącym sercem błądzić po nieznanych obszarach w celu znalezienie chrustu.
Mimo że słońce wtrącało swoje promienie w najmniejszą szczelinę, nikt nie wykazywał się chęcią odwiedzenia lasu. Z tej przyczyny opał zbierano tylko z obszarów leżących obok.
Wieczorem jak, od co najmniej tygodnia robiło się przeraźliwie zimno. Nieokrytym i oddalonym od ogniska chłód wbijał swe kłujące niczym stos szpilek macki, przyprawiając ich niemalże o dotkliwy ból.
Lea wciąż myślała nad sposobem skontaktowania się z Maksymilianem. Najczęstszą metodą, która przebijała się ponad wszystkie inne to umysłowe przekazanie wiadomości. Bała się jednak, że skoro Rada ją kontrolowała za pomocą lustra, może zostać przyłapana również i na czytaniu w myślach. Kto wie co Członkowie kryją w zanadrzu, jaki poziom uzyskują ich umiejętności.
Na razie mogła tylko czekać. Tą regułką bezskutecznie studziła gorącą chęć zemsty, oszukiwała swój zapał, za jej pomocą odsuwała istotną sprawę, do której nie wiedziała jak się zabrać. To z kolei bardzo ją irytowało, czasem miała ochotę wrócić na ziemię i choć ten temat był już oklepany oraz z każdą chwilą coraz nudniejszy – chciałaby cofnąć czas, tak by nie spotkać Mikołaja. Lecz skąd pewność, że wtedy jej życie byłoby lepsze?
Gdzie jesteś, Maksymilianie?
Rita poprawiła opadającą na jej czoło grzywkę, po czym wiercąc się przez kilka sekund, odnalazła odpowiednią pozycję do spania. Gracek przekręcił się na drugą stronę, mrucząc coś pod nosem. Dźwięk gniecionego materiału skojarzył się rudowłosej z szeleszczącymi falbankami od długich, ciężkich sukni. Rita skrzywiła się i jeszcze mocniej otuliła kocem. 
Gwiazdy wyglądały niczym drobne diamenty porozrzucane na czarnym płótnie. Układały się w przeróżne konstelacje, dając wróżbitom szansę na odgadnięcie tajemnic przeznaczenia. Jednakże tylko twórczynie zagadek mogły przekazać całą prawdę, ale one milczały mrugając do siebie porozumiewawczo.
Nocny widok znacznie różnił się od dziennego. Za dnia bowiem, równinny teren pokrywało mnóstwo rodzajów roślin. Prawie żadna nie była podobna do drugiej. Sprawiało to, iż obszar nie wydawał się tak jednolity.
Teraz teren spowiła mroczna szata i brakowało mu czegoś, co nadałoby mu wyrazu.
Chrzęst gałęzi obudził mikołaja. Zdziwił się, gdyż jego zmysły nie były na tyle wyostrzone, by móc wyłapać wszystkie szelesty. Szybko zorientował się, iż hałas wywoływał machający prawą ręką Gracek. Brunet westchnął. Więcej kłopotów z tym chłopakiem niż… 
Mikołaj wziął jeszcze jeden głęboki wdech, aby upewnić się, że się nie pomylił. Charakterystyczny zapach, wyczuwalny tylko dla osób pokroju bruneta, uderzył w nozdrza chłopaka z taką siłą, iż zakręciło mu się w głowie. Mikołaj wydał z siebie cichy jęk. To niemożliwe. Zapewne zmęczenie i osłabienie płatały mu figle. Woń zwiększyła swoją intensywność. Chłopak wtulił twarz w okrycie, lecz to wcale nie pomogło. Nawet jeśli tak naprawdę przestał już wyczuwać kuszący zapach, on jak gdyby wczepił mu się w mózg, a co najgorsze… także w kubki smakowe.
Łzy!
Były gdzieś. Blisko. Ktoś płakał.
Oczyma wyobraźni widział ciężkie krople spływające po policzkach cierpiącej osoby. Świadomej duszy.
Zaspokojenie pragnienia krwią było najprostszym sposobem. Niestety wiązało się to także z tzw. skutkami ubocznymi. Krew posiadała w sobie oprócz cierpienia też inne emocje, jak radość, miłość i gdy negatywne uczucia zmieszały się z pozytywnymi, powstawała mieszanka, przez którą Ignis traciły kontrolę nad swoim ciałem. Łzy stanowiły magiczny napój karmiący jedynie nieszczęściem. Oczyszczały, wzmacniały i zapewniały o nieśmiertelności. Były niczym pita przez greckich bogów ambrozja.
Najlepszy towar oferowały dusze świadome. Ten rodzaj wiedział o swojej śmierci, pamiętał o życiu na Ziemi, toteż następowało u niego pewne uczłowieczenie. U nieświadomych „krew płynie w żyłach, bo zawsze to robiła”, ale nie jest prawdziwa. Dlatego łzy ich pochodzenia można by określić mianem ”atrap”.
Mikołaj dostał drgawek.
Słabł, umierał… A tam znajdowała się świadoma dusza. I jej łzy.
Wstał, uważając by zrobić to bezszelestnie. Kiedyś nie zwróciłby na to uwagi, polegałby na swoich zmysłach. Teraz odnosił wrażenie, iż stał się ogromną nieporadną bryłą, niemającą władzy nad własną masą.
Szedł powoli, skupiając się na woni, żeby nie stracić jej śladu. Jednakże zapach wcale nie chciał zmylić chłopaka i celowo rzucał w jego stronę niewidzialną linę.
Zniewolony Mikołaj czuł szczęście wypełniające go aż po koniuszki palców. Nareszcie będzie sobą! Miał zamiar się uśmiechnąć, lecz natychmiast się zawstydził, a potem spochmurniał. „O ma mroczna naturo! Co się ze mną dzieje?” Jeszcze nigdy nie dotarł do takiego stopnia człowieczeństwa. Nie wiedział, jakie dalsze związane z tym procesem niespodzianki na niego czekają, ale uznał, iż ludzie posiadając duszę, biorą na swoje barki dodatkowy ciężar.
Zamknął na chwilę oczy, by odpoczęły. Widział bowiem coraz słabiej. Nie chciał dać się zaskoczyć stworzeniom ukrytym w lesie. Odepchnął się delikatnie od drzewa, o które się opierał. Od razu zakręciło mu się w głowie, poczuł mdłości – tuż nad jego nosem zawisnął przezroczysty flakonik.
Mikołaj rzucił się na mały przedmiot, lecz otrzymał cios w brzuch. Zgiął się w pół, a zaraz potem gwałtownie podniósł. Został uderzony dwa razy mocniej niż za pierwszym razem. Z jego ust wydobył się mimowolny, żałosny jęk. Usłyszał szyderczy śmiech przeciwnika.
-Nie przeceniaj swoich sił – wycedził przez zęby.
Myli się, jeśli myśli, że tak łatwo uda mu się go pokonać. O nie… Może i nie odznaczał się ostatnio nadludzką siłą, ale gromadził w sobie złość, która mogła się okazać równie groźna.
Wziął zamach. Zdziwił się, gdy jego pięść nie natrafiła na żaden opór, lecz prosto w policzek przeciwnika. Ten nie spodziewając się ataku, zachwiał się, ale natychmiast przywrócił równowagę, dając równocześnie znak ręką swoim towarzyszom, by się nie wtrącali. Wymierzył cios prosto pod żebra, lecz Mikołaj przewidując jego standardowy ruch, uniknął go.
Przeciwnik spojrzał na niego ze złośliwą litością i pomachał wypełnionym przezroczystą cieczą flakonikiem. Mikołaj skoczył w jego stronę, upadli na ziemię. Ciężar ciała Mikołaja przygniatał wroga i nie dawał mu możliwości ruchu. Brunet okładał go na oślep, aż zużył resztę sił i jego ciosy były coraz słabszej i mniej celne. Wówczas przeciwnik zrzucił z siebie chłopaka, zaciskając ręce na jego gardle. Przycisnął go do pnia drzewa. Mikołaj usiłował się uwolnić, wykorzystując do tego nogi, aczkolwiek jeden trafny kopniak wystarczył, aby zablokowano mu kolana.
Mikołaj plunął mu na twarz. Przeciwnik bez namysłu, nie kontrolując własnego czynu, otarł twarz. Brunet natychmiast kopnął go w brzuch, a gdy wróg rzucił mu się na plecy, pociągnął go za nogi, powodując kolejny upadek. Niestety przeciwnik szybko regenerował siły i sprytne posunięcia Mikołaja nie wyrządzały mu szkód.
Tym brunet wcale się nie przejmował. Dla niego liczył się tylko flakonik.
Musiał go zdobyć.
Musiał go mieć.
Ugryzł wroga w rękę. Tamten syknął i upuścił drobiazg. Mikołaj schylił się, by go podnieść, lecz wówczas przeciwnik przewrócił bruneta na plecy. Łup! Mocnym kopniakiem chłopak powalił atakującego, który natychmiast wstał. Niezrażony Mikołaj sięgnął po flakonik. Po chwili czyjeś buty zmiażdżyły mu palce. Prawą ręką chłopak pociągnął za nogawkę spodni. Wróg zachwiał się. Trzask! Jego noga wylądowała na flakoniku.
Mikołaj doczołgał się do miejsca wypadku i łapczywymi ruchami włożył do ust kawałki szkła, ssąc je niczym landrynki.
- Dobre nawet w tak upokarzającej wersji, co? – Spytał przeciwnik z pewnym swojej wyższości uśmiechem.
Brunet wypluł odłamki szkła, raniąc sobie wargi. Czuł przyjemne mrowienie pod skórą, czuł, że powracają mu siły. Rozpierająca energia zagłuszała chęć zabicia wroga. Poza tym nie wiedziałby czy umiałby to zrobić. Nie unicestwia się „swojego”, nawet jeśli ma on inne plany niż ty.
- Spróbuj i sam oceń – odciął się Mikołaj, uderzając przeciwnika, który przewrócił się i odbił od ziemi, po czym przejechał po niej kilka centymetrów. Wstał zaciskając zęby. W jego policzkach tkwiły kawałki szkła.
- Dobre? – Dopytywał się brunet. – No dalej, Maks, zapomniałeś jak się gada?
Był sobą.
 Łzy rozchodziły się po jego ciele z zawrotną prędkością, zranione miejsca zaczęły brudzić ubrania bladoróżową cieczą. Mikołaj nie goił ich, by póki co nie tracić sił. Nie odczuwał już żadnych pozytywnych emocji.
Po prostu był sobą.
Uwielbiał stan, w którym nie był od nikogo zależny.
Zmysły wyostrzały się powoli, ale chłopak dostrzegł już ukrytych w krzakach kolegów Maksa, słyszał ich szepty.
- Czekałem na twoją metamorfozę. Nie jesteś taki odważny bez zapasów – szydził Maks, otrzepując się z liści i mchu.
Mikołaj zdawał sobie sprawę, iż pod maską szyderstw, gościła wściekłość. Chłopak upokorzył go przed jego poddanymi.
- Czego chcesz? – Zapytał i dostrzegł, że pytanie zabrzmiało dość banalnie.
- Przy każdym spotkaniu to samo – westchnął Maks. – Ja odpowiem, że niczego, ty spojrzysz na mnie z furią. Wtedy dodam, że lubię dręczyć zdrajców. Darujmy sobie to dziś – dodał ze znużeniem.   
- Chcesz mnie zlikwidować, ale karmisz mnie łzami. Twój plan ma chyba pewne niedoskonałości – zadrwił Mikołaj.
Gdy w jego żyłach znów pulsowała różowawa krew Ignis, nie obawiał się już niczego.
- Mylisz się. Wcale nie mam zamiaru cię zlikwidować. Chcę cię tylko uświadomić, że nie będziesz umiał powstrzymać swojej natury. Zapasy się kończą. Nie damy rady cię dalej dokarmiać – prychnął, na co Mikołaj zareagował zaciśnięciem pięści. – Ale Ty masz obok siebie świadome dusze… i człowieka – dorzucił jakby z trudem, roziskrzone oczy świadczyły o dzikim pożądaniu. – Zabijesz ich wszystkich – syknął mu na ucho. Brunet szarpnął Maksa za koszulkę, ale ten złapał go mocno za nadgarstki. Siły były wyrównane. Niezrażony przywódca Ignis ciągnął dalej:
– A dlaczego? Bo wiesz, że wkrótce ich cierpienie się zmniejszy. Ten cały kolorowo włosy wariat ma na oku twoją oschłą marchewkę, prawda? – Zaśmiał się złośliwie, strząsając z siebie dłonie Mikołaja i opierając się o pień drzewa. – Wystarczy dać im trochę czasu, aby inaczej na siebie spojrzeli. A wtedy kilkanaście litrów twojego życia przepadnie – pokręcił głową z udawanym smutkiem. – Ach, no i pozostaje Lea, smutna piękność. Kiedy jej powiesz, że gdyby nie mały incydent w twojej przeszłości, w ogóle by jej tu nie było? – Wyrzucał mu Maks. Wiedział, że trafiał w czułe punkty Mikołaja, zdawał sobie sprawę, iż brunet obawiał się, że te wszystkie wydarzenia mogły się obrócić przeciwko niemu.
- A jak ci idzie kierowanie stadem? Mam nadzieję, że świetnie sobie radzisz – odezwał się Mikołaj, ignorując wypowiedź Maksa. Przeciwnik, mimo iż silny, pewny siebie od zawsze miewał problemy z organizowaniem. Tymi sprawami najczęściej zajmował się Mikołaj. Razem stanowili niegdyś dość zgrany zespół. Pomimo że darzyli się nutą niezrozumiałej niechęci w głębi przyznawali się do tego, iż potrzebowali się nawzajem, by być godnymi przedstawicielami Ignis. Mikołaj pomyślał, iż może właśnie o to chodziło Maksowi, może miał do niego żal, ponieważ teraz był zdany sam na siebie?
Mimo wszystkich nieporozumień, bezcelowych rywalizacji, znali wszystkie zakamarki swoich dusz, wiedzieli, co trapiło towarzysza, znali swoje plany kłębiące się w głowie i korygowali je zanim ich autor zdążył przedstawić je na głos. Z tych przyczyn ich kłótnia była niczym otwieranie kolejnych matrioszek. Każda kolejna wypowiedź otrzymywała równie trafny odzew. Nie było żadnego sensu w ich sprzeczce, a oni doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jednakże żaden z nich nie był na tyle odważny, żeby zakończyć spór jako pierwszy.
Mikołaj patrząc na ukrytych w gęstwinie przyjaciół, poczuł coś na podobe tęsknoty. Wszystkie wyprawy, życie w luksusie, zero stabilności, czysta wolność, żadnych ograniczeń, obaw, zobowiązań. I tylko jedno wymaganie – wierność. A on złamał jedyną zasadę, tak lekko, tak obojętnie. Pozostał ze swoim piętnem sam. Przewidywał, że nawet gdy reszta Ignis dowie się o prawdziwej przyczynie zerwania z nimi, nigdy mu tego nie wybaczą. I chyba to właśnie tego najbardziej mu brakowało – przeklętego zrozumienia.
Ale oni teraz patrzyli na niego jak na intruza i nie dostrzegali już w nim „swojego”. W ich oczach widział odrazę, a jednocześnie wyrzuty – jak mógł ich opuścić, wyrzec się, gdy pełnił funkcję przywódcy! Gdyby Maks wydał odpowiedni rozkaz, wykonaliby go bez oporu. Rozszarpaliby Mikołaja bez litości, nie licząc się z tym, że kiedyś należał do nich.
I pomyśleć, że ryzykował tak właśnie dla nich…
Poczuł niewyobrażalną złość. W jego żyłach ciecz przybierała temperaturę śmiertelną dla zwykłej istoty, wrzała jak gdyby chciała wzmocnić właściciela w jego przekonaniach. Musiał odejść stamtąd jak najszybciej, inaczej nastąpi jego atak wściekłości, a wówczas nie zdoła ukryć przed Członkami Rady otrzymania dawki łez.
Przed jego wyprawą na Ziemię, dzięki przygotowanej przez Radę recepturze nie potrzebował już krwi ani łez, żeby żyć, mieć siłę. Członkowie zrobili z niego niezależnego i nieśmiertelnego Ignis. Stworzyli z niego prawdziwego potwora, który nie potrzebował nikogo i niczego oprócz siebie. Miało to służyć dobrym celom, tak by podczas jego pobytu na planecie zamieszkiwanej przez ludzi, nie mordował jej mieszkańców, nie naraził się znów Porom Roku. Jednak on złamał działanie receptury już po pierwszych dniach, zabił człowieka. Ale Rada nigdy nie miała się o tym dowiedzieć i dalej tkwić w przekonaniu, że Mikołaj raz na zawsze zerwał z brutalnymi rytuałami Ignis. Gdyby ktoś na niego doniósł, byłby skończony.
Przed oczami zamajaczyły mu czarne plamki, zamroczyły go targające nim emocje. Maks celowo częstował go łzami. Chciał, żeby Mikołaj stawał się coraz bardziej uzależniony, by wkrótce przestał panować nad swoją żądzą, by zrujnował sam siebie. Wiedział, że chłopak nie zdoła oprzeć się pokusie. Cholerny spryciarz! Brunet zachwiał się i odwrócił gwałtownie.
Rzucił się biegiem w stronę rozbitego obozu, pozwalając na to, by gałęzie znów biły go po twarzy, by kamienie złośliwie zajmowały miejsce, na którym miała spocząć jego stopa.
Biegł, dając się ogłuszać świstom powietrza.
Biegł, mając nadzieję, że po drodze zgubi wszystkie uczucia.
Biegł, chcąc zapomnieć o śmiechu Maksa, który był tak głośny, iż wydawało mu się, że dochodził z wnętrza jego głowy.
Biegł, by nie stracić chęci do dalszych działań.
I udało mu się. Dotarł do swojego posłania z pustymi oczami i czystym, lekkim, pozbawionym emocji ciałem.
***

- Ja cieee, musimy wszędzie zasuwać z lacza? – Jęknął Gracek.
Od pamiętnego wydarzenia w lesie Mikołaj stał się jakby bardziej zaradny, zacięty w swoich postanowieniach, posiadający więcej zapału. Dostrzegało się w nim zmianę, która bardzo spodobała się reszcie.  Przestali się martwić o dalszy los, bowiem wiedzieli, że teraz Mikołaj nie pozwoli na marnowanie czasu. I rzeczywiście, brunet pragnął jak najszybciej wykonać zlecone zadanie, by nie tracić cennych chwil, ułamków sekundy. Wróg mógł zaatakować w każdej chwili, a oni i ich plany stanowiły kupę porozrzucanych gruzów. Musieli wziąć się w garść i zapewnić porządny zastrzyk energii.
- To już niedaleko – zapewnił Mikołaj, porównując krajobraz z rysunkami na mapie.
- Nie żebym się skarżyła, ale powtarzasz to już od kilku godzin – prychnęła Rita.
Mikołaj zignorował słowa, nie obdarzając dziewczyny nawet przelotnym spojrzeniem.
- Wydaje mi się, że powinniśmy iść na wschód. Jeśli spojrzy się w tamtym kierunku, można dostrzec zarys gór, a przecież Rada mówiła o równinnych terenach – wtrąciła się Lea.
W niej także zaszła zmiana. Nadal nie przeszła na stronę Rady, ale nie użalała się nad sobą i nad pobytem tutaj. Z przerażeniem zauważała, że ten świat zaczyna ją niezwykle fascynować. Pogodziła się z faktem, że nie było możliwości powrotu na Ziemię, a można by powiedzieć, że cieszyła ją ta myśl. Minęła jej odrzucająca nienawiść do Mikołaja, już nie pragnęła zemsty. Chciała mu jedynie udowodnić, iż brunet nie zawsze będzie górą. Poza tym nie pozwoli dojść Radzie do władzy. Skoro już się tu znalazła, nie pozostanie bierna.
- Racja – stwierdził Mikołaj.
Po godzinnym marszu na wschód, zapadł mrok. Podróżni znaleźli się w miejscu. Z którego widzieli majaczący w oddali zamek o prostym, surowym wyglądzie.
Cała czwórka spojrzała na niego z obawą. Czy w tej twierdzy mogły mieszkać, tak delikatne istoty jak Sininen? A może ich charakter okaże się twardy i niezłomny? Skoro Mikołaj i Rita nie potrafili poradzić sobie z mdłą Wiosną…
- Gdzie będziemy nocować? – Spytała Lea, rozglądając się wokół siebie. Nie zauważyła nawet krzewu.
- Nigdzie – odparł Mikołaj.
- Nigdzie? – Rita uniosła jedną brew.
- Musimy dotrzeć do zamku jeszcze dziś – oznajmił stanowczo. – Nocowanie na takim pustym obszarze jest zbyt ryzykowane.
- Będziemy składać Sininen tak późną wizytę? Nie uważasz, że to nieco niestosowne? – Zdumiała się Rita i natychmiast ugryzła w język. Jak to się wydostało z jej ust? Czasem nie panowała nad językiem, którego uczyła się za życia przez tyle lat.
            Mikołaj nie zwrócił uwagi na charakter wypowiedzi rudowłosej.
- Nie mamy innego wyjścia. Ja nie mam zamiaru trzymać w nocy warty i marznąć. – Brunet wzruszył ramionami. Tak naprawdę było mu to obojętne, ale chciał mieć już odwiedziny za sobą.
- Jak wchodzimy? – Dociekała Lea. – Liczymy na to, że ktoś otworzy bramę? Co prawda czteroosobowa grupa nie powinna wzbudzać podejrzeń, ale niewiadomo jakie środki ostrożności zachowują Sininen.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu. Będą przygotowani na nasze przybycie, gdy się zbliżmy zaczną nas wyczuwać, słyszeć i widzieć. Pamiętajcie o ich zmysłach – upomniał brunet.
- Ej, Miki, ty też masz takie super moce, co nie? – Zawył Gracek, poruszając zabawnie brwiami. Na każdej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Tak jak przewidział Mikołaj, nie mieli żadnych komplikacji przy wejściu. Wystarczyło, aby ustali obok grubych murów zamku z czterema wieżami o spiczastych dachach i łukowatych oknach, a wrota w kształcie trójkąta z powyginanymi krawędziami otworzyły się z głuchym łoskotem. Nad głowami gości mignęły dwie blade postacie, zaś potem zapanowała niepokojąca cisza. Nawet cichy, przyjemny szmer wiatru ucichł, jakby nie chciał zakłócać panującego porządku.
Stali na pustym dziedzińcu porytym trawą, pośrodku którego łączyły się cztery, skrzyżowanego drogi. Nie przewidzieli braku powitania i to ich zbiło z tropu. Nie byli w stanie określić, jak powinni się zachować. Czy uznać to jako danie wolnej reki przybyłym czy może okazanie im niechęci? Postanowili zaryzykować.
Szli przez długi korytarz, w którym sięgające sufitu okna nie posiadały szyb. Delikatne światło księżyca wskazywało drogę gościom, a zarazem podkreślało skromność budowli.
Mikołaj pchnął niepewnie najbliższe drzwi. Oczom przybyłych ukazało się przestronne pomieszczenie, w którym zamiast ścian znajdowały się stojące w dość sporych odstępach kolumny w stylu korynckim. Pomiędzy filarami subtelnie falowały niemalże przezroczyste zasłony unoszone przez ostrożny wiatr. Całe pomieszczenie zalewała niebieskawa poświata. Blade światło księżyca przebijało się przez mleczny materiał w otworach. Podłogę stanowiło jeziorko, po którym dryfowały przerażająco śnieżnobiałe kwiaty. W wodzie odbijały się również postacie dziewcząt., które tworzyły niesamowite piruety na zawieszonych na szerokich pasach kołach. Ich płynne ruchy zadziwiały. Istoty zachwycał giętkością ciała, wyjątkowym wdziękiem, skupieniem. Na ich twarzach malowało się wyraźnie zadowolenie z wykonywanego zajęcia i podziwiający poczuli pewną zazdrość za tak głębokie zamiłowanie. Sininen wyglądały jakby unosiły się w powietrzu, a prawo grawitacji było dla nich czymś nieistniejącym, jakby nie stanowiło żadnej przeszkody. Raz przypominały beztroskie dzieci bawiące się w ogrodzie, a innym razem – kobiety, które swoją elegancją i wiotkością pragnęły uwieść, oczarować. Zmiany następowały w każdej minucie i widz zaczynał się zastanawiać, co bardziej docenia – ich lekkość czy umiejętność idealnego nakładania masek.
Całą scenę spowijała niezbyt gęsta mgła.
Przybyli nie potrafili oderwać oczu. Wiedzieli, że Sininen zdawały sobie sprawę, iż w pomieszczeniu znajdowały się obcy, aczkolwiek najwidoczniej nic nie było w stanie przeszkodzić im zajęcia.
- Proszę za mną. – Usłyszeli czyjś głos. Czwórka natychmiast spojrzała w kierunku źródła dźwięku, lecz stworzenie wydawszy polecenie od razu się odwróciło. Nie sprzeciwiając się poleceniu ruszyli tuż za bladą postacią.
Siedzieli na chłodnych krzesłach wykonanych z dziwnego tworzywa w pomieszczeniu niewiele różniącym się od tego, które opuścili się kilka minut wcześniej. Jednak zamiast jeziora, pod stopami gości znajdowała się podłoga z wzorami przypominającymi pęknięte szkło. Nad ich głowami wisiał żyrandol, którego świeczki wyglądały jak poskręcany materiał.
- Zapewne przysłali was Członkowie Rady – odezwała się królowa Sininen. Kobieta miała trupią cerę, małe, blade usta i szare pozbawione wyrazu oczy. Szczupła twarz wydawała się kanciasta przez długie, białe włosy związane w ciasny kucyk. Fryzura wyeksponowała jej prosty, niekształtny nos. Swoją posturą przypominała ducha. A mimo to z przyjemnością patrzyło się na jej pełne gracji ruchy. Mdłą twarz, co jakiś czas rozświetlał przyjazny, szczery uśmiech.
Królowa musnęła łagodnym wzorkiem wszystkie twarze.
- Skąd, wasza królewska mość, wie o Radzie? – Zapytał zaskoczony Mikołaj. Zawsze wydawało mu się, że Rada raczej nie chwaliła się swoim istnieniem, a tym bardziej nie utrzymywała kontaktów ze stworzeniami tego świata.
- Wasza organizacja nie jest tak tajna, jak myślicie. Odkrywając dobra naszego wymiaru, zdradziliście swoją obecność.
Mikołaj przytaknął, chcąc poinformować, że dopiero teraz dostrzegł błąd Członków.
- Domyślam się, że szukacie sojuszników.
Brunet poprawił rękaw koszuli i splótł dłonie, opierając łokcie na blacie stołu.
- Owszem, liczymy na pomoc w przeniesieniu dusz w odpowiedni miejsce i na obecność sprzymierzeńców w razie ataku…
- Rozumiem – przerwała mu królowa, kiwając głową jakby tym gestem chciała przeprosić za swój nietakt. – Świadome dusze robią coraz więcej problemów. Skargi wznosi nie tylko nasze plemię, ale też inne stworzenia. Nareszcie czas zrobić z tym porządek. To nie jest miejsce dla nich. W tym świecie istnieje zbyt wiele rzeczy, których oni nigdy nie powinni zobaczyć, zbyt wiele zjawisk, które mogą zakłócić. Ich kolejne wcielenia mogą zapamiętać niektóre fakty, a to może skończyć się dla nas tragicznie. A co najgorsze, świadome dusze wprowadzają rozdrażnienie wśród mieszkańców, wywołują agresję. Zaczynają się walki o większy teren, o władzę, knucie spisków, intryg. Dusze nas uczłowieczają, obnażając przed nami swoje najgorsze nawyki. Należy działać zanim zniszczą też samych siebie. Bo przecież jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za nasz świat, ale też ziemię – mówiła kobieta. Na jej twarzy odbijała się troska i przejęcie.
Lea przyglądała się jej z zachłannością. Dawno nie widziała tak szczerej osoby.
- Krążyło dużo plotek o Członkach Rady, o ich planach. Słysząc o waszej organizacji, my, Sininen byliśmy coraz bardziej chętni do przyłączenia się i walczenia razem z wami. Liczyliśmy na to, że kiedyś się tu zjawicie. Nie jestem w stanie przydzielić wam jakiegoś oddziału, ale mogę zapewnić, że możecie liczyć na naszą pomoc – dodała.
- Czy możemy prosić kogoś, kto wróciłby z nami do naszej siedziby i służył jako pośrednik?  - Zapytała Rita.
Kobieta przytaknęła.
- Oczywiście. Mel! – Zawołała.
Do pomieszczenia natychmiast weszła nastoletnia dziewczyna o identycznym wyglądzie jak królowa. Jedyną różnicą była beztroska, bijąca od postawy Meli. Poza tym emanowała od niej taka sama szczera chęć pomocy i przyjazność, co od przywódczyni Sininen.
- To moja córka Amelia. Myślę, że najlepiej spełni funkcję pośredniczki – uznała.
- Dziękujemy – odrzekła Rita, lekko schylając głowę.    
Mikołaj wiele razy zastanawiał się skąd rudowłosa znała te wszystkie dworskie zasady.
Rysy królowej stężały, a powaga dodała lat.
- Mam nadzieję, że znajdzie się pod odpowiednią opieką. Oddaje w wasze ręce kogoś, kto jest wystarczającym dowodem na potwierdzenie autentyczności sojuszu.
- Córce, waszej wysokości, nic nie grozi – zapewnił Mikołaj, którego powoli zaczęło irytować jego kurtuazyjne zachowanie. Nienawidził się przed kimś płaszczyć. Nigdy też nie lubił sztucznej grzeczności, ustanowionych wzorców. Stare mury, potęga – dusiło go to. Nowoczesność bardziej go pociągała, choć nie przepadał za przesadą, chorym zafascynowaniem technologią. Cenił po prostu wygodę.
Gracek siedział oczarowany. Nie urodą Amelii, ale jej pozorną nieśmiałością, subtelnymi ruchami i tryskaniem radością. Wiedział, że nie uda mu się już tak łatwo pozbyć się jej widoku.                           
                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz