Podróż trwała już dość długo. Mimo, iż wędrowcy szczegółowo
badali mapę i posłusznie poddawali się jej wskazówkom, często błądzili.
Zdarzało się, że albo wracali do tego samego miejsca, co ich wyjątkowo
irytowało, albo szli w zupełnie innym kierunku niż powinni. Nie wiedzieli czy
było to spowodowane ich brakiem pewnych umiejętności, czy też może ktoś lub coś
celowo mąciło im w głowach. Podobno zło nigdy nie śpi. Czasem tylko się
zdrzemnie, ale to również część podstępu. Jaki może być lepszy sposób na
osłabienie czujności wroga?
Dodatkowym utrapieniem podróżnych stała się pogoda, która
początkowo bardzo im sprzyjała. Teraz potrafiła zmieniać swoje szaty kilka razy
w ciągu dnia. Rankiem zazwyczaj stroiła się w słoneczne barwy – jasne i
niezwykle intensywne. Potem lubiła trzymać ludzi w napięciu. Gdy już
wystarczająco napatrzyła się na oczekujące twarze, ubierała się w jeszcze
złocistsze suknie lub dokonywała drastycznej zmiany, zakładając na siebie siwe,
brudne łachmany, przez które przeciekały jej łzy. Natomiast w nocy zawsze
pozostawała chłodna, zmęczona po pracowitym dniu, przestawała interesować się
życiem, którego tło kontrolowała. Zasypiała otulona czarną narzutą usłaną
migoczącymi diamentami.
Działania pogody nadzorowały Pory Roku, a najczęściej same
wydawały rozkazy dotyczące przebiegu dnia i nocy. Teraz jednak wszystkie
królestwa znajdowały się pod panowaniem jednej z czterech sióstr, toteż Mikołaj
zastanawiał się czy złe warunki atmosferyczne nie były efektem złośliwości Zimy.
Podczas tych zimnych nocy, podróżni zatrzymywali się w
lasach, na polanach. Nigdy nie odważyli się wejść do jaskiń. Nie mieli ochoty
na spotkanie z ociekającymi pianą kłami, chorującego na wściekliznę nietoperza.
Po zbadaniu „jako takiego” bezpieczeństwa terenu, rozpalali
ognisko i kładli się spać obok niego, tak by jak najdłużej pozostać w obrębie
ciepła. Nie pozostawiali nikogo na wartę, gdyż byli pewni, że zmysły Mikołaja w
razie zagrożenia ich ostrzegą. Brunet nie wyprowadzał reszty z błędu…
Rankiem słońce paliło ich niemiłosiernie, skromnie
oznajmiając, iż czas już wstawać. Niechętnie wówczas, czując jeszcze zmęczenie
poprzedniego dnia, sprzątali swoje obozowisko, po czym ruszali w dalszą podróż.
Lei coraz mocniej doskwierał głód. Szła czując, jak żołądek
powoli zaczyna ją szantażować. Im bardziej starała się nie myśleć o jedzeniu,
on tym częściej organizował swój oryginalny koncert. Najgorsze było to, iż nikt
poza nią, nie przejawiał skłonności do znalezienia nowego pożywienia. Resztki
produktów sprzed kilku dni nie dość, że nie były smaczne, dodatkowo wcale nie
zaspakajały potrzeb.
Jedynie Gracek na początku wyprawy złapał się za brzuch,
aczkolwiek wtedy podszedł do niego Mikołaj i szepnął mu coś na ucho. Kolorowo
włosy wytrzeszczył oczy oraz otworzył usta. Po chwili wszystkie trzy jamy były
na tyle okrągłe, by nie móc ich rozróżnić.
- Nie no, serio? To luzik, Miki – zawołał wesoło,
sprawiając, iż Mikołaj pożałował swoich słów już wtedy, gdy z jego ust wydobył
się ostatni wyraz. Gracek od tego momentu szedł z podniesioną głową i szerokim
uśmiechem.
Mikołaj zorientował się, że od wizyty u Wiosny minął już
dokładnie tydzień. Zanim słońce z powrotem schowało się w swojej krainie,
kosmyki włosów Ili stały się grafitowym prochem.
Chłopak domyślał się, że Wiosna mu po prostu nie wierzyła,
gdyż był Ignis. Przez kilkadziesiąt lat, a może i kilkaset lat przyglądała się,
jak na Ziemi potwory niszczyły ludzkie życie, nie zdając sobie sprawy, iż jeśli
nie ograniczą swoich żądz pozbawią Ziemi mieszkańców, ale też samych siebie
pożywienia.
Ilia była bardzo zadowolona z przeniesienia bestii do tego
świata i znacznie się do tego przyczyniła.
Teraz Ignis stały się niemalże zagrożonym gatunkiem.
Pozostała z nich zaledwie garstka, ponieważ większość nie przeżyła
przeniesienia. Grupką tą rządził Maks. On, Mikołaj, był teraz wyłącznie
intruzem.
Pewnego dnia cała czwórka siedziała przy ognisku. Prawie
każdy wpatrywał się w tańczące płomyki, rozmyślając o ważnych tylko dla niego
sprawach. Jedynie Mikołaj nie chcąc rozczulać się nad swoim rozpływaniem się w
powietrzu, śledził ruchy i gesty towarzyszy. Był niemalże pewny, iż Lea
zastanawiała się nad sensem jej obecności w tym miejscu. Nie mógł jednakże
wysunąć podobnych wniosków, patrząc na twarze reszty. Nawet Gracek siedział
pochylony z nieobecnymi oczami, jego noga co jakiś czas wybijała inny rytm.
Rita zamknęła oczy, aczkolwiek Mikołaj znał ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że
tak naprawdę dziewczyna nie śpi. Czy klimat ogniska wpłynął tak na wszystkich?
Czy tą melancholię wywołuje jedynie zmęczenie?
- Jakie było wasze życie na Ziemi? – Zapytał Mikołaj, nie
mogąc dłużej znieść takiej niewiedzy. Rita spojrzała na niego, mrużąc oczy. Po
co pytał o takie rzeczy? Gdzie się podział zapatrzony w siebie egoista?
- To ostatnia rzecz, o której chciałabym rozmawiać – rzekła
ponuro i odwróciła się od zgromadzonych.
Mimo skąpych wyjaśnień, Mikołaj wiedział już wystarczająco
dużo. Nie miała miłych wspomnień i to już pozwoliło mu na snucie przypuszczeń.
Być może rudowłosa nie pomagała, by przynieść wolność uwięzionym duszom, ale
dlatego żeby posmakować prawdziwego życia, a co najważniejsze – nowego. W końcu
nagrodą od Rady miał być powrót na Ziemię.
- Ciekawe czy chłopaki grają beze mnie… - zagadnął sam
siebie Gracek, po czym ziewając przeciągle, zasnął.
Grać?
No tak, w końcu z pewnością pochodził z XXI wieku. Być może
był uzależniony od gier komputerowych. Pomimo tego, iż Mikołaj nie przepadał za
idiotami biegnącymi na ślepo w stronę technologii, zdziwiła go dość czuła,
pozbawiona potocznych słów, wypowiedź. Była tak niepasująca do Gracka…
Brunet zerknął na Leę, lecz ona tylko wzruszyła ramionami,
a następnie przygotowała się do powitania kojącego Dziadka Piaska.
***
Dziś było wyjątkowo duszno. Przy dłuższej wędrówce bez
wody, odnosiło się wrażenie, iż powietrze drgało. Jedynym pocieszeniem
podróżnych był fakt, że poruszali się lasem, co wówczas gwarantowało im ochronę
przed męczącymi promieniami słońca.
Mijali różnorodne widoki od płaskich terenów nudzących
monotonnością, aż po interesujące lasy, które wewnątrz przypominały afrykańskie
dżungle. Nikt z podróżnych nie posiadał wiedzy dotyczącej roślinności tego typu
terenów, toteż starano się nie zatrzymywać w zagrażających ich bezpieczeństwu
miejscach. Natura zadziwiała swoją gwałtownością oraz zmiennością.
Cała czwórka z uczuciem niezwykłej ulgi opuściła
przerażający, aczkolwiek jednocześnie fascynujący las. Powyginane drzewa trochę
przypominały Mikołajowi te rosnące u Wiosny. Brunet posiadał głębokie
przeczucie, iż gdzieś z pewnością znajdowało się przejście do jej siedziby.
Jednakże wcale nie miał zamiaru ponownie szukać u niej pomocy. Skoro ta
zrozpaczona damulka nie potrafiła dokonywać właściwych wyborów, niech radzi
sobie sama. Ciekawe jak długo pociągnie bez żadnych środków…
Ciesz się Ilio, ciesz swoją kupą gruzów.
Wędrujący byli mocno zmęczeni, także dalsza droga stała się
niemożliwa. Nadal było jasno, co podróżni odpowiednio wykorzystali, szukając
suchego opału. Cieszyli się, że po raz pierwszy nie musieli trząść się z zimna
i z łomoczącym sercem błądzić po nieznanych obszarach w celu znalezienie
chrustu.
Mimo że słońce wtrącało swoje promienie w najmniejszą
szczelinę, nikt nie wykazywał się chęcią odwiedzenia lasu. Z tej przyczyny opał
zbierano tylko z obszarów leżących obok.
Wieczorem jak, od co najmniej tygodnia robiło się
przeraźliwie zimno. Nieokrytym i oddalonym od ogniska chłód wbijał swe kłujące
niczym stos szpilek macki, przyprawiając ich niemalże o dotkliwy ból.
Lea wciąż myślała nad sposobem skontaktowania się z
Maksymilianem. Najczęstszą metodą, która przebijała się ponad wszystkie inne to
umysłowe przekazanie wiadomości. Bała się jednak, że skoro Rada ją kontrolowała
za pomocą lustra, może zostać przyłapana również i na czytaniu w myślach. Kto
wie co Członkowie kryją w zanadrzu, jaki poziom uzyskują ich umiejętności.
Na razie mogła tylko czekać. Tą regułką bezskutecznie
studziła gorącą chęć zemsty, oszukiwała swój zapał, za jej pomocą odsuwała
istotną sprawę, do której nie wiedziała jak się zabrać. To z kolei bardzo ją
irytowało, czasem miała ochotę wrócić na ziemię i choć ten temat był już
oklepany oraz z każdą chwilą coraz nudniejszy – chciałaby cofnąć czas, tak by
nie spotkać Mikołaja. Lecz skąd pewność, że wtedy jej życie byłoby lepsze?
Gdzie jesteś, Maksymilianie?
Rita poprawiła opadającą na jej czoło grzywkę, po czym
wiercąc się przez kilka sekund, odnalazła odpowiednią pozycję do spania. Gracek
przekręcił się na drugą stronę, mrucząc coś pod nosem. Dźwięk gniecionego
materiału skojarzył się rudowłosej z szeleszczącymi falbankami od długich, ciężkich
sukni. Rita skrzywiła się i jeszcze mocniej otuliła kocem.
Gwiazdy wyglądały niczym drobne diamenty porozrzucane na
czarnym płótnie. Układały się w przeróżne konstelacje, dając wróżbitom szansę
na odgadnięcie tajemnic przeznaczenia. Jednakże tylko twórczynie zagadek mogły
przekazać całą prawdę, ale one milczały mrugając do siebie porozumiewawczo.
Nocny widok znacznie różnił się od dziennego. Za dnia
bowiem, równinny teren pokrywało mnóstwo rodzajów roślin. Prawie żadna nie była
podobna do drugiej. Sprawiało to, iż obszar nie wydawał się tak jednolity.
Teraz teren spowiła mroczna szata i brakowało mu czegoś, co
nadałoby mu wyrazu.
Chrzęst gałęzi obudził mikołaja. Zdziwił się, gdyż jego
zmysły nie były na tyle wyostrzone, by móc wyłapać wszystkie szelesty. Szybko
zorientował się, iż hałas wywoływał machający prawą ręką Gracek. Brunet
westchnął. Więcej kłopotów z tym chłopakiem niż…
Mikołaj wziął jeszcze jeden głęboki wdech, aby upewnić się,
że się nie pomylił. Charakterystyczny zapach, wyczuwalny tylko dla osób pokroju
bruneta, uderzył w nozdrza chłopaka z taką siłą, iż zakręciło mu się w głowie.
Mikołaj wydał z siebie cichy jęk. To niemożliwe. Zapewne zmęczenie i osłabienie
płatały mu figle. Woń zwiększyła swoją intensywność. Chłopak wtulił twarz w okrycie,
lecz to wcale nie pomogło. Nawet jeśli tak naprawdę przestał już wyczuwać
kuszący zapach, on jak gdyby wczepił mu się w mózg, a co najgorsze… także w
kubki smakowe.
Łzy!
Były gdzieś. Blisko. Ktoś płakał.
Oczyma wyobraźni widział ciężkie krople spływające po
policzkach cierpiącej osoby. Świadomej duszy.
Zaspokojenie pragnienia krwią było najprostszym sposobem.
Niestety wiązało się to także z tzw. skutkami ubocznymi. Krew posiadała w sobie
oprócz cierpienia też inne emocje, jak radość, miłość i gdy negatywne uczucia
zmieszały się z pozytywnymi, powstawała mieszanka, przez którą Ignis traciły
kontrolę nad swoim ciałem. Łzy stanowiły magiczny napój karmiący jedynie
nieszczęściem. Oczyszczały, wzmacniały i zapewniały o nieśmiertelności. Były
niczym pita przez greckich bogów ambrozja.
Najlepszy towar oferowały dusze świadome. Ten rodzaj
wiedział o swojej śmierci, pamiętał o życiu na Ziemi, toteż następowało u niego
pewne uczłowieczenie. U nieświadomych „krew płynie w żyłach, bo zawsze to
robiła”, ale nie jest prawdziwa. Dlatego łzy ich pochodzenia można by określić
mianem ”atrap”.
Mikołaj dostał drgawek.
Słabł, umierał… A tam znajdowała się świadoma dusza. I jej
łzy.
Wstał, uważając by zrobić to bezszelestnie. Kiedyś nie
zwróciłby na to uwagi, polegałby na swoich zmysłach. Teraz odnosił wrażenie, iż
stał się ogromną nieporadną bryłą, niemającą władzy nad własną masą.
Szedł powoli, skupiając się na woni, żeby nie stracić jej
śladu. Jednakże zapach wcale nie chciał zmylić chłopaka i celowo rzucał w jego
stronę niewidzialną linę.
Zniewolony Mikołaj czuł szczęście wypełniające go aż po
koniuszki palców. Nareszcie będzie sobą! Miał zamiar się uśmiechnąć, lecz
natychmiast się zawstydził, a potem spochmurniał. „O ma mroczna naturo! Co się
ze mną dzieje?” Jeszcze nigdy nie dotarł do takiego stopnia człowieczeństwa.
Nie wiedział, jakie dalsze związane z tym procesem niespodzianki na niego
czekają, ale uznał, iż ludzie posiadając duszę, biorą na swoje barki dodatkowy
ciężar.
Zamknął na chwilę oczy, by odpoczęły. Widział bowiem coraz
słabiej. Nie chciał dać się zaskoczyć stworzeniom ukrytym w lesie. Odepchnął
się delikatnie od drzewa, o które się opierał. Od razu zakręciło mu się w
głowie, poczuł mdłości – tuż nad jego nosem zawisnął przezroczysty flakonik.
Mikołaj rzucił się na mały przedmiot, lecz otrzymał cios w
brzuch. Zgiął się w pół, a zaraz potem gwałtownie podniósł. Został uderzony dwa
razy mocniej niż za pierwszym razem. Z jego ust wydobył się mimowolny, żałosny
jęk. Usłyszał szyderczy śmiech przeciwnika.
-Nie przeceniaj swoich sił – wycedził przez zęby.
Myli się, jeśli myśli, że tak łatwo uda mu się go pokonać.
O nie… Może i nie odznaczał się ostatnio nadludzką siłą, ale gromadził w sobie
złość, która mogła się okazać równie groźna.
Wziął zamach. Zdziwił się, gdy jego pięść nie natrafiła na
żaden opór, lecz prosto w policzek przeciwnika. Ten nie spodziewając się ataku,
zachwiał się, ale natychmiast przywrócił równowagę, dając równocześnie znak
ręką swoim towarzyszom, by się nie wtrącali. Wymierzył cios prosto pod żebra,
lecz Mikołaj przewidując jego standardowy ruch, uniknął go.
Przeciwnik spojrzał na niego ze złośliwą litością i
pomachał wypełnionym przezroczystą cieczą flakonikiem. Mikołaj skoczył w jego
stronę, upadli na ziemię. Ciężar ciała Mikołaja przygniatał wroga i nie dawał
mu możliwości ruchu. Brunet okładał go na oślep, aż zużył resztę sił i jego
ciosy były coraz słabszej i mniej celne. Wówczas przeciwnik zrzucił z siebie
chłopaka, zaciskając ręce na jego gardle. Przycisnął go do pnia drzewa. Mikołaj
usiłował się uwolnić, wykorzystując do tego nogi, aczkolwiek jeden trafny
kopniak wystarczył, aby zablokowano mu kolana.
Mikołaj plunął mu na twarz. Przeciwnik bez namysłu, nie
kontrolując własnego czynu, otarł twarz. Brunet natychmiast kopnął go w brzuch,
a gdy wróg rzucił mu się na plecy, pociągnął go za nogi, powodując kolejny
upadek. Niestety przeciwnik szybko regenerował siły i sprytne posunięcia
Mikołaja nie wyrządzały mu szkód.
Tym brunet wcale się nie przejmował. Dla niego liczył się
tylko flakonik.
Musiał go zdobyć.
Musiał go mieć.
Ugryzł wroga w rękę. Tamten syknął i upuścił drobiazg.
Mikołaj schylił się, by go podnieść, lecz wówczas przeciwnik przewrócił bruneta
na plecy. Łup! Mocnym kopniakiem chłopak powalił atakującego, który natychmiast
wstał. Niezrażony Mikołaj sięgnął po flakonik. Po chwili czyjeś buty zmiażdżyły
mu palce. Prawą ręką chłopak pociągnął za nogawkę spodni. Wróg zachwiał się.
Trzask! Jego noga wylądowała na flakoniku.
Mikołaj doczołgał się do miejsca wypadku i łapczywymi
ruchami włożył do ust kawałki szkła, ssąc je niczym landrynki.
- Dobre nawet w tak upokarzającej wersji, co? – Spytał
przeciwnik z pewnym swojej wyższości uśmiechem.
Brunet wypluł odłamki szkła, raniąc sobie wargi. Czuł
przyjemne mrowienie pod skórą, czuł, że powracają mu siły. Rozpierająca energia
zagłuszała chęć zabicia wroga. Poza tym nie wiedziałby czy umiałby to zrobić.
Nie unicestwia się „swojego”, nawet jeśli ma on inne plany niż ty.
- Spróbuj i sam oceń – odciął się Mikołaj, uderzając
przeciwnika, który przewrócił się i odbił od ziemi, po czym przejechał po niej
kilka centymetrów. Wstał zaciskając zęby. W jego policzkach tkwiły kawałki
szkła.
- Dobre? – Dopytywał się brunet. – No dalej, Maks,
zapomniałeś jak się gada?
Był sobą.
Łzy rozchodziły się po jego ciele z zawrotną
prędkością, zranione miejsca zaczęły brudzić ubrania bladoróżową cieczą.
Mikołaj nie goił ich, by póki co nie tracić sił. Nie odczuwał już żadnych
pozytywnych emocji.
Po prostu był sobą.
Uwielbiał stan, w którym nie był od nikogo zależny.
Zmysły wyostrzały się powoli, ale chłopak dostrzegł już
ukrytych w krzakach kolegów Maksa, słyszał ich szepty.
- Czekałem na twoją metamorfozę. Nie jesteś taki odważny
bez zapasów – szydził Maks, otrzepując się z liści i mchu.
Mikołaj zdawał sobie sprawę, iż pod maską szyderstw,
gościła wściekłość. Chłopak upokorzył go przed jego poddanymi.
- Czego chcesz? – Zapytał i dostrzegł, że pytanie
zabrzmiało dość banalnie.
- Przy każdym spotkaniu to samo – westchnął Maks. – Ja
odpowiem, że niczego, ty spojrzysz na mnie z furią. Wtedy dodam, że lubię
dręczyć zdrajców. Darujmy sobie to dziś – dodał ze znużeniem.
- Chcesz mnie zlikwidować, ale karmisz mnie łzami. Twój
plan ma chyba pewne niedoskonałości – zadrwił Mikołaj.
Gdy w jego żyłach znów pulsowała różowawa krew Ignis, nie
obawiał się już niczego.
- Mylisz się. Wcale nie mam zamiaru cię zlikwidować. Chcę
cię tylko uświadomić, że nie będziesz umiał powstrzymać swojej natury. Zapasy
się kończą. Nie damy rady cię dalej dokarmiać – prychnął, na co Mikołaj
zareagował zaciśnięciem pięści. – Ale Ty masz obok siebie świadome dusze… i
człowieka – dorzucił jakby z trudem, roziskrzone oczy świadczyły o dzikim
pożądaniu. – Zabijesz ich wszystkich – syknął mu na ucho. Brunet szarpnął Maksa
za koszulkę, ale ten złapał go mocno za nadgarstki. Siły były wyrównane.
Niezrażony przywódca Ignis ciągnął dalej:
– A dlaczego? Bo wiesz, że wkrótce ich cierpienie się
zmniejszy. Ten cały kolorowo włosy wariat ma na oku twoją oschłą marchewkę,
prawda? – Zaśmiał się złośliwie, strząsając z siebie dłonie Mikołaja i
opierając się o pień drzewa. – Wystarczy dać im trochę czasu, aby inaczej na
siebie spojrzeli. A wtedy kilkanaście litrów twojego życia przepadnie –
pokręcił głową z udawanym smutkiem. – Ach, no i pozostaje Lea, smutna piękność.
Kiedy jej powiesz, że gdyby nie mały incydent w twojej przeszłości, w ogóle by
jej tu nie było? – Wyrzucał mu Maks. Wiedział, że trafiał w czułe punkty
Mikołaja, zdawał sobie sprawę, iż brunet obawiał się, że te wszystkie
wydarzenia mogły się obrócić przeciwko niemu.
- A jak ci idzie kierowanie stadem? Mam nadzieję, że
świetnie sobie radzisz – odezwał się Mikołaj, ignorując wypowiedź Maksa.
Przeciwnik, mimo iż silny, pewny siebie od zawsze miewał problemy z organizowaniem.
Tymi sprawami najczęściej zajmował się Mikołaj. Razem stanowili niegdyś dość
zgrany zespół. Pomimo że darzyli się nutą niezrozumiałej niechęci w głębi
przyznawali się do tego, iż potrzebowali się nawzajem, by być godnymi
przedstawicielami Ignis. Mikołaj pomyślał, iż może właśnie o to chodziło
Maksowi, może miał do niego żal, ponieważ teraz był zdany sam na siebie?
Mimo wszystkich nieporozumień, bezcelowych rywalizacji,
znali wszystkie zakamarki swoich dusz, wiedzieli, co trapiło towarzysza, znali
swoje plany kłębiące się w głowie i korygowali je zanim ich autor zdążył
przedstawić je na głos. Z tych przyczyn ich kłótnia była niczym otwieranie
kolejnych matrioszek. Każda kolejna wypowiedź otrzymywała równie trafny odzew.
Nie było żadnego sensu w ich sprzeczce, a oni doskonale zdawali sobie z tego
sprawę. Jednakże żaden z nich nie był na tyle odważny, żeby zakończyć spór jako
pierwszy.
Mikołaj patrząc na ukrytych w gęstwinie przyjaciół, poczuł
coś na podobe tęsknoty. Wszystkie wyprawy, życie w luksusie, zero stabilności,
czysta wolność, żadnych ograniczeń, obaw, zobowiązań. I tylko jedno wymaganie –
wierność. A on złamał jedyną zasadę, tak lekko, tak obojętnie. Pozostał ze
swoim piętnem sam. Przewidywał, że nawet gdy reszta Ignis dowie się o prawdziwej
przyczynie zerwania z nimi, nigdy mu tego nie wybaczą. I chyba to właśnie tego
najbardziej mu brakowało – przeklętego zrozumienia.
Ale oni teraz patrzyli na niego jak na intruza i nie
dostrzegali już w nim „swojego”. W ich oczach widział odrazę, a jednocześnie
wyrzuty – jak mógł ich opuścić, wyrzec się, gdy pełnił funkcję przywódcy! Gdyby
Maks wydał odpowiedni rozkaz, wykonaliby go bez oporu. Rozszarpaliby Mikołaja
bez litości, nie licząc się z tym, że kiedyś należał do nich.
I pomyśleć, że ryzykował tak właśnie dla nich…
Poczuł niewyobrażalną złość. W jego żyłach ciecz
przybierała temperaturę śmiertelną dla zwykłej istoty, wrzała jak gdyby chciała
wzmocnić właściciela w jego przekonaniach. Musiał odejść stamtąd jak
najszybciej, inaczej nastąpi jego atak wściekłości, a wówczas nie zdoła ukryć
przed Członkami Rady otrzymania dawki łez.
Przed jego wyprawą na Ziemię, dzięki przygotowanej przez
Radę recepturze nie potrzebował już krwi ani łez, żeby żyć, mieć siłę.
Członkowie zrobili z niego niezależnego i nieśmiertelnego Ignis. Stworzyli z
niego prawdziwego potwora, który nie potrzebował nikogo i niczego oprócz
siebie. Miało to służyć dobrym celom, tak by podczas jego pobytu na planecie
zamieszkiwanej przez ludzi, nie mordował jej mieszkańców, nie naraził się znów
Porom Roku. Jednak on złamał działanie receptury już po pierwszych dniach,
zabił człowieka. Ale Rada nigdy nie miała się o tym dowiedzieć i dalej tkwić w
przekonaniu, że Mikołaj raz na zawsze zerwał z brutalnymi rytuałami Ignis.
Gdyby ktoś na niego doniósł, byłby skończony.
Przed oczami zamajaczyły mu czarne plamki, zamroczyły go
targające nim emocje. Maks celowo częstował go łzami. Chciał, żeby Mikołaj
stawał się coraz bardziej uzależniony, by wkrótce przestał panować nad swoją
żądzą, by zrujnował sam siebie. Wiedział, że chłopak nie zdoła oprzeć się
pokusie. Cholerny spryciarz! Brunet zachwiał się i odwrócił gwałtownie.
Rzucił się biegiem w stronę rozbitego obozu, pozwalając na
to, by gałęzie znów biły go po twarzy, by kamienie złośliwie zajmowały miejsce,
na którym miała spocząć jego stopa.
Biegł, dając się ogłuszać świstom powietrza.
Biegł, mając nadzieję, że po drodze zgubi wszystkie uczucia.
Biegł, chcąc zapomnieć o śmiechu Maksa, który był tak
głośny, iż wydawało mu się, że dochodził z wnętrza jego głowy.
Biegł, by nie stracić chęci do dalszych działań.
I udało mu się. Dotarł do swojego posłania z pustymi oczami
i czystym, lekkim, pozbawionym emocji ciałem.
***
- Ja cieee, musimy wszędzie zasuwać z lacza? – Jęknął
Gracek.
Od pamiętnego wydarzenia w lesie Mikołaj stał się jakby
bardziej zaradny, zacięty w swoich postanowieniach, posiadający więcej zapału.
Dostrzegało się w nim zmianę, która bardzo spodobała się reszcie.
Przestali się martwić o dalszy los, bowiem wiedzieli, że teraz Mikołaj
nie pozwoli na marnowanie czasu. I rzeczywiście, brunet pragnął jak najszybciej
wykonać zlecone zadanie, by nie tracić cennych chwil, ułamków sekundy. Wróg
mógł zaatakować w każdej chwili, a oni i ich plany stanowiły kupę
porozrzucanych gruzów. Musieli wziąć się w garść i zapewnić porządny zastrzyk
energii.
- To już niedaleko – zapewnił Mikołaj, porównując krajobraz
z rysunkami na mapie.
- Nie żebym się skarżyła, ale powtarzasz to już od kilku
godzin – prychnęła Rita.
Mikołaj zignorował słowa, nie obdarzając dziewczyny nawet
przelotnym spojrzeniem.
- Wydaje mi się, że powinniśmy iść na wschód. Jeśli spojrzy
się w tamtym kierunku, można dostrzec zarys gór, a przecież Rada mówiła o
równinnych terenach – wtrąciła się Lea.
W niej także zaszła zmiana. Nadal nie przeszła na stronę
Rady, ale nie użalała się nad sobą i nad pobytem tutaj. Z przerażeniem
zauważała, że ten świat zaczyna ją niezwykle fascynować. Pogodziła się z
faktem, że nie było możliwości powrotu na Ziemię, a można by powiedzieć, że
cieszyła ją ta myśl. Minęła jej odrzucająca nienawiść do Mikołaja, już nie
pragnęła zemsty. Chciała mu jedynie udowodnić, iż brunet nie zawsze będzie
górą. Poza tym nie pozwoli dojść Radzie do władzy. Skoro już się tu znalazła,
nie pozostanie bierna.
- Racja – stwierdził Mikołaj.
Po godzinnym marszu na wschód, zapadł mrok. Podróżni
znaleźli się w miejscu. Z którego widzieli majaczący w oddali zamek o prostym,
surowym wyglądzie.
Cała czwórka spojrzała na niego z obawą. Czy w tej twierdzy
mogły mieszkać, tak delikatne istoty jak Sininen? A może ich charakter okaże
się twardy i niezłomny? Skoro Mikołaj i Rita nie potrafili poradzić sobie z
mdłą Wiosną…
- Gdzie będziemy nocować? – Spytała Lea, rozglądając się
wokół siebie. Nie zauważyła nawet krzewu.
- Nigdzie – odparł Mikołaj.
- Nigdzie? – Rita uniosła jedną brew.
- Musimy dotrzeć do zamku jeszcze dziś – oznajmił
stanowczo. – Nocowanie na takim pustym obszarze jest zbyt ryzykowane.
- Będziemy składać Sininen tak późną wizytę? Nie uważasz,
że to nieco niestosowne? – Zdumiała się Rita i natychmiast ugryzła w język. Jak
to się wydostało z jej ust? Czasem nie panowała nad językiem, którego uczyła
się za życia przez tyle lat.
Mikołaj nie zwrócił uwagi na charakter wypowiedzi rudowłosej.
- Nie mamy innego wyjścia. Ja nie mam zamiaru trzymać w
nocy warty i marznąć. – Brunet wzruszył ramionami. Tak naprawdę było mu to
obojętne, ale chciał mieć już odwiedziny za sobą.
- Jak wchodzimy? – Dociekała Lea. – Liczymy na to, że ktoś
otworzy bramę? Co prawda czteroosobowa grupa nie powinna wzbudzać podejrzeń,
ale niewiadomo jakie środki ostrożności zachowują Sininen.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu. Będą przygotowani na
nasze przybycie, gdy się zbliżmy zaczną nas wyczuwać, słyszeć i widzieć. Pamiętajcie
o ich zmysłach – upomniał brunet.
- Ej, Miki, ty też masz takie super moce, co nie? – Zawył
Gracek, poruszając zabawnie brwiami. Na każdej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Tak jak przewidział Mikołaj, nie mieli żadnych komplikacji
przy wejściu. Wystarczyło, aby ustali obok grubych murów zamku z czterema
wieżami o spiczastych dachach i łukowatych oknach, a wrota w kształcie trójkąta
z powyginanymi krawędziami otworzyły się z głuchym łoskotem. Nad głowami gości
mignęły dwie blade postacie, zaś potem zapanowała niepokojąca cisza. Nawet
cichy, przyjemny szmer wiatru ucichł, jakby nie chciał zakłócać panującego
porządku.
Stali na pustym dziedzińcu porytym trawą, pośrodku którego
łączyły się cztery, skrzyżowanego drogi. Nie przewidzieli braku powitania i to
ich zbiło z tropu. Nie byli w stanie określić, jak powinni się zachować. Czy
uznać to jako danie wolnej reki przybyłym czy może okazanie im niechęci?
Postanowili zaryzykować.
Szli przez długi korytarz, w którym sięgające sufitu okna
nie posiadały szyb. Delikatne światło księżyca wskazywało drogę gościom, a
zarazem podkreślało skromność budowli.
Mikołaj pchnął niepewnie najbliższe drzwi. Oczom przybyłych
ukazało się przestronne pomieszczenie, w którym zamiast ścian znajdowały się
stojące w dość sporych odstępach kolumny w stylu korynckim. Pomiędzy filarami
subtelnie falowały niemalże przezroczyste zasłony unoszone przez ostrożny
wiatr. Całe pomieszczenie zalewała niebieskawa poświata. Blade światło księżyca
przebijało się przez mleczny materiał w otworach. Podłogę stanowiło jeziorko,
po którym dryfowały przerażająco śnieżnobiałe kwiaty. W wodzie odbijały się
również postacie dziewcząt., które tworzyły niesamowite piruety na zawieszonych
na szerokich pasach kołach. Ich płynne ruchy zadziwiały. Istoty zachwycał
giętkością ciała, wyjątkowym wdziękiem, skupieniem. Na ich twarzach malowało
się wyraźnie zadowolenie z wykonywanego zajęcia i podziwiający poczuli pewną
zazdrość za tak głębokie zamiłowanie. Sininen wyglądały jakby unosiły się w
powietrzu, a prawo grawitacji było dla nich czymś nieistniejącym, jakby nie
stanowiło żadnej przeszkody. Raz przypominały beztroskie dzieci bawiące się w
ogrodzie, a innym razem – kobiety, które swoją elegancją i wiotkością pragnęły
uwieść, oczarować. Zmiany następowały w każdej minucie i widz zaczynał się
zastanawiać, co bardziej docenia – ich lekkość czy umiejętność idealnego
nakładania masek.
Całą scenę spowijała niezbyt gęsta mgła.
Przybyli nie potrafili oderwać oczu. Wiedzieli, że Sininen
zdawały sobie sprawę, iż w pomieszczeniu znajdowały się obcy, aczkolwiek
najwidoczniej nic nie było w stanie przeszkodzić im zajęcia.
- Proszę za mną. – Usłyszeli czyjś głos. Czwórka
natychmiast spojrzała w kierunku źródła dźwięku, lecz stworzenie wydawszy
polecenie od razu się odwróciło. Nie sprzeciwiając się poleceniu ruszyli tuż za
bladą postacią.
Siedzieli na chłodnych krzesłach wykonanych z dziwnego
tworzywa w pomieszczeniu niewiele różniącym się od tego, które opuścili się
kilka minut wcześniej. Jednak zamiast jeziora, pod stopami gości znajdowała się
podłoga z wzorami przypominającymi pęknięte szkło. Nad ich głowami wisiał
żyrandol, którego świeczki wyglądały jak poskręcany materiał.
- Zapewne przysłali was Członkowie Rady – odezwała się
królowa Sininen. Kobieta miała trupią cerę, małe, blade usta i szare pozbawione
wyrazu oczy. Szczupła twarz wydawała się kanciasta przez długie, białe włosy
związane w ciasny kucyk. Fryzura wyeksponowała jej prosty, niekształtny nos.
Swoją posturą przypominała ducha. A mimo to z przyjemnością patrzyło się na jej
pełne gracji ruchy. Mdłą twarz, co jakiś czas rozświetlał przyjazny, szczery
uśmiech.
Królowa musnęła łagodnym wzorkiem wszystkie twarze.
- Skąd, wasza królewska mość, wie o Radzie? – Zapytał
zaskoczony Mikołaj. Zawsze wydawało mu się, że Rada raczej nie chwaliła się
swoim istnieniem, a tym bardziej nie utrzymywała kontaktów ze stworzeniami tego
świata.
- Wasza organizacja nie jest tak tajna, jak myślicie.
Odkrywając dobra naszego wymiaru, zdradziliście swoją obecność.
Mikołaj przytaknął, chcąc poinformować, że dopiero teraz
dostrzegł błąd Członków.
- Domyślam się, że szukacie sojuszników.
Brunet poprawił rękaw koszuli i splótł dłonie, opierając
łokcie na blacie stołu.
- Owszem, liczymy na pomoc w przeniesieniu dusz w
odpowiedni miejsce i na obecność sprzymierzeńców w razie ataku…
- Rozumiem – przerwała mu królowa, kiwając głową jakby tym
gestem chciała przeprosić za swój nietakt. – Świadome dusze robią coraz więcej
problemów. Skargi wznosi nie tylko nasze plemię, ale też inne stworzenia.
Nareszcie czas zrobić z tym porządek. To nie jest miejsce dla nich. W tym
świecie istnieje zbyt wiele rzeczy, których oni nigdy nie powinni zobaczyć,
zbyt wiele zjawisk, które mogą zakłócić. Ich kolejne wcielenia mogą zapamiętać
niektóre fakty, a to może skończyć się dla nas tragicznie. A co najgorsze,
świadome dusze wprowadzają rozdrażnienie wśród mieszkańców, wywołują agresję.
Zaczynają się walki o większy teren, o władzę, knucie spisków, intryg. Dusze
nas uczłowieczają, obnażając przed nami swoje najgorsze nawyki. Należy działać
zanim zniszczą też samych siebie. Bo przecież jesteśmy odpowiedzialni nie tylko
za nasz świat, ale też ziemię – mówiła kobieta. Na jej twarzy odbijała się
troska i przejęcie.
Lea przyglądała się jej z zachłannością. Dawno nie widziała
tak szczerej osoby.
- Krążyło dużo plotek o Członkach Rady, o ich planach.
Słysząc o waszej organizacji, my, Sininen byliśmy coraz bardziej chętni do
przyłączenia się i walczenia razem z wami. Liczyliśmy na to, że kiedyś się tu
zjawicie. Nie jestem w stanie przydzielić wam jakiegoś oddziału, ale mogę
zapewnić, że możecie liczyć na naszą pomoc – dodała.
- Czy możemy prosić kogoś, kto wróciłby z nami do naszej
siedziby i służył jako pośrednik? - Zapytała Rita.
Kobieta przytaknęła.
- Oczywiście. Mel! – Zawołała.
Do pomieszczenia natychmiast weszła nastoletnia dziewczyna
o identycznym wyglądzie jak królowa. Jedyną różnicą była beztroska, bijąca od
postawy Meli. Poza tym emanowała od niej taka sama szczera chęć pomocy i
przyjazność, co od przywódczyni Sininen.
- To moja córka Amelia. Myślę, że najlepiej spełni funkcję
pośredniczki – uznała.
- Dziękujemy – odrzekła Rita, lekko schylając głowę.
Mikołaj wiele razy zastanawiał się skąd rudowłosa znała te
wszystkie dworskie zasady.
Rysy królowej stężały, a powaga dodała lat.
- Mam nadzieję, że znajdzie się pod odpowiednią opieką.
Oddaje w wasze ręce kogoś, kto jest wystarczającym dowodem na potwierdzenie
autentyczności sojuszu.
- Córce, waszej wysokości, nic nie grozi – zapewnił
Mikołaj, którego powoli zaczęło irytować jego kurtuazyjne zachowanie.
Nienawidził się przed kimś płaszczyć. Nigdy też nie lubił sztucznej
grzeczności, ustanowionych wzorców. Stare mury, potęga – dusiło go to.
Nowoczesność bardziej go pociągała, choć nie przepadał za przesadą, chorym
zafascynowaniem technologią. Cenił po prostu wygodę.
Gracek siedział oczarowany. Nie urodą Amelii, ale jej
pozorną nieśmiałością, subtelnymi ruchami i tryskaniem radością. Wiedział, że
nie uda mu się już tak łatwo pozbyć się jej widoku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz