sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 10


Podekscytowane i tylko nieliczne oburzone twarze migotały wśród tłumu. Niektórzy krzyczeli, a oczy promieniały im dzikością oraz niewytłumaczalnym gniewem. Zaś inni stali cicho z przerażeniem, wstydem za całą resztę, odmalowującym się na ich pobladłych licach. Z przykrością stwierdzało się, iż ci zajmowali niewielką część całej masy ludzkiej zebranej na wzgórzu. Przybyli deptali sobie po placach, przepychali, często używając przy tym łokci, trącali, obrzucali zdenerwowanymi spojrzeniami. Chcieli uchwycić, jak najwięcej, a przecież miejsca na samym końcu im tego nie gwarantowały! Z tegoż powodu – ciekawości wyżerającej zdrowy rozsądek kawałek po kawałku – całe to zamieszanie nie malało, a może i nawet powiększało się z każdą minuta, zbliżającą coraz bardziej do ów niecodziennego i zdaje się rzadko tu spotykanego wydarzenia.
Trzy obszary wyłożone drewnem i słomą z wbitym po środku palem. Trzy stosy. Czekały na swoje ofiary i okrutną, ciemną królową. Czekały na bezlitosną rękę śmierci, która na zawsze uwięzi członków tego świata za piekielnymi wrotami.
Trzy stosy. Trzy osoby – czarownica, jej pomocnik i opętany człowiek. Trzy osoby z nieprawidłowymi tożsamościami. 
- Ci ludzie skazania zostali na spalenie na stosie za praktykowanie magii oraz bratanie się ze złem. Ogień oczyści ich duszę z wszystkich grzechów. Ból sprawi, że zrozumieją swoje błędy i tam – Niski mężczyzna wskazał na niebo. - będą mogli zacząć od nowa.
Tłum rozstąpił się na chwilę, by przepuścić strażników oraz spętanych więźniów, lecz nie położyło to kresu złośliwym docinkom i szyderstwom.
Pierwsza kroczyła czarownica o brązowych oczach i roztrzepanych włosach. Rozglądała się z przerażeniem i, co chwila spuszczała głowę  lub postępowała całkiem inaczej – zaciskała usta, po czym mrużyła oczy. Uznano, że w lochach popadła w obłęd.
Jako drugi z dumnie podniesioną głowa i bezczelnym uśmiechem szedł pomocnik wiedźmy, a że jego lekkość, jeśli chodzi o podejście do czekającego go wyroku nigdy wcześniej nie widniała na żadnej z twarzy poprzednich skazańców, zaczęto się go bać. Niektórzy twierdzili, iż mógł być nawet prawą ręką jakiegoś demona.
Kolejnym i ostatnim z więźniów stał się chłopak z tęczą na głowie. Początkowo myślano, że młodzieniec nie należał do tej złej grupy. Trudno było go dołączyć do ciemnych sfer. Charakteryzowała go jasność, bijąca od jego postury. Wszystko w nim takie było – włosy, oczy, cera. A może to anioł, który miał sprowadzić pozostałych na dobrą drogę? Któż to wie…
Wrażenie prysło niczym bańka mydlana, gdy tylko chłopak zaczął wytykać język do tłumu, wyrywał się w jego strony z głośnym okrzykiem „Bu!”, wywracał oczami, machał nogami i rękoma, na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy. Jakiż to tam anioł! Pewnie klaun samego króla piekieł.
- Uspokój się – rzucił rozkazująco Maksymilian.
- Po co? – Wzruszył ramionami. – Jak już mam kipnąć to chociaż się uśmieję z tych zacofańców, no nie?
Gdy w końcu znaleźli się przed miejscem egzekucji, mimo wszystko każde z nich się wzdrygnęło. Stosy nie należały do najprzyjemniejszych widoków. Uczucie przygnębienia wzrosło, kiedy jeden z ludzi Drakuli wszedł na usypany stos, aby odwiązać gruby sznur, a „rozpałka” zachrzęściła głośno pod jego stopami.  
Maksymilian spojrzał na Leę. Jego twarz natychmiast skrzywiła się w geście rozpaczy. Nawet, gdy jej to powie będzie zmuszony wyznać inną tajemnicę, właśnie tą, która powinna pozostać jedynie w zasięgu jego wiedzy, bo zrozumiał, iż w tym stanie, Lea na nic się nie przyda. Pokręcił głową. Ale jakie miał inne wyjście?  
Spróbował zbliżyć się do brunetki, lecz muskularny mężczyzna zagrodził mu drogę. Mimo, że Maksymilian nie należał do grupy „same kości i trochę skóry”, wolał nie narażać się człowiekowi, u którego oprócz wydatnych mięśni, królowała również duża ilość tłuszczu.
Westchnął. On! Właśnie on, musiał się poświęcić dla dobra sprawy! To zajęcie należało do Gracka…
-Lea! Lea!
Któryś ze strażników uderzył go w tył głowy. Czarne plamki zawirowały mu przed oczami.
- Lea, dwa życia, pamiętasz? Masz dwa życia!
Zdenerwowany stróż prawa ponownie zadał cios, tyle, że tym razem znacznie mocniejszy. Maksymilian upadł z głośnym jękiem. Ból rozsadzał mu głowę. Lea odwróciła się gwałtownie. Mała szpara na czole była ewidentnym rozcięciem. Dlaczego nie leciała z niej krew? 
„Ich krew, uczucia to tak jakby podróbki. Krew płynie w żyłach, bo zawsze to robiła. Jest, jednak inna.”
Maksymilian także nie żył, prawda? Dlatego rana była jak gdyby już zaschnięta. Tak, to z pewnością, dlatego.
Brunet podniósł się ocierając usta oraz z nienawiścią spoglądając na mężczyznę. Jak skrócić tą wiadomość do minimalnych rozmiarów?! Mięśniak także nie spuszczał z niego oka.
-Teraz jesteś tylko duszą, ciało zostało. Musisz wrócić. Zabierz Grac…
 Kolejny zamach, kolejny jęk i kolejny upadek. Maksymiliana opuszczały siły. Ale… Nie ma mowy o podaniu się! Wstał szybciej niż poprzednio i z o wiele większą zaciętością, odznaczającą się na każdym skrawku ciała.
Lea starała się skojarzyć fakty. Jej umysł pracował wolniej poprzez presję strachu, która naciskała na nią coraz bardziej, tak, że wbiła ją prawie w ziemię. Życie. Dwa życia. Jak to mówił Maksymilian? Jedno ma się jako człowiek, kolejne tutaj, jako dusza. Dopiero wtedy umierało się naprawdę, trafiało do piekła, chyba, że ktoś zdołał uratować nieszczęsną, często niewinną duszę. Wtedy już od jego wnętrza zależało, gdzie się znajdzie.
Zaraz, zaraz. Dlaczego ona miałaby być tylko duszą? Przecież Maksymilian zaznaczył wyraźnie, iż ona żyję, że posiada jeszcze dwie szanse! Czemu, więc teraz twierdził inaczej?!
Brunet najwidoczniej odczytał z wyrazu twarzy dziewczyny jej myśli.
- Wytłumaczę później. Teraz wróć. Musisz tylko chcieć. Usłysz swoje ciał…
Usłysz swoje ciało?! O czym on mówił?!
Strażnik podniósł rękę, przygotowany do wymierzenia fizycznej sprawiedliwości. Nie spodziewał się ataku ze strony więźnia. Brunet ścisnął dłoń mężczyzny, który z bólu zrobił się czerwony. A może chciał powstrzymać wewnętrzny krzyk cierpienia? Uścisk chłopaka musiał być silny, bo przeciwnik nie był w stanie się z niego uwolnić. Skąd wziął nagle tyle energii? 
- To nic trudnego. Zamknij oczy i …
Koledzy mięśniaka przybyli z odsieczą. Jeden z nich zasłonił Maksymilianowi usta i oczy czarnym materiałem, nie trudził się, by zostawić otwór na nos. Chłopak ciężko oddychał i coraz łapczywiej nabierał powietrze, które leniwie oraz niechętnie przeciskało się przez małe dziurki tkaniny. Inny uwolnił strażnika, kolejny obezwładnił bruneta, skutecznie trącając go rękojeścią miecza. Czarne kropki przed oczami chłopaka stawały się gęstsze i gęstsze, aż w końcu całkiem zasłoniły obraz. Pulsowanie w głowie zagłuszyło słowa Lei.
Gracek, który dotychczas zafascynowany urywkami zdań siedział cicho, aktualnie próbował zamknąć usta, wyginające się szeroko w dużą literę „O”.
-Ale bajer! – Pisnął. Zamilkł, gdy tylko zobaczył, zmierzającego w jego stronę stróża prawa.
Zaszokowana Lea, choć chciała, nie umiała poradzić sobie z myślami, które przewyższając dozwoloną ilość, teraz szukały pustych miejsc w szufladkach. Gdy spostrzegły, iż wszystkie są zajęte, spanikowały i w efekcie desperacji zaczęły opróżniać części mebli. Zamysły mieszały się z innymi, rozdzierały, gniotły, plątały. Powstał hałas z każdą chwilą stający się coraz bardziej nie do zniesienia. Cicho, cicho! Uspokójcie się! Proszę…
Doskonale wyszkoleni strażnicy, co jakiś czas wyciągali miecze z pochew jak gdyby chcieli udowodnić więźniom, iż dla nich ta broń to lekkie piórko, a oni są wiatrem, który bez problemu decyduję o ruchu tej rzeczy. Jednak najbardziej aluzje te kierowano do Maksymiliana, który po ocknięciu się rozglądał się nieprzytomnie, próbując przypomnieć sobie, co się stało i prawdopodobnie, gdzie się znajdował.             
Ludzie Drakuli upewnili się, że węzły na rękach skazańców były odpowiednio zawiązane, jednak dla pewności ścisnęli je jeszcze mocniej, tak, że pomocnikom zła drętwiały palce. Słoma i kora znów chrzęściły pod naciskiem stóp, tym razem znacznie głośniej, lecz  dźwięk ten jakby wolniej docierał do narządu słuchu. 
Trzech strażników rozczepiło więźniów. Niestety ta wolność trwała zaledwie kilka sekund, ponieważ skazańców natychmiast przywiązano do drewnianych słupów.
Lea nigdy nie popierała palenia czarownic. Przecież te kobiety zazwyczaj oskarżano o coś banalnego lub aresztowano je na podstawie niezbyt trafnych podejrzeń. Nie mogła uwierzyć, iż będzie musiała doświadczyć czegoś tak okrutnego. Przerażała ją myśl, że jej miejsce to teraz wyłącznie piekło. O to chodziło Maksymilianowi, tak? Gdy przenosiła się z Mikołajem, on wprawił ją w otępienie, a może i nawet hipnozę… Zresztą nieważne. Liczy się to, że straciła przytomność i nie miała pojęcia, co się z nią dzieję. Ocknęła się pośród nieprzeniknionych ciemności. Potem znalazła się w zamku bruneta. Czy to znaczy, że jej dusza zabłądziła, iż Mikołajowi pozostało tylko jej ciało? A skoro jej materialna część nie jednoczyła się z jej wnętrzem to ona… umarła? Nie, nie. Maksymilian zaznaczył, że żyję! A może miał tylko na myśli to, że posiada jeszcze szanse powrotu do swego ciała?
Wolała ignorować te domysły, lecz nie umiała. Z pewnością łatwiej byłoby poddać się rękom losu i niczym się nie przejmować. Skąd jednak przeświadczenie, iż ta linia życia zechciałaby być dla niej łaskawa?
Do nozdrzy więźniów doleciał zapach palącego się siana.  W oczach Maksymiliana zapłonęły wysokie płomienie, lecz nie było to odzwierciedlenie realnego obrazu. W rzeczywistości iskierki dopiero zaczynały swoją niebezpieczną zabawę.
Unoszący się dym drażnił gardła, a Leę doprowadzał nawet do mdłości. Czuła, jak opuszczała ją wszelka siła i gdyby nie więzy przyciskające ją do słupa, osunęłaby się na ziemię. Nie umiała zacisnąć dłoni – były takie lekkie, bez czucia, po prostu bezwładne. Strach rozlewał się po jej ciele, jak jakakolwiek ciecz po materiale, stopniowo, lecz pozostawiając widoczny ślad. Bawił się żołądkiem, przez co dziewczyna odnosiła wrażenie, iż za chwilę wszystko z siebie wyrzuci, choć nic nie jadła.      
Spojrzała w stronę Maksymiliana. Brunet wbijał w nią stanowcze spojrzenie. Zrób to – krzyczały jego zaciśnięte usta.
Ale jak? Jak to zrobić? Jak zmusić duszę do powrotu? I jak zabrać ze sobą Gracka?!
Zamknęła oczy, musiała się skupić. Niestety odgłos palącego się drewna nie sprzyjał tej czynności. Trudne zadanie, ale wykonalne. Potrafiła się skoncentrować. Potrafiła!
Tłum, który na moment zamarł, obecnie ponownie zajął się rzucaniem obelg. Płomienie jakby zachwycone i zmotywowane okrzykami ludu łapczywie pochłaniały suche podłoże. Skazańcy z każdą chwilą mocniej odczuwali ciepło. Na ich czoła wystąpiły kropelki potu, a twarze zaczęły się rumienić.
Nie. Lei to nie dotyczyło. Przestała należeć do tego widowiska. Odpływała gdzieś daleko. Wrzaski cichły. I ten przyjemny chłód… Dziewczynę znów otoczyła ciemność. Znała ją. Czy wśród niej znów ukaże się niesamowita sala balowa? Nie, tym razem Lea nie posiadała możliwości swobodnego poruszania się. Niewidzialna siła pchała ją przed siebie z przerażającą prędkością. Brunetka chciała odwrócić głowę i sprawdzić czy coś się za nią znajduję, lecz szaleńcza szybkość gwałtownie odchyliła ją do pierwotnego położenia. Lea widziała, jak ciemność się rozmywała! Czarny. Czarny kolor po prostu przesuwał się obok niej niczym drzewa na poboczu podczas jazdy. Udało się jej? Wracała?
Nagle zatrzymała się, tak niespodziewanie, iż zdawało jej się, że wylecą z niej wszystkie wnętrzności. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła poraziła ją jasność. Wrzaski zlały się w jedność, w szum. To był błąd. Dlaczego piekły ją nogi i ręce?
Maksymilian mimiką twarzy wyrażał niedowierzanie, a może był to zawód?
Nawaliła i to bardzo, ale to nie jej wina! Maksymilian zamiast zgrywać ważniaka, mógł wcześniej jej wszystko wyjaśnić!
Brunet przeklinał w duchu. Już prawie! Prawie zniknęła! Zresztą, bez Gracka, ale on nie stanowił najmniejszego problemu. No może nie do końca… Ale teraz będzie zmuszony po wszystkim wytłumaczyć Lei bardzo dużo rzeczy, a nie wyróżniały się one lekkością. I na ile ufał tej dziewczynie, by posunąć się, tak daleko?
Zacisnął wszystkie mięśnie. Starał się rozciągać dłonie, tak długo, aż więzły pękną. Był słaby. Za mało przygotował się do tej podróży. Nie zrobił żadnych zapasów – wziął wszystko od razu. Bo kto by przypuszczał, że przydarzy się coś takiego? Nieważne. Teraz musiał korzystać tylko z nikłych resztek.
Rozszerzał i rozszerzał, a jego tkanka mięśniowa jak gdyby się uwydatniała. To te idiotyczne poparzenia go opóźniały! Nie mógł wykonać gwałtownego ruchu, od razu by się zdradził. A tak, może Lea się nie domyśli.
Trzask! Więzy pękły. Maksymilian nie bawił się w kotka i myszkę ze skrępowaniami na nogach. Zerwał je jednym machnięciem kończyny. A niech diabli wezmą tą całą dyskretność!
Rzucił się do słupa, do którego przywiązano Leę. Ku jego zdumieniu, dziewczyny nie było. Gracka także. Odetchnął z ulgą.
Strażnicy zamarli, a tłum zaczął uciekać.
- To zemsta! –Zawołał ktoś trwożnie.
- Spójrzcie! On rośnie! To potwór! Ta wiedźma dała mu moc! – Stwierdził ktoś inny drżącym głosem, potykając się o własne nogi.

***
- Jesteś pewien, że dobrze idziemy?
- Tak.
- A to ciekawe, bo ja tu żadnego wzgórza nie widzę – zironizowała ruda dziewczyna.
Słońce królowało na bezchmurnym niebie i nie przyszło mu na myśl, iż święcąc prosto na podróżnych utrudnia im drogę. Zapewne przekonane było, że sprawiało im radość. Jak często nasze domysły wprowadzają nas w błąd!
Widok rozciągający się przed wędrującymi można uznać za interesujący, choć nie istniało w nim nic szczególnego. Jego oryginalną cechą było to, iż terenu nie pokrywały absolutnie żadne doliny, góry, pagórki, wzniesienia – był idealnie płaski. Może tylko małe kamyczki, które zakamuflowały się pod ziemią psuły nieskazitelną harmonię.
Pomimo tego elementu przestrzeń charakteryzowało jeszcze to, iż dostrzegało się daleko znajdujące się obiekty. Jednak tylko to należało do jej zalet. Po za tym porastała brzydkimi roślinami. W ich kolorystyce przeważał brąz, beż, bura zieleń i gdzieniegdzie rudawe odcienie. Żadnych kwiatów, drzew, może jedynie ich wraki. Szło się, jak po starym cmentarzysku.
- Spójrz tam – odpowiedział Mikołaj i wskazał palcem miejsce, gdzie niebo „dotykało” ziemi.
Rita zmrużyła oczy. Błękit sklepienia i szarość gleby. Co ciekawego można w tym zobaczyć?
- Przyjrzyj się uważniej.
Niechętnie spełniła polecenie. Opłacało się.
W oddali dostrzegła jak gdyby stos małych obłoków. Czy to kłęby pary? Nie, nie para. To mgła. Mgła, kiedy na niebie gościło promieniste słońce?
- Siedziba wiosny to te wzgórze? – Zapytała.
- Ukryte w chmurach – zacytował. – Choć to nie do końca odzwierciedla ten widok. Przypomina mi to bardziej rozlane mleko.
Przytaknęła.
Dojście do celu dłużyło się niemiłosiernie! Szli, szli i szli, a wzgórze wciąż było tak małe i niedostrzegalne, jak na początku. W pewnym momencie Rita odniosła wrażenie, iż ono zamiast stać w miejscu, oddala się.
Od dnia, w którym dowiedziała się o Ignis, o tym, że Mikołaj nim był, wciąż układała sobie w głowie wydarzenia niczym puzzle. Dopasowywała je, tak długo, aż w końcu utworzyły ukazujący coś obrazek. Pragnęła „niechcąco” napomknąć o Ignis podczas rozmowy z niebieskookim, kluczowym słowem dać do zrozumienia, że znała prawdę, że go przejrzała. Nie musiałby już zgrywać pochłoniętego i przejętego zadaniem, wzorowego towarzysza. O tak, domyśliła się wszystkiego. Wystarczyło tylko połączyć ze sobą fakty! Bo niby czemu Lea zmarła, gdy wszystkim innym udało się bezproblemowo przedostać do tego miejsca? Dlaczego Mikołaj nie chciał otrzymać pomocy od Członków Rady, a tym bardziej poinformować ich o straceniu Lei? I w dodatku był bezlitosnym potworem, dla którego ulubiona rozrywką w wolnym czasie stanowiło rozkoszowanie się cudzym cierpieniem. Wnioski nasuwały się same, a niewinności chłopaka nie zdołałby udowodnić nawet najlepszy adwokat!
Ciężko jej było z tymi przypuszczeniami. Może wolałaby nawet je ignorować? Nie potrafiła spojrzeć na Mikołaja, tak jak kiedyś. I pomimo, iż ich stosunki zazwyczaj nigdy nie układały się najlepiej, dziewczyna dostrzegała błyskotliwość, spryt Mikołaja oraz inne cechy, którymi nie mógłby poszczycić się chociażby sam ideał, a mówiąc prościej – doceniała go i szanowała. Owszem, często ją irytował i zapewnie nieraz, gdyby tylko uszłoby to bez żadnych konsekwencji, udusiłaby go własnymi rękoma. Jednak chłopak był dla niej źródłem , z którego zawsze mogła czerpać wodę bez obawy, że ciecz jest zatruta. Brunet nie szczędził sobie przy tym złośliwych uwag, ale nie zostawiał jej samej, gdy potrzebowała pomocy. Być może to właśnie przez nieznośną naturę Mikołaja, Rita nie przyznawała się do tego, iż lubiła swojego towarzysza, a jej duma była na tyle wielka, że dziewczyna nie pozwalała ów prawdzie zapukać nawet do własnych drzwi, zwłaszcza  do nich…
Teraz czuła się zawiedziona, rozczarowana. Nie chodziło jej już o to, że Mikołaj był bestią, okrutnym potworem. Przecież nie stał się nim z własnej woli. Prawda…? Jej niemalże wzór, autorytet cały czas ją oszukiwał! Wymyślał tak idiotyczne kłamstwa, tak obrzydliwe! Dlaczego nie powiedział o problemie związanym z jego postacią? Bądź, co bądź, stanowili zespół! Niewielki, co prawda i mało zgrany, ale jednak zespół! Pomogłaby mu. Nie odrzuciłaby jego prośby, chociażby wymagałaby ona poświęcenia z jej strony. W końcu on nigdy jej nie zawiódł… aż do teraz.
Czy jego godność była na tyle egoistyczna, że postanowiła utrudnić im drogę do zwycięstwa, do szczęścia, wolności? Dlaczego? Dlaczego jej nie powiedział? Zepsuł, zrujnował… Zniszczył. I ona, o tym wiedziała. Nie widziała sensu w dalszym ukrywaniu swoich domysłów.
- To ty ją zabiłeś, prawda? - Wypaliła.
Twarz mikołaja zastygła i na moment jak gdyby się skurczyła.
- Ją? – Zapytał beznamiętnie.
Rita przyglądała mu się uważnie. Rejestrowała dokładnie każdy ruch jego mięśnia, każde niemalże niezauważalne drgnięcie.
- Och, więc było więcej ofiar, tak? – Dociekała słodkim, przesadzonym tonem.
-O co ci chodzi?
- O Leę. Tylko nią.
Znów twarz chłopaka przypominała posąg.
- Niby, po co miałbym ją zabić? – Spytał retorycznie. Jego znużony, pozbawiony emocji głos miał za zadanie ukrywać regularne skurcze twarzy, lecz rudowłosa nie nabierała się na tego typu gierki.
- Bo jesteś potworem, który żywi się czyimś cierpieniem?! – wybuchła, po czym szybko ugryzła się w język. Przecież miała udawać, że o tym nie wie! Niech to diabli…
- Nie zabiłem Lei, rozumiemy się?- rzucił patrząc na Ritę pociemniałymi z gniewu oczyma. Odwróciła głowę w drugą stronę, zaciskając zęby.
-Dlaczego, więc nie idziemy po pomoc do Członków Rady? Dlaczego wszyscy przeszli, wszyscy oprócz niej?
Spojrzała mu prosto w oczy. 
- Odpowiedz. Chyba niczego nie ukrywasz, Mikołaju?
Co to było w jej oczach? Nie, to nie złość. To rozczarowanie i cierpienie. Tak, to ostatnie potrafił wyczuć nawet z dużej, bardzo dużej odległości.
Zielone tęczówki błyszczały się niczym dwa diamenty, lecz ich wyjątkowość zgasła, została przysłonięta mgłą. Dziewczyna pokręciła spuszczoną głową. Chciała wyprzedzić chłopaka szybkimi i długimi krokami starała się odejść od towarzysza tak, by dystans pomiędzy nimi charakteryzowała dość trudna do nadrobienia szerokość.
- Znam prawdę. A ty jesteś tylko egoistą. Nikim więcej – wycedziła przez zęby, gdy go mijała.
Znów płakała. Znów przez niego. Z każdym dniem traciła coraz więcej siły, tej wewnętrznej, która utrzymywała człowieka na poziomie, nie pozwalała spaść mu na dno, nie pozwalała na to, by się utopił.
Gdy zbliżyli się do wzgórza otoczyła ich mgła. Bardzo gęsta, lecz jednocześnie dziwnie delikatna. Pojedyncze drzewa, trawa, która tutaj stała się zieleńsza wydawały się być nierealne. Wszystko przypominało widma, wyrwane z niezwykłego snu. Zamazane kontury, niewyraźne kształty, nieco chłodniejsze niż w rzeczywistości barwy. Niejeden impresjonista marzyłby o uwiecznieniu takiej chwili. Właśnie chwili. Odnosiło się wrażenie, iż cały ten widok rozmyje się, rozleje, że pozostanie po nim tylko jedna wielka, mdła plama. Miało się ochotę złapać go w ręce lub przywiązać do czegokolwiek, byleby ów krajobraz nie zniknął.
Ścieżka prowadząca aż na sam szczyt wzgórza była idealnie widoczna, aczkolwiek , kiedy spojrzało się w dół, na swoje stopy, dostrzegało się, iż zatapiają się one w gęstej śmietance.
Po za tym, co jakiś czas do nozdrzy wędrujących docierały różne zapachy, najczęściej woń kwiatów.
W pewnym momencie Rita poczuła maciejki. Zakręciło jej się w głowie. Jak miło usiąść sobie w letni wieczór w ogrodzie, gdzie rosną te rośliny. Ich zapach wyróżniał się taką intensywnością! Potem tylko zamknąć oczy i marzyć… Książę z bajki, złota kareta i kwiaty. Pełno kwiatów! Wszędzie! Rita przymknęła powieki. Wyciągnęła w bok ręce i zaczęła wirować.  Marzyć, zapomnieć… Listy, przyspieszone bicie serca, tajemnica… Zapomnieć. Potknęła się i upadłą na drogę. Ale to nic! Tu też było nawet wygodnie. Nie można się było obracać, ale wtedy łatwiej skupić się na wyobrażaniu. O! Chyba nawet słońce wyszło! Jak miło…
-Rita, wstawaj!
Co? Jaka znowu Rita? Ona była teraz leśną rusałką! Och, a może lepiej być letnim wietrzykiem? Chociaż…
- Rita! – Ktoś wciąż trząsł ją za ramię.
- Co?! – Warknęła. Czar prysł, a ona niemal czuła w głowie, jak bańka mydlana w kolorze tęczy pękała.
- Uważaj, te zapachy mają hipnotyzujące właściwości.
- Dziękuję, że mnie wcześniej uprzedziłeś – mruknęła.
Dalszą drogę odbyli bez większych przeszkód. Choć woń roślin kusiła, rudowłosa podtrzymywała się myślą, że jeśli ulegnie tym razem Mikołaj jej nie pomoże.
Ostatni etap podróży zaskoczył zarówno Ritę, jak i Mikołaja. Wydawało się, iż to koniec „wycieczki”. Jednak, gdy dotarli do wziętego za cel miejsca, okazało się, iż znajdowało się tam kolejne wzniesienie, niewidoczne z dołu, na które nie wiodła żadna ścieżka. Ściany górki pokrywały nierównomierne kamienie, jedne ostrzejsze, drugie całkiem gładkie, inne z kolei kwadratowe, a następne przypominały kapelusze grzybów. Skały wręcz prosiły, o to by ktoś się po nich wspiął. W tym celu przybierały najróżniejsze kształty. Pragnęły ułatwić zadanie ochotnikom. Skąd mogły wiedzieć, że zamiast zachęcać, odstraszały?
Mikołaj podszedł do twardej ściany i przejechał po niej dłońmi. Stukał w niektóre miejsca, kopał, pchał. Przez jakiś czas Rita przyglądała mu się z dezorientacją, lecz w końcu uświadomiła sobie, na co liczył chłopak. Pomogła mu.
Po godzinie daremnych poszukiwań zmęczeni i pozbawieni nadziei upadli na ziemię. Woleli nie myśleć, o tym, iż czekało ich jeszcze wspinanie się na górę. Mgła uniemożliwiała im określenie pory dnia. A może już nocy?
Jednak niepotrzebne szukanie ukrytego wejścia miało swoje zalety, bowiem wyczerpanie rozładowało napiętą atmosferę, a uczucie bezradności sprawiało, iż podróżnicy starali sobie nawzajem pomagać. Mimo tego żadne z nich nie zapomniał o krótkiej, ale dość nieprzyjemnej rozmowie. Zawsze tak było – ich szczera „pogawędka” szła w pozorne zapomnienie lub przez pewien czas się do siebie nie odzywali. Teraz Rita próbowała znaleźć więcej dowodów, zaś Mikołaj główkował , jak wyzbyć się podejrzeń towarzyszki. 
- Musimy wejść na górę, jak najszybciej. Niewiadomo, co nas tam czeka, a zdaje mi się, że jest coś po południu. Wolałbym nie zaglądać tam nocą.
Kiwnęła głową, po czym z trudem się podniosła.
I dopiero, gdy stanęła przed skalistym murem, przekonała się, że będzie jeszcze gorzej niż to sobie wyobrażała. Przecież ona nigdy nie miała styczności ze wspinaniem się! Tylko duma nie dopuszczała do tego, by się poddała. Da radę! Wystarczy ostrożnie stawiać stopy i nie spoglądać w dół, oszukiwać samą siebie, iż jeszcze kilka kroków i znajdzie się na górze. Co w tym trudnego?
- A zanim ustaniesz na jakimś kamieniu całym ciężarem, sprawdź jego wytrzymałość w ten sposób – Mikołaj nacisnął noga kilka razy  na wysunięty kawałek skały. – Jeśli nie oderwie się chociażby drobinka, możesz go wykorzystać. Nie ryzykuj, bo nie mamy żadnych zabezpieczeń. Umiem leczyć małe rany, ale nie znam się na wskrzeszaniu. 
Ponownie przytaknęła i zbliżyła się do skał, lecz gdy znów dostrzegła ich potęgę, poczuła się bezsilna i kompletnie bezradna. Dostosowując się do rad Mikołaja, postawiła zasadniczy krok. Pierwszy wysunięty kamień był jak gdyby stworzony dla jej małej stopy. Jednak poszukanie kolejnego punktu podparcia, najlepiej bliźniaka tego poprzedniego, niestety nie okazało się takie proste. Mocno złapała się dłonią ostrego, ale wygodnego kawałka skały, po czym przeniosła cały ciężar ciała na prawą nogę. Bez dłuższego namysłu dotknęła lewą stopą pozornie wytrzymałego odcinka. Ów bezpieczny punkt rozsypał się jakby od samego początku wyglądał, jak kruche ciastko. Przerażona Rita ledwie zdołała się utrzymać, gdy lewa noga szybko zjechała na dół, ocierając się o chropowaty mur.
- Ostrożniej! – Zawołał Mikołaj. – I tak dobrze ci idzie.
Rita natychmiast spochmurniała. Dobrze? Dopiero, co oderwała się od ziemi…
Spróbowała powtórzyć poprzednie czynności , lecz z większą uwagą. Wydawało jej się, że mijała wieczność, zanim udało jej się znaleźć odpowiedni kamień. Dłonie zaciskała na skale , tak mocno, iż czuła, że paznokcie łamią się jej niczym zapałki oraz strzepią na końcach. Mimowolnie ścisnęło jej się gardło. Nie przywiązywała szczególnej uwagi do wyglądu, ale lubiła być zadbana.
Z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz cięższa. Odnosiła wrażenie, że ktoś przyczepia jej do nóg ciężarki. Powoli traciła czucie w ramionach, a z palców zdzierała się skóra, co odczuwała dość boleśnie. Jednak najgorsze było to, iż do oczu wciąż wpadały jej jakieś drobinki, a nie mogła otrzeć łez, gdyż posiadała zajęte ręce.
W końcu dotarła do wgłębienia, w którym Mikołaj zaproponował wcześniej postój. Odetchnęła z ulgą, gdy ilość miejsca wystarczała, by mogła się położyć. Ale w jaki sposób można odpocząć, gdy w głowie krąży świadomość kolejnej wspinaczki tej samej długości?
Po Mikołaju także widać było zmęczenie, lecz w porównaniu do Rity, chłopak tryskał energią. Niebieskooki podał dziewczynie butelkę wody. Opróżniła ją łapczywie do połowy. Zamykały jej się powieki, nie potrafiła zapanować nad snem.
- Rita, nie śpij – Mikołaj delikatnie szturchał rudowłosą w ramię.
- Nie dam już rady – jęknęła, czując napływające do oczu łzy.
Nie należała do tych słabych. Była zdolna do przemierzenia bardzo dużych odległości pieszo, lecz wspinaczka to jedyna rzecz ponad jej siły.
- Musisz.
Widząc zrozpaczoną twarz Rity, westchnął. Przez jakiś czas patrzył w dal, choć nie miał możliwości skupienia się na jakimś konkretnym punkcie, gdyż wszystko spowijała mgła.
- Zamknij powieki – rozkazał, lecz jego oczy nadal wyrażały nieobecność, błądzenie myślami w innym świecie.
Spełniła polecenie, które było jej nawet na rękę. Wówczas Mikołaj nakreślił niezrozumiały znak nad jej sercem.
Dziewczyna otworzyła gwałtownie oczy. Coś ją zakuło, potem jakby poraziło.
- Co ty zrobiłeś?- Zapytała podejrzliwie.
Jej poprzednie wyczerpanie rozwiało się gdzieś, zniknęło wśród mlecznej zasłony. Nadal odczuwała delikatny ból w ciele, jednak teraz było jej znacznie lepiej.
- Oddałem ci trochę swojej siły – odpowiedział obojętnie. – Ignis też mają swoje zalety – dodał złośliwie.
Pokręciła głową jak gdyby chciał powiedzieć: Daj spokój. Uznajmy rozejm.
- Każdy z was ma taką moc? – Zagadnęła, nie ukrywając zaciekawienia płonącego w jej zielonych oczach.
-Tak. Dzięki temu utrzymujemy w stadzie stałą liczebność. Gdy jeden słabnie, silniejszy mu pomaga. Musimy ruszać.
Wstała niechętnie. Choć nadal uważała Ignis za bezlitosne bestie, coś ciągnęło ją do poznania innej rzeczywistości. Jednakże wiedziała, iż Mikołaj wszystko jej wyjaśni tylko wtedy, gdy sam będzie tego chciał. Na razie wolała nie przeciągać struny.
Przygotowywała się do dalszej podróży, lecz zanim rozpoczęła wspinanie, odwróciła się w stronę chłopaka.
- Dziękuje – powiedziała, uśmiechając się nieśmiało. Wypowiadanie tego słowa i wykonywanie czynności związanej z rozszerzeniem ust nie zdarzało jej się zbyt często, dlatego poczuła się dziwnie, kiedy to zrobiła, aczkolwiek jednocześnie była z siebie bardzo zadowolona. Chłopak odwzajemnił miły gest.
- No, królowo uprzejmości, ruszaj – odpowiedział bez cienia ironii. I wówczas Rita pomyślała, że Mikołaj może jednak naprawdę różni się od reszty Ignis?    
Żadne z nich nie spodziewało się ujrzeć na samym szczycie takiego widoku. Gdy tylko wdrapali się całym ciałem i ustali na ziemi, poraziło ich słońce, które pomimo, że świeciło bardzo mocno, nie sprawiało, iż powietrze było duszne. Wokół nich rozlegała się ogromna łąka pokryta niezliczoną ilością kwiatów. Na niektórych siedziały barwne motyle, pasiaste pszczoły i osy, a z kolei na innych pająki tkały swoje wzorzyste firanki, na tych już zrobionych wisiały kropelki rosy, przypominające kryształki mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. Błękitne niebo gościło na sobie puchate obłoczki, wiszące tak nisko, iż prawie stykały się z ziemią. Zniknęła mgła, dająca wrażenie zimna i chłodu, a po skalistym zboczu nie zostało śladu. Tam gdzie powinna znajdować się ów przepaść, rosła bujna, zielona trawa, w żadnym miejscu niewypalona przez gorące promienie. Same rośliny, żadnych budynków, jaskiń, chatek. Natura w najczystszej postaci, niezwieńczona działalnością człowieka lub jakichkolwiek innych istot,  prócz zwierząt.
Może w innej sytuacji krajobraz ten mógłby zapierać dech w piersi, lecz nie teraz. Przecież nie po to tyle trudu włożyli w to, by się tu dostać i niczego nie znaleźć, a po za tym, jak mieli wrócić, skoro droga, którą tu przybyli, ot tak sobie zniknęła?
Rita nie czuła rąk ani nóg. Kiedy szła kończyny się po prostu pod nią uginały. Zauważyła, że od mikołaja również emanowało wyczerpanie. Domyśliła się też, że nie stałoby się tak, gdyby nie dzielił się z nią swoją energią. Ponownie poczuła do niego coś w rodzaju wdzięczności.
Postanowili, że będą szli przed siebie, być może trafią na jakieś ukryte wejście. A kto wie, czy za którymś ze wzgórz nie kryje się okazała siedziba Wiosny? Nie tracić nadziei – pierwsza zasada, której należy przestrzegać przy braku jakichkolwiek rozwiązań.
- A może to pułapka? – Zasugerowała Rita po bezowocnych poszukiwaniach.
Mikołaj pokręcił przecząco głową.
- Chociaż… - zastanowił się. – Może masz rację. To wcale nie musi być jedyne wejście do królestwa Ilii. Opieraliśmy się tylko na wierzeniach. To pewnie jakaś zmyłka. Ale dużo byśmy stracili, gdybyśmy nie spróbowali – ciągnął. – Każda z Pór Roku ma ogromną moc, a gdyby się pogodziły i złączyły… - Wzdrygnął się. – Wolałbym nie znaleźć się wtedy pod ich rękoma.
Rita poprawiła potargane włosy i zmrużyła oczy.
- Myślisz, że by nam uwierzyły? – Zapytała.    
- To zależy… - zawahał się. – Jeśli tli się w nich, chociaż małą iskierka łaknąca władzy to tak. A po za tym nienawidzą się, więc gdybyśmy zaoferowali każdej z nich pomoc w zgładzeniu rywalek… - Uśmiechnął się gorzko.
Księżyc już dawno powinien odebrać władzą dniu, lecz słońce nadal świeciło z tą samą intensywnością, jak na początku. Czy noc nie miała dość siły, by objąć tron? A może tutaj nie sięgała już jej potęga?
I chmury wciąż te same – puszyste, śnieżnobiałe. I łąka, i trawa. Patrząc przez kilka godzin na ten sam sielski widok, miało się ochotę zrobić wielki bałagan lub wytarzać się w śmieciach. To co wcześniej wydawało się być olśniewające, z każdą chwilą stawało się coraz bardziej mdłe. No , bo ile razy można podziwiać, jak kolorowy motyl siada na płatku rośliny i delikatnie macha cienkimi skrzydełkami, jakby chciał pochwalić się stworzoną na nich mozaiką?  Albo, jak długo można liczyć zające uciekające przy każdym szeleście?
Powoli podróż Mikołaja i Rity przypominała wleczenie się przez pustynie. Bez wody, w ciągłym słońcu, a wokół tylko trawa , trawa i snujące się ze zmęczenia tuż przy ziemi ciała.
- I jeszcze trafiłam na jakieś mokradła! – Burknęła Rita, gdy do jej stopy do połowy zamoczyły się w grząskim gruncie.         
Próbowała podnieść jedną nogę, lecz wtedy wpadła, aż po kostki. Uklękła, aby lepiej przyjrzeć się gruntowi. Błąd. Nogi zapadły się jeszcze głębiej, a ona sama przewróciła się na tyłek. Starając się podnieść, podparła się dłońmi, które po zetknięciu z ruchomą ziemią, natychmiast zniknęły w lepiej mazi. Wyciągnęła jedną rękę, podpierając się drugą, lecz ta wówczas utknęła do łokcia. Każdy kolejny ruch oznaczał dla niej zgubę.
- Nie panikować, nie panikować… - mamrotała do siebie. – I nie ruszać się, choćby nie wiem co… Czemu mam dziś takiego pecha?!
Rozejrzała się. Od najbliższego drzewa dzieliło ją dobre kilka metrów. W dodatku roślina ta nie zaliczała się do tych najpotężniejszych.
- Kąpiel błotna? – Zawołał Mikołaj, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu. Najwyraźniej jemu nie przeszkadzało błądzenie w przesłodzonej krainie.
- Utknęłam tu, matole! – Wrzasnęła wściekła. W takich chwilach trudno zapanować nad emocjami.
Mikołaj, dopiero teraz przyjrzał się bardziej rudowłosej i zauważył, że jej ciało w większej połowie tkwi w brunatno zielonej mazi. Dzięki wyostrzonym zmysłom mógł także dostrzec, iż dziewczyna zanurza się w niej coraz bardziej. Co prawda bardzo powoli, ale to był jedyny plus, w dodatku niezbyt znaczący.
- Nie podchodź tu, bo skończysz tak samo! – Krzyknęła, gdy niebieskooki zbliżył się do niej. To nie gniew, lecz panika wydostawała się przez jej gardło. Nie umiała już zachować zimnej krwi, zwłaszcza, gdy dostrzegła zdezorientowanie, które na sekundę nasunęło się na twarz chłopaka.  
- Spokojnie. Zaraz przyjdę, zaczekaj chwilę i nie waż się drgnąć! – Nakazał, biegnąc w kierunku drzewa. Ułamał sporą gałąź, najwytrzymalszą, jak sądził,  ze wszystkich pozostałych.
Ostrożnie stawiając kroki, powoli podchodził do tkwiącej w bezruchu Ricie. Zatrzymał się, gdy grunt pod jego nogami delikatnie się ugiął. Gałąź był za krótka. Musiał podjeść bliżej. Ziemia mlasnęła głośno.
- Dosięgniesz?
Rita wyciągnęła mocno rękę, powodując tym samym głębsze zanurzenie się reszty ciała. Chwyciła gałąź z całych sił. Rozluźniła uścisk, gdy poczuła jej kruchość. Spojrzała zdumiona na chłopaka.
-Na razie musi nam wystarczyć. Złap się mocno i spróbuj wyciągnąć druga rękę.
Rita niczym robot słuchała poleceń, nie zastanawiając się nawet nad ich sensem. Nie była też do końca pewna, czy zdołałaby je zanalizować.
Napinając wszystkie mięśnie starała się wykonać prośbę. Odnosiła wrażenie, iż wyrwie sobie rękę tkwiącą w błocie i wyciągnie tylko jej połowę. Szarpnęła nią mocno. Kolejne plasknięcie i jeszcze jedno, a potem następne…
- Nie wierć się, tak mocno.
Zacisnęła zęby. Ponowne szarpnięcie i niesamowity ból. Mikołaj zachwiał się pod wpływem mocnego pociągnięcia. Rita poruszyła palcami, by upewnić się, że na pewno jej ręka jest cała.
- Dobrze, teraz chwyć się obiema dłońmi i trzymaj bardzo mocno.
Mikołaj, zużywając resztki swoich sił, próbował wyciągnąć dziewczynę. Wydawało mu się, że ktoś z drugiej stronę ciągnie Ritę w dół. Odnosił wrażenie, że bawi się z kimś w przeciąganie liny.
 Za każdym razem, gdy już prawie zanurzone części ciała Rity zaczęły wyglądać na światło dzienne, chłopak poślizgiwał się i upadał na ziemię. Czynność ta powtarzała się, tak długo, że w końcu pod stopami niebieskookiego utworzyła się śliska ścieżka. Jednak jego starania nie szły na marne, bowiem Rita utrzymywała się wciąż na tym samym poziome, dzięki czemu nie wpadała jeszcze głębiej.
- Czujesz jakąś różnicę? – Spytał Mikołaj, ocierając kropelki potu.
- Nie – odpowiedziała cicho. – Niepotrzebnie oddawałeś mi trochę swojej siły.
Chłopak przemilczał to zdanie.
- Masz jeszcze flakonik z krwią? – Zapytał nagle.
- Mam – odpowiedziała, patrząc z lekkim niepokojem. Pamiętała, co się stało po ostatnim spożyciu tej substancji przez Mikołaja.
- Gdybyś mi ją dała, mógłbym się przeistoczyć.
- Nie dam rady jej wyciągnąć – skłamała. Flakonik zawiesiła sobie na szyi, gdy wyruszyli w drogę. Mathias, bowiem wspominał, o tym, iż Ignis nie mogą przeżyć długo bez krwi. Nie powiedziała prawdy, ponieważ się bała. Nie wiedziała, kto tak naprawdę przed nią stał. Ignis – z pewnością, ale to Ignis było też Mikołajem. On by jej nie skrzywdził, ale pod drugą postacią… Tamtego oblicza nie znała i wcale nie chciała poznać.
- Trzymaj z całej siły – rzekł po chwili.
Przez jakiś czas ściskał w rekach kij, zmieniał układ dłoni, po czym pociągnął go, wkładając w tą czynność moc z każdej części ciała.
Trzask!
Po tym wszystko działo się błyskawicznie. Rita zanurzyła się całym ciałem, międzyczasie łapiąc głębokie wdechy, póki jej głowa była na powierzchni. Zaraz potem Mikołaj odrzucony w tył, upadł i zjechał po wydeptanej przez niego ścieżce wprost na dziewczynę, która zdążyła wydobyć z siebie jeden krótki okrzyk. Chłopak spróbował złapać się szybko czegokolwiek. Jego ręka natrafiła na jakąś roślinę, lecz ta rosnąć na miękkim podłożu szybko uległa gwałtownemu szarpnięciu.
Błoto zabulgotało głośno, zwracając uwagę dzikich zwierząt, a następnie powróciło do swojej pierwotnej formy. Z przebiegłym uśmiechem czekało na kolejne ofiary.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz