Podekscytowane i tylko nieliczne oburzone twarze migotały
wśród tłumu. Niektórzy krzyczeli, a oczy promieniały im dzikością oraz
niewytłumaczalnym gniewem. Zaś inni stali cicho z przerażeniem, wstydem za całą
resztę, odmalowującym się na ich pobladłych licach. Z przykrością stwierdzało
się, iż ci zajmowali niewielką część całej masy ludzkiej zebranej na wzgórzu.
Przybyli deptali sobie po placach, przepychali, często używając przy tym łokci,
trącali, obrzucali zdenerwowanymi spojrzeniami. Chcieli uchwycić, jak
najwięcej, a przecież miejsca na samym końcu im tego nie gwarantowały! Z tegoż
powodu – ciekawości wyżerającej zdrowy rozsądek kawałek po kawałku – całe to
zamieszanie nie malało, a może i nawet powiększało się z każdą minuta,
zbliżającą coraz bardziej do ów niecodziennego i zdaje się rzadko tu
spotykanego wydarzenia.
Trzy obszary wyłożone drewnem i słomą z wbitym po środku
palem. Trzy stosy. Czekały na swoje ofiary i okrutną, ciemną królową. Czekały
na bezlitosną rękę śmierci, która na zawsze uwięzi członków tego świata za
piekielnymi wrotami.
Trzy stosy. Trzy osoby – czarownica, jej pomocnik i opętany
człowiek. Trzy osoby z nieprawidłowymi tożsamościami.
- Ci ludzie skazania zostali na spalenie na stosie za
praktykowanie magii oraz bratanie się ze złem. Ogień oczyści ich duszę z
wszystkich grzechów. Ból sprawi, że zrozumieją swoje błędy i tam – Niski
mężczyzna wskazał na niebo. - będą mogli zacząć od nowa.
Tłum rozstąpił się na chwilę, by przepuścić strażników oraz
spętanych więźniów, lecz nie położyło to kresu złośliwym docinkom i
szyderstwom.
Pierwsza kroczyła czarownica o brązowych oczach i
roztrzepanych włosach. Rozglądała się z przerażeniem i, co chwila spuszczała
głowę lub postępowała całkiem inaczej – zaciskała usta, po czym
mrużyła oczy. Uznano, że w lochach popadła w obłęd.
Jako drugi z dumnie podniesioną głowa i bezczelnym
uśmiechem szedł pomocnik wiedźmy, a że jego lekkość, jeśli chodzi o podejście
do czekającego go wyroku nigdy wcześniej nie widniała na żadnej z twarzy
poprzednich skazańców, zaczęto się go bać. Niektórzy twierdzili, iż mógł być
nawet prawą ręką jakiegoś demona.
Kolejnym i ostatnim z więźniów stał się chłopak z tęczą na
głowie. Początkowo myślano, że młodzieniec nie należał do tej złej grupy.
Trudno było go dołączyć do ciemnych sfer. Charakteryzowała go jasność, bijąca
od jego postury. Wszystko w nim takie było – włosy, oczy, cera. A może to
anioł, który miał sprowadzić pozostałych na dobrą drogę? Któż to wie…
Wrażenie prysło niczym bańka mydlana, gdy tylko chłopak
zaczął wytykać język do tłumu, wyrywał się w jego strony z głośnym okrzykiem
„Bu!”, wywracał oczami, machał nogami i rękoma, na tyle, na ile pozwalały mu
łańcuchy. Jakiż to tam anioł! Pewnie klaun samego króla piekieł.
- Uspokój się – rzucił rozkazująco Maksymilian.
- Po co? – Wzruszył ramionami. – Jak już mam kipnąć to
chociaż się uśmieję z tych zacofańców, no nie?
Gdy w końcu znaleźli się przed miejscem egzekucji, mimo
wszystko każde z nich się wzdrygnęło. Stosy nie należały do najprzyjemniejszych
widoków. Uczucie przygnębienia wzrosło, kiedy jeden z ludzi Drakuli wszedł na
usypany stos, aby odwiązać gruby sznur, a „rozpałka” zachrzęściła głośno pod
jego stopami.
Maksymilian spojrzał na Leę. Jego twarz natychmiast skrzywiła
się w geście rozpaczy. Nawet, gdy jej to powie będzie zmuszony wyznać inną
tajemnicę, właśnie tą, która powinna pozostać jedynie w zasięgu jego wiedzy, bo
zrozumiał, iż w tym stanie, Lea na nic się nie przyda. Pokręcił głową. Ale
jakie miał inne wyjście?
Spróbował zbliżyć się do brunetki, lecz muskularny
mężczyzna zagrodził mu drogę. Mimo, że Maksymilian nie należał do grupy „same
kości i trochę skóry”, wolał nie narażać się człowiekowi, u którego oprócz
wydatnych mięśni, królowała również duża ilość tłuszczu.
Westchnął. On! Właśnie on, musiał się poświęcić dla dobra
sprawy! To zajęcie należało do Gracka…
-Lea! Lea!
Któryś ze strażników uderzył go w tył głowy. Czarne plamki
zawirowały mu przed oczami.
- Lea, dwa życia, pamiętasz? Masz dwa życia!
Zdenerwowany stróż prawa ponownie zadał cios, tyle, że tym
razem znacznie mocniejszy. Maksymilian upadł z głośnym jękiem. Ból rozsadzał mu
głowę. Lea odwróciła się gwałtownie. Mała szpara na czole była ewidentnym
rozcięciem. Dlaczego nie leciała z niej krew?
„Ich krew, uczucia to tak jakby podróbki. Krew płynie w
żyłach, bo zawsze to robiła. Jest, jednak inna.”
Maksymilian także nie żył, prawda? Dlatego rana była jak
gdyby już zaschnięta. Tak, to z pewnością, dlatego.
Brunet podniósł się ocierając usta oraz z nienawiścią
spoglądając na mężczyznę. Jak skrócić tą wiadomość do minimalnych rozmiarów?!
Mięśniak także nie spuszczał z niego oka.
-Teraz jesteś tylko duszą, ciało zostało. Musisz wrócić.
Zabierz Grac…
Kolejny zamach, kolejny jęk i kolejny upadek. Maksymiliana
opuszczały siły. Ale… Nie ma mowy o podaniu się! Wstał szybciej niż poprzednio
i z o wiele większą zaciętością, odznaczającą się na każdym skrawku ciała.
Lea starała się skojarzyć fakty. Jej umysł pracował wolniej
poprzez presję strachu, która naciskała na nią coraz bardziej, tak, że wbiła ją
prawie w ziemię. Życie. Dwa życia. Jak to mówił Maksymilian? Jedno ma się jako
człowiek, kolejne tutaj, jako dusza. Dopiero wtedy umierało się naprawdę,
trafiało do piekła, chyba, że ktoś zdołał uratować nieszczęsną, często niewinną
duszę. Wtedy już od jego wnętrza zależało, gdzie się znajdzie.
Zaraz, zaraz. Dlaczego ona miałaby być tylko duszą?
Przecież Maksymilian zaznaczył wyraźnie, iż ona żyję, że posiada jeszcze dwie
szanse! Czemu, więc teraz twierdził inaczej?!
Brunet najwidoczniej odczytał z wyrazu twarzy dziewczyny
jej myśli.
- Wytłumaczę później. Teraz wróć. Musisz tylko chcieć.
Usłysz swoje ciał…
Usłysz swoje ciało?! O czym on mówił?!
Strażnik podniósł rękę, przygotowany do wymierzenia
fizycznej sprawiedliwości. Nie spodziewał się ataku ze strony więźnia. Brunet
ścisnął dłoń mężczyzny, który z bólu zrobił się czerwony. A może chciał
powstrzymać wewnętrzny krzyk cierpienia? Uścisk chłopaka musiał być silny, bo
przeciwnik nie był w stanie się z niego uwolnić. Skąd wziął nagle tyle
energii?
- To nic trudnego. Zamknij oczy i …
Koledzy mięśniaka przybyli z odsieczą. Jeden z nich
zasłonił Maksymilianowi usta i oczy czarnym materiałem, nie trudził się, by
zostawić otwór na nos. Chłopak ciężko oddychał i coraz łapczywiej nabierał
powietrze, które leniwie oraz niechętnie przeciskało się przez małe dziurki
tkaniny. Inny uwolnił strażnika, kolejny obezwładnił bruneta, skutecznie
trącając go rękojeścią miecza. Czarne kropki przed oczami chłopaka stawały się
gęstsze i gęstsze, aż w końcu całkiem zasłoniły obraz. Pulsowanie w głowie
zagłuszyło słowa Lei.
Gracek, który dotychczas zafascynowany urywkami zdań
siedział cicho, aktualnie próbował zamknąć usta, wyginające się szeroko w dużą
literę „O”.
-Ale bajer! – Pisnął. Zamilkł, gdy tylko zobaczył,
zmierzającego w jego stronę stróża prawa.
Zaszokowana Lea, choć chciała, nie umiała poradzić sobie z
myślami, które przewyższając dozwoloną ilość, teraz szukały pustych miejsc w
szufladkach. Gdy spostrzegły, iż wszystkie są zajęte, spanikowały i w efekcie
desperacji zaczęły opróżniać części mebli. Zamysły mieszały się z innymi,
rozdzierały, gniotły, plątały. Powstał hałas z każdą chwilą stający się coraz
bardziej nie do zniesienia. Cicho, cicho! Uspokójcie się! Proszę…
Doskonale wyszkoleni strażnicy, co jakiś czas wyciągali
miecze z pochew jak gdyby chcieli udowodnić więźniom, iż dla nich ta broń to
lekkie piórko, a oni są wiatrem, który bez problemu decyduję o ruchu tej
rzeczy. Jednak najbardziej aluzje te kierowano do Maksymiliana, który po
ocknięciu się rozglądał się nieprzytomnie, próbując przypomnieć sobie, co się
stało i prawdopodobnie, gdzie się
znajdował.
Ludzie Drakuli upewnili się, że węzły na rękach skazańców
były odpowiednio zawiązane, jednak dla pewności ścisnęli je jeszcze mocniej,
tak, że pomocnikom zła drętwiały palce. Słoma i kora znów chrzęściły pod
naciskiem stóp, tym razem znacznie głośniej, lecz dźwięk ten jakby
wolniej docierał do narządu słuchu.
Trzech strażników rozczepiło więźniów. Niestety ta wolność
trwała zaledwie kilka sekund, ponieważ skazańców natychmiast przywiązano do
drewnianych słupów.
Lea nigdy nie popierała palenia czarownic. Przecież te
kobiety zazwyczaj oskarżano o coś banalnego lub aresztowano je na podstawie
niezbyt trafnych podejrzeń. Nie mogła uwierzyć, iż będzie musiała doświadczyć
czegoś tak okrutnego. Przerażała ją myśl, że jej miejsce to teraz wyłącznie
piekło. O to chodziło Maksymilianowi, tak? Gdy przenosiła się z Mikołajem, on
wprawił ją w otępienie, a może i nawet hipnozę… Zresztą nieważne. Liczy się to,
że straciła przytomność i nie miała pojęcia, co się z nią dzieję. Ocknęła się
pośród nieprzeniknionych ciemności. Potem znalazła się w zamku bruneta. Czy to
znaczy, że jej dusza zabłądziła, iż Mikołajowi pozostało tylko jej ciało? A
skoro jej materialna część nie jednoczyła się z jej wnętrzem to ona… umarła?
Nie, nie. Maksymilian zaznaczył, że żyję! A może miał tylko na myśli to, że
posiada jeszcze szanse powrotu do swego ciała?
Wolała ignorować te domysły, lecz nie umiała. Z pewnością
łatwiej byłoby poddać się rękom losu i niczym się nie przejmować. Skąd jednak
przeświadczenie, iż ta linia życia zechciałaby być dla niej łaskawa?
Do nozdrzy więźniów doleciał zapach palącego się
siana. W oczach Maksymiliana zapłonęły wysokie płomienie, lecz nie
było to odzwierciedlenie realnego obrazu. W rzeczywistości iskierki dopiero
zaczynały swoją niebezpieczną zabawę.
Unoszący się dym drażnił gardła, a Leę doprowadzał nawet do
mdłości. Czuła, jak opuszczała ją wszelka siła i gdyby nie więzy przyciskające
ją do słupa, osunęłaby się na ziemię. Nie umiała zacisnąć dłoni – były takie
lekkie, bez czucia, po prostu bezwładne. Strach rozlewał się po jej ciele, jak
jakakolwiek ciecz po materiale, stopniowo, lecz pozostawiając widoczny ślad. Bawił
się żołądkiem, przez co dziewczyna odnosiła wrażenie, iż za chwilę wszystko z
siebie wyrzuci, choć nic nie jadła.
Spojrzała w stronę Maksymiliana. Brunet wbijał w nią
stanowcze spojrzenie. Zrób to – krzyczały jego zaciśnięte usta.
Ale jak? Jak to zrobić? Jak zmusić duszę do powrotu? I jak
zabrać ze sobą Gracka?!
Zamknęła oczy, musiała się skupić. Niestety odgłos palącego
się drewna nie sprzyjał tej czynności. Trudne zadanie, ale wykonalne. Potrafiła
się skoncentrować. Potrafiła!
Tłum, który na moment zamarł, obecnie ponownie zajął się
rzucaniem obelg. Płomienie jakby zachwycone i zmotywowane okrzykami ludu
łapczywie pochłaniały suche podłoże. Skazańcy z każdą chwilą mocniej odczuwali
ciepło. Na ich czoła wystąpiły kropelki potu, a twarze zaczęły się rumienić.
Nie. Lei to nie dotyczyło. Przestała należeć do tego
widowiska. Odpływała gdzieś daleko. Wrzaski cichły. I ten przyjemny chłód…
Dziewczynę znów otoczyła ciemność. Znała ją. Czy wśród niej znów ukaże się
niesamowita sala balowa? Nie, tym razem Lea nie posiadała możliwości swobodnego
poruszania się. Niewidzialna siła pchała ją przed siebie z przerażającą
prędkością. Brunetka chciała odwrócić głowę i sprawdzić czy coś się za nią
znajduję, lecz szaleńcza szybkość gwałtownie odchyliła ją do pierwotnego
położenia. Lea widziała, jak ciemność się rozmywała! Czarny. Czarny kolor po
prostu przesuwał się obok niej niczym drzewa na poboczu podczas jazdy. Udało
się jej? Wracała?
Nagle zatrzymała się, tak niespodziewanie, iż zdawało jej
się, że wylecą z niej wszystkie wnętrzności. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła
poraziła ją jasność. Wrzaski zlały się w jedność, w szum. To był błąd. Dlaczego
piekły ją nogi i ręce?
Maksymilian mimiką twarzy wyrażał niedowierzanie, a może
był to zawód?
Nawaliła i to bardzo, ale to nie jej wina! Maksymilian
zamiast zgrywać ważniaka, mógł wcześniej jej wszystko wyjaśnić!
Brunet przeklinał w duchu. Już prawie! Prawie zniknęła! Zresztą,
bez Gracka, ale on nie stanowił najmniejszego problemu. No może nie do końca…
Ale teraz będzie zmuszony po wszystkim wytłumaczyć Lei bardzo dużo rzeczy, a
nie wyróżniały się one lekkością. I na ile ufał tej dziewczynie, by posunąć
się, tak daleko?
Zacisnął wszystkie mięśnie. Starał się rozciągać dłonie,
tak długo, aż więzły pękną. Był słaby. Za mało przygotował się do tej podróży.
Nie zrobił żadnych zapasów – wziął wszystko od razu. Bo kto by przypuszczał, że
przydarzy się coś takiego? Nieważne. Teraz musiał korzystać tylko z nikłych
resztek.
Rozszerzał i rozszerzał, a jego tkanka mięśniowa jak gdyby
się uwydatniała. To te idiotyczne poparzenia go opóźniały! Nie mógł wykonać
gwałtownego ruchu, od razu by się zdradził. A tak, może Lea się nie domyśli.
Trzask! Więzy pękły. Maksymilian nie bawił się w kotka i
myszkę ze skrępowaniami na nogach. Zerwał je jednym machnięciem kończyny. A
niech diabli wezmą tą całą dyskretność!
Rzucił się do słupa, do którego przywiązano Leę. Ku jego
zdumieniu, dziewczyny nie było. Gracka także. Odetchnął z ulgą.
Strażnicy zamarli, a tłum zaczął uciekać.
- To zemsta! –Zawołał ktoś trwożnie.
- Spójrzcie! On rośnie! To potwór! Ta wiedźma dała mu moc!
– Stwierdził ktoś inny drżącym głosem, potykając się o własne nogi.
***
- Jesteś pewien, że dobrze idziemy?
- Tak.
- A to ciekawe, bo ja tu żadnego wzgórza nie widzę –
zironizowała ruda dziewczyna.
Słońce królowało na bezchmurnym niebie i nie przyszło mu na
myśl, iż święcąc prosto na podróżnych utrudnia im drogę. Zapewne przekonane
było, że sprawiało im radość. Jak często nasze domysły wprowadzają nas w błąd!
Widok rozciągający się przed wędrującymi można uznać za
interesujący, choć nie istniało w nim nic szczególnego. Jego oryginalną cechą
było to, iż terenu nie pokrywały absolutnie żadne doliny, góry, pagórki,
wzniesienia – był idealnie płaski. Może tylko małe kamyczki, które
zakamuflowały się pod ziemią psuły nieskazitelną harmonię.
Pomimo tego elementu przestrzeń charakteryzowało jeszcze
to, iż dostrzegało się daleko znajdujące się obiekty. Jednak tylko to należało
do jej zalet. Po za tym porastała brzydkimi roślinami. W ich kolorystyce
przeważał brąz, beż, bura zieleń i gdzieniegdzie rudawe odcienie. Żadnych
kwiatów, drzew, może jedynie ich wraki. Szło się, jak po starym cmentarzysku.
- Spójrz tam – odpowiedział Mikołaj i wskazał palcem
miejsce, gdzie niebo „dotykało” ziemi.
Rita zmrużyła oczy. Błękit sklepienia i szarość gleby. Co
ciekawego można w tym zobaczyć?
- Przyjrzyj się uważniej.
Niechętnie spełniła polecenie. Opłacało się.
W oddali dostrzegła jak gdyby stos małych obłoków. Czy to
kłęby pary? Nie, nie para. To mgła. Mgła, kiedy na niebie gościło promieniste
słońce?
- Siedziba wiosny to te wzgórze? – Zapytała.
- Ukryte w chmurach – zacytował. – Choć to nie do końca
odzwierciedla ten widok. Przypomina mi to bardziej rozlane mleko.
Przytaknęła.
Dojście do celu dłużyło się niemiłosiernie! Szli, szli i
szli, a wzgórze wciąż było tak małe i niedostrzegalne, jak na początku. W
pewnym momencie Rita odniosła wrażenie, iż ono zamiast stać w miejscu, oddala
się.
Od dnia, w którym dowiedziała się o Ignis, o tym, że
Mikołaj nim był, wciąż układała sobie w głowie wydarzenia niczym puzzle.
Dopasowywała je, tak długo, aż w końcu utworzyły ukazujący coś obrazek.
Pragnęła „niechcąco” napomknąć o Ignis podczas rozmowy z niebieskookim,
kluczowym słowem dać do zrozumienia, że znała prawdę, że go przejrzała. Nie
musiałby już zgrywać pochłoniętego i przejętego zadaniem, wzorowego towarzysza.
O tak, domyśliła się wszystkiego. Wystarczyło tylko połączyć ze sobą fakty! Bo
niby czemu Lea zmarła, gdy wszystkim innym udało się bezproblemowo przedostać
do tego miejsca? Dlaczego Mikołaj nie chciał otrzymać pomocy od Członków Rady,
a tym bardziej poinformować ich o straceniu Lei? I w dodatku był bezlitosnym potworem,
dla którego ulubiona rozrywką w wolnym czasie stanowiło rozkoszowanie się
cudzym cierpieniem. Wnioski nasuwały się same, a niewinności chłopaka nie
zdołałby udowodnić nawet najlepszy adwokat!
Ciężko jej było z tymi przypuszczeniami. Może wolałaby nawet
je ignorować? Nie potrafiła spojrzeć na Mikołaja, tak jak kiedyś. I pomimo, iż
ich stosunki zazwyczaj nigdy nie układały się najlepiej, dziewczyna dostrzegała
błyskotliwość, spryt Mikołaja oraz inne cechy, którymi nie mógłby poszczycić
się chociażby sam ideał, a mówiąc prościej – doceniała go i szanowała. Owszem,
często ją irytował i zapewnie nieraz, gdyby tylko uszłoby to bez żadnych
konsekwencji, udusiłaby go własnymi rękoma. Jednak chłopak był dla niej źródłem
, z którego zawsze mogła czerpać wodę bez obawy, że ciecz jest zatruta. Brunet
nie szczędził sobie przy tym złośliwych uwag, ale nie zostawiał jej samej, gdy
potrzebowała pomocy. Być może to właśnie przez nieznośną naturę Mikołaja, Rita
nie przyznawała się do tego, iż lubiła swojego towarzysza, a jej duma była na
tyle wielka, że dziewczyna nie pozwalała ów prawdzie zapukać nawet do
własnych drzwi, zwłaszcza do nich…
Teraz czuła się zawiedziona, rozczarowana. Nie chodziło jej
już o to, że Mikołaj był bestią, okrutnym potworem. Przecież nie stał się nim z
własnej woli. Prawda…? Jej niemalże wzór, autorytet cały czas ją oszukiwał!
Wymyślał tak idiotyczne kłamstwa, tak obrzydliwe! Dlaczego nie powiedział o
problemie związanym z jego postacią? Bądź, co bądź, stanowili zespół!
Niewielki, co prawda i mało zgrany, ale jednak zespół! Pomogłaby mu. Nie
odrzuciłaby jego prośby, chociażby wymagałaby ona poświęcenia z jej strony. W
końcu on nigdy jej nie zawiódł… aż do teraz.
Czy jego godność była na tyle egoistyczna, że postanowiła
utrudnić im drogę do zwycięstwa, do szczęścia, wolności? Dlaczego? Dlaczego jej
nie powiedział? Zepsuł, zrujnował… Zniszczył. I ona, o tym wiedziała. Nie
widziała sensu w dalszym ukrywaniu swoich domysłów.
- To ty ją zabiłeś, prawda? - Wypaliła.
Twarz mikołaja zastygła i na moment jak gdyby się
skurczyła.
- Ją? – Zapytał beznamiętnie.
Rita przyglądała mu się uważnie. Rejestrowała dokładnie
każdy ruch jego mięśnia, każde niemalże niezauważalne drgnięcie.
- Och, więc było więcej ofiar, tak? – Dociekała słodkim,
przesadzonym tonem.
-O co ci chodzi?
- O Leę. Tylko nią.
Znów twarz chłopaka przypominała posąg.
- Niby, po co miałbym ją zabić? – Spytał retorycznie. Jego
znużony, pozbawiony emocji głos miał za zadanie ukrywać regularne skurcze
twarzy, lecz rudowłosa nie nabierała się na tego typu gierki.
- Bo jesteś potworem, który żywi się czyimś cierpieniem?! –
wybuchła, po czym szybko ugryzła się w język. Przecież miała udawać, że o tym
nie wie! Niech to diabli…
- Nie zabiłem Lei, rozumiemy się?- rzucił patrząc na Ritę
pociemniałymi z gniewu oczyma. Odwróciła głowę w drugą stronę, zaciskając zęby.
-Dlaczego, więc nie idziemy po pomoc do Członków Rady?
Dlaczego wszyscy przeszli, wszyscy oprócz niej?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Odpowiedz. Chyba niczego nie ukrywasz, Mikołaju?
Co to było w jej oczach? Nie, to nie złość. To
rozczarowanie i cierpienie. Tak, to ostatnie potrafił wyczuć nawet z dużej,
bardzo dużej odległości.
Zielone tęczówki błyszczały się niczym dwa diamenty, lecz
ich wyjątkowość zgasła, została przysłonięta mgłą. Dziewczyna pokręciła
spuszczoną głową. Chciała wyprzedzić chłopaka szybkimi i długimi krokami
starała się odejść od towarzysza tak, by dystans pomiędzy nimi charakteryzowała
dość trudna do nadrobienia szerokość.
- Znam prawdę. A ty jesteś tylko egoistą. Nikim więcej –
wycedziła przez zęby, gdy go mijała.
Znów płakała. Znów przez niego. Z każdym dniem traciła
coraz więcej siły, tej wewnętrznej, która utrzymywała człowieka na poziomie,
nie pozwalała spaść mu na dno, nie pozwalała na to, by się utopił.
Gdy zbliżyli się do wzgórza otoczyła ich mgła. Bardzo gęsta,
lecz jednocześnie dziwnie delikatna. Pojedyncze drzewa, trawa, która tutaj
stała się zieleńsza wydawały się być nierealne. Wszystko przypominało widma,
wyrwane z niezwykłego snu. Zamazane kontury, niewyraźne kształty, nieco
chłodniejsze niż w rzeczywistości barwy. Niejeden impresjonista marzyłby o
uwiecznieniu takiej chwili. Właśnie chwili. Odnosiło się wrażenie, iż cały ten
widok rozmyje się, rozleje, że pozostanie po nim tylko jedna wielka, mdła
plama. Miało się ochotę złapać go w ręce lub przywiązać do czegokolwiek, byleby
ów krajobraz nie zniknął.
Ścieżka prowadząca aż na sam szczyt wzgórza była idealnie
widoczna, aczkolwiek , kiedy spojrzało się w dół, na swoje stopy, dostrzegało
się, iż zatapiają się one w gęstej śmietance.
Po za tym, co jakiś czas do nozdrzy wędrujących docierały
różne zapachy, najczęściej woń kwiatów.
W pewnym momencie Rita poczuła maciejki. Zakręciło jej się
w głowie. Jak miło usiąść sobie w letni wieczór w ogrodzie, gdzie rosną te
rośliny. Ich zapach wyróżniał się taką intensywnością! Potem tylko zamknąć oczy
i marzyć… Książę z bajki, złota kareta i kwiaty. Pełno kwiatów! Wszędzie! Rita
przymknęła powieki. Wyciągnęła w bok ręce i zaczęła wirować. Marzyć,
zapomnieć… Listy, przyspieszone bicie serca, tajemnica… Zapomnieć. Potknęła się
i upadłą na drogę. Ale to nic! Tu też było nawet wygodnie. Nie można się było
obracać, ale wtedy łatwiej skupić się na wyobrażaniu. O! Chyba nawet słońce
wyszło! Jak miło…
-Rita, wstawaj!
Co? Jaka znowu Rita? Ona była teraz leśną rusałką! Och, a
może lepiej być letnim wietrzykiem? Chociaż…
- Rita! – Ktoś wciąż trząsł ją za ramię.
- Co?! – Warknęła. Czar prysł, a ona niemal czuła w głowie,
jak bańka mydlana w kolorze tęczy pękała.
- Uważaj, te zapachy mają hipnotyzujące właściwości.
- Dziękuję, że mnie wcześniej uprzedziłeś – mruknęła.
Dalszą drogę odbyli bez większych przeszkód. Choć woń
roślin kusiła, rudowłosa podtrzymywała się myślą, że jeśli ulegnie tym razem
Mikołaj jej nie pomoże.
Ostatni etap podróży zaskoczył zarówno Ritę, jak i
Mikołaja. Wydawało się, iż to koniec „wycieczki”. Jednak, gdy dotarli do
wziętego za cel miejsca, okazało się, iż znajdowało się tam kolejne
wzniesienie, niewidoczne z dołu, na które nie wiodła żadna ścieżka. Ściany
górki pokrywały nierównomierne kamienie, jedne ostrzejsze, drugie całkiem
gładkie, inne z kolei kwadratowe, a następne przypominały kapelusze grzybów.
Skały wręcz prosiły, o to by ktoś się po nich wspiął. W tym celu przybierały
najróżniejsze kształty. Pragnęły ułatwić zadanie ochotnikom. Skąd mogły
wiedzieć, że zamiast zachęcać, odstraszały?
Mikołaj podszedł do twardej ściany i przejechał po niej
dłońmi. Stukał w niektóre miejsca, kopał, pchał. Przez jakiś czas Rita
przyglądała mu się z dezorientacją, lecz w końcu uświadomiła sobie, na co
liczył chłopak. Pomogła mu.
Po godzinie daremnych poszukiwań zmęczeni i pozbawieni
nadziei upadli na ziemię. Woleli nie myśleć, o tym, iż czekało ich jeszcze
wspinanie się na górę. Mgła uniemożliwiała im określenie pory dnia. A może już
nocy?
Jednak niepotrzebne szukanie ukrytego wejścia miało swoje
zalety, bowiem wyczerpanie rozładowało napiętą atmosferę, a uczucie bezradności
sprawiało, iż podróżnicy starali sobie nawzajem pomagać. Mimo tego żadne z nich
nie zapomniał o krótkiej, ale dość nieprzyjemnej rozmowie. Zawsze tak było –
ich szczera „pogawędka” szła w pozorne zapomnienie lub przez pewien czas się do
siebie nie odzywali. Teraz Rita próbowała znaleźć więcej dowodów, zaś Mikołaj
główkował , jak wyzbyć się podejrzeń towarzyszki.
- Musimy wejść na górę, jak najszybciej. Niewiadomo, co nas
tam czeka, a zdaje mi się, że jest coś po południu. Wolałbym nie zaglądać tam
nocą.
Kiwnęła głową, po czym z trudem się podniosła.
I dopiero, gdy stanęła przed skalistym murem, przekonała
się, że będzie jeszcze gorzej niż to sobie wyobrażała. Przecież ona nigdy nie
miała styczności ze wspinaniem się! Tylko duma nie dopuszczała do tego, by się
poddała. Da radę! Wystarczy ostrożnie stawiać stopy i nie spoglądać w dół,
oszukiwać samą siebie, iż jeszcze kilka kroków i znajdzie się na górze. Co w
tym trudnego?
- A zanim ustaniesz na jakimś kamieniu całym ciężarem,
sprawdź jego wytrzymałość w ten sposób – Mikołaj nacisnął noga kilka razy na
wysunięty kawałek skały. – Jeśli nie oderwie się chociażby drobinka, możesz go
wykorzystać. Nie ryzykuj, bo nie mamy żadnych zabezpieczeń. Umiem leczyć małe
rany, ale nie znam się na wskrzeszaniu.
Ponownie przytaknęła i zbliżyła się do skał, lecz gdy znów
dostrzegła ich potęgę, poczuła się bezsilna i kompletnie bezradna. Dostosowując
się do rad Mikołaja, postawiła zasadniczy krok. Pierwszy wysunięty kamień był
jak gdyby stworzony dla jej małej stopy. Jednak poszukanie kolejnego punktu
podparcia, najlepiej bliźniaka tego poprzedniego, niestety nie okazało się
takie proste. Mocno złapała się dłonią ostrego, ale wygodnego kawałka skały, po
czym przeniosła cały ciężar ciała na prawą nogę. Bez dłuższego namysłu dotknęła
lewą stopą pozornie wytrzymałego odcinka. Ów bezpieczny punkt rozsypał się
jakby od samego początku wyglądał, jak kruche ciastko. Przerażona Rita ledwie
zdołała się utrzymać, gdy lewa noga szybko zjechała na dół, ocierając się o
chropowaty mur.
- Ostrożniej! – Zawołał Mikołaj. – I tak dobrze ci idzie.
Rita natychmiast spochmurniała. Dobrze? Dopiero, co
oderwała się od ziemi…
Spróbowała powtórzyć poprzednie czynności , lecz z większą
uwagą. Wydawało jej się, że mijała wieczność, zanim udało jej się znaleźć
odpowiedni kamień. Dłonie zaciskała na skale , tak mocno, iż czuła, że
paznokcie łamią się jej niczym zapałki oraz strzepią na końcach. Mimowolnie ścisnęło
jej się gardło. Nie przywiązywała szczególnej uwagi do wyglądu, ale lubiła być
zadbana.
Z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz cięższa. Odnosiła
wrażenie, że ktoś przyczepia jej do nóg ciężarki. Powoli traciła czucie w
ramionach, a z palców zdzierała się skóra, co odczuwała dość boleśnie. Jednak
najgorsze było to, iż do oczu wciąż wpadały jej jakieś drobinki, a nie mogła
otrzeć łez, gdyż posiadała zajęte ręce.
W końcu dotarła do wgłębienia, w którym Mikołaj
zaproponował wcześniej postój. Odetchnęła z ulgą, gdy ilość miejsca
wystarczała, by mogła się położyć. Ale w jaki sposób można odpocząć, gdy w
głowie krąży świadomość kolejnej wspinaczki tej samej długości?
Po Mikołaju także widać było zmęczenie, lecz w porównaniu
do Rity, chłopak tryskał energią. Niebieskooki podał dziewczynie butelkę wody.
Opróżniła ją łapczywie do połowy. Zamykały jej się powieki, nie potrafiła
zapanować nad snem.
- Rita, nie śpij – Mikołaj delikatnie szturchał rudowłosą w
ramię.
- Nie dam już rady – jęknęła, czując napływające do oczu
łzy.
Nie należała do tych słabych. Była zdolna do przemierzenia
bardzo dużych odległości pieszo, lecz wspinaczka to jedyna rzecz ponad jej
siły.
- Musisz.
Widząc zrozpaczoną twarz Rity, westchnął. Przez jakiś czas
patrzył w dal, choć nie miał możliwości skupienia się na jakimś konkretnym
punkcie, gdyż wszystko spowijała mgła.
- Zamknij powieki – rozkazał, lecz jego oczy nadal wyrażały
nieobecność, błądzenie myślami w innym świecie.
Spełniła polecenie, które było jej nawet na rękę. Wówczas
Mikołaj nakreślił niezrozumiały znak nad jej sercem.
Dziewczyna otworzyła gwałtownie oczy. Coś ją zakuło, potem
jakby poraziło.
- Co ty zrobiłeś?- Zapytała podejrzliwie.
Jej poprzednie wyczerpanie rozwiało się gdzieś, zniknęło
wśród mlecznej zasłony. Nadal odczuwała delikatny ból w ciele, jednak teraz
było jej znacznie lepiej.
- Oddałem ci trochę swojej siły – odpowiedział obojętnie. –
Ignis też mają swoje zalety – dodał złośliwie.
Pokręciła głową jak gdyby chciał powiedzieć: Daj spokój.
Uznajmy rozejm.
- Każdy z was ma taką moc? – Zagadnęła, nie ukrywając
zaciekawienia płonącego w jej zielonych oczach.
-Tak. Dzięki temu utrzymujemy w stadzie stałą liczebność.
Gdy jeden słabnie, silniejszy mu pomaga. Musimy ruszać.
Wstała niechętnie. Choć nadal uważała Ignis za bezlitosne
bestie, coś ciągnęło ją do poznania innej rzeczywistości. Jednakże wiedziała,
iż Mikołaj wszystko jej wyjaśni tylko wtedy, gdy sam będzie tego chciał. Na
razie wolała nie przeciągać struny.
Przygotowywała się do dalszej podróży, lecz zanim
rozpoczęła wspinanie, odwróciła się w stronę chłopaka.
- Dziękuje – powiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
Wypowiadanie tego słowa i wykonywanie czynności związanej z rozszerzeniem ust
nie zdarzało jej się zbyt często, dlatego poczuła się dziwnie, kiedy to
zrobiła, aczkolwiek jednocześnie była z siebie bardzo zadowolona. Chłopak
odwzajemnił miły gest.
- No, królowo uprzejmości, ruszaj – odpowiedział bez cienia
ironii. I wówczas Rita pomyślała, że Mikołaj może jednak naprawdę różni się od
reszty Ignis?
Żadne z nich nie spodziewało się ujrzeć na samym szczycie
takiego widoku. Gdy tylko wdrapali się całym ciałem i ustali na ziemi, poraziło
ich słońce, które pomimo, że świeciło bardzo mocno, nie sprawiało, iż powietrze
było duszne. Wokół nich rozlegała się ogromna łąka pokryta niezliczoną ilością
kwiatów. Na niektórych siedziały barwne motyle, pasiaste pszczoły i osy, a z
kolei na innych pająki tkały swoje wzorzyste firanki, na tych już zrobionych wisiały
kropelki rosy, przypominające kryształki mieniące się wszystkimi kolorami
tęczy. Błękitne niebo gościło na sobie puchate obłoczki, wiszące tak nisko, iż
prawie stykały się z ziemią. Zniknęła mgła, dająca wrażenie zimna i chłodu, a
po skalistym zboczu nie zostało śladu. Tam gdzie powinna znajdować się ów
przepaść, rosła bujna, zielona trawa, w żadnym miejscu niewypalona przez gorące
promienie. Same rośliny, żadnych budynków, jaskiń, chatek. Natura w
najczystszej postaci, niezwieńczona działalnością człowieka lub jakichkolwiek
innych istot, prócz zwierząt.
Może w innej sytuacji krajobraz ten mógłby zapierać dech w
piersi, lecz nie teraz. Przecież nie po to tyle trudu włożyli w to, by się tu
dostać i niczego nie znaleźć, a po za tym, jak mieli wrócić, skoro droga, którą
tu przybyli, ot tak sobie zniknęła?
Rita nie czuła rąk ani nóg. Kiedy szła kończyny się po
prostu pod nią uginały. Zauważyła, że od mikołaja również emanowało
wyczerpanie. Domyśliła się też, że nie stałoby się tak, gdyby nie dzielił się z
nią swoją energią. Ponownie poczuła do niego coś w rodzaju wdzięczności.
Postanowili, że będą szli przed siebie, być może trafią na
jakieś ukryte wejście. A kto wie, czy za którymś ze wzgórz nie kryje się
okazała siedziba Wiosny? Nie tracić nadziei – pierwsza zasada, której należy
przestrzegać przy braku jakichkolwiek rozwiązań.
- A może to pułapka? – Zasugerowała Rita po bezowocnych
poszukiwaniach.
Mikołaj pokręcił przecząco głową.
- Chociaż… - zastanowił się. – Może masz rację. To wcale
nie musi być jedyne wejście do królestwa Ilii. Opieraliśmy się tylko na
wierzeniach. To pewnie jakaś zmyłka. Ale dużo byśmy stracili, gdybyśmy nie
spróbowali – ciągnął. – Każda z Pór Roku ma ogromną moc, a gdyby się pogodziły
i złączyły… - Wzdrygnął się. – Wolałbym nie znaleźć się wtedy pod ich rękoma.
Rita poprawiła potargane włosy i zmrużyła oczy.
- Myślisz, że by nam uwierzyły? – Zapytała.
- To zależy… - zawahał się. – Jeśli tli się w nich, chociaż
małą iskierka łaknąca władzy to tak. A po za tym nienawidzą się, więc gdybyśmy
zaoferowali każdej z nich pomoc w zgładzeniu rywalek… - Uśmiechnął się gorzko.
Księżyc już dawno powinien odebrać władzą dniu, lecz słońce
nadal świeciło z tą samą intensywnością, jak na początku. Czy noc nie miała
dość siły, by objąć tron? A może tutaj nie sięgała już jej potęga?
I chmury wciąż te same – puszyste, śnieżnobiałe. I łąka, i
trawa. Patrząc przez kilka godzin na ten sam sielski widok, miało się ochotę
zrobić wielki bałagan lub wytarzać się w śmieciach. To co wcześniej wydawało
się być olśniewające, z każdą chwilą stawało się coraz bardziej mdłe. No , bo
ile razy można podziwiać, jak kolorowy motyl siada na płatku rośliny i
delikatnie macha cienkimi skrzydełkami, jakby chciał pochwalić się stworzoną na
nich mozaiką? Albo, jak długo można liczyć zające uciekające przy
każdym szeleście?
Powoli podróż Mikołaja i Rity przypominała wleczenie się
przez pustynie. Bez wody, w ciągłym słońcu, a wokół tylko trawa , trawa i
snujące się ze zmęczenia tuż przy ziemi ciała.
- I jeszcze trafiłam na jakieś mokradła! – Burknęła Rita,
gdy do jej stopy do połowy zamoczyły się w grząskim gruncie.
Próbowała podnieść jedną nogę, lecz wtedy wpadła, aż po
kostki. Uklękła, aby lepiej przyjrzeć się gruntowi. Błąd. Nogi zapadły się
jeszcze głębiej, a ona sama przewróciła się na tyłek. Starając się podnieść,
podparła się dłońmi, które po zetknięciu z ruchomą ziemią, natychmiast zniknęły
w lepiej mazi. Wyciągnęła jedną rękę, podpierając się drugą, lecz ta wówczas
utknęła do łokcia. Każdy kolejny ruch oznaczał dla niej zgubę.
- Nie panikować, nie panikować… - mamrotała do siebie. – I
nie ruszać się, choćby nie wiem co… Czemu mam dziś takiego pecha?!
Rozejrzała się. Od najbliższego drzewa dzieliło ją dobre
kilka metrów. W dodatku roślina ta nie zaliczała się do tych najpotężniejszych.
- Kąpiel błotna? – Zawołał Mikołaj, wyszczerzając zęby w
szerokim uśmiechu. Najwyraźniej jemu nie przeszkadzało błądzenie w
przesłodzonej krainie.
- Utknęłam tu, matole! – Wrzasnęła wściekła. W takich
chwilach trudno zapanować nad emocjami.
Mikołaj, dopiero teraz przyjrzał się bardziej rudowłosej i
zauważył, że jej ciało w większej połowie tkwi w brunatno zielonej mazi. Dzięki
wyostrzonym zmysłom mógł także dostrzec, iż dziewczyna zanurza się w niej coraz
bardziej. Co prawda bardzo powoli, ale to był jedyny plus, w dodatku niezbyt
znaczący.
- Nie podchodź tu, bo skończysz tak samo! – Krzyknęła, gdy
niebieskooki zbliżył się do niej. To nie gniew, lecz panika wydostawała się
przez jej gardło. Nie umiała już zachować zimnej krwi, zwłaszcza, gdy
dostrzegła zdezorientowanie, które na sekundę nasunęło się na twarz chłopaka.
- Spokojnie. Zaraz przyjdę, zaczekaj chwilę i nie waż się
drgnąć! – Nakazał, biegnąc w kierunku drzewa. Ułamał sporą gałąź,
najwytrzymalszą, jak sądził, ze wszystkich pozostałych.
Ostrożnie stawiając kroki, powoli podchodził do tkwiącej w
bezruchu Ricie. Zatrzymał się, gdy grunt pod jego nogami delikatnie się ugiął.
Gałąź był za krótka. Musiał podjeść bliżej. Ziemia mlasnęła głośno.
- Dosięgniesz?
Rita wyciągnęła mocno rękę, powodując tym samym głębsze
zanurzenie się reszty ciała. Chwyciła gałąź z całych sił. Rozluźniła uścisk,
gdy poczuła jej kruchość. Spojrzała zdumiona na chłopaka.
-Na razie musi nam wystarczyć. Złap się mocno i spróbuj
wyciągnąć druga rękę.
Rita niczym robot słuchała poleceń, nie zastanawiając się
nawet nad ich sensem. Nie była też do końca pewna, czy zdołałaby je
zanalizować.
Napinając wszystkie mięśnie starała się wykonać prośbę.
Odnosiła wrażenie, iż wyrwie sobie rękę tkwiącą w błocie i wyciągnie tylko jej
połowę. Szarpnęła nią mocno. Kolejne plasknięcie i jeszcze jedno, a potem
następne…
- Nie wierć się, tak mocno.
Zacisnęła zęby. Ponowne szarpnięcie i niesamowity ból.
Mikołaj zachwiał się pod wpływem mocnego pociągnięcia. Rita poruszyła palcami,
by upewnić się, że na pewno jej ręka jest cała.
- Dobrze, teraz chwyć się obiema dłońmi i trzymaj bardzo
mocno.
Mikołaj, zużywając resztki swoich sił, próbował wyciągnąć
dziewczynę. Wydawało mu się, że ktoś z drugiej stronę ciągnie Ritę w dół.
Odnosił wrażenie, że bawi się z kimś w przeciąganie liny.
Za każdym razem, gdy już prawie zanurzone części
ciała Rity zaczęły wyglądać na światło dzienne, chłopak poślizgiwał się i
upadał na ziemię. Czynność ta powtarzała się, tak długo, że w końcu pod stopami
niebieskookiego utworzyła się śliska ścieżka. Jednak jego starania nie szły na
marne, bowiem Rita utrzymywała się wciąż na tym samym poziome, dzięki czemu nie
wpadała jeszcze głębiej.
- Czujesz jakąś różnicę? – Spytał Mikołaj, ocierając kropelki
potu.
- Nie – odpowiedziała cicho. – Niepotrzebnie oddawałeś mi
trochę swojej siły.
Chłopak przemilczał to zdanie.
- Masz jeszcze flakonik z krwią? – Zapytał nagle.
- Mam – odpowiedziała, patrząc z lekkim niepokojem.
Pamiętała, co się stało po ostatnim spożyciu tej substancji przez Mikołaja.
- Gdybyś mi ją dała, mógłbym się przeistoczyć.
- Nie dam rady jej wyciągnąć – skłamała. Flakonik zawiesiła
sobie na szyi, gdy wyruszyli w drogę. Mathias, bowiem wspominał, o tym, iż
Ignis nie mogą przeżyć długo bez krwi. Nie powiedziała prawdy, ponieważ się
bała. Nie wiedziała, kto tak naprawdę przed nią stał. Ignis – z pewnością, ale
to Ignis było też Mikołajem. On by jej nie skrzywdził, ale pod drugą postacią…
Tamtego oblicza nie znała i wcale nie chciała poznać.
- Trzymaj z całej siły – rzekł po chwili.
Przez jakiś czas ściskał w rekach kij, zmieniał układ
dłoni, po czym pociągnął go, wkładając w tą czynność moc z każdej części ciała.
Trzask!
Po tym wszystko działo się błyskawicznie. Rita zanurzyła
się całym ciałem, międzyczasie łapiąc głębokie wdechy, póki jej głowa była na
powierzchni. Zaraz potem Mikołaj odrzucony w tył, upadł i zjechał po wydeptanej
przez niego ścieżce wprost na dziewczynę, która zdążyła wydobyć z siebie jeden
krótki okrzyk. Chłopak spróbował złapać się szybko czegokolwiek. Jego ręka
natrafiła na jakąś roślinę, lecz ta rosnąć na miękkim podłożu szybko uległa
gwałtownemu szarpnięciu.
Błoto zabulgotało głośno, zwracając uwagę dzikich zwierząt,
a następnie powróciło do swojej pierwotnej formy. Z przebiegłym uśmiechem
czekało na kolejne ofiary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz